Читать книгу Homo Sapiens 2: Po drodze - Stanisław Przybyszewski - Страница 4

I

Оглавление

PANNA Maryt Kauer siedziała na werandzie dworku i była niezmiernie niespokojna i uradowana.

A więc wreszcie, wreszcie. . . Całkiem już straciła nadzieję, że go kiedykolwiek ujrzy. Co najmniej dziesięć razy pisał do matki, że przyjedzie: jutro, po jutrze. To znowu miał tak szalenie pilną robotę, że mógł przyjechać dopiero w następnym miesiącu. A potem minął jeden miesiąc i drugi. Ale wreszcie: teraz przyjechał, przyjechał. . .

Dziś przyszedł jej mały brat z gimnazjum i nagle przypomniało mu się, kiedy już wypowiedział tysiąc głupich błahostek ze szkoły, że pan Falk przyjechał. Ale doprawdy, pan Eryk Falk czekał na niego przed gimnazjum, kazał się głęboko pokłonić rodzicom i powiedzieć, że jeszcze dziś popołudniu złoży swoją wizytę.

Panna Maryt oniemiała na chwilę; nie była w stanie w to uwierzyć.

Boże najdroższy, jak przecierpiała te ustawiczne zwłoki! Od zmysłów odchodziła przez cały ten straszliwy czas. Całą swą godność panieńską poświęcała: — przecież pisywała do niego błagalne listy, prosiła go tak gorąco, tak usilnie, by przyjechał chociaż na tydzień jeden.

Coprawda robiła to, bo prosiła ją o to krótkowidząca matka Falka, dla której pisanie było męczarnią. Ale przecież miał tyle bystrości by widzieć, ile tęsknoty, ile pragnień drżało w każdem jej słowie.

A może nie chciał zrozumieć?

Boże! miałoby to być prawdą, co o nim mówiono?

Nie, to wszystko podłe, ohydne kłamstwo. Te brzydkie, wstrętne plotki. Falk miał się podobno ożenić w tajemnicy, miał mieć już syna, a zawarł z jakąś panienką tajemny, cywilny ślub. I to na domiar wszystkiego z jakąś Francuzicą.

Nie! On uczciwy i serdeczny, i otwarty. Byłby jej był z pewnością to napisał. A przecież mówił jej tak często, że ją kocha . . . Nie oszukiwałby jej pokryjomu.

Czyż nie zaręczał jej tak często, że ona, ona jedyna jest w stanie dać mu szczęście?

Nie! to wszystko plotka i kłamstwo. Był nieskończenie szlachetny i tak niezmiernie delikatny. . .

Serce jej biło gwałtownie. Oddychała głęboko. Oczy zapełniły się łzami. Dziwny triumf rozkoszy rozpierał jej piersi: jeszcze kwadrans, a ujrzy go: będzie patrzała w jego tajemnicze oczy, będzie słuchała jego dziwnego głosu. Och, jak go kochała, jak niewypowiedzianie go kochała. . .

Bóg ją wysłuchał. Zakupiła trzy msze, by mu tylko szczęśliwie powrócić pozwolił. Jak zranione zwierzę czołgała się u stóp Ukrzyżowanego, błagała go i płakała, i kajała się. Czyż Ojciec niebieski nie chciał jej wysłuchać? Obraziła go?

I pościła co piątek i co sobotę, aby pokutować za grzechy, których nawet nie znała. Ale przecież nawet najsprawiedliwszy grzeszy na dzień siedem razy. A może była jej miłość do Falka grzechem? Aleź nie! Teraz przecież Falk przyjechał. Bóg ją wysłuchał. . .

Wstała. Tak było parno na werandzie. W całym ogrodzie zalegała taka straszna parność. Wyszła na drogę, która prowadziła do pobliskiego miasteczka. Tamtędy musiał Falk nadejść.

Nagle drgnęła. Cała jej krew zbiegła do serca. Drżała jak listek osiki.

Widziała go. To on! on z całą pewnością. Przykucnęła przy płocie. Coś ją pchało naprzód. Najchętniej rzuciłaby mu się na piersi.

Och! nie, nie, nie! Tylko co najwyżej chciałaby mu pokazać, jak się nieskończenie cieszy. Nie chciała ukrywać przed nim, jak niezmiernie jest uradowana. Powinien widzieć, jak jest szczęśliwa.

Nie: to też nie! Nie powinna tego pokazywać, nie wolno jej było tego pokazać. . .

— Nie, nie mogła tego zrobić. . . Ucieknie! teraz tu na drodze nie spotka się z nim. . . Ogień buchał w jej skroniach, czuła, jak ją parzy gorący blask jego oczu. Ani jednego słowa nie mogłaby wykrztusić na powitanie.

Wbiegła do swego pokoju, rzuciła się na łóżko, wgrzebała się twarzą w poduszki i załkała na głos. . .

Falka przywitał pan Kauer bardzo serdecznie. . .

— Dziwne, że pan jeszcze istnieje! Swoją drogą, to bardzo piękne, że pan Falk przypomniał sobie wreszcie swe rodzinne strony. Tak długo oczekiwaliśmy pana. . .

Falk był niezwykle uprzejmy.

Ustawicznie myślał o rodzinnych stronach. Ale miał taką ogromną pracę. Jeszcze w ostatnich dniach musiał zrobić korektę z trzydziestu arkuszy swego nowego romansu. A to podła praca, najgorsza, jaką zna. Teraz jest niezmiernie szczęśliwy. Taki jest wesół, że znowu jest u matki, i że czuje miłość naokoło siebie; a miejsce, w którem się człowiek urodził, to niesłychanie piękna rzecz. . .

— Było mi to strasznie potrzebne. Jestem niesłychanie zdenerwowany i zupełnie ogłupiałem. Ale przy matce to wszystko będzie niebawem dobrze. Matka to obok kunsztu drukarskiego najpiękniejszy wynalazek. . .

Pan Kauer był bardzo szczęśliwy, że go znowu widzi: miał silną tęsknotę znowu z nim pogadać. Tu na tej wściekłej prowincji świat deskami zabity. Zupełnie niewiadomo, co się dzieje na szerokim świecie. Teraz musi mu pan Falk wszystko szczegółowo opowiedzieć.

Przyniesiono gąsior wina.

Pan Falk powinien dużo pić. To wino bardzo dobre. A choćby w Paryżu owies z ryżu robili, to takiego wina dać nie mogą. Strasznie przyjemna rzecz pić z takim inteligentnym kompanem.

Niezadługo pogrążyli się w ciekawej rozmowie, w jaki sposób hodować najlepiej szparagi.

— Pan, panie Kauer, powinien spróbować najnowszej metody. Dla każdego korzenia szparagowego trzeba pozostawić jeden metr ziemi, okopać naokoło. . .

Drzwi się otworzyły. Maryt weszła do pokoju. Była bardzo blada, wyglądała, jakby się przed chwilą była umyła.

Falk poskoczył i ujął ją za obie ręce.

— Nigdy się nie spodziewał, że ją tak szybko ujrzy. Boże, ile to już czasu upłynęło. . .

— Już się pana nie spodziewaliśmy. . . obróciła się i poczęła szukać czegoś w framudze okna. . .

Falk mówił dalej o hodowli szparagów, ale był coś niespokojny. . .

Kauer pilnie uważał i ustawicznie zaręczał, że jest mocno uradowany. Nieszczęścia spadały na niego jak grad: kiepskie żniwo zeszłego roku, to znowu żona zachorowała, musiał ją wysłać do wód, gdzie już od pół roku przebywa. I tak musi Maryt prowadzić całe gospodarstwo, a z biedą dają sobie radę. Pan Falk będzie tak niezmiernie łaskaw wybaczyć na chwilę, bo musi wyjść na jaką godzinkę. To czas zasiewek. . .

Falk pozostał z Maryt sam na sam. . .

Patrzała pilnie przez okno; Falk chodził po pokoju i pił jeden kieliszek po drugim Podszedł ku niej.

Drżała, zmieniała ustawicznie kolor twarzy.

— No, cóż pani porabiała przez ten cały czas?

Falk uśmiechał się bardzo przyjaźnie. . .

— Nic nie robiłam. Dobrze mi się wiodło, bardzo dobrze. . .

Spuściła oczy i nagle spojrzała obco na niego.

— To rzeczywiście bardzo dziwne, że pan nakoniec przyjechał. Cóż pana do tego skłoniło?

— He, widzi pani, jak się tak człowiek lumpował jak ja, jak nerwy się tak dziko rozstroiły, to dostanie się ochoty wypocząć przy matce. Widzi pani, mimo wszystko pozostanę tem dzieckiem, co innej ucieczki nie zna prócz matki. . .

Zamilkli. Falk chodził zamyślony.

— Kocham bardzo moją matkę. Ale nie mogłem przyjechać. Były dziwne stosunki, które mnie powstrzymywały. . .

— A tak, słyszałam coś o tych dziwnych stosunkach.

Mówiła z ironicznym naciskiem.

Falk spojrzał na nią zdziwiony, ale zdawał się być przygotowany na to.

— No tak. . . mój Boże! temu nie mógł zapobiedz, by nie roznoszono o nim najdzikszych plotek. Zresztą nic go nie obchodziło, co o nim mówiono.

Znowu umilkli. Falk nalał sobie świeży kieliszek i wypił go jednym tchem.

Spojrzała na niego twardem spojrzeniem. Był bardzo blady, a oczy jego były zapadłe i miały dziwny, gorączkowy blask. . .

Musiał duźo cierpieć, pomyślała. Zmiękła.

— Wybacz mi pan. . . Doprawdy nie chciałam z panem mówić o tych rzeczach. Nie mam nawet prawa mówić o tem. To mnie przecież nic obchodzić nie powinno.

— No tak, tak. . .

Falk był bardzo zmęczony.

— Tak, to dziwne. . . Hm, jechałem całe dwie doby, dwie noce nie zmrużyłem oka, ale nie miałem spokoju: zaledwie przyjechałem, musiałem widzieć panią. . .

Pierwszy dzień rozkwitającej wiosny kończył się. Stali przy oknie. Patrzyli na rzekę i na pagórki za rzeką, obrosłe leszczyną. Z rzeki wznosiły się mgliste opary, pokrywały pagórki, wsiąkały w zarośla, a było jakoby rzeka wystąpiła z swych brzegów i tonią swoją chciała zalać świat cały. I zwolna zanikały górki i zarośla, a cała ta szeroka, lśniąca się przestrzeń mgły zlewała się z krańcami nieba.

Pan Kauer dał tymczasem znać, że mała godzinka potrwa jeszcze jedną godzinkę, ale Maryt oświadczyła, że pan Falk musi koniecznie pozostać na kolacji.

I znowu zostali razem. Falk pił bezustannie. Raz po raz powiedział jakby od niechcenia obojętne słowo.

— Nie bierz mi pani za złe, że tak dużo piję; ale teraz koniecznie pić muszę. Opadłem bardzo ze sił; ale delirjum jeszcze daleko. A zresztą — chciałbym nawet dostać delirjum. . . Pani nie powinna myśleć, żem się stał sentymentalny. O, nie! Konstatuję tylko najprostszy fakt pod słońcem, że mam robaka w sercu. Nie jestem szczęśliwy. . . Ale to wszystko takie głupie. Nie bierz pani tego na złotą wagę. . .

Maryt podeszła ku niemu.

— Panie Falk, nie graj pan komedji. Mów pan do mnie zupełnie otwarcie. Kiedy pan tu był przed rokiem — pan wie — wtedy, kiedy pana poznałam. . . wtedy pan mi mówił, że mnie pan kocha. Pisał mi pan to nawet. Mam wszystkie pańskie listy: to mój wielki, wielki skarb. Pan wie, co ja dla pana czuję, pan wie to bardzo dobrze. Oddałam się całem sercem temu uczuciu miłości ku panu. Bądź pan dobry. Powiedz mi pan wszystko. Chciałam stłumić w sobie tę miłość. Wiem przecież, że to wszystko nie ma celu. . . Pan mi sam zresztą mówił, że pan mi nic przyrzekać nie może, że miłość nasza nie ma żadnej przyszłości. . . Ja nie chciałam, nie żądałam żadnych zaklęć, ani przyrzeczeń. . . Niczego nie pragnęłam od pana. Kochałam pana i kocham, bo kochać muszę. . .

Maryt mieszała się coraz więcej. Chciała mu tak dużo powiedzieć. Ale myśli jej się plątały bez związku.

— Ale nie o tem chciałam panu mówić. Pragnę tylko, by mi pan szczerze wszystko powiedział. Całą, całą bezwzględną prawdę. Tak się straszliwie męczyłam — tak cierpiałam . . .

Falk spojrzał na nią zdziwiony.

— No, i o czemże chce się pani dowiedzieć ode mnie?

— Pan już wie; mówią teraz tak dużo o panu, a to przecież nie bez podstawy. . . Prawda to? prawda to? co mówią o tej Francuzce i o dziecku. . . to przecież niemożliwe!

— Co?

— Dziecko. . .

— Dziecko?

Falk przechadzał się dużym krokiem po pokoju.

Zaległo męczące milczenie. Nagle przystanął przed nią.

— No, więc powiem pani całą brutalną prawdę. Chcę być całkiem szczery. Tak szczery, jak tylko być umiem, a nawet chociażby mi pani miała drzwi pokazać. Więc mam dziecko. Miałem już syna, zanim panią poznałem. A dziecko to cudowna rzecz. Jak żelazny klin wbija się w rdzeń pacierzowy, daje siłę i moc. . . A przecież już rozlatywałem się; byłem gorszy od najgorszych. . . Słuchaj pani spokojnie. Byłem samcem jak wszyscy inni i miałem prawo płodzić dzieci. . .

Był podrażniony.

— No, jeżeli pani nie może na chwilę zapomnieć o swej głupiej pruderji, to niech pani nie wywołuje zwierzeń.

Maryt miała łzy w oczach.

— Wybacz mi pani, ale jestem rzeczywiście bardzo zdenerwowany.

Łzy ściekały jej po twarzy.

— Słodka, złota Maryt! Bądź dobrą! Posłuchaj mnie tak dobrze, jak tylko siostra słuchać umie. A chociażbyś nawet połowy tego nie zrozumiała, co ci powiem, to posłuchaj mnie. . .

— No cóż? Chce pani grać ze mną w ciuciubabkę? Tego stanowczo nie znoszę. Za bardzo panią kocham i poważam. . .

— No, więc dobrze, wie pani juź, że mam syna. Kocham go nadewszystko. Matki jego — hm, matki nie znoszę. Byłem tak strasznie zniszczony. Kiedy mi drogę zabiegła, była dobrą dla mnie; mieszkaliśmy jakiś czas razem; no, i stało się. . .

— Boże, Boże — czyż to możliwe?

— Hm, wszystko jest możliwe.

Falk mówił niezmiernie zmęczonym głosem. Przeszedł się parę razy po pokoju i ujął ją za rękę.

— Maryt! powiem ci teraz zupełnie otwarcie. Maryt! nie powinnaś mnie kochać. Prosiłem cię co prawda o twoją miłość, ale wtedy zdawało mi się, że będę ci mógł dać trochę szczęścia. Wierzyłem w to. Chciałem, byś została moją żoną. A tybyś przecie kochała mojego syna. Ale ta kobieta przyczepiła się do mnie jak pokrzywa. Tysiąc razy stsrałem się odczepić od niej, ale nie umiałem, i już pewno tego nie zdołam zrobić. . .

Falk był silnie podrażniony. Maryt chciała mu przerwać.

— Nie, nie, pozwól mi pani wszystko powiedzieć. Myślałem, źe będę mógł ci dać szczęście. Tylko w tej myśli żywiłem twoją miłość, ale nie myśl pani, że jestem łajdakiem. . . Teraz już nie proszę o miłość, wiem, że to straszne, niemożliwe mnie kochać. Ani odrobiny szczęścia nie mogę ci dać. Tylko to jedno: bądź mi siostrą, bądź mi przyjaciółką, jedyna ty moja!

Maryt siedziała oszołomiona.

Falk przykląkł u jej kolan i wziął, i tulił jej ręce.

— Bądź słodka i dobra, Nie możesz być moją kochanką, bądź mi przyjaciółką. . . Nie! przyjaciółką też nie możesz być — nie! pójdę teraz. . . już idę. . . Odpowiedz mi. . . Mam iść? mam? No, bądź zdrowa, idę już, idę. . .

Ale w tej chwili zerwała się Maryt zrozpaczona.

— Pozostań pan, pozostań! Zrób pan, co się panu podoba, ale ja muszę pana widywać — ja chora, gdy pana nie widzę. O Boże, Boże, jakie to wszystko straszliwe!

Falk rzucił się na nią.

— O nie! na Boga, nie! — Odepchnęła go i wybiegła z pokoju.

Falk siadł przy stole, wypił gąsiorek do końca i patrzał przed się w głuchem zadumaniu. Ciemność dobrze na niego działała.

Zerwał się nagle.

— Dziwna rzecz, że światło tak przestraszyć może. Jestem jednak dziwnie zdenerwowany.

Maryt uśmiechnęła się. Była bardzo zmęczona. Postawiła lampę na stole.

— Ojciec zaraz przyjdzie. Pan musi koniecznie zostać u nas na kolacji. . .

— A zostanę, zostanę. . . Jestem dobry człowiek. Jestem gentelman. Ojciec pani mógłby robić rozmaite ciekawe przypuszczenia, gdybym tak nagle znikł. . .

Homo Sapiens 2: Po drodze

Подняться наверх