Читать книгу Obserwatorzy. Tajni agenci królowej Elżbiety I - Stephen Alford - Страница 9

Dzieje tajemne

Оглавление

Żaden z rodów, które do tej pory panowały w Anglii, nie prześcignął Tudorów w dbałości o własny wizerunek. I musieli okazać się w tym najskuteczniejsi, ponieważ byli uzurpatorami z wątpliwym prawem do angielskiego tronu. Zajmując w 1485 roku miejsce króla z linii Yorków, Ryszarda III, pierwszy monarcha z dynastii Tudorów, Henryk VII, powoływał się na królewską genealogię rodu swojej matki – Beaufortów – oraz koligacje ojca z lancasterskimi władcami: Henrykiem V i Henrykiem VI. Pierwszy z tych piętnastowiecznych królów był człowiekiem walecznym, uosobieniem rycerskości, drugiemu zaś przypisywano po śmierci czynienie cudów. Z takich skomplikowanych powiązań rodzinnych i historycznych monarchom reprezentującym dynastię Tudorów (Henrykowi VII, Henrykowi VIII i małoletniemu Edwardowi VI) oraz władczyniom z tego rodu (Marii I i Elżbiecie I) udało się stworzyć swoisty system rządów i ciągłości dynastycznej, rozpoznawalnych dzisiaj tak samo łatwo jak przed pięciuset laty.

Tudorowie niewątpliwie nadal fascynują. Ich wspaniałe budowle zadziwiają ogromem i przepychem, co dotyczy zarówno pałacu Hampton Court, jak i doskonałych ozdobnych ornamentów gotyckich okien kaplicy św. Jerzego w Windsorze i kaplicy Kolegium Królewskiego (King’s College Chapel) w Cambridge. Nie mniej zdumiewa Tudorowskie mauzoleum w kaplicy Najświętszej Maryi Panny w Opactwie Westminsterskim, wzniesione na polecenie Henryka VII jako miejsce wiecznego spoczynku jego świątobliwego lancasterskiego przodka, Henryka VI. Pierwsi Tudorowie nie tracili żadnej okazji, aby podkreślić swój królewski splendor: nawet emblemat tak prosty, jak podwójna róża stworzona przez nałożenie białego kwiatu na czerwony, a więc połączenie herbów rywalizujących dotąd linii Lancasterów i Yorków, miał w sposób sugestywny i łatwy do zrozumienia symbolizować pokój odzyskany w królestwie podzielonym w piętnastym wieku za sprawą wojny domowej.

Henryk VIII panujący w latach 1509–1547, podobnie jak ojciec był inspiratorem budowy murowanych pałaców i zdobionych witrażami kaplic. Do celów propagandowych służyły mu także prasa drukarska, ambona oraz artyści. Na jego dworze pracował wielce uzdolniony niemiecki malarz, Hans Holbein (młodszy), który w swoich arcydziełach dbał o każdy szczegół, tworząc nieomal fotograficzne portrety członków rodziny królewskiej i najwybitniejszych dworzan. Był on również autorem wielkiego malowidła ściennego w sali audiencjonalnej pałacu Whitehall, przedstawiającego tak majestatyczny wizerunek Henryka VIII (króla-olbrzyma), że przyprawiał gości o drżenie.

Ten właśnie monarcha zmienił bieg angielskiej historii w stopniu nieporównywalnym do osiągnięć któregokolwiek ze swoich poprzedników. Sprawił bowiem, że Anglia poszła drogą zupełnie inną od obranej w większości europejskich krajów. Kiedy w 1530 roku papież odmówił mu unieważnienia pierwszego małżeństwa, Henryk uznał to za sposobność do podjęcia działań i zerwał z Kościołem rzymskim. Powołując się na wezwanie Stwórcy i historii, przypisał sobie prawo do władzy równej cesarzowi i ogłosił, że staje na czele Kościoła anglikańskiego jako pierwszy po Bogu. Właśnie te wydarzenia wpłynęły na charakter jego rządów, były tematami nieustannych homilii oraz pism wydawanych drukiem. Piękny drzeworyt na karcie tytułowej oficjalnego przekładu Biblii z łaciny na język angielski przedstawia bezpośrednie porozumienie króla z Bogiem. Takie, które nie wymagało pośrednictwa księży czy papieży, bo władcy sprawującemu rządy ze swego pałacu należało się tyle samo co Bogu w niebiosach. Jedenaście lat po śmierci Henryka państwo podporządkowane absolutnej władzy odziedziczyła jego córka, Elżbieta, która w latach 1558–1603 rządziła królestwami Anglii i Irlandii. Władczyni, o czym doskonale wiedzieli zarówno poddani, jak i jej wrogowie, bardzo przypominała ojca w nieustępliwości i uporze, i była tak samo surowa i apodyktyczna w rządach.

Niemniej, w wyobraźni zbiorowej zachowała się popularna wizja Anglii elżbietańskiej jako wspaniałego renesansowego królestwa opartego na silnej władzy, wyróżniającego się bogactwem oraz imperialnymi podbojami dzięki nowoczesnej marynarce wojennej i niepohamowanej żądzy zemsty. To także czasy, w których na salonach brylowali wytworni dworzanie, swojego kunsztu dowodzili uznani poeci i autorzy dramatów, a dzielni kapitanowie okrętów nękali nieprzyjacielską hiszpańską Armadę. Spośród nich szczególnie wyróżniają się takie sławy jak Sir Francis Drake, Sir Philip Sidney, Sir Walter Raleigh, Edmund Spenser, Sir John Hawkins, Ben Jonson, Christopher Marlowe, William Szekspir, Gabriel Harvey, Francis Bacon czy William Camden. Na czele państwa stała oczywiście królowa, która w ostatniej mowie na forum Parlamentu, wygłoszonej w 1601 roku, oznajmiła: „Wasza monarchini bardziej dba o to, byście mieli się dobrze, niźli o siebie, i będzie każdego dnia błagać Boga, iżby nie na darmo życzyli wam wszystkiego, co najlepsze ci, którzy tego właśnie dla Was pragną”.

Nie mniej wymownymi symbolami szczególnej władzy Elżbiety są jej wizerunki. „Ditchleyowski” portret z 1592 roku, udostępniony dziś dla zwiedzających w londyńskiej National Portrait Gallery, ukazuje królową jako istotę niemal nadprzyrodzoną, olśniewającą i pewną swej potęgi. Widzimy ją bowiem w ozdobionej klejnotami białej sukni na tle nieba wypogadzającego się po burzy, stojącą na mapie własnego państwa. Wcześniejszy wizerunek „z Armadą” upamiętnia słynne zwycięstwo królewskiej marynarki wojennej nad wielką flotą inwazyjną, wysłaną w 1588 roku przez króla Hiszpanii, Filipa II. Także tutaj, zresztą nie po raz pierwszy, pojawiły się nawiązania do sytuacji politycznej. Odziana w piękny strój królowa trzyma prawą rękę na globusie. Obok siebie ma Europę cesarską, a w tle obrazu widnieją dwie sceny: jedna ukazuje żeglugę podległej Elżbiecie marynarki wojennej po spokojnym morzu, druga – katastrofę hiszpańskich okrętów rozbitych o skały w czasie straszliwego sztormu. To zaledwie dwa spośród wielu portretów, których symbolika pozostawała niezmienna. Elżbieta, kierująca się dewizą Semper eadem (Zawsze niezmienna), była na nich przedstawiana jako władczyni mądra, niewzruszona i majestatyczna oraz jako ostoja spokoju.

Tak w każdym razie sądzimy dzisiaj. Ale za tym starannie wykreowanym mitem narodowym i trafiającymi do przekonania wizjami stabilności politycznej, podbojów imperialnych i pewności siebie kryje się historia bynajmniej niejednoznaczna i bardzo fascynująca. Prawdziwa opowieść o życiu Elżbiety jest dosyć ponura i rozgrywa się w czasach, gdy Europa była podzielona za sprawą waśni religijnych oraz udręczona wojnami domowymi i osobistymi ambicjami królów czy udzielnych książąt. Na obraz epoki składają się więc nie tylko historie wierności i lojalności, ale i zdrady, męczeństwa, szpiegostwa oraz bezwzględnej rywalizacji o władzę i dominację dynastii.

Elżbietańska Anglia nie była wcale państwem stabilnym i nie było zbyt wielu podstaw ku temu, aby taką się stała. Tudorowie bowiem z trudem utrzymywali się przy władzy. Po śmierci Henryka VIII, która nastąpiła w roku 1547, do tronu pretendowało aż troje jego dzieci: chłopiec za młody na to, by rządzić samodzielnie, i dwie niewiasty: jedna katoliczka, druga – protestantka. Pomiędzy rokiem 1530 a 1558, w którym Elżbieta została królową, dokonała się w Anglii rewolucja polityczna, religijna i społeczna. Henryk VIII porzucił Kościół katolicki i przystąpił do kasaty klasztorów, a pieniądze uzyskane z majątków kościelnych przeznaczył na wojnę z Francją. Pośrednim następstwem tej polityki był zanik katolickich praktyk religijnych w Anglii za panowania młodego Edwarda VI (1547–1553). Natomiast po jego śmierci przyrodnia siostra, królowa Maria, na powrót podporządkowała angielski Kościół Rzymowi i przystąpiła do tłumienia protestanckiej herezji. W ciągu sześcioletnich rządów Edwarda władzę w kraju sprawowali protestanci, którzy za czasów Marii musieli emigrować albo – jako heretycy – ginąć na stosach. Okresowi owych głębokich przemian religijnych towarzyszyły wojny Anglii z innymi mocarstwami, wewnętrzne bunty, wywrotowe teorie inspirujące opór polityczny oraz zubożenie ludności. Naród, nad którym w 1558 roku Elżbieta objęła władzę, w niczym nie różnił się od ludu uciśnionego w epoce dawnych konfliktów.

Nie dziwmy się zatem, że Elżbieta i rządząca za jej czasów elita osiągnęły perfekcję w tuszowaniu prawdy na temat sytuacji w kraju. Propaganda była rzeczą konieczną i niezbędnym środkiem zaradczym na ówczesne problemy. Pusty skarbiec i obraz państwa wyniszczonego wojną nie powstrzymał jednak królowej przed rewolucją. Na przekór konserwatywnym poglądom wielu poddanych, a także oburzeniu katolickich monarchów i innych potężnych ludzi w Europie, Elżbieta stworzyła ze swymi ministrami Kościół protestancki rządzony przez nią osobiście i wzorowany na tym, który istniał za czasów jej ojca i młodszego brata. Dla europejskich katolików taki stan rzeczy był tyleż nie do pojęcia – bo jak to możliwe, aby niewiasta postawiła się na czele Chrystusowego Kościoła? – ile do głębi obraźliwy.

Jednego, jak wiadomo, zabrakło w życiu Elżbiety. A mianowicie – małżeństwa. Oparła się bowiem wszelkim próbom znalezienia dla niej męża. A nawet jeśli pojawiła się możliwość mariażu, negocjacje kończyły się fiaskiem ze względów politycznych i religijnych. W związku z tym nie doczekała następcy, który mógłby ją zastąpić w sprawowaniu rządów. Jego brak i niewyznaczenie sukcesora popieranego przez elitę polityczną narażały z kolei kraj na nieszczęście. Pomyślny lub niefortunny los Anglii protestanckiej zależał tylko od Elżbiety. I ten właśnie wątek jest istotnym, choć nie głównym tematem niniejszej książki. Anglia przetrwała, a jakże, stawiając czoło dynastycznym ambicjom i militarnej potędze hiszpańskiego króla Filipa oraz roszczeniom Marii, królowej Szkotów, niebezpiecznej pretendentki do tronu zajmowanego już przez Elżbietę. Niewątpliwym sukcesem jest także fakt, że monarchini dożyła starości, umierając w 1603 roku śmiercią naturalną. A jednak historia jej rządów mogła potoczyć się zupełnie inaczej.

W owych czasach wiele potrafiły zmienić kula, sztylet, dawka trucizny albo zaraza, nieobce elżbietańskiemu światu. Tak się oczywiście nie stało i życie jednej kobiety miało wywrzeć ogromy wpływ na znane nam koleje dziejów. Mimo to warto kilka następnych kartek tej książki poświęcić innym możliwościom rozwoju wydarzeń.

Pod koniec lata 1586 roku, w godzinach przedpołudniowych na łowieckim terenie St James’s Park rozciągającym się między wielkimi pałacami St James’s i Whitehall w Westminsterze rozległa się armatnia salwa: nieoczekiwana i zupełnie odmienna od tej, która co tydzień rozbrzmiewała na poligonie artyleryjskim w pobliżu londyńskiego więzienia Tower, wzbudziła uzasadniony niepokój. Dworzanie i słudzy, którzy wybiegli z Whitehall, niebawem mieli się przekonać, że królowa przejeżdżająca w powozie opodal parku odniosła poważne rany. Śmiały zamach nieomal się udał; został dobrze zaplanowany, a jego organizatorom sprzyjało szczęście.

W okresie rządów Elżbiety istniały uzasadnione obawy o jej życie, ale ona podchodziła do ryzyka zamachów z zadziwiającym spokojem. Cóż, czuła się namaszczoną przez Boga królową i wierzyła w opiekę Opatrzności. Zdarzało się nawet, że spiskowcy gotowi ją zabić podczas spaceru po pałacowych ogrodach, gdzie przechadzała się w nielicznej damskiej asyście, odstępowali od swojego zamiaru onieśmieleni jej majestatem.

Broń palna, chociaż mniej skuteczna niż rapier albo sztylet, tworzyła pewien dystans między zabójcą a ofiarą. I właśnie po nią w tamto letnie przedpołudnie sięgnęło piętnastu mężczyzn pragnących zabić królową (niektórzy mieli ciężkie arkebuzy, inni zaś byli uzbrojeni w lżejsze pistolety). Zaskoczona kilkuosobowa ochrona nie zdążyła zareagować, a oni mierzyli w głąb powozu na tyle celnie, że zdołali ją zranić. Zamachowcami byli młodzi katoliccy arystokraci, którzy w śmierci Elżbiety widzieli jedyną szansę na uniknięcie ruiny finansowej i utraty pozycji przez swoje rody. Po ostrzelaniu powozu rozproszyli się i galopem odjechali na wieś, w okolice Westminsteru i Londynu. Królowa została ranna w brzuch i bark. Służba niezwłocznie przeniosła ją do Whitehall, gdzie trafiła pod opiekę medyków i dam dworu, a królewscy kapelani rozpoczęli żarliwe modły o jej ocalenie. Dworzanie pełniący służbę w prywatnych apartamentach często bywali świadkami rozmaitych chorób i infekcji, nawet ospy, na którą kiedyś zapadła Elżbieta, i wiedzieli, że zawsze dostępowała cudownego ozdrowienia – najpewniej dzięki Bożej opiece. Tym razem jednak sytuacja była poważniejsza. Utrata krwi, zakażenie ran i nieskuteczność ówczesnej chirurgii potrafiły zbierać obfite żniwo, o czym nieraz mogli się przekonać arystokraci i władcy biorący udział w wojnach religijnych toczonych na kontynencie. Elżbieta jeszcze żyła.

Niespełna godzinę po zamachu w trybie pilnym zebrała się Tajna Rada, złożona z wysoko urodzonych zwolenników władczyni. Byli wśród nich ludzie wpływowi i doświadczeni, zdolni sprostać nawet najtrudniejszym wyzwaniom. Sam zamach zbytnio ich nie zdziwił, ponieważ od lat liczyli się z jego ewentualnością. A jednak wciąż nie dowierzali i nie potrafili oprzeć się wrażeniu, że oto ziścił się jakiś koszmarny sen. Śmierć królowej, która nie miała następcy, groziła bowiem katastrofą – wybuchem rebelii, a nawet wojną domową. I chociaż przy stole obrad ministrowie starali się opanować emocje, w skrytości ducha walczyli ze strachem.

Bez względu na wszystko należało podjąć konieczne decyzje i rozesłać instrukcje. Na początek Tajna Rada zarządziła obsadzenie strażnikami każdego traktu, który prowadził z Londynu i Westminsteru na prowincję, w nadziei na schwytanie zamachowców. W następnej kolejności zalecono poddanie ściślejszemu nadzorowi uwięzionej przez Anglików Marii, królowej Szkotów, kuzynki Elżbiety i zarazem niebezpiecznej pretendentki do tronu Tudorów. Doradcy nie mieli bowiem wątpliwości, że każdy zamach na Elżbietę ma związek z próbą uwolnienia Marii, na czym od lat zależało angielskim katolikom przebywającym na uchodźstwie oraz katolickim władcom. A kiedy sekretarz królowej złożył Tajnej Radzie raport na temat poczynań katolickiej szlachty i księży w Londynie, ich konszachtów oraz prób konspirowania, nakazano zabezpieczenie stołecznych więzień i ścisły nadzór nad wszystkimi zamkniętymi tam katolikami. Jednocześnie burmistrzowi i rajcom miejskim polecono przeszukanie domów ludzi, którzy byli pod obserwacją sekretarza i jego szpiegów. Doradcy wiedzieli oczywiście, że są to zadania trudne do zrealizowania przy ogromnej liczbie ludności Londynu, ale należało je podjąć, aby uniknąć prowokacji, które mogły doprowadzić do zamieszek i paniki.

Tajna Rada musiała również przygotować Anglię na ewentualny konflikt zbrojny. Na wąskim przesmyku kanału La Manche niewielka flota wojenna Elżbiety została postawiona w stan pogotowia. Stosowne rozkazy otrzymał także dowódca sporego garnizonu Berwick-upon-Tweed, usytuowanego w pobliżu granicy Anglii ze Szkocją. Posterunek miał być przygotowany na odparcie gwałtownego ostrzału artyleryjskiego, gdyby król Szkotów postanowił wykorzystać niestabilność polityczną Anglii. Odpowiednie rozkazy posłano także do Yorku oraz na angielsko-walijskie pogranicze i do Irlandii. Członkowie Tajnej Rady mieli świadomość, że na terenach przygranicznych, gdzie wielu poddanych Elżbiety nie zaakceptowało władzy Kościoła anglikańskiego i okazywało współczucie więzionej królowej Szkotów, często wybuchały rebelie. Irlandia zaś od lat buntowała się przeciwko angielskim rządom. W zaistniałych okolicznościach nie sposób było także przewidzieć reakcji londyńczyków, dlatego rozesłano instrukcje do ludzi, którym powierzono kontrolę nad stołeczną strażą miejską. Przezornie też przygotowano Tower na przyjęcie dworu królewskiego, nakazując naczelnikowi wzmożenie czujności i przygotowanie twierdzy do obrony.

W oczekiwaniu na dokumenty, które sporządzali urzędnicy i które wymagały podpisu członków Tajnej Rady, dostojni lordowie zajęli się omówieniem sposobu wytropienia ludzi odpowiedzialnych za próbę zamachu. Była to kwestia bardzo ważna, ponieważ nie mieli wątpliwości, że sprawcy działali na zlecenie potężnych mocarstw, prawdopodobnie Hiszpanii lub Francji, bądź z inspiracji królowej Szkotów. Podejrzenia te opierały się na dowodach zebranych w ciągu minionych lat, w trakcie wykrywania i udaremniania poprzednich spisków. W takich wypadkach jak ten doradcy mogli oprzeć się na szczególnym prawie, a mianowicie na ustawie o bezpieczeństwie królowej, przyjętej przez Parlament w poprzednim roku. Zezwalało ono Tajnej Radzie na powołanie komisji, która miałaby doprowadzić do ujęcia zdrajców i wymierzenia im sprawiedliwości. Ponadto każdy z doradców potwierdził podpisem i pieczęcią przyrzeczenie ścigania oraz pozbawienia życia wszystkich, którzy poważyliby się dopuścić mordu na władczyni albo zagrażaliby jej państwu w imieniu pretendentów do tronu. Obradujący wówczas lordowie podjęli temat szkodliwego wpływu Marii, królowej Szkotów, na politykę Anglii. I roztrząsając tę kwestię, posłali po prokuratora generalnego oraz radcę prawnego Elżbiety. Chwilowo także odstąpili od zwyczaju zapraszania ambasadorów na dwór. Stan zdrowia królowej w najbliższych godzinach miał wskazać, w jakim celu i kiedy należałoby wznowić takie zaproszenia. Niebawem niektóre z tych działań okazały się konieczne.

Pogłoski o ataku na powóz monarchini szybko rozeszły się po całym Westminsterze, skąd wkrótce dotarły na zaludnione ulice i wąskie zaułki Londynu, wzbudzając uzasadniony niepokój. Część kupców zamknęła swoje sklepy, niektórzy właściciele domów polecili służbie zabezpieczyć bramy i drzwi, a spragnieni sensacji i skorzy do awantur czeladnicy wylegli niewielkimi grupami na uliczki w pobliżu katedry św. Pawła. Niebawem zrobiło się tłoczno w dwóch najważniejszych miejscach zgromadzeń londyńczyków – na dziedzińcu wiekowej gotyckiej katedry w sercu miasta oraz pod położoną nieco dalej na wschód Giełdą Królewską, gdzie angielscy i cudzoziemscy kupcy robili interesy i dogadzali sobie potem w pobliskich karczmach. Niektórzy twierdzili, że królowej nic się nie stało, inni zaś rozgłaszali, że już nie żyje. Szeptano także o katolickich zdrajcach i hiszpańskich agentach. Roztropni cudzoziemcy, którzy przebywali w Londynie – ci, co uszli przed prześladowaniami religijnymi z Francji i Niderlandów, Niemcy oraz nieliczni Włosi – uznali, że lepiej będzie nie mieszać się z tłumem. Atmosferę dodatkowo podgrzewały okrzyki rajców i strażników miejskich, którzy obchodzili zajazdy w poszukiwaniu podejrzanych katolików.

Najbliższa noc w Londynie minęła spokojnie, chociaż napięcie było wyczuwalne. Tu i ówdzie płonęły ogniska, tłumy spod katedry i giełdy nie spieszyły się do domów ani na kwatery, a nocna straż rozdzielała uczestników kilku niegroźnych bójek. Nadal jednak brakowało konkretnych informacji.

Pałac Whitehall został zamknięty dla osób postronnych. Doradcy spotykali się w małych grupach na pilne rozmowy. Ludzie pozostający na ich usługach zajęli się przygotowaniami, jakich wymagała ewentualna przeprowadzka dworu na przeciwny koniec Londynu – do Tower. Natomiast pogrążona w malignie Elżbieta, niezdolna nawet do rozmowy z osobistym sekretarzem, walczyła ze śmiercią za drzwiami swojego apartamentu. Zmarła we wczesnych godzinach rannych, w otoczeniu dam dworu, kapelanów i garstki doradców cieszących się największym zaufaniem.

Żadnego podobnego zdarzenia nie zachowali w pamięci nawet najbardziej doświadczeni ministrowie. Niektórzy jednak potrafiliby je skojarzyć z zamachem stanu z roku 1553, który stanowił próbę zanegowania praw do tronu katoliczki Marii Tudor przez skupioną wokół lady Jane Grey protestancką elitę, będącą u władzy za czasów Edwarda VI. Wtedy jednak było kogo przedstawić narodowi jako królową, chociaż pretendentka nie zasługiwała na koronę.

A w czyich rękach miałaby spocząć władza po śmierci Elżbiety? Anglia zostałaby monarchią bez monarchy. Zgodnie z maksymą jurystów, śmierć władców była równoznaczna ze śmiercią prawa, dlatego natychmiast po zgonie króla rządy przejmował jego następca. Tym razem jednak nie było dziedzica i nic nie wskazywało na to, aby w najbliższej przyszłości znalazł się ktoś godny tronu. I nie chodziło tu tylko o problem natury formalnej. W obliczu zamieszek, buntów, wojny domowej, a nawet inwazji zniweczona zostałaby ciągłość dotychczasowej polityki, na co dla dobra kraju nie można było pozwolić.

Doradcy, świadomi powagi sytuacji, zebrali się w sali posiedzeń Tajnej Rady w Whitehall, aby zaplanować działania na najbliższe dni. Postanowili ogłosić się Radą Państwa, organem uprawnionym do rządzenia, póki nie uda się znaleźć nowego monarchy. Zamierzali także zwołać sesję Parlamentu, chociaż bez osobistego udziału królowej było to zadanie trudne do zrealizowania. W trybie pilnym na siedzibę rządu wybrali londyńską twierdzę Tower, którą uznali za jedyne bezpieczne miejsce. Ponadto postanowili sprowadzić Marię, królową Szkotów, pod liczną eskortą do Londynu, aby Komisja rozpatrzyła popełnione przez nią zdradzieckie czyny i ukarała ją z nadzwyczajną surowością. Instrukcje, jakie otrzymał strażnik szkockiej królowej, były jednoznaczne: gdyby Maria albo inna osoba z jej otoczenia stawiła opór lub w przypadku zbrojnej próby uwolnienia więźniarki, należało ją zabić, zgodnie ze złożonym przyrzeczeniem. Rada Państwa zapewniła strażnikowi Marii bezkarność, jeśliby w stanie najwyższej konieczności musiał działać w interesie monarchii.

Doradcy nie chcieli ogłaszać wiadomości o śmierci Elżbiety, dopóki nie przeprowadzą się do Tower. Kiedy ich słudzy oraz mieszkańcy pałacu królewskiego – czujni i uzbrojeni – przemierzali Londyn, zauważyli na ulicach pierwsze oznaki niepokoju. Widok przenoszących się do Tower dworzan wywołał w londyńczykach niedowierzanie i gniew. Powoli i jakby z rozmysłem zabiły dzwony stu parafialnych kościołów, a na miasto wyległ tłum, w którym znaleźli się mocno uzbrojeni ludzie.

W godzinę po zamknięciu i zabezpieczeniu bramy Tower stołeczni urzędnicy odczytali na ulicach miasta proklamację Rady Państwa. Jej autorzy przedstawili haniebne okoliczności zamachu na Elżbietę, ujawnili istnienie zdradzieckiego spisku, pochwalili determinację lojalnych poddanych, którzy zobowiązali się wytropić morderców królowej oraz wskazali na szczególną potrzebę ochrony Kościoła anglikańskiego i granic państwa.

W południe dotarły do Tower pierwsze informacje o ulicznych rozruchach. Dzielono się też innymi nowinami: o tym, że tłum zdążył upokorzyć straż miejską i urzędników; że katolickie rody arystokratyczne poderwały do walki zależną od nich szlachtę; że ambasadorowie posłużyli się pretekstem zamieszek na ulicach, aby uniknąć spotkania z członkami Rady Państwa i przez port w Dover wysłali swoich kurierów z wiadomością o śmierci Elżbiety. Nowy angielski rząd, szukający schronienia w twierdzy, zastanawiał się, jak długo zdoła powstrzymać nieuniknioną rebelię, tym groźniejszą, że prędzej czy później – w ciągu kilku dni, tygodni, a może miesięcy? – należało spodziewać się wkroczenia wojsk hiszpańskiego króla do Londynu.

Marię, królową Szkotów, udało się sprowadzić do Tower po tygodniu. Stanęła przed zebraną w trybie pilnym Komisją i została ścięta na terenie kompleksu. W oczach europejskich katolików jedynym kandydatem, uprawnionym do przejęcia angielskiej korony, był odtąd król Hiszpanii, Filip. Wprawdzie syn Marii Stuart, protestancki władca Szkocji, Jakub VI, powoływał się na swoje pokrewieństwo z Elżbietą, ale nie dorównywał rangą potężnemu Hiszpanowi. Jeśliby nawet jego matka pozostała przy życiu i objęła tron Anglii, jej państwo znalazłoby się pod hiszpańskim protektoratem. Wobec dominacji Filipa w Europie nie liczyła się w tej grze także Francja, gdzie trwała wojna sukcesyjna.

O potędze hiszpańskiego króla świadczyła jego inwazja. Najeźdźcy sprzyjały także pomyślne wiatry, przypływy i inne szczęśliwe okoliczności. Flotylla, która przewiozła żołnierzy z Niderlandów, nie była zbytnio niepokojona przez marynarkę wojenną Elżbiety. Natomiast walczące po stronie Anglii oddziały pospolitego ruszenia wykruszały się w potyczkach z żołnierzami zahartowanymi w wieloletnich hiszpańskich bojach o Niderlandy. Wojska Filipa, wspierane przez niemieckich najemników, szybko pozostawiły za sobą hrabstwo Kent i zbliżyły się do Londynu. Po drodze dołączyło do nich wielu Anglików, kiepsko wyszkolonych i z marnym uzbrojeniem. Na północnym i zachodnim pograniczu panował zamęt. Wśród angielskich katolików nie zabrakło co prawda ludzi lojalnych, przerażonych perspektywą obcej dominacji i próbujących stawić opór najeźdźczej armii, ale stare rody arystokratyczne i pomniejsza katolicka szlachta, których przedstawiciele za czasów Elżbiety byli nękani finansowo i więzieni, dostrzegły w nowej sytuacji szansę na poprawę losu. Wsparły więc misję Hiszpanów i licząc na dostąpienie zaszczytnych stanowisk na dworze angielskich Habsburgów, pogodziły się z nieuchronnym szturmem na Londyn. Stare i szczątkowe już mury nie stanowiły dobrej ochrony, więc padł on po tygodniu. Okupacja miasta skłoniła w końcu do poddania się Radę Państwa, z własnej woli odizolowaną w twierdzy Tower. O losie jej członków mieli zdecydować hiszpański król i papież, według których tworzyli oni zbrodniczą heretycką klikę.

Następnie Parlament anulował elżbietańskie restrykcje religijne, a Anglia pojednała się z Rzymem. Po raz kolejny udało się zaradzić bolesnej schizmie. Odszczepieńcy stawali przed sądem i płonęli na stosach, a w londyńskich księgarniach i drukarniach konfiskowano podejrzane dzieła. Urzędnicy zakazali posiadania ksiąg heretyckich: traktatów z dziedziny teologii protestanckiej, kilkudziesięciu publikacji propagandowych, którymi elżbietańska elita rządząca uzasadniała swoje poczynania, reformowanych przekładów Biblii oraz dzieła Johna Foxe’a Acts and monuments, „księgi męczeńskiej” wychwalającej heroizm protestantów w obliczu katolickich prześladowań.

A cóż na temat owego burzliwego epizodu z dziejów Anglii mieliby do powiedzenia autorzy późniejszych podręczników historii? Zapewne to, że wieloletnie rządy Elżbiety I były okresem autodestrukcji politycznej, nacechowanym krwawymi konfliktami religijnymi i czasem bezradności wobec militarnej przewagi katolickiej Europy. Epoka elżbietańska jawiłaby się jako skaza na historii Anglii, która przez prawie trzydzieści lat pozostawała w izolacji, jako jedyna przeciwstawiając się powszechnym na kontynencie wzorcom dynastycznym i religijnym. Nie można też byłoby jej nazwać „wiekiem chwały” czy „złotym wiekiem”. Określenia te dotyczyłyby raczej okresu rządów Filipa, który jako król Hiszpanii, władca habsburskiej Anglii i wybawca świata chrześcijańskiego stałby się uosobieniem chrześcijańskiego heroizmu.

Z takim właśnie lub podobnym scenariuszem wydarzeń przez blisko pół wieku liczyli się doradcy polityczni Elżbiety. Obawiając się katastrofy po zakończeniu jej panowania, wcale nie fantazjowali, a wręcz przeciwnie – brali pod uwagę ówczesne realia. A na wypadek kryzysu opracowali staranny plan działań rządu. Aby zaradzić najgorszemu scenariuszowi wydarzeń, swoim orężem uczynili: szpiegostwo, skuteczne metody przesłuchań, ścisły nadzór, tępienie wszelkich odstępstw od panującej religii, surowe kary dla oskarżonych o zdradę stanu, tortury oraz propagandę. Niniejsza książka wyjaśnia dlaczego, w jaki sposób i z jakimi skutkami prowadzono tę nieraz bezwzględną kampanię.

Paradoksalnie, nasilająca się kontrola społeczeństwa wcale nie gwarantowała bezpieczeństwa. Historia bowiem niejednokrotnie dowiodła, że im bardziej obsesyjnie państwo inwigiluje, tym większe dostrzega zagrożenia. Nasilają się również podejrzenia wobec nieprzyjaciół w kraju i za granicą, stając się czasem samospełniającymi się proroctwami. Zanika umiar i właściwa perspektywa. W takich okolicznościach nietrudno jest opacznie zrozumieć bądź wyolbrzymić skalę realnych zagrożeń. Historia obfituje w przełomowe wydarzenia – wojny, najazdy, zamachy stanu czy powstanie ludowe – rozgrywające się na oczach ludzi, którzy powinni byli je przewidzieć, ale nie zauważyli sygnałów, chociaż płacono im za prowadzenie obserwacji i choć tworzyli wielkie systemy mające ułatwić to zajęcie. Znamy, zwłaszcza z dziejów dwudziestowiecznych, machiny biurokratyczne istniejące niejako dla samego istnienia, nieskuteczne i całkowicie nieprzystające do rzeczywistości. W tych rzadkich sytuacjach, kiedy państwo za pomocą represji niszczy własnych przeciwników, tak naprawdę działa irracjonalnie i przeciwko sobie. O zachowanie rozsądku w polityce jest jednak niełatwo. Szczególnie w przypadku, gdy rządy muszą liczyć się z trudnościami.

Nadmierny lęk przed zagrożeniem, który owocuje teoriami spiskowymi, jest niebezpieczny dla każdego systemu państwowego. I może być groźny, gdy rząd dysponuje środkami pozwalającymi wymusić uległość wobec jego woli. Zjawisko to występuje na ogół w krajach rządzonych przez nieliczną albo stojącą ponad ludem elitę, która własne przetrwanie w polityce stawia ponad innymi wartościami – tam, gdzie prawo w jego granicach albo nawet poza nimi może być wykorzystywane do niszczenia opozycji. Elity, o których tu mowa, zwykły usprawiedliwiać własne interesy troską o pomyślność społeczeństwa. W tym celu wykorzystują one propagandę, zarażają poddanych strachem lub nienawiścią do innych narodów i, jak niektóre z dzisiejszych reżimów, czują się osaczone przez nieistniejących wrogów. To jednak, czy w Anglii elżbietańskiej można było zaobserwować podobne zjawiska, osądzą sami czytelnicy. Jednocześnie należy zaznaczyć, że państwo tamtej epoki stworzyło wzorce nowoczesnych rządów, przydatne w obliczu wojen i kryzysów dotykających Europę w dobie reformacji.

Niepodobna w prosty sposób objaśnić, jak dochodzi do powstawania teorii spiskowych. Lecz o ile ich zwolennicy mogą postrzegać świat po swojemu, o tyle historykom wypada myśleć racjonalnie i poszukiwać dowodów. Zawsze oczywiście istnieli (i zawsze istnieć będą) politycy, ponad dobro społeczne przedkładający własne korzyści. Również za panowania Elżbiety potężni przedstawiciele rządzącej elity bywali posądzani o „makiawelizm” przez nieprzyjaciół, którzy sami w stopniu wcale nie mniejszym okazywali się ludźmi obłudnymi i niegodziwymi. I nie ma znaczenia fakt, że jedni inspirowali się dziełami Niccolò Machiavellego, a inni byli nikczemni z natury. Dlatego, aby doszukać się prawdy na temat niuansów ówczesnej epoki i związanych z nią osobistości, historycy dziejów politycznych niejednokrotnie muszą przedzierać się przez niesamowity gąszcz fałszerstw i pomówień czynionych w celu wybielenia siebie samych. Dla przykładu, w latach dziewięćdziesiątych szesnastego wieku na dworze Elżbiety panował wręcz paniczny strach przed spiskami przeciwko królowej, podsycany albo nawet celowo prowokowany z cynicznych pobudek, i to tak nagminnie, że stał się narzędziem pozwalającym pozyskać łaskawość, zachować dobre imię lub zaszkodzić rywalom na dworze. Takich działań trudno byłoby nie nazwać niecną dywersją polityczną.

Bardziej interesująca i wyrafinowana jest jednak sytuacja, w której obawa przed zagrożeniem wpływa na mentalność całego społeczeństwa, wywierając ogromny i niejednokrotnie negatywny wpływ na jego sposób myślenia. W efekcie zachodzą takie zjawiska, jak podszyte strachem polowania na czarownice, a w sferze polityki pojawiają się rzekomo realni wrogowie, niebezpieczni w swoich zamiarach i czynach. Słowem, szukając zagrożenia, łatwo je wszędzie dostrzec. A na takowe nastawieni byli liczni spośród doradców królowej Elżbiety, ludzie skądinąd inteligentni i pod wieloma względami utalentowani. Ich niepokój był jednak uzasadniony. Co więcej, powodowała nimi chęć przetrwania na scenie politycznej za wszelką cenę, choćby i kosztem niespełnienia woli królowej, której przecież pragnęli służyć. Nieraz więc się zdarzało, że ministrowie Elżbiety działali samowolnie. Pierwszym z dwóch najbardziej zdumiewających przykładów dążenia ku monarchii republikańskiej (posługujemy się tu terminem ukutym przez Patricka Collinsona, którego nie ma już wśród nas) był wyrok śmierci wydany przez Tajną Radę na Marię Stuart w roku 1587; natomiast drugim są działania sekretarza Elżbiety, który w 1601 roku negocjował w sekrecie bezkonfliktowe wstąpienie cudzoziemskiego króla na angielski tron w przypadku jej śmierci. Tak więc talent angielskiego i później brytyjskiego państwa do utrzymania oraz ochrony własnej tożsamości ma źródło w polityce Tudorów.

Ale historia, którą tu opowiadam, nie wiąże się bynajmniej tylko z tymi dwoma przykładami osobliwych jak na tamte czasy poczynań. Tematami książki są także wojna, inwigilacja, szpiegostwo, praktyki religijne, polityka i metody zadawania tortur. Nie twierdzę też, że ministrowie Elżbiety działali wyłącznie z egoistycznych pobudek, w co mógłby uwierzyć tylko ktoś niezbicie przekonany o słuszności teorii spiskowych. Bo chociaż walczyli między sobą o wpływy, dbali o dobro państwa (takie, jakim je pojmowali) oraz pragnęli chronić królową i religię. Jak już wspominałem, ich obawy o jej życie nie były bezpodstawne i musieli się liczyć z jej śmiercią, po której przepadliby wraz ze światem, który sami przedtem stworzyli. Dziś wiemy, że Elżbieta wyszła cało z wielu opresji, co należy mieć na uwadze, ilekroć mówimy o przeszłości. Nie sposób też wątpić, że wobec niepewności ludzkiego życia w elżbietańskiej Anglii ministrowie sami siebie zarażali strachem. Czytelnicy pragnący czerpać pewne nauki z dawnych dziejów mogą również zauważyć, jak potężny i zarazem przerażający mógł być potencjał ówczesnej elity, jak niebezpiecznym narzędziem była polityka i siła sugestii biorąca górę nad faktami. Niepiękna to historia, ale z pewnością fascynująca.

Szpiegowanie było w szesnastym wieku intratnym zajęciem. W udręczonej przez wojny Europie szpiedzy bogacili się na sprzedawaniu informacji zdobywanych na rozmaite sposoby, co przeważnie czynili dla pieniędzy, czasem z pobudek religijnych lub z obu tych powodów naraz.

Ludzie, którzy ocierali się o siebie na zatłoczonych ulicach elżbietańskiego Londynu, wiedzieli, co to szpieg. I tym łatwiej rozpoznawali szpicli, im częściej czytali księgi lub słuchali tekstów na ich temat. Tłumacz i nauczyciel John Florio, którego dzieła były dobrze znane Szekspirowi, pisał w 1598 roku o szpiegu jako o kimś, „kto wścibia nos, węszy, jest na zwiadach, podsłuchuje”, a jego zajęcie nazwał „dyskretnym zerkaniem, zręczną obserwacją i zwiadem, indagacją i zasięganiem języka”. W Starym Testamencie (Księga Liczb 13,1-2) Biblii Genewskiej, najpopularniejszym szesnastowiecznym protestanckim przekładzie Pisma Świętego na język angielski, poddani królowej Elżbiety także znaleźli wymowny werset: „I przemówił Pan do Mojżesza tymi słowy: Wypraw mężów, aby poszli na zwiady do ziemi kanaanejskiej, którą daję synom izraelskim”1. Tłumacze genewskiej wersji określili owych ludzi słowem The spies, „szpiedzy”, i wyraz ten, wydrukowany majuskułą, otwierał początkową kartę księgi. Anglicy nie wątpili więc, że zawód szpiegów należy do najstarszych na świecie. I postrzegali ich jako obserwatorów, donosicieli oraz ludzi, którzy potrafią słuchać. Przypisywali im ponadto zdolności wykrywania złoczyńców zarówno dla własnej korzyści, jak i z czyjegoś polecenia. Natomiast ich zajęciu nadali nazwę spiery, pozostawiając potomności wprowadzenie w osiemnastym wieku francuskiego wyrazu: espionage2.

Poddani Elżbiety szpiegowali z najróżniejszych pobudek, czasami z konieczności wyżywienia rodziny lub zakupienia odzieży. Choć było to zajęcie pospolite i rzadko wiązało się z zaszczytami, niektórzy w zamian za informacje szukali protekcji, licząc na pokrycie kosztów przez zleceniodawców lub zdobycie pozycji. Istnienie tajnych agentów stało się koniecznością polityczną, ponieważ niepewna rola Anglii na arenie międzynarodowej sprawiała, że sekretarz królowej i zarazem szef jej rządu potrzebował oczu i uszu zarówno na obszarze królestwa, jak i poza jego granicami.

Ochotników werbowano, nie dbając o zasady i nie wnikając w ich przeszłość, dlatego niektórzy agenci i donosiciele byli bardzo skuteczni, a inni okazywali się niezbyt gorliwi albo nawet groźni, szpiegowali bowiem dla zysku, w niecnych celach, a czasem z chęci zemsty na prywatnych wrogach. Ten i ów, o awanturniczym usposobieniu, pragnął z kolei wziąć udział w niebezpiecznej potajemnej grze, z jakże pożądanym dreszczem emocji. Większość agentów (określanych w tamtej epoce zamiennie jako espials lub intelligencers) przypisywała sobie w pewnym okresie życia działalność patriotyczną, postrzegając szpiegowanie jako misję wobec Boga, królowej i ojczyzny. Ogromne znaczenie miała bowiem tożsamość religijna. Drukarz protestanckiej rozprawy teologicznej An harborowe for faithfull and trewe subjects (Przystań dla bogobojnych i wiernych poddanych), wydanej w 1559 roku, zaznaczył to trzema znamiennymi słowami: „Bóg jest Anglikiem”, które umieścił na marginesie tekstu. Dosyć łatwo przychodziło zatem łączenie interesów królestwa z interesami rządzących oraz niebios. Elżbietańska Anglia kojarzyła się często protestantom ze starotestamentowym Izraelem, co miało sugerować, że Bóg szczególnie upodobał sobie jej mieszkańców. To ważkie i bardzo silne poczucie tożsamości narodowej znalazło najbardziej przekonujący wyraz w „księdze męczeństwa”, jaką było dzieło Johna Foxe’a Acts and monuments3 (1563–1583) zawierające liczne opowieści o prześladowanych wyznawcach religii protestanckiej, którzy ostatecznie odnieśli triumf. Konflikty religijne są w tej książce ważnym tematem i dotyczą zarówno nękania protestantów przez katolickich królów i udzielnych książąt Europy, jak i prześladowania angielskich katolików za rządów Elżbiety. Obie strony zresztą w równym stopniu uważały własne wyznanie za słuszne i działając w imię Boga, toczyły zaciekły bój religijny i teologiczny, który doprowadził do rozłamu w szesnastowiecznej Europie. Walka ta znalazła wyraźne odzwierciedlenie w równowadze sił zbrojnych i politycznych na arenie międzynarodowej. Albo raczej wypadałoby mówić o braku równowagi, jako że protestanckie królestwo Elżbiety było państwem niewielkim, skazanym na dyplomatyczną izolację i, jeśli pominiemy jego położenie na wyspie, właściwie bezbronnym w przypadku inwazji licznej armii.

Mocarstwa katolickie, zwłaszcza Hiszpania, miały Anglię za państwo niegodziwe. Często też wykorzystywały porównanie z organizmem ludzkim trawionym przez chorobę – herezję – której w ich mniemaniu należy zaradzić, aby świat chrześcijański mógł powrócić do zdrowia. Niejeden katolicki uchodźca czy emigrant polityczny angielskiego pochodzenia uważał panowanie Elżbiety i rządy jej ministrów za bluźniercze, upatrując swoich przywódców w papieżach i w rzymskim Kościele szukając przewodnictwa duchowego. Z ich punktu widzenia herezję Anglii Tudorów zapoczątkowało zerwanie z Rzymem przez Henryka VIII w latach trzydziestych szesnastego wieku i jego ożenek z Anną Boleyn, matką królowej Elżbiety. Jako córka pary żyjącej nie po katolicku, zrodzona w małżeństwie, które gorszyło, Elżbieta Tudor była zdaniem większości Europejczyków dzieckiem nieślubnym i heretyczką, a jej panowanie uchodziło za bezprawne i grzeszne.

W latach siedemdziesiątych, gdy zasiadała na tronie zaledwie od kilkunastu lat, niektórzy uchodźcy namawiali papieża i króla Hiszpanii do podjęcia krucjaty przeciwko Anglii w celu pozbawienia jej władzy. Układając plany inwazji, często też współdziałali z rządami innych mocarstw. Wprawdzie nie odnieśli na tym polu sukcesów, ale ich brak nie oznacza, że takich planów w ogóle nie było. Niektóre, obmyślone przez ludzi o wątpliwym talencie organizacyjnym, okazywały się zupełnie nierealne. Ale zdarzały się też projekty naprawdę niebezpieczne. Zresztą wszystkie – bez względu na fakt, czy zostały zrealizowane czy nie – stwarzały mniejsze lub większe zagrożenie, stanowiąc przykład determinacji ludzi, którzy nie wzdragali się przed zdradą stanu.

Niniejsza książka ukazuje, w jaki sposób monarchia okresu elżbietańskiego, w której lojalność wobec królowej była tożsama z lojalnością względem Kościoła anglikańskiego, walczyła o swoje przetrwanie w sensie politycznym i zachowanie podstaw moralnych. Nie bez znaczenia była też wiara w Opatrzność, która według ówczesnych publicystów miała czuwać nad królową i jej krajem. A teorie zebrane w martyrologicznym dziele Johna Foxe’a o cudownym wyjściu Elżbiety ze wszelkich opresji w czasach panowania królowej Marii powtórzyli wszyscy czołowi angielscy historycy i kronikarze żyjący w ostatnich dekadach szesnastego stulecia. Pragnąc jednak dobrze poznać sposób myślenia nieprzyjaciół Elżbiety, musimy zdawać sobie sprawę z istnienia poglądów przeciwstawnych wobec wizji wspaniałego kraju rozkwitającego pod rządami królowej, do której przywykliśmy.

Motywowane gniewem i pretensjami opinie bardzo się od tego wyobrażenia różniły. Angielscy katolicy przebywający w Lozannie, Antwerpii, Rzymie, Rheims, Rouen i Madrycie z pasją rozpisywali się o złożonym z ateistów rządzie Elżbiety, który w nękanie Kościoła Bożego włożył – jak twierdzili – tyle samo okrucieństwa co Rzymianie prześladujący pierwszych chrześcijan. Wrogo nastawieni autorzy oskarżali również królową o niegodziwość, apostazję, nieprawe pochodzenie i despotyzm. Umyślili sobie ponadto wydobycie Anglii z herezji, która skazywała ten kraj na wieczne potępienie, i w razie potrzeby nie wykluczali najazdu w imię obrony zasad wartych ich męczeństwa. Członkowie rządu Elżbiety bronili przed tymi zarzutami prawdziwie Bożego we własnym mniemaniu Kościoła Anglii oraz królowej – wybranki niebios, zarazem na wszelkie sposoby chroniąc samych siebie. Nie należy się więc dziwić, że w owych latach prowadzono zaciekłą potajemną wojnę.

W Anglii był w nią zaangażowany rząd Elżbiety, a inspiratorem wszelkich działań stał się jej osobisty sekretarz. Jako człowiek postawiony w samym centrum władzy i polityk o dużym talencie organizacyjnym, potrafił chłodno kalkulować i kierować siecią rozmaitych powiązań i wpływów.

Posłuchania sekretarza u królowej odbywały się codziennie. Zawsze był do dyspozycji. Sprawował nadzór nad korespondencją Elżbiety, pośredniczył między nią a Tajną Radą, wydawał instrukcje ambasadorom, prowadził rokowania z poselstwami innych państw i redagował królewskie proklamacje. Wraz z podległymi mu ludźmi krążył między rezydencjami Elżbiety oraz swoimi domami w Londynie i Westminsterze a posiadłością na prowincji. Gromadził informacje na każdy temat i prowadził skrupulatną dokumentację dotyczącą spraw wagi państwowej, którymi się zajmował. Dzięki mapom, rozmaitym planom i analizie działań konspiracji doskonale znał niuanse polityki ziem będących pod władaniem Tudorów, które dotyczyły tak ważnych zagadnień, jak Kościół i religia, wojskowość, dyplomacja i handel, oraz potrafił rozpoznać nieprzyjaciół królowej w kraju i poza jego granicami. Najzdolniejsi sekretarze Elżbiety należeli do grona wybitnych dworzan, którzy mieli świadomość, że przed audiencją warto wiedzieć, w jakim monarchini jest nastroju, i zdawali sobie sprawę z konieczności zabawiania jej błyskotliwą rozmową podczas podpisywania dokumentów, co było raczej nudnym zajęciem. Osobisty sekretarz musiał orientować się we wszelkich problemach rządu i być człowiekiem na tyle elastycznym, aby dostosować się do wymagań Elżbiety, która często zmieniała zdanie i kierunek polityki; musiał też radzić sobie z przejawami prostactwa i niejednokrotnie odmiennymi poglądami innych doradców. Było to bardzo nużące, skoro nawet najbardziej utalentowani sekretarze królewscy odczuwali nieustanny lęk, zmęczenie fizyczne i napięcie. O trudnej pracy sekretarza przyjdzie w tej książce wspominać wiele razy, urozmaicając tok opowieści niezbyt przyjemnymi faktami.

Kancelaria królowej sporządzała stosy dokumentów. Notatki, które wyszły spod piór urzędników, trafiały do oprawnych woluminów, a następnie do rozmaitych archiwów przenoszonych z pałacu do pałacu. Dokumentację gromadził również królewski sekretarz w swoim dworskim apartamencie, w londyńskich domach i w należącej doń wiejskiej posiadłości. Podlegli mu urzędnicy byli dobrze wykształconymi i zagorzałymi protestantami, a jako ludzie rekrutujący się z klasy średniej, z rodzin od pokoleń związanych z elitą władzy i czasem nawet z nią skoligaconych, cieszyli się dużym zaufaniem. Wykazywali zresztą ogromny zapał do pracy. Ich obowiązki obejmowały odkładanie ad acta dokumentów rządowych szczególnej wagi, a więc i najbardziej użytecznych, a na co dzień przyjmowanie korespondencji adresowanej do sekretarza; jeden z urzędników streszczał wszystkie pisma, po czym były one (starannie na powrót złożone) rejestrowane i segregowane. W ten sposób odbywała się archiwizacja setek tajnych raportów i innych dokumentów przydatnych w szesnastym wieku, z których treści czerpie niniejsza książka.

Sekretarz królowej odpowiadał za dokumenty najwyższej wagi i udostępniał je dla opracowania podwładnym, których darzył szczególnym zaufaniem (na ogół swoim osobistym sekretarzom). Około roku 1590, kiedy zmarł Sir Francis Walsingham, okazało się, że istnieje Księga wiadomości uzyskanych potajemnie. Nie przetrwała ona do naszych czasów, ale skądinąd wiemy, że zawierała nazwiska i pseudonimy agentów, klucze (także alfabetyczne) do używanych szyfrów oraz wykazy sum wypłacanych agentom. Były to dokumenty ściśle tajne i sekretarz Elżbiety przechowywał je w dobrze zamkniętych szafach.

W późniejszych dekadach szesnastego stulecia praca tajnego wywiadu była lepiej zorganizowana niż na przykład trzydzieści lat wcześniej, co dowodzi, że szpiegostwo stało się w Europie powszechnym zajęciem. Stąd też proste kody, w których pojedynczy symbol odpowiadał nazwisku albo tematowi w ewentualnym zapisie jawnym, ustąpiły miejsca szyfrom bardziej skomplikowanym. Tutaj umowne znaki stały się zamiennikami liter alfabetu oraz pojawiły się pewne znaki fałszywe (nazywane zerowymi) dla zmylenia każdego, kto próbowałby złamać szyfr. Nawet przy obecności w nim liter alfabetu odczytanie zapisanego w ten sposób listu było zajęciem bardzo żmudnym; jeden ze spiskowców, o których mowa w tej książce, musiał poprosić przyjaciela o pomoc. Złamanie nieznanego dotąd kodu wymagało umiejętności matematycznych, wielkiej cierpliwości oraz dogłębnej znajomości łaciny i wszystkich głównych języków europejskich, zwłaszcza częstotliwości występujących w nich liter i wyrazów. W gabinecie sekretarza królowej, który dysponował jedynym kluczem, tajne szyfry chowano w specjalnej szafie z szufladami oznaczonymi alfabetycznie.

W latach osiemdziesiątych owego stulecia, kiedy nastąpiło szczególne nasilenie spisków przeciwko Elżbiecie, jej sekretarz miał na usługach grupę sekretnych współpracowników. Jeden z nich był specjalistą od łamania wszelakich szyfrów i posiadał narzędzia niezbędne do ich zapisu. Inny osiągnął biegłość w podrabianiu dokumentów i potrafił fałszować pieczęcie używane do zabezpieczania korespondencji. Ponadto archiwa królewskiego sekretarza wskazują na coś jeszcze. Angielski rząd potrafił przechwytywać liczne listy krążące między wrogami na kontynencie europejskim, w czym niezwykle pomocni byli kurierzy oraz urzędnicy pocztowi w mniejszych i większych miastach. W interesie Boga, królowej i państwa dopuszczano również kradzież i łapownictwo.

Zachowanie się dokumentacji gromadzonej przez sekretarza i jego podwładnych w takiej postaci, jaką miała ona pod koniec panowania Elżbiety, z pewnością ucieszyłoby historyków… Niestety, zamiast tego musimy zadowolić się fragmentami bogatych zapisków, które wciąż jednak nie przestają intrygować. Zdumiewające wydaje się natomiast przetrwanie zbioru rękopisów Roberta Beale’a, urzędnika na usługach Tajnej Rady. Beale budził podziw za sprawą charakteru żarliwego protestanta i niepospolitej inteligencji oraz słynął jako doświadczony biurokrata i biegły administrator. W swojej długiej karierze zgromadził – segregowane tematycznie – różne rodzaje dokumentów potrzebnych na co dzień jemu i współpracownikom. Zbiór ten, przechowywany obecnie w londyńskiej British Library, został co prawda zaliczony do tekstów siedemnastowiecznych, ale i tak daje wyobrażenie na temat istoty elżbietańskich archiwów: możemy zachowanych woluminów dotykać oraz poczuć pod palcami ich sztywne i blade skórzane grzbiety czy okładki i klamry ksiąg (także ze skóry), poznawać indeksy umożliwiające szybką orientację w tematyce i komentarze Beale’a, którego charakter pisma – zdecydowany i sprawny – można zaliczyć do najmniej czytelnych w szesnastowiecznej Anglii i porównać z pospieszną bazgraniną Sir Francisa Walsinghama albo z charakterem pisma Thomasa Phelippesa, jego tajnego sługi, który mocno ściskał litery.

Dokumentacja Beale’a stanowi niestety wyjątek. Upływ czasu, wilgoć i głodne gryzonie szybko uporały się ze stosami rządowych papierów, które od wieków przechowywano w Tower. To, co zachowało się do dziś, zawdzięczamy przedsiębiorczym urzędnikom królowej Wiktorii, którzy w sposób metodyczny i precyzyjny zdołali uporządkować bezładne archiwa państwowe i prywatne. To oni opatrzyli rękopisy datami, dokonali podziału według tematów i pogrupowali je w obszernych woluminach. Streszczenia zawartości owych tomów i – niemniej wybiórcze – komentarze ukazywały się w formie skromnych almanachów nakładem oficyny wydawniczej Jej Królewskiej Mości (Her Majesty’s Stationery Office). Wszystko to było wielkim osiągnięciem, godnym ówczesnego imperium, i dzięki niemu tajemnice Anglii elżbietańskiej można było poznawać w bibliotekach prywatnych klubów wiktoriańskiego Londynu, w elitarnych szkołach średnich, zwanych public schools, oraz w księgozbiorach uniwersytetów, dworków szlacheckich i wiejskich rezydencji arystokratycznych.

W związku z powyższym przez wiele lat utrzymywał się wiktoriański pogląd na epokę elżbietańską oraz działania królewskiego sekretarza i jego podwładnych. Ludzie żyjący w czasach królowej Wiktorii wydali pełną umiaru, ale rzetelną i autorytatywną ocenę przeszłości. Autor niniejszej książki chętnie jednak stawił czoło wyzwaniu, jakim było rozpoczęcie pisania od zera, by potem stopniowo skomponować opowieść na podstawie elżbietańskich archiwaliów, które pozwoliły zagłębić się dalej niż wcześniejsze monografie epoki, dzięki czemu mógł zachować świeżość spojrzenia na niejeden problem. I przyszło mu zetknąć się z burzliwymi czasami w dziejach Anglii, zupełnie odmiennymi od stabilizacji okresu wiktoriańskiego, które wyraźnie odbiły się na życiu londyńskich urzędników i ludzi wolnych zawodów. Lektura listów i dokumentów powstałych przed czterema wiekami jest ogromnym przywilejem i trudno wyobrazić sobie lepsze ich poznanie niż wówczas, gdy udaje się określić, w którym dokładnie momencie elżbietański szpieg w Paryżu, kończąc pilny raport, zanurza pióro w inkauście albo podpisuje się fałszywym nazwiskiem. Z takich właśnie tekstów, bodaj najciekawszych i najbardziej intrygujących spośród szesnastowiecznej dokumentacji, możemy teraz korzystać – wydobywając to, co istotne, i odczytując je na nowo – aby poznać tajną historię okresu elżbietańskiego i odkryć sprawy nazbyt długo ukrywane.

Czytelnicy książki ujrzą w niej świat ukazany w odcieniach szarości, a nie czarno-biały. Z początku wyda się on z pewnością zupełnie inny od naszego, ale – o dziwo – okaże się dobrze znany. Autorowi bowiem niejeden raz nasuwało się pytanie: jak dalece w ciągu bez mała pięciuset lat postąpiły zmiany w ludzkich zachowaniach? Poddani królowej Elżbiety w ciągu swojego życia żywili pewne nadzieje i obawy, żarliwie w coś wierzyli, gnębił ich nieustanny niepokój, potrafili się zrozumieć lub zapałać głęboką nienawiścią do bliźnich. Wielu cierpiało z powodu wzajemnej niezgody i waśni wewnętrznych, próbując utrzymać się przy życiu i podejmować działania, które nie stałyby w sprzeczności z wyznawaną przez nich wiarą i nie naraziłyby ich na wyrzuty sumienia. Część bohaterów tej książki do końca pozostała wierna swoim zasadom, podczas gdy inni nie wahali się sprzedać. Jedni – a takich było bardzo wielu – umierali śmiercią naturalną, ale ten i ów trafiał na szubienicę. Większość z nich jednak zaangażowała się w sprawy, na które nie mieli żadnego wpływu. W całkiem odmiennej, popularnej wizji panowania Elżbiety zetkniemy się z obrazami wspaniałego dworu królewskiego i heroicznej walki o pomyślność narodu, życie w pokoju i stabilność tworzonego imperium. Tutaj zaś poznamy świat raczej mroczny – taki, który potrafi przerazić.

1 Polskie źródło cytatu: Biblia to jest Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, Warszawa 1991 (przyp. tłum.).

2 Zapożyczenie zniekształciło właściwą francuską pisownię: espionnage (przyp. tłum.).

3 Przybliżone znaczenie tytułu: Pamiętne dokonania (przyp. tłum.).

Obserwatorzy. Tajni agenci królowej Elżbiety I

Подняться наверх