Читать книгу Klątwa Pelopidów. Opowieść mitologiczna - Stanisław Stabryła - Страница 9

Rozdział 1

Оглавление

Wróżby wskazywały wyraźnie: powinien natychmiast wyruszyć w drogę i udać się do Pisy w Elidzie, gdzie czeka na niego przyszła małżonka i tron królewski. Pelops, podobnie jak wszyscy w jego rodzinie, od najmłodszych lat przywykł wierzyć i słuchać wyroczni. Tylko one przynosiły cząstkę wiedzy o przyszłości, zrywały zasłonę z tego, co miało nastąpić.

Kiedy jeszcze mieszkali we Frygii, w górskim zamku w Sipylos, wybrał się do Karii ze swoim wychowawcą, Kratesem, aby poznać wróżby z lotu ptaków. Stary mantikos, sławny i uważany w całej Azji za nieomylnego, długo stał z twarzą zwróconą ku północy, obserwując nadlatujące ptaki i wsłuchując się w ich krzyk. Wreszcie ledwie słyszalnym szeptem przepowiedział mu, że zdobędzie żonę i królestwo w Elidzie. To samo powtórzyli dwa lata później w Dodonie kapłani Zeusa, Selloj, wróżąc mu z szumu dębów w świętym gaju i z dźwięków brązowych mis poruszanych wiatrem. Były wreszcie prorocze sny, które zsyłał nań Zeus. Każdy onejrokritos, do którego się zwracał, wspominał mu o Elidzie.

Zaczął przygotowania do podróży z przeczuciem, że już nigdy nie powróci do Lakonii ani do wielkiego, ponurego zamczyska, które jego ojciec, Tantal, kazał wybudować na stromym wzgórzu wkrótce po przybyciu do tej krainy. Nie odczuwał jednak szczególnego wzruszenia na myśl, że nie ujrzy już ani Tantala, ani swej matki, Klytii.

Od czasu, gdy przed dziesięciu laty musieli opuścić ojczystą Frygię i zamieszkać w Lakonii, starał się uważać to nowe miejsce jedynie za przejściowe schronienie i nie zapuszczać tutaj korzeni. Zdawał sobie sprawę, że ani on, ani jego rodzina nie będzie mogła już wrócić do Azji. Ilos, daleki kuzyn Tantala, założyciel i król pięknej Troi, nie daruje im, że wciągnęli w zasadzkę jego syna, Ganimedesa, i pomogli porwać go orłu – Zeusowemu ptakowi. Ilos, trawiony żądzą zemsty po stracie Ganimedesa, który został na Olimpie podczaszym i kochankiem Zeusa, napadł ze swoim wojskiem na Frygię. Wkrótce Tantal, pokonany już w pierwszej bitwie, musiał wraz z rodziną i towarzyszami uciekać ze swojego wspaniałego pałacu w Sipylos.

Zanim jeszcze Ilos wtargnął do Frygii, spadło na Tantala i jego żonę wielkie nieszczęście. Jedyna ich córka, Niobe, siostra Pelopsa, wzbudziła swoją pychą gniew bogini Leto. Oto w małżeństwie z Amfionem, królem Teb, urodziła sześciu synów i sześć córek, i raz po raz z tego powodu chełpiła się, że przewyższa boginię, która była matką tylko jednego syna i jednej córki. Obrażona Leto, dowiedziawszy się o przechwałkach i bluźnierstwach Niobe, poskarżyła się swoim dzieciom, Apollonowi i Artemidzie, żądając, aby pomściły jej zniewagę. Wówczas boskie rodzeństwo zabiło z łuku wszystkich sześciu synów i sześć córek tebańskiej królowej. Oszalała z rozpaczy Niobe uciekła z Teb i schroniła się na dworze swojego ojca w Sipylos. Tam, nie mogąc ukoić bólu, zamieniła się w skałę, a z łez, które po przemianie nie przestały jej płynąć, powstało źródło.

Tantal i Klytia nie zdołali zapomnieć o losie swojej nieszczęśliwej córki, ani wyzwolić się od smutku po jej stracie. Ciężka atmosfera wiecznej żałoby, panująca w pałacu w Sipylos, nie rozwiała się nawet wówczas, gdy musieli się schronić w Lakonii. Nieliczni przyjaciele, którzy pozostali wierni Tantalowi i razem z nim przybyli na Peloponez, jeden po drugim opuszczali jego pałac i zakładali własne siedziby. Tantal niewiele dbał jednak o to, wiedząc, że olbrzymie skarby, które przywiózł z sobą z Frygii, pomogą mu bez trudu zdobyć nowych druhów.

– Wszystko ma swoją cenę – mówił z gorzkim uśmiechem. – Przyjaźń także.

Od wczesnego dzieciństwa otaczała Pelopsa jakaś ponura tajemnica, której w żaden sposób nie potrafił zgłębić. Nie zdołał dowiedzieć się niczego od rodziców, którzy nie odpowiadali na jego pytania lub zbywali go, zmieniając temat. Kiedy próbował wypytywać przyjaciół ojca, natychmiast nabierali wody w usta. Wreszcie stary Sozokles, tuż przed przeniesieniem się wraz z synami z zamku Tantalosa do własnego pałacu, przyparty przez Pelopsa do muru, opowiedział mu historię tak bardzo nieprawdopodobną, że aż mogła uchodzić za prawdziwą.

– Pewnego razu, gdy byłeś jeszcze małym chłopcem – rozpoczął swoją opowieść Sozokles – twój ojciec, Tantal, zaprosił na ucztę wszystkich Olimpijczyków. Bogowie, którzy lubili Tantala za jego spryt i poczucie humoru, i sami często gościli go na Olimpie, przyjęli zaproszenie i obiecali przybyć w umówionym dniu do jego pałacu. Wtedy twój ojciec postanowił wypróbować ich wszechwiedzę. Przyszła mu bowiem do głowy zbrodnicza myśl, aby podać im na uczcie twoje poćwiartowane ciało. Zabił cię własnoręcznie bez litości i porąbał rzeźnickim toporem, a potem kazał przyrządzić z ciebie potrawę dla bogów. Gdy już boscy goście zebrali się w jego pałacu, polecił służbie wnieść półmiski z potwornym jadłem. Bogowie od razu poznali, jakie mięso im podano, i ze wstrętem odsunęli je od siebie. Nikt nie tknął przyniesionej potrawy z wyjątkiem bogini Demeter, która, wygłodzona długim postem w czasie wędrówki w poszukiwaniu swej córki, Persefony, zjadła kawałek mięsa z twojego ramienia.

Zagniewani Olimpijczycy rzucili na wyrodnego ojca klątwę i zapowiedzieli mu, że po śmierci zostanie wtrącony do Tartaru i będzie tam cierpiał przez całą wieczność niewypowiedziane męki.

Twój ojciec ma zresztą na sumieniu wiele innych zbrodni: jako gość na Olimpie kradł w czasie uczt nektar i ambrozję, aby na ziemi częstować nimi przyjaciół, zdradzał tajemnice bogów śmiertelnym, a wreszcie popełnił krzywoprzysięstwo, nie chcąc zwrócić czarodziejskiego złotego psa, który należał do samego Zeusa. Bogowie przed wyjściem ze strasznej biesiady, litując się nad tobą, poskładali z kawałków twe poćwiartowane ciało i przywrócili ci życie. Ramię, które w roztargnieniu nadgryzła Demeter, uzupełnili kością słoniową.

Kiedy Sozokles skończył opowieść, Pelops wreszcie poznał tajemnicę swego dzieciństwa. Był wdzięczny za to staremu rycerzowi, którego od dawna darzył sympatią i szacunkiem jako człowieka niezwykle prawego i prawdomównego.

Wyjechał z pałacu rodziców właściwie bez pożegnania. Kiedy Tantal spytał go, dokąd się wybiera, dość mgliście wspomniał o Elidzie, dodając, że jeszcze dokładnie nie wie. Po tym, co usłyszał od Sozoklesa, nie tylko nie zamierzał wtajemniczać ojca w swoje plany, lecz wręcz chciał zerwać wszelkie więzy rodzinne. Nieco cieplej wypadło jego pożegnanie z matką, której przyrzekł przysłać wiadomość o sobie.

W drodze do Elidy zatrzymał się w niewielkim mieście Lepreos, omijanym zazwyczaj przez wędrowców z obawy przed trądem, który miał się tu niegdyś szerzyć. Złożył ofiarę w wielkiej świątyni Zeusa, zwanego Leukajos. Później przekroczył rzekę Anigros, minął Samię i Skillunt; tuż za Skilluntem przejechał obok wysokiej ściany skalnej, zwanej powszechnie Typajonem. Wreszcie dotarł do Olimpii, położonej wśród niewielkich wzniesień w żyznej dolinie rzeki Alfejos.

Skierował się od razu ku Wzgórzu Kronosa, u stóp którego rozciągał się święty gaj Altis i okręg Zeusa ze wspaniałą świątynią. Niegdyś odbywały się tutaj zawody ustanowione przez Heraklesa z Idy, jednego z Kuretów, którym bogini Rea powierzyła opiekę nad nowo narodzonym Zeusem. Spędził noc w Olimpii, a rankiem pojechał do pobliskiej Pisy, stanowiącej cel jego podróży. Pałac królewski znajdował się na wschód od miasta, niedaleko Alfejosa, który tworzył w tym miejscu łagodne zakole. Wysoki, gruby mur dookoła pałacu samym wyglądem odstraszał nieproszonych gości. Gdy zbliżył się do wielkiej, dwuskrzydłowej bramy, z przerażeniem ujrzał nad nią, przytwierdzone do grubej belki, bielejące w blasku poranka ludzkie czaszki. Na spotkanie wyszedł mu sam król Ojnomaos i wprowadził go na obszerny dziedziniec zabudowany z trzech stron.

– Bądź pozdrowiony, młody przybyszu! – powiedział Ojnomaos, wyciągając do niego prawicę. Był to szczupły, wysoki mężczyzna o twarzy pooranej bruzdami. Jego głęboko osadzone ciemnobłękitne oczy spoglądały na Pelopsa chłodno i badawczo. – Nie wiem, kim jesteś i skąd pochodzisz, ale twoje konie i broń świadczą, że należysz do szlachetnego rodu – mówił, prowadząc go przez dziedziniec ku portykowi, gdzie znajdowało się wejście do megaronu.

– Jestem Pelops, syn króla Tantala, który niegdyś władał Frygią, a teraz mieszka w Lakonii.

– Słyszeliśmy tutaj niemało o losach twojego ojca i o nieszczęściu, jakie spotkało niegdyś twoją siostrę, Niobe, królową Teb.

– Powiedz mi, królu, czy mógłbym znaleźć gościnę w twym pałacu?

– Ściągnąłbym na siebie i na mój dom gniew Zeusa Podróżnego, gdybym nie przyjął cię pod swój dach. Możesz zostać u nas, Pelopsie, jak długo zechcesz, choćby nawet na zawsze.

– Dzięki ci, Ojnomaosie. Niechaj bogowie odpłacą ci za twoją gościnność.

Gdy weszli do obszernego, pięknie urządzonego megaronu, Ojnomaos posadził Pelopsa na wygodnym tronosie na wprost ogniska. Wkrótce zjawiła się służąca z konwią i miednicą, pomogła mu umyć ręce, po czym ustawiła przed nim niewielki stół. Zaraz też podano mu półmisek z mięsem, duży koszyk chleba i napełniono kielich schłodzonym białym winem. Gdy jadł z apetytem przyniesione potrawy, Ojnomaos bawił go opowieścią o tutejszych zwyczajach i rozrywkach.

Jeszcze tego samego wieczora Pelops ujrzał córkę Ojnomaosa, Hippodameję, w czasie uczty, którą król wydał na jego cześć. Wyznaczono mu miejsce na sofie naprzeciw królewny, której wzrok zdawał się hipnotyzować młodego przybysza. Pierwszy raz w życiu Pelops był bliski omdlenia, przed oczyma tańczyły mu czarne i czerwone płatki; raz przebiegały go lodowate dreszcze, po chwili oblewała fala gorąca. Z największym trudem pojmował, co mówiła do niego Hippodameja i znajdował odpowiedzi na jej pytania.

W miarę, jak trwała uczta, królewna patrzyła na niego z coraz większym zaciekawieniem. Podobał jej się ten ogromny, szeroki w ramionach, jasnowłosy cudzoziemiec, który zachowywał się tak dziwnie w jej obecności. Trochę śmieszyły ją nieskładne, chaotyczne zdania, jakie wypowiadał z wyraźnie obcym akcentem. Wreszcie zaczęła pojmować, że piękny przybysz zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i że bez żadnego wysiłku zdołała go oczarować.

– Słyszałam, Pelopsie, że zamierzasz zatrzymać się u nas na dłużej – powiedziała z lekkim, zalotnym uśmiechem.

– Tak, twój ojciec okazał się tak szlachetny, że zgodził się udzielić mi gościny.

– Ach, mój ojciec jest istotnie bardzo gościnny. Mam jednak nadzieję, że nie każe ci stawać do wyścigu.

– O jakim wyścigu mówisz? – zdziwił się Pelops. – Ojnomaos niczego takiego mi nie proponował.

– Idzie o wyścig rydwanów. Zazwyczaj, kiedy przyjeżdżają do nas młodzi panowie, ojciec namawia ich, by ścigali się z nim na rydwanach.

– Król nie wspominał mi o żadnym wyścigu, kiedy prosiłem go o gościnę w Pisie. Jeśli jednak to ma być warunkiem…

– Nie, nie! Widocznie ojciec uznał, że nie będziesz konkurentem do mojej ręki.

Pelops nie zrozumiał. Pragnął dowiedzieć się czegoś więcej, zadać jej jakieś pytania, ale w tym momencie do sali biesiadnej weszły trzy prawie nagie fletnistki frygijskie i zaczęły swój występ. Pelops z początku słuchał w roztargnieniu dzikiej, wschodniej muzyki, później jednak pod jej wpływem obudziły się w nim wspomnienia odległych czasów, gdy jako młody chłopiec przebiegał góry Frygii w pogoni za zwierzyną.

Zamierzał dokładnie wypytać Hippodameję o wyścigi rydwanów, o których wspomniała. Czekał, aż umilknie głośna, przejmująca muzyka fletów. Zanim jednak skończył się koncert, królewna opuściła komnatę i wróciła do kobiecej części pałacu. Pelops, zawiedziony takim obrotem rzeczy, musiał, chcąc nie chcąc, odłożyć wyjaśnienia do następnego dnia.

Nazajutrz spotkali się w pięknym, starannie utrzymanym ogrodzie pałacowym, który tarasami opadał aż do samego Alfejosa. Rzeka płynęła w tym miejscu spokojnym, głębokim nurtem, zasilanym przez kilka obfitujących w wodę górskich potoków.

– Czy słyszałeś kiedyś legendę o Alfejosie i Aretuzie? – spytała Hippodameja, schodząc z Pelopsem na sam brzeg.

– Nie, opowiedz mi ją.

– Alfejos był arkadyjskim myśliwym. Pewnego razu zakochał się w pięknej nimfie, Aretuzie, która należała do orszaku Artemidy, bogini łowów. Aretuza nie chciała jednak poślubić Alfejosa i uciekła przed nim aż na Sycylię, gdzie schroniła się na małej wysepce Ortygii, w pobliżu Syrakuz. Zakochany myśliwy podążył za nią aż na Ortygię, lecz nie zdołał jej zdobyć, gdyż z obawy przed nim zamieniła się w źródło. Zrozpaczony Alfejos przybrał postać rzeki i połączył na zawsze swe wody z Aretuzą – źródłem w Ortygii.

– Śliczna legenda! – zachwycił się Pelops. – Oto prawdziwa, wierna miłość!

Hippodameja nagle zmieniła temat.

– Podobały ci się frygijskie fletnistki, słuchałeś z takim przejęciem! – stwierdziła złośliwie.

– To moje rodaczki – odrzekł spokojnie Pelops. – Ich muzyka jest bliska mojemu sercu, gdyż przywykłem do niej od dzieciństwa. Urodziłem się we Frygii, tam się wychowałem, dopiero od pięciu lat mieszkam w Lakonii. Powiedz mi jednak, dlaczego wyszłaś wcześniej z uczty? Znudził ci się występ fletnistek czy moje towarzystwo?

– Nie czułam się wczoraj zbyt dobrze, wolałam więc wrócić do siebie. Zresztą w ogóle niezbyt lubię uczty.

– Wspomniałaś wczoraj o wyścigu rydwanów, ale wejście fletnistek przerwało naszą rozmowę. Czy możesz mi teraz wytłumaczyć, o co chodzi?

– Myślę, że jeszcze nie pora na to. Wszystko ci wyjaśnię dopiero wtedy, gdy sam będziesz musiał stanąć do wyścigu.

Pelops zrozumiał, że dalsze wypytywanie Hippodamei jest bezcelowe i postanowił uzbroić się w cierpliwość. W ciągu następnych dni często przebywali we dwoje, chodzili razem nad Alfejos, pływali w chłodnej, przejrzystej wodzie lub spacerowali wzdłuż brzegów. Pelops czasem zabierał z sobą wędkę, stawał na wysokiej skarpie i łowił ryby, gdy tymczasem Hippodameja zbierała kwiaty na łąkach lub przechadzała się. Późnym wieczorem zasiadali z Ojnomaosem i domownikami do wieczerzy.

Pewnego popołudnia, gdy wracali do pałacu z dalekiego spaceru, Pelops, wskazując ręką na bielejące nad bramą czaszki, zapytał:

– Kim byli ci ludzie?

– To czaszki moich zalotników – spokojnie wyjaśniła Hippodameja.

– Co?! – zawołał ze zgrozą Pelops. – Więc zginęli dlatego, że odważyli się ubiegać o twoją rękę?!

– Nie mylisz się, Pelopsie. Zapewniam cię jednak, że tobie nic tutaj nie grozi. Przyjechałeś przecież w gościnę, a nie w konkury – dodała, po czym odeszła w kierunku kobiecej części pałacu. Pelops stał przez chwilę, jakby nie wiedząc, co z sobą zrobić, wreszcie zatopiony w myślach ruszył do swojej komnaty.

Dni w pisańskim pałacu toczyły się swoim zwykłym, spokojnym rytmem: polowania, uczty, przechadzki, kąpiele w Alfejosie, wycieczki do sąsiedniej Olimpii i Skilluntu, które Pelops pobieżnie obejrzał już w czasie podróży do Pisy. Pewnego razu wybrali się w towarzystwie Ojnomaosa do Harpiny, położonej na wschód od Pisy. Król chciał im pokazać to miasto, gdyż przed kilku laty sam je założył i nazwał imieniem swej matki. Miasto było niewielkie, ale starannie zbudowane, z ładnymi portykami i ogrodami. W pobliżu agory wznosiła się niedawno zbudowana świątynia Artemidy.

Często przyjeżdżali do Pisy goście z odległej Elidy, Pylos, a nawet z nadmorskiej Kyllene. Pelops chętnie brał udział we wszystkich przyjęciach i rozrywkach, gdyż chciał być blisko Hippodamei.

Dziewczyna zdawała się jednak nie dostrzegać jego zakochanych spojrzeń. Aż wreszcie, po kilku tygodniach, kiedy o zachodzie słońca szli brzegiem Alfejosa, Pelops nagle przystanął, przyciągnął do siebie Hippodameję i zaczął okrywać gorącymi pocałunkami jej policzki, szyję, czoło, usta.

– Przestań, Pelopsie, tak nie można! – wyszeptała niemal bez tchu.

– Kocham cię, Hippodamejo – powiedział, nie wypuszczając jej z objęć. Później przytuleni do siebie powoli wracali do pałacu w zapadającym zmierzchu. Tuż przed bramą Pelops zatrzymał się, spojrzał w górę na majaczące w mroku czaszki i wzdrygnął się.

– Hippodamejo… czy ty z nimi wszystkimi…?

Dziewczyna gwałtownie go odepchnęła i bez słowa wpadła na dziedziniec. Zanim Pelops zdążył ją dogonić, zniknęła w podcieniach pałacu. Raptem zrobiło mu się bardzo przykro, uświadomił sobie, że zranił ją nieopatrznymi słowami, których nie zdążył na szczęście dopowiedzieć. Postanowił naprawić to nazajutrz, a przy okazji dowiedzieć się czegoś bliższego o nieszczęsnych trupich czaszkach.

Przez kilka następnych dni Hippodameja unikała spotkania sam na sam z Pelopsem, nie dając mu okazji do przeprosin ani do dalszych pytań. Wreszcie sposobność nadarzyła się w dniu święta Artemidy. Uroczystość, jak co roku, odbywała się z dala od miasta, przy leśnym ołtarzu bogini, wzniesionym z gładzonych bloków kamiennych. Rozpoczęła ją wielka procesja, na końcu której jechała dziewica-kapłanka Artemidy na rydwanie zaprzężonym w jelenie. Później przystąpiono do składania ofiar. Już w poprzednich dniach zgromadzono na polanie duże kloce drewna i ułożono z nich w pewnej odległości od ołtarza rodzaj ogrodzenia. Na znak kapłanki wyznawcy bogini zaczęli ciskać na ołtarz żywe jeszcze zwierzęta: dzikie świnie, kozy, jelenie, młode wilczki i niedźwiadki, ptactwo domowe. Potem ze wszystkich stron równocześnie podpalono drwa. Przerażone zwierzęta miotały się jak oszalałe wewnątrz ogrodzenia, nie mogły jednak się przedostać przez zaporę ognia, tym bardziej że wokół stali ludzie z kijami i zaganiali je do środka. Przez długi czas z polany dochodziły żałosne ryki i przedśmiertne jęki palonych żywcem zwierząt. Wreszcie olbrzymi stos ofiarny dopalił się, wszystko umilkło. Uczestnicy uroczystości zasiedli przy rozstawionych na polanie stołach do świątecznej uczty, na którą składały się placki jęczmienne, pieczone na rożnach mięso, owoce i wino.

Pelops i Hippodameja wracali do domu pieszo.

– Nie chcesz ze mną rozmawiać, Hippodamejo – zaczął trochę nieśmiało.

– Myślę, że nie mamy sobie nic do powiedzenia – odparła zimno.

– Przeciwnie, bardzo wiele.

– Tak uważasz?

– Muszę ci w końcu wyznać, Hippodamejo, że zamierzam się ubiegać o twoją rękę.

Królewna spojrzała na niego i rzekła z zagadkowym uśmiechem:

– Od tej chwili zaczynam się o ciebie bać. Błagam cię, żebyś na razie nic nie mówił Ojnomaosowi ani nikomu innemu. Najpierw musimy się zastanowić, jak dalej postępować.

– Rozumiem więc, że przyjmujesz moje oświadczyny?

– A czy mam inne wyjście? – Roześmiała się, obejmując go za szyję. – Musimy być bardzo ostrożni, aby ojciec niczego nie spostrzegł zbyt wcześnie.

– Obawiasz się, że król będzie przeciwny naszemu małżeństwu?

– Tak jak zawsze. Mówiłam ci przecież, że ci nieszczęśnicy, których czaszki zdobią bramę pałacową, byli konkurentami do mojej ręki.

– I zginęli z ręki Ojnomaosa?

– Wyzwał ich na wyścigi rydwanów, pokonał i zabił.

– Wszystko odbywało się więc zgodnie z regułami walki. Powiedz mi jednak, dlaczego?

Dziewczyna spuściła oczy i milczała.

Wreszcie po długiej chwili odezwał się Pelops:

– Nie musisz już nic mówić. W jaki jednak sposób moglibyśmy teraz przechytrzyć twego ojca?

– Żaden zaprzęg nie zdoła prześcignąć boskich koni królewskich. Ojciec dostał je niegdyś w darze od swego ojca, boga wojny, Aresa. Jeśli zmusi cię do wyścigu rydwanów, nie masz żadnych szans. Przegrasz, jak wszyscy twoi poprzednicy. Wówczas ja odbiorę sobie życie.

– Możemy uciec z Pisy, zanim dojdzie do wyścigu.

– To niemożliwe, Pelopsie. Ojnomaos ma wszędzie swoich ludzi. Wytropią nas i zabiją, gdziekolwiek się ukryjemy.

– Nie ma więc dla nas ratunku?!

– Znam pewnego człowieka, który mógłby nam pomóc. To Myrtilos, woźnica Ojnomaosa. Nikt inny prócz niego nie ma dostępu do królewskich koni.

– Zamierzasz go przekupić?

– Nie wiem, czy to się uda, ale spróbuję z nim porozmawiać.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Klątwa Pelopidów. Opowieść mitologiczna

Подняться наверх