Читать книгу Złoto nie złoto - Stanisława Fleszarowa-Muskat - Страница 6

III

Оглавление

Obudził się, jakby wychodząc ze słodkiej głębi snu; chciał się w niej znów pogrążyć, chciał wrócić do kogoś, z kim rozmawiał, chciał wrócić w tę rozmowę, która składała się z samych bardzo interesujących słów, chciał je zapamiętać, zatrzymać, ale inne jakieś słowa dławiły je jedno po drugim, unicestwiały, zabijały swoim brzmieniem, a ostatecznym nad nimi zwycięstwem było całe zdanie, wyraźne i dobitne, dudniące echem pod czaszką.

‒ Ten-fa-cet-spod-pięt-nastki-chyba już-się-nie-o-bu-dzi.

Wyciągnął rękę i bezwiednie poszukał ciała Majki. Kiedy go nie znalazł, pomyślał że może wyszła do łazienki, i znów zaczął zapadać w ten inny wymiar istnienia, w tę łagodną, jedwabną, kołyszącą falę, gdy nagle, jakby tuż nad uchem, zabrzmiało kategoryczne stwierdzenie:

‒ Nie sprzątam dziś piętnastki! ‒ I zaraz potem:

‒ A może się utopił w wannie? ‒ Chichot i dorzucone słowa:

‒ Albo powiesił na ręczniku?

‒ Ręcznik za gruby. Mógł się powiesić tylko na pasku od spodni.

‒ Ma pewnie w łóżku jakąś dziwkę. Ten Francuz spod dziesiątki przynajmniej wcześnie wstaje. Powiem kierowniczce, że piętnastki już dziś nie sprzątam.

Poczuł się wyrzucony na powierzchnię rzeczywistości. Piętnastka! to był numer jego pokoju. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą zalany słońcem sufit, z żółtym zaciekiem przy ścianie, za którą była łazienka. Wyskoczył z łóżka, sięgnął po zegarek ‒ dochodziła jedenasta. Przespał popołudnie, wieczór, noc i poranek! Trudno mu było w to uwierzyć, ale słońce świeciło już prawie z wysokości południa, a sprzątaczki na korytarzu w dobitnym zdenerwowaniu przydługim snem gościa rzucały szczotkami i wiadrami.

Otworzył drzwi, wychylając się na korytarz tylko górną połową ciała, odzianą w pasiastą kurtkę od piżamy; spodni nie zwykł był nigdy wkładać. Dwie kobiety majstrowały coś przy odkurzaczu.

‒ Nie utopiłem się w wannie! ‒ krzyknął w ich kierunku. ‒ Nie powiesiłem się na pasku od spodni ani nie mam nikogo w łóżku! A pokoju można dziś nie sprzątać. Nie ma po czym.

Kobiety pisnęły i zaraz wyniosły się w przeciwległy koniec korytarza. Zatrzasnął drzwi, wskoczył do łazienki i w dziesięć minut gotów był do wyjścia. Nie czekając na windę zbiegł na dół, szybko minął recepcję, ale potem zatrzymał się na widokf Oli w drzwiach wiodących do restauracji. Ciekaw, czy zastanie w niej sytuację z poprzedniego dnia, zajrzał tam także.

I rzeczywiście. Algierczyk biesiadował przy najwidoczniej ulubionym swoim stoliku pod oknem ‒ tym razem w towarzystwie okazałej blondyny, wyzywająco popatrującej po paniach z obsługi, bo oczywiście za bufetem stała Klaudia z rękoma złożonymi na kontuarze, obok Cesi i kucharki, z którymi zjednoczyła ją ta sama kobieca wściekłość.

Wycofał się zza pleców recepcjonistki i cicho zamknąwszy za sobą drzwi wyszedł przed hotel.

Wiosna była tu jednak naprawdę inna niż w Warszawie. Wiatr miał tu już łagodną miękkość, której tam spodziewać się było można dopiero w czerwcu, a zieleń z godziny na godzinę coraz gęściej wypełniała korony drzew. W barze mlecznym wziął z lady twarożek ze szczypiorkiem i cieniutkimi talarkami rzodkiewek, podparł tę czczą wiosennośćjajecznicą i razowym chlebem, zapił mlekiem i stwierdziwszy przy płaceniu, że nawet bar mleczny przy tym apetycie jest za drogi na stypendialną kieszeń pognał na przystanek.

Autobus nie nadchodził, więc wraz z innymi czekającymi wystawił twarz ku słońcu, ale to przypomniało mu od razu balkon Majki i coś piekącego wwierciło mu się w lewą pierś. Serce? Nigdy nie miał kłopotów z tym żywym workiem, pełnym wartkiej krwi, z tą sakiewką w której ma się cały swój majątek. Przymknął oczy. Ból nie ustawał. Chyba tu nie umrę, pomyślał. Dotknął pulsu na przegubie lewej ręki, żeby zbadać tętno. Było wyraźne i równe. Bardzo wyraźne i bardzo równe. Jesteś gówniarz! powiedział do siebie prawie na głos, aż się obejrzał, czy nikt tego nie usłyszał. Musi napisać tę książkę! I napisze ją tutaj, i dopiero potem, zaraz potem wróci do Warszawy i zadzwoni do wiadomych drzwi. Po co zostawił na stole ten głupi, szczeniacki list? Będzie musiał wszystko odkręcać. Ale czy nawet w literaturze nie roiło się od pechowców, którzy nie zrobili kariery w Paryżu?

Kiedy wysiadł przed kopalnią, wszystko wydało mu się tu już znajome. Od razu udał się do budynku dyrekcji, wszedł na pierwsze piętro, odnalazł drzwi sekretariatu.

‒ Pan dyrektor zajęty ‒ powiedziała sekretarka. Jak wszystkie na świecie sekretarki zbyt przeciążonych pracą szefów miała w oczach tę uprzejmą, ale twardą stanowczość, która z każdego przybysza czyniła natręta. Poczuł się nim od razu przede wszystkim dlatego, że przyzwyczajony był jednak, iż wywiera na dziewczynach wrażenie, a ta nawet nie drgnęła. Może to był naprawdę świat wspaniałych mężczyzn, w który powinien wkraczać z uczuciem pokory? W każdym razie otrzymał już jej pierwszą lekcję.

Nerwowo wyciągnął legitymację związkową i pismo z CRZZ.

‒ Julian Asanowicz ‒ przedstawił się. Bez nacisku jednak, bo i bez nadziei, że to nazwisko coś jej mówi.

Uśmiechnęła się istotnie jakby z poczuciem winy.

‒ Bardzo mi miło ‒ powiedziała. Przez chwilę miał wrażenie, że szuka w pamięci tytułu książki, który mogłaby połączyć z jego nazwiskiem. Nadaremnie oczywiście. Znowu się uśmiechnęła, już tylko z ową uprzejmą stanowczością, której wyzbyła się na chwilę. ‒ Ale pan dyrektor jest naprawdę bardzo zajęty. Są panowie z kombinatu i Urzędu Górniczego. Nie wiem, kiedy konferencja się skończy, sam pan rozumie...

Rozumiał. Równocześnie przypomniał sobie wszystko, co mu mówiono o zbytnim „opisaniu” miedzi, i przez ułamek sekundy zastanowił się, czy dokonał słusznego wyboru.

‒ Pan przecież nie przybył tu na jeden dzień ‒ ciągnęła, a drzwi dyrektorskiego gabinetu z każdym jej słowem stawały się coraz bardziej zamknięte. ‒ Pan dyrektor na pewno znajdzie czas, żeby pana przyjąć. A tymczasem umożliwimy panu wstępne rozeznanie w kopalni. Bo to chyba dla pana najważniejsze?

‒ Oczywiście ‒ bąknął.

Podniosła słuchawkę telefonu i nakręciła krótki wewnętrzny numer.

‒ Anna? Tu Irena. Słuchaj, zaraz będzie u ciebie pan... ‒ zerknęła na legitymację, której jeszcze nie schował ‒ pan Julian Asanowicz. Interesuje się kopalnią, będzie coś pisał.

Złoto nie złoto

Подняться наверх