Читать книгу Ktoś jest w twoim domu - Stephanie Perkins - Страница 7
ROZDZIAŁ TRZECI
Оглавление— Znałaś tę dziewczynę? Tę Haley? — zawołała z kanapy babcia Young.
Makani pomachała na pożegnanie odjeżdżającemu Darby’emu. W odpowiedzi dwukrotnie zatrąbił. Dom jej babci znajdował się w odległości krótkiego spaceru od szkoły, ale przyjaciel i tak zawsze ją odwoził i po nią podjeżdżał. Makani mieszkała w najstarszej dzielnicy Osborne, Darby — w najnowszej, Alex zaś — niedaleko Troy, sąsiedniego miasta, na błotnistych terenach, gdzie hodowano bydło, głównie cielęta przeznaczone na sprzedaż. Popołudniami Alex ćwiczyła w orkiestrze i jeździła z dziewczyną, która grała w niej na saksofonie tenorowym. Wszyscy już potrafili prowadzić, ale tylko Darby miał swój samochód.
Ollie z kolei mieszkał... gdzieś na wsi, Makani nie była pewna gdzie. Gdy futboliści przestali się bić, poszedł do biblioteki, a ona wróciła do przyjaciół. Później na lekcji hiszpańskiego przez chwilę poczuła na sobie jego wzrok — co ją podekscytowało, nawet jeśli tego nie chciała — ale tak naprawdę nic się między nimi nie zmieniło. Miała wrażenie, że tak już zostanie.
Serce jej zamarło, gdy zamknęła frontowe drzwi, odgradzając się od zewnętrznego świata.
— Tak, znałam Haley. Trochę. Niezbyt dobrze.
Zrzuciła trampki, zdjęła skarpetki i umieściła je razem na najniższym stopniu schodów; później zaniesie je do swojej sypialni. Buty były jeszcze jednym elementem, którego Makani nie lubiła na Środkowym Zachodzie. Poza okresem letnim było tutaj za zimno na noszenie klapek, a w trampkach i innych butach chodziło jej się ciężko. Długo trwało, zanim podeszwy jej stóp stwardniały na tyle, że buty już jej nie obcierały, a na piętach przestały jej się robić pęcherze.
„Japonki — poprawiła się. — Nie klapki”.
Wciąż używała regionalizmów i popełniała błędy. „Japonki” nie stanowiły wielkiej pomyłki. Ale wciąż się wzdrygała, słysząc, jak tutejsi ludzie mówili na napoje gazowane.
Babcia siedziała przed telewizorem, oglądając na Netfliksie serial Skandal i układając nowe puzzle. Makani opadła na ulubiony głęboki fotel, który kiedyś należał do jej dziadka. Wsunęła stopy pod uda, dzięki czemu było jej ciepło i wygodnie, a później obejrzała wieko pudełka. Puzzle przypominały stylem sztukę ludową i przedstawiały pole dyń, wiejską uliczkę oraz przebrane dzieci zbierające cukierki w Halloween. Babcia Young najbardziej lubiła układanki sezonowe.
— Czekam na lokalne wiadomości — wyjaśniła.
Makani odłożyła wieko na niski stolik i zerknęła na swój telefon.
— Zostało ci jeszcze półtorej godziny.
— Chcę usłyszeć, co powie o tym wszystkim Creston. — Creston Howard był czarnoskórym przystojniakiem, jednym z dwóch prowadzących program informacyjny o siedemnastej, a babcia Young wierzyła w każde jego słowo. — Cała ta sprawa jest po prostu okropna! Mam nadzieję, że złapią tego, kto to zrobił.
— Złapią — zapewniła ją Makani.
— Była taka młoda, taka utalentowana. Tak jak ty.
To ostatnie stwierdzenie nie było zgodne z prawdą, ale Makani dobrze wiedziała, że babci nie należy poprawiać. Już sobie wyobraziła ich kolejną kłótnię: Makani będzie próbowała wyprowadzić staruszkę z błędu, a ta zarzuci jej negatywne myślenie, Makani odpowie, że jest po prostu szczera, babcia będzie się upierała i wtedy Makani wybuchnie, wykrzykując coś w rodzaju: „Nie jesteś moją matką! A moja własna matka nawet nie zachowuje się jak matka! Nie rozmawiajmy o tym, okej?”.
Nie zareagowała więc i w milczeniu przejrzała swój telefon. Nie miała już nadziei na esemesy, wiadomości czy e-maile od Jasmine, która była kiedyś jej przyjaciółką. Nie miała też nadziei, że w jakiś cudowny i nieprawdopodobny sposób tamta sytuacja się odwróci. Nadzieje te umarły w niej dawno temu. Nie potrafiłaby wskazać dokładnego momentu, choć może nastąpiło to wtedy, gdy podpisała oficjalny dokument, zmieniając swoje nazwisko z Kanekalau na Young.
Nie przyjęła panieńskiego nazwiska matki z powodu mającego nastąpić wkrótce rozwodu rodziców. Przyjęła nowe nazwisko, bo nie było już bezpiecznie nazywać się Makani Kanekalau, o której sporo można było znaleźć w Google, a poza tym chciała w Nebrasce zacząć wszystko od nowa.
Jednak... sprawdziła telefon.
Jak zwykle z domu nie było żadnych wieści. Przynajmniej od dawna nie docierał do niej żaden hejt. Nikt jej nie szukał, a incydentem — tym wieczornym incydentem na plaży, dzięki któremu dowiedziała się czegoś nowego o sobie — nadal przejmowały się tylko takie osoby jak Jasmine. Jedyne osoby, które się dla niej liczyły. Makani nawet nie podejrzewała, że milczenie dawnych przyjaciół stanie się dla niej o wiele bardziej bolesne niż opluwanie jej tygodniami przez tysiące niedoinformowanych, nienawistnych nieznajomych. Tak, milczenie bliskich bolało bardziej.
Mimo iż nie zaczęły się znów kłócić, babcia Young powiedziała do niej z wyraźną dezaprobatą w głosie:
— Dziś rano znowu zostawiłaś otwarte szafki kuchenne.
Makani nie odrywała wzroku od telefonu.
— Nie ja zostawiłam je otwarte.
— Nie mam jeszcze kłopotów z pamięcią, kochanie. Kiedy wstałam z łóżka, ty już wyszłaś do szkoły. Sprzątanie po sobie należy do dobrych manier. Nie proszę o wiele.
— Dziś rano nawet nie jadłam śniadania! — Makani nie potrafiła ukryć narastającej frustracji. — Dzwoniłaś do swojego lekarza? Tak jak prosiłam?
— Jak dobrze wiesz, od prawie roku nie miałam epizodu.
Makani podniosła wzrok, a babcia natychmiast spuściła oczy. Babci Young trudno było mówić o własnych słabościach i zawsze denerwowała się, kiedy ktoś kwestionował jej słowa. Była to zresztą ich cecha wspólna. Babcia pewnym ruchem połączyła dwa elementy układanki, sugerując koniec dyskusji, lecz Makani wciąż się w nią wpatrywała, chcąc kontynuować rozmowę, choć zdawała sobie sprawę ze swojej hipokryzji.
Babcia była wyższa niż większość kobiet z jej pokolenia. Miała krótkie włosy, którym pozwoliła posiwieć, były więc przetykane białymi pasmami. Wyglądała dzięki nim pięknie, jak negatyw sowy śnieżnej. Dla kontrastu babcia Kanekalau ze strony ojca, mieszkanka Hawajów, nadal farbowała włosy na czarno. Używała tego samego koloru i marki farb co Alex.
Babcia Young nie była właściwie osobą surową. Miała delikatną ciemnobrązową skórę, krągłą figurę i łagodny głos, ale potrafiła mówić stanowczo, z mocą autorytetu. Kiedyś uczyła w liceum historii Stanów Zjednoczonych. Przeszła na emeryturę pięć lat temu i choć Makani była wdzięczna losowi, że nigdy nie będzie chodziła na prowadzone przez nią lekcje, to przypuszczała, że babcia była dobrą nauczycielką.
Babcia i dziadek Young zawsze byli mili, stanowiąc w tym względzie przeciwieństwo pozostałych członków rodziny Makani. Zadawali pytania. Byli uważni. Rodzice, zanim jeszcze zaczęło się postępowanie rozwodowe, skupiali się wyłącznie na sobie. Jako dziecko Makani pragnęła mieć rodzeństwo — kogoś, kto dotrzymywałby jej towarzystwa, uwielbiałby ją i się o nią troszczył, ale może i dobrze, że rodzice nie spłodzili kolejnego dziecka. Jego czy ją również by ignorowali.
Jednak powodem wygnania Makani do Osborne nie był tylko jej własny straszliwy błąd. Babcia Young również zrobiła coś złego. W ostatnie Święto Dziękczynienia, kiedy sąsiad zauważył, że lunatykując, zaczęła o trzeciej nad ranem przycinać gałęzie jego orzecha, i chciał ją obudzić, ona odcięła mu sekatorem czubeczek nosa. Lunatykowanie zaczęło się u niej po niespodziewanej śmierci jej męża poprzedniego lata. Lekarzom udało się przyszyć mięsisty fragment nosa, a sąsiad babci nie pozwał jej do sądu, lecz wydarzenia te sprawiły, że matka Makani przekonała jej ojca, że najlepszym rozwiązaniem — na wszystkie ich problemy — będzie wysłanie córki do Nebraski, by pilnowała babci Young.
Rodzice Makani w żadnej sprawie nie byli w stanie osiągnąć porozumienia, na to jednak oboje przystali. Prawdopodobnie sądzili, że obcięcie nosa nastąpiło przypadkiem.
Makani jednak uważała, że babcia nie potrzebuje opiekunki. Od jej przyjazdu tutaj babci nie przytrafiło się nic niebezpiecznego. Dopiero w ostatnich miesiącach miało miejsce kilka zwyczajnych, mało istotnych zdarzeń — pootwierane szafki, niewłaściwie rozmieszczone przybory, niezamknięte na klucz drzwi — i Makani zrozumiała, że naprawdę jest babci potrzebna.
Zwykle dobrze się z tym czuła.
Raz tylko jej pomoc odniosła skutek odwrotny do zamierzonego.
* * *
Była potrzebna w lipcu. Upał tego popołudnia był wręcz nieznośny, a towarzyszyła mu jeszcze uciążliwa wilgotność, do której idealnie pasowały koszulki bez rękawów, szorty i... niewłaściwe decyzje.
Makani miała już za sobą wszystkie te trzy sprawy.
Była akurat pierwsza rocznica śmierci dziadka Younga i babcia chciała spędzić ten dzień sama. Była to też środa, dzień kuponów z podwójnymi zniżkami, więc Makani zaproponowała, że ją wyręczy i zrobi cotygodniowe zakupy. Sklep Greeley’s Foods znajdował się niecałe cztery kilometry dalej, przy Main Street. Budynek był równie zwyczajny jak ten, w którym mieściło się liceum, z niskimi sufitami i ciasnymi alejkami między półkami.
Makani nie mogła zrozumieć, dlaczego nie zostały rozbudowane. Wokół było przecież wystarczająco dużo miejsca. W przeciwieństwie do nadmorskich Hawajów, rolniczy stan Nebraska nie mógł narzekać na brak ziemi. Nie miał w zasadzie niczego poza ziemią! Tu był zupełnie inny świat.
Weszła do sklepu z ręcznie sporządzoną listą zakupów i starą kopertą wypełnioną kuponami zniżkowymi. Od razu się dostrzegli. On w zielonym fartuchu Greeley’s uzupełniał zapas małych podłużnych pomidorków. Tylko Ollie Larsson mógł się w takim fartuchu prezentować seksownie.
Makani chciała coś powiedzieć. Po spojrzeniu Olliego wiedziała, że on również chce to zrobić. Ale żadne z nich się nie odezwało.
Pchnęła rozklekotany wózek i napełniła go zdrowymi produktami. Jej dziadek zmarł na atak serca, więc babcia ostatnio stale czytała o substancjach odżywczych. Gdy Makani zawzięcie szukała pudełek z płatkami owsianymi i torebek suszonej fasoli, poczuła dreszcz, widząc, że Ollie kręci się po sklepie. Że przeszedł od pomidorów do kabaczków. A później przebiegł do alejki piątej, gdzie zabrał się do sprzątania rozbitego słoika z jakimś słodkim sosem. Następnie wrócił do działu z warzywami.
W szkole nigdy wcześniej nie rozmawiali. Chodzili razem na kilka lekcji, ale trzymał się na uboczu. Przed tym popołudniem Makani nawet nie była pewna, czy zdawał sobie sprawę z jej istnienia. Teraz, ruszając w stronę kas, miała nadzieję, że chłopak za którąś z nich usiądzie, ale Ollie zniknął na zapleczu.
Nic nie mogła na to poradzić. Czuła się rozczarowana.
Ładowała właśnie siatki z zakupami spożywczymi do należącego do babci złotego taurusa kombi z początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy usłyszała śmiech — krótki i drwiący. Zamknęła gniewnie bagażnik, wiedząc już, że ów śmiech ma z nią coś wspólnego.
Ollie wpatrywał się w nią z uliczki obok sklepu. Przysiadł na plastikowej skrzynce po mleku i można by pomyśleć, że zrobił sobie przerwę na papierosa, tyle że zamiast niego trzymał w dłoniach książkę.
— Myślisz, że samochód mojej babci jest zabawny? — zapytała.
Na jego ustach pojawił się dziwny uśmieszek. Ollie trwał tak przez kilka długich sekund i dopiero wtedy się odezwał.
— Nie wiem, czemu miałbym się śmiać z twojego, skoro mój wygląda tak. — Wskazał na biały pojazd zaparkowany po drugiej stronie parkingu.
Był to stary policyjny radiowóz. Miał zdrapane napisy i pozbawiony był świateł na dachu, ale Makani rozpoznała go spod szkoły. Wszyscy wiedzieli, że Ollie jeździ wozem policyjnym — stanowiącym prawdopodobnie prezent od starszego brata, gliniarza — ale część uczniów okropnie mu z tego powodu dokuczała. Makani podejrzewała, że Ollie jeździł nim ciągle tylko dlatego, żeby pokazać, że nic sobie z ich drwin nie robi.
— Więc dlaczego się ze mnie śmiałeś? — zapytała.
Ollie potarł kark.
— Nie z ciebie. Z siebie.
Nie wiedziała, czy to letni upał, czy kulminacja siedmiomiesięcznej nieubłaganej nudy, ale poczuła... coś! Powoli do niego podeszła. Jej gołe nogi lśniły.
— A dlaczego się z siebie śmiałeś, Ollie?
Patrzył, jak się zbliżała, ponieważ było dla niego jasne, że ona chce, żeby on patrzył. Zwlekał z odpowiedzią. Kiedy Makani się przed nim zatrzymała, przechylił głowę i osłonił oczy przed słońcem.
— Ponieważ chciałem z tobą porozmawiać wcześniej, ale byłem zbyt zdenerwowany. Makani!
Więc wiedział, kim ona jest.
Uśmiechnęła się.
Ollie wstał ze skrzynki po mleku, a jego srebrny kolczyk w wardze błysnął w słońcu. Pomyślała, jak by to było wsunąć sobie ten jego kolczyk w usta. Minęło już sporo czasu, odkąd się z kimś całowała. Odkąd ktoś chciał ją całować.
„Weź się w garść”. Zrobiła krok do tyłu, ponieważ nie mogli rozmawiać, stojąc tak blisko siebie. Pierś w pierś. A on ją tak bardzo intrygował.
Kiwnęła głową, wskazując na książkę w miękkiej oprawie.
— Nigdy cię bez nich nie widuję.
Podniósł tom, pokazując jej okładkę: grupka mężczyzn wiszących w drzwiach i oknach jadącego pociągu. Nie rozpoznała jej, więc wyjaśnił:
— To o Amerykaninie, który podróżuje pociągiem z Londynu do Azji Południowo-Wschodniej.
— Prawdziwa historia?
Potwierdził skinieniem głowy.
— Czytasz wiele prawdziwych opowieści?
— Czytam wiele dzienników podróży. Lubię czytać o innych miejscach.
— Rozumiem. — Jej uśmiech powrócił. — Ja lubię o innych miejscach myśleć.
Stremowany, patrzył przez chwilę na jej usta.
— Każde jest lepsze od tego — oznajmił w końcu. Zrozumiała jednak, że miał na myśli całe Osborne, a nie to konkretne miejsce obok Greeley’s Foods — miejsce, w którym znajdowali się oboje.
— Dokładnie tak — przyznała.
Oparł się o ceglany mur i wtopił w cień. Nie wiedziała, czy stara się udawać niezainteresowanego, czy jest po prostu nieśmiały.
— Jesteś z Hawajów, prawda? Wracasz tam po ukończeniu szkoły?
Serce zabiło jej mocniej. Z uwagą wpatrzyła się w jego oczy — w ten palący błękit — uznała jednak za mało prawdopodobne, żeby wiedział. Hawajskie media nie ujawniły jej imienia, choć nie powstrzymało to mediów społecznościowych. Dlatego musiała zmienić nazwisko.
— Nie jestem pewna — odparła ostrożnie. — A ty? Dokąd chcesz jechać?
Ollie wzruszył ramionami.
— Nieważne. W dowolne miejsce, byle nie zostawać tutaj.
— Co powstrzymuje cię przed wyjazdem teraz?
Była naprawdę ciekawa. Wielu jej znajomym nigdy nie udało się ukończyć szkoły.
— Mój brat. I pieniądze. — Wskazał na fartuch. — Pracuję tutaj od czternastego roku życia. W tym wieku wolno zacząć pakować zakupy spożywcze.
Nikt w jej wieku jeszcze nie powiedział, że pracuje od tak dawna.
— Jezu. To... trzy lata? Cztery?
— Zacząłbym wcześniej, gdyby mi pozwolili.
Zerknęła za siebie, na opuszczoną Main Street. Budynek Greeley’s Foods stał naprzeciw skromnego rzędu niedopasowanych markiz — solarium, biura nieruchomości, warsztatu tapicerskiego i sklepu z sukniami ślubnymi, na wystawie którego były również sukienki na studniówkę. Makani nigdy nie weszła do żadnego z tych lokali.
— Chciałabym znaleźć pracę.
— Nie — powiedział. — Ty nie.
Jego pewność go zirytowała. Chciała złożyć podanie do Feed ‘N’ Seed, gdzie pracowali Darby i Alex, ale nie dostała na to zgody.
— Chciałabym. Ale według rodziców moim zadaniem jest opieka nad babcią.
Ollie zmarszczył brwi.
— Potrzebuje pomocy? Zawsze wydawała mi się zdrowa.
Makani się zdumiała... dopóki nie pojęła, że Ollie na pewno widywał babcię Young tutaj, w sklepie. Babcia dostatecznie się wyróżniała; w Osborne nie mieszkało zbyt wielu czarnoskórych. A jego brata prawdopodobnie nawet uczyła.
— Nic jej nie jest — odpowiedziała, wiedząc, że znowu nie mówi całej prawdy. — Moi rodzice wykorzystali ją jako wymówkę.
— Do czego?
— Do wysłania mnie sześć i pół tysiąca kilometrów na północ. Wiesz? Rodzice to, cholera, koszmar. — Natychmiast pożałowała swoich słów. Mówienie czegoś takiego komuś, kto nie ma rodziców, było nietaktowne. Skrzywiła się. — Wybacz.
Ollie przez kilka chwil wpatrywał się w asfalt. Kiedy znów podniósł wzrok, twarz miał obojętną, ale Makani widziała ślady wewnętrznej walki, jaką ze sobą stoczył. Nietrudno jej było sobie wyobrazić, jak strasznie jest żyć w mieście, gdzie każdy, nawet nowa dziewczyna, wie, że gdy byłeś w gimnazjum, pijany kierowca zabił ci rodziców, a twój brat wrócił do domu z Omahy, żeby się tobą zająć.
Wzruszył ramionami.
— W porządku.
— Nie, naprawdę cię przepraszam. To był beznadziejny tekst.
— A mnie jest przykro, że twoi rodzice są tacy okropni.
Makani nie była pewna, jak na to odpowiedzieć — „Czy to był żart?” — więc kiedy usta Olliego rozciągnęły się w uśmiechu, serce zabiło jej nierówno, zająkując się niczym porysowana płyta winylowa. Nie chciała zepsuć tej chwili.
— W porządku, w porządku. Lepiej pojadę do domu. — Potrząsając głową, podeszła powoli do swojego samochodu. Ale kiedy otworzyła drzwi, zawołała: — Do zobaczenia w przyszłym tygodniu, Ollie.
Chłopak przygryzł wargę.
— Do zobaczenia, Makani.
Nie miała niczego innego do przemyślenia, więc przez następne sześć dni rozmyślała wyłącznie o Olliem. Myślała o jego wargach i o swoich, i o tym, jak mogłyby się do siebie przyciskać. Nie tylko usta zresztą. Popadła w stan rozgorączkowania. Od czasu przeprowadzki do Nebraski nie miała chłopaka. Poprosiła babcię o zgodę na cotygodniowe robienie zakupów spożywczych. Wypróbowała działanie takich słów, jak „odpowiedzialność” i „dojrzałość”, dołączyła też inne, na przykład „wartościowa”, „nauka” i „doświadczenie”. I wybłagała.
Kiedy kolejny raz wyszła na parking, Ollie siedział na tej samej skrzynce po mleku. Czytał książkę i jadł czerwone lody na patyku. Makani podeszła prosto do niego. Chłopak wstał. Wyraz jego twarzy niczego nie zdradzał, lecz ona czuła to w kościach: Ollie na nią czekał.
Zbliżyła się do niego.
Zagryzł dolną wargę nad srebrnym kolczykiem. A potem kolczyk wrócił na swoje miejsce.
Kiedy Ollie bez słowa podsunął jej lody, zamiast słodyczy wybrała jego usta, ponieważ dawno już — sześć dni temu — zdecydowała, że najlepszym sposobem na zbliżenie się do chłopaka takiego jak on jest po prostu odwaga. Ich pierwszy pocałunek był wilgotny. Zimny język i słodkie owoce. „Wiśnie” — pomyślała Makani. Kolczyk był ciepły od letniego słońca. Poczuła dotyk kółka ze stali chirurgicznej w swoich ustach. Wydało jej się to trochę ryzykowne.
Lody na patyku spadły na asfalt za nimi z cichym plaśnięciem.
Obściskiwali się tam, w tej alejce, w każdą środę przez następne trzy tygodnie. W czwartym tygodniu padało, przenieśli się więc na tylne siedzenie samochodu babci. Pokonanie tej bariery prywatności doprowadziło ich do kolejnego naturalnego etapu.
— Ręce — wyjaśniła później swoim znajomym. — Nie usta.
— Mogłabyś powiedzieć to bardziej dosadnie? — spytał Darby.
— Ale to ważne rozróżnienie — powiedziała Alex. — Obmacywali się, ale nadal mieli na sobie ubrania.
Słysząc to, Makani się skrzywiła.
— Nieważne. Nie jestem nawet pewna, dlaczego wam to powiedziałam.
W piątą środę — ostatnią przed rozpoczęciem szkoły — niebo było bezchmurne, mimo to Ollie wsiadł do samochodu i pojechał w bardziej odosobnione miejsce.
Czyli oczywiście na pole kukurydzy.
I oczywiście uprawiali seks.
— Czy w ogóle zamierzaliście ze sobą chodzić? Wiesz, tak naprawdę? — zapytał ją tamtego wieczoru Darby. — Czy to po prostu wyłącznie seks?
W następnym tygodniu wszystko się skończyło. Przed pierwszym dzwonkiem pierwszego dnia szkoły na kampusie każde z nich patrzyło w inną stronę. Ollie miał minę niemożliwą do odczytania. Totalna pustka. Uświadomienie sobie prawdy było dla Makani jak uderzenie w policzek. Nie, nigdy nie rozmawiali ze sobą o chodzeniu. Nie znała nawet numeru jego telefonu. To lato stało się ich tajemnicą, co oznaczało, że jedno z nich — lub oboje — się tego wstydziło.
Makani się nie wstydziła. Była zmieszana, tak. Ale nie zawstydzona.
Więc to Ollie.
Zmrużyła oczy. Ollie zmrużył swoje. Czy wiedział? Czy w jakiś sposób dowiedział się o tej nocy na plaży? Teraz będzie się zachowywał, jakby nigdy się nie znali. Dawny wstyd powrócił do Makani z całą siłą.
Tak jak upokorzenie. I wściekłość. Nie chciała już nawet na niego patrzeć i nigdy już nie pojechała do sklepu Greeley’s. Ubłagała babcię, żeby ponownie sama zajęła się zakupami, tłumacząc się, że szkoła zajmuje jej zbyt dużo czasu. Nie zajmowała. Makani została osądzona i pokazano jej miejsce w szeregu, ale nadal nudziła się jak diabli.
* * *
Gdy znów — daremnie — sprawdziła swój telefon, na ekranie którego dwie małe kreski oznaczały żałośnie słaby zasięg, zadała sobie pytanie, czy również nuda skłoniła ją do tego, by podejść do Olliego podczas lunchu. Czy naprawdę tak nisko upadła?
Prawdopodobnie. Cholera.
— Och, działaj — powiedziała babcia Young. Wirujący krąg wypełnił ekran telewizora, a Olivia Pope umilkła w połowie zdania. — Dzwoniłam w zeszłym tygodniu do kablówki, ale powiedzieli mi, że mamy wykupiony pakiet z łączem o największej przepustowości.
Makani przypomniała sobie swój parterowy dom przy plaży na Hawajach, gdzie Internet zrywał się tylko w trakcie najgorszych tropikalnych burz. Gdzie na jej telefonie zawsze były wszystkie kreski. Dlaczego w Osborne, mieście w głębi lądu, nie potrafili rozwiązać tego problemu? Dlaczego wszystko było tu tak cholernie trudne?!
Wyłączyły Netflix. Makani zabrała swoje buty i poszła na górę odrobić lekcje. Kiedy wróciła na dół o siedemnastej, Creston Howard nie powiedział niczego nowego. Jego słowa nie uspokoiły babci Young, za to Makani miała ochotę trzasnąć tego faceta w szczękę. Nie spodziewała się zresztą niczego więcej. Obie widziały już wcześniej ten materiał filmowy w Internecie: otoczony oznaczającą miejsce zbrodni taśmą policyjną dom na farmie Whitehallów, zdenerwowany i rozżalony ojciec Haley, udający się na przesłuchanie na posterunek policji, i sama Haley, latająca w zeszłym roku nad sceną jako Piotruś Pan.
— Tej nocy Osborne rozpacza po Haley Madison Whitehall — oznajmił Creston, kończąc ten odcinek wiadomości z uroczystą miną. — To smutny dzień dla całej smutnej społeczności.
Babcia Young pokiwała głową, Makani zaś wykrzywiła się z niesmakiem. Ani jej babcia, ani Creston najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, że tym stwierdzeniem prezenter obraża całe miasto. Chociaż... nie mylił się. Określenie „smutny” dobrze opisywało Osborne.
Powstrzymała jednak swój krytycyzm, ponieważ dziewczyna nie żyła i to było naprawdę smutne.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki