Читать книгу Marvel: X-Men. Saga Mrocznej Phoenix - Stuart Moore - Страница 5
EPILOG
ОглавлениеWAHADŁOWIEC leciał w dół z łoskotem przez górne warstwy atmosfery, z każdą sekundą nabierając prędkości. Osłony termiczne wygięły się i pękły z trzaskiem, odpadając i znikając w największym słonecznym rozbłysku, jaki Ziemia widziała od ponad wieku.
Wysoka rudowłosa kobieta w fotelu pilota mocno chwyciła za podłokietniki, starając się zignorować nieustępliwy głos w głowie:
Witaj w ostatnich minutach swojego życia.
Jean Grey potrząsnęła głową i wytężyła siły, by się skoncentrować. Omiotła wzrokiem konsolę, przyglądając się każdemu z dziesięciu śnieżących ekranów. Rozbłysk spalił elektronikę wahadłowca. Statek stał się ślepy i głuchy. Wszystkie czujniki były bezużyteczne. Tylko jeden ekran wciąż działał, ukazując kipiącą energię rozbłysku, mieniącą się na przemian czerwienią, pomarańczem i żółcią. Ten widok hipnotyzował niczym pierwotne energie wszechświata.
Ekran zamigotał i zgasł.
Jean nacisnęła kilka przełączników i szarpnęła sterem.
Nie wiem, co robię – pomyślała. – Ten statek się rozpada, a ja nawet nie mogę zobaczyć, dokąd zmierzamy!
Odchyliła się i zamknęła oczy. Jej myśli podążyły ku ludziom w osłoniętej komorze przetrwania na rufie wahadłowca. Koledzy z drużyny, przyjaciele, na których zależało jej najbardziej na świecie. Umysł Jean mimowolnie sięgał ku nim i kolejno dotykał myśli każdego z nich. Nightcrawler, Storm. Wolverine wypełniony ponurym żalem. Dr Peter Corbeau, błyskotliwy przedsiębiorca i konstruktor tego statku. Profesor Charles Xavier, założyciel X-Menów.
Cyclops. Scott Summers.
Mężczyzna, którego kochała.
Gdy wahadłowiec stęknął i zadrżał, Jean oderwała się od umysłu Scotta. W tej chwili nie mogła sobie poradzić z jego cierpieniem i lękiem. W jej głowie pojawiło się wspomnienie: dłoń Scotta w jej dłoni, mocna i silna, gdy szli razem wśród drzew na północnych obrzeżach Nowego Jorku. Opadające liście pokrywały ciemną trawę lśniącym przepychem żółci, rudości i brązu.
Ostatnie minuty twojego życia.
Głośny trzask wyrwał ją z zadumy. Wahadłowiec zachwiał się, z powrotem wciskając ją w fotel. Pochyliła się do przodu, używając innej zdolności mutanta – telekinezy – żeby choć trochę złagodzić działanie grawitacji. Sztuczny horyzont był czerwony. Jeden z ekranów przełączył się na tryb LAN, wyświetlając wielkimi literami ostrzeżenie:
NIEPOPRAWNE USTAWIENIE PRZEDNIEGO PODWOZIA
Ogarnęła ją panika. Nie jestem pilotem – pomyślała. – Nie potrafię tym latać!
Wtedy sobie przypomniała…
Tak, jesteś. Dzięki doktorowi Corbeau.
Jean otworzyła folder wspomnień – myśli, które nie były jej własne. Przeglądała je, aż znalazła potrzebne informacje. Drżąc, sięgnęła do przełącznika obciążenia, starając się ustawić odpowiedni poziom.
Dzięki, doktorku… – pomyślała.
Godzinę wcześniej
– OGIEŃ dotarł prawie do hipergolicznych ogniw paliwowych, doktorze Corbeau. Nie mamy wiele czasu.
– Wręcz przeciwnie, Cyclops – odparł Corbeau. – Mamy całą wieczność.
Jean przyglądała się uważnie obu mężczyznom. Scott Summers – Cyclops – stał nad fotelem pilota z dłońmi zaciśniętymi mocno na oparciu. Niebiesko-żółty mundur miał poszarpany i umorusany po niedawnej walce. W jego oczach, ukrytych za soczewkami z kwarcu rubinowego, które utrzymywały śmiercionośne siły wewnątrz, pulsowała energia.
Corbeau obrócił fotel, przechylając głowę, i rzucił Summersowi ponury uśmiech. Obdarzony błyskotliwym umysłem i nietuzinkową osobowością Corbeau, wykorzystując obie te cechy, zbudował prywatne imperium podróży międzygwiezdnych. Nawet teraz, w obliczu śmierci na pokładzie wahadłowca, trzymał fason. Jedyną oznaką jego niepokoju była ręka obsesyjnie przeczesująca gęste, starannie ułożone włosy.
– Nigdzie się nie wybieramy – wyjaśnił Corbeau, wskazując na konsole wahadłowca. – Komputer kontroli lotów zmienił się w garść popiołu podczas naszej awantury z Sentinelami. Bez niego ten ptaszek nie poleci.
Cyclops z grymasem na twarzy zwrócił się do Nightcrawlera:
– Jakieś wieści od Logana i Storm?
Smukły mutant o niebieskiej sierści podniósł krótkofalówkę, niespokojnie wymachując spiczastym ogonem.
– Znaleźli profesora – powiedział z ciężkim niemieckim akcentem. – Są w drodze.
Cyclops przytaknął. Kiedy spojrzenia jego i Jean spotkały się na krótką chwilę, posłał jej wymuszony uśmiech.
Ledwo mnie zauważają – pomyślała. – Oni wszyscy. Nawet Scott zakłada, że prostu podporządkowuję się wszystkiemu, cokolwiek zdecyduje.
A dlaczego miałby myśleć inaczej? Zawsze tak robiłam.
Kręciła się niespokojnie. Roboty Sentineli porwały ją z eleganckiego balu. Nadal miała na sobie strzępki bardzo drogiej czarnej sukni.
Cyclops zasiadł w fotelu drugiego pilota.
– A co z ręcznie sterowaną kapsułą powrotną? – spytał.
Uśmiech Corbeau stał się sardoniczny.
– Na wypadek gdybyś nie zauważył – powiedział – pobliską stację kosmiczną pochłania ogień. Co więcej, nie mamy kombinezonów ciśnieniowych, ale wierz lub nie, to najmniejsze z naszych problemów.
Nightcrawler wydał z siebie syczący dźwięk.
– Rozbłysk – powiedział.
– Rozbłysk słoneczny! – Corbeau rozpostarł ramiona w teatralnym geście. – Najgorsza erupcja od 1859 roku, która już niedługo dotrze do Ziemi. Komputer miał nas przez to przeprowadzić, siedzących bezpiecznie w osłoniętej komorze przetrwania wahadłowca.
Cyclops spojrzał ze złością na tablicę rozdzielczą.
– Ale nie mamy komputera.
– Racja – Corbeau znów przejechał dłonią po włosach, tym razem szybciej. – Mogę pilotować kapsułę powrotną jedną ręką. I w tym czasie wymyślić nowy biznes. – Nagle zmienił się wyraz jego twarzy. – Hmm… może nadszedł wreszcie czas, żeby, że tak powiem, poderwać do góry tę stację monitorowania Słońca. Założę się, że mógłbym przygotować trochę słodkich funduszy kapitału podwyższonego ryzyka dla…
– Doktorze!
– Tak, tak. – Corbeau spojrzał na Cyclopsa i Nightcrawlera, jakby widział ich po raz pierwszy. – Mówiłem, że mogę pilotować statek z zamkniętymi oczami, ale nigdy nie przeżyję pożaru, siedząc w tej nieosłoniętej kabinie. Jednak mógłby ktoś z was, z umiejętnościami mutanta, mógłby. Może Wolverine…
Z wahadłowca dobiegł przenikliwy hałas, po którym nastąpił głośny łomot. Powietrze stawało się coraz cieplejsze. Stację od rozpadnięcia się dzieliły ostatnie minuty, wszystkie pomieszczenia były wystawione na chłód kosmicznej próżni.
– Właściwie – ciągnął Corbeau – wysoki poziom naładowanych cząsteczek mógłby teoretycznie wywoływać mutacje w DNA. Coś takiego jak ten rozbłysk byłoby w stanie spowodować powstanie waszego własnego homo superior… – Dostrzegł spojrzenia, które mu posłali. – Ach, przepraszam. Nieważne. Chodzi o to, że nikt z was nie potrafi pilotować promu. Potrzebujemy kogoś, kto może przetrwać promieniowanie i bezpiecznie pokierować tym maluchem, a nie ma nikogo, kto byłby do tego zdolny.
– Ja mogę to zrobić – powiedziała Jean.
Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku. Corbeau zmarszczył brwi. Usta Cyclopsa były zacięte, ponure. Jego oczy jak zwykle skrywał ochronny wizjer.
– Fräulein – zwrócił się do niej Nightcrawler – jesteś moją zaufaną przyjaciółką i nieocenioną koleżanką z drużyny, ale kiedy zostałaś wyszkoloną astronautką?
– Teraz.
Zrobiła krok naprzód, unosząc dłoń. Corbeau lekko się wzdrygnął, ale nie wykonał żadnego ruchu, by wstać z fotela.
– Jestem telepatą, doktorze – wyjaśniła. – Mogę uzyskać dostęp do wszystkiego, co wiesz o lataniu tym promem kosmicznym. Nie będę Johnem Glennem, ale mogę nas bezpiecznie zawieźć na Ziemię.
Corbeau spojrzał na nią. W jego zazwyczaj spokojnych oczach pojawił się cień strachu. Potem prawie niedostrzegalnie kiwnął głową. Kiedy dotknęła jego czoła, opadło ją kłębowisko myśli. Ostatnie wspomnienia X-Menów – Cyclopsa i Nightcrawlera – którzy przyszli do biura Corbeau w Houston, błagając, aby pomógł im uratować schwytanych członków drużyny. Lot wahadłowcem do tej stacji, opuszczona szpiegowska instalacja T.A.R.C.Z.A., gdzie Jean, Storm, Wolverine i profesor X byli przetrzymywani w niewoli. Walka z Sentinelami, ucieczka przez zadymione korytarze do promu.
Z głębi umysłu Corbeau zaczęło podnosić się więcej. Dzieciństwo, obrazy kochającej matki, ojca, który nigdy nie był usatysfakcjonowany. Dreszczyk emocji towarzyszący założeniu pierwszej firmy, start-upu telekomunikacyjnego, który zrewolucjonizował komunikację satelitarną. Dwa, a potem trzy nieudane małżeństwa, odsunięte w cień przez sukcesy Corbeau w branży prywatnych podróży międzygwiezdnych.
Kiedyś taka fala wrażeń byłaby dla niej nie do zniesienia, ale przez lata profesor X uczył ją techniki ścisłego skupienia myśli. Techniki, którą tylko Xavier – sam będąc niezwykle potężnym telepatą – mógł doprowadzić do perfekcji.
Uświadomiła sobie, że Corbeau to człowiek szczególny – czarujący, arogancki, przyzwyczajony do tego, że wszystko idzie po jego myśli. Zwykle postrzegała go jako mężczyznę innego rodzaju. Ta niespodziewana, nieprzyjemna intymność wywołała u niej dyskomfort. Odłożyła te myśli na bok i zaczęła przeglądać jego wspomnienia. Kiedy znalazła potrzebną wiedzę, skopiowała ją do mentalnego schowka i szybko się wycofała.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
– Wszystko gotowe.
Corbeau nie odpowiedział uśmiechem. W jego oczach był strach.
– Nie wiedziałem – powiedział i zawahał się. – Nie wiem, kim jesteś.
Arogancja go opuściła. Z jakiegoś powodu wstrząsnęło to Jean nawet bardziej niż dotknięcie jego umysłu. Zadrżała, odwróciła się – i prawie zderzyła z Cyclopsem. Jego szczupła, muskularna postać zablokowała jej drogę, trzymając sztywno ramiona po bokach. Usta wykrzywił mu grymas, a oczy za soczewkami pulsowały gniewną czerwienią.
– Nie zrobisz tego – powiedział.
Teraz
NIE MOŻESZ tego zrobić!
Myśl Cyclopsa, czysta jak sygnał radiowy, przebiła ścianę komory przetrwania, wpijając się w jej umysł. Nagle poczuła jego strach, żal i gniew. Potrząsnęła głową, wyrzucając go ze swych myśli. Teraz nie ma na to czasu. Liczy się tylko jedno: doprowadzenie promu bezpiecznie na ziemię.
Przednie ekrany nadal śnieżyły, ale niewielki monitor LCD nad jej głową lśnił równomiernie, wyświetlając serię równań. Korzystając ze wspomnień Corbeau, rozpoznała liczby jako wskazania wysokości i ciśnienia. Niestety czujniki zewnętrzne nadal nie działały. Odczyty migotały, podając niekompletne i niewiarygodne informacje.
A jednak…
Wiedziała, że Corbeau zdołał kiedyś zresetować uszkodzony moduł czujnika, wysyłając do systemu impuls elektryczny. Wpatrywała się w umieszczone na suficie ręczne przełączniki obok ekranu LCD.
Krzywiąc się, wyjęła moduł i zaczęła resetować przełączniki do maksymalnego przeciążenia. Jej palce skubały kable i manipulowały nimi, wycofując się za każdym razem, kiedy pojawiała się iskra elektryczna. Była to powolna, niemal automatyczna praca, jakby jej rękami kierował ktoś inny.
Część jej umysłu znów zaczęła wędrować. Przypomniała sobie szelest kruchych i zimnych liści, na których stawiała stopy, i nagle powróciła do tego dnia wśród jesiennych drzew.
– Uwielbiam jesień – powiedziała, wyciągając rękę do Scotta. Spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Jego oczy były schowane za szkarłatnymi okularami przeciwsłonecznymi, zastępującymi wizjer. Powiedział jej wtedy coś, co ją zaniepokoiło.
Nie mogła sobie przypomnieć tych słów.
Prom gwałtownie skręcił, rzucając Jean na boczną ścianę. Zahaczyła ręką o sufit, przejeżdżając nią po opuszczonym panelu. Metal przeorał jej ramię, pozostawiając krwawą ranę. Zaklęła głośno.
Odległy trzask – prawdopodobnie oderwała się kolejna osłona termiczna. Prom pozostawał ślepy i głuchy.
Pot pokrył jej czoło. Musi tu być ponad trzydzieści stopni. Ale zdała sobie sprawę, że to nie tylko upał. Rozbłysk słoneczny trzymał wahadłowiec w uścisku i zalewał statek niezmierzonymi poziomami promieniowania. Jej telekinetyczna osłona zatrzymywała tylko ich część. Skóra Jean się marszczyła, żołądek podchodził do gardła. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy z jej piersi.
Co powiedział Corbeau wcześniej na stacji kosmicznej? Wysokie poziomy naładowanych cząstek mogą teoretycznie powodować mutacje DNA. Czy burza miała wpływ na nią na pierwotnym poziomie, zmieniając jej kod genetyczny? Spojrzała na powiększające się ciemne plamy krwi na ramieniu. Patrzyła, jak kropla się odrywa, jakby w zwolnionym tempie, i opada na pokład.
Ostatnie minuty twojego życia.
Znowu ten głos. Myślała, że to tylko panika przez nią przemawia, jednak był to ktoś inny. Coś innego. Coś… obcego. Czy to była tylko burza? A może coś się z nią działo? Coś głębszego, bardziej drastycznego?
Umrzesz.
Nie – pomyślała. – Nie, będę żyć. Uratuję ich.
Umrzesz.
Oderwała skrawek czarnej sukienki i przycisnęła go do rany.
To będzie wspaniałe.
Nie odpowiedziała, nie zdążyła, bo jej telepatia jakby się rozszerzyła, sięgnęła we wszystkich kierunkach. Jean zobaczyła wnętrze statku, setki tysięcy obwodów i połączeń elektrycznych, uszkodzonych i sponiewieranych przez rozbłysk słoneczny. Na zewnątrz wzbierały szalejące zorze, skacząc z góry na dół ultrafioletowego widma.
Daleko w dole, na powierzchni Ziemi, ludzie wyrzucali niepotrzebne telefony oraz radia i wbijali wzrok w niebo wypełnione niecodziennym kolorowym blaskiem. Nikt nie widział maleńkiego promu, zagubionego pośród tej masywnej poświaty gwiezdnej energii.
Wszyscy ci ludzie na Ziemi sprawiali wrażenie tak małych. Tak pozbawionych znaczenia. Tak bezradnych w obliczu kosmicznych energii, które na nich spadają.
Przeszedł ją dreszcz. Tyle mocy… tyle pięknych przepływów. Pierwotne siły, wzywające ją jak pieśń. Superstruny, akordy czasu, które łączyły wszystkie rzeczy. Życie i śmierć, i cały ból, radość i smutek, które leżą pomiędzy.
Gwiazdy. Bezmiar gwiazd!
Jej krew zaczęła się zmieniać, mutować. Jak krew, komórki i wody starożytnej Ziemi.
Jean! Proszę!
Scott!
Pokręciła głową i zamrugała. Zmusiła się do wycofania z jego umysłu, ograniczając swoją świadomość do wnętrza kabiny pilota. Skupiła się na uszkodzonym sterze, migotaniu odczytów i śnieżących ekranach.
Jean, nie rób tego!
Przerwała połączenie z umysłem Scotta. Poczuła pozostałych w komorze życia: Logana, Storm, Nightcrawlera, Corbeau i nieprzytomnego profesora. Jedynym umysłem, z którym nie mogła sobie teraz poradzić, był Scott. Wiedziała, że jeśli ponownie nawiąże kontakt; jeśli pozwoli, by jego żal i strach, i – tak – jego miłość ją rozproszyły, załamie się i straci kontrolę.
Umrzesz.
Tym razem nie sprzeciwiła się. Wiedziała.
Tak – pomyślała – umrę. Ale nie pozwolę umrzeć jemu.
Przestała zwracać uwagę na pot spływający po jej ciele i kurczącą się skórę, sięgnęła do otwartego panelu na suficie i wróciła do pracy.
Godzinę wcześniej
NIE zrobisz tego.
Słowa Cyclopsa zawisły w powietrzu. Jean stała nieruchomo, unikając jego spojrzenia. Corbeau i Nightcrawler odeszli, próbując dać im trochę prywatności w ciasnym kokpicie.
Ze Scottem czuła się swobodniej niż z kimkolwiek, kogo znała. W świecie udręczonych umysłów – bezpańskich myśli, wtargnięć, mentalnego szumu, który musiała znosić całe swoje życie – jego umysł stanowił oazę spokoju. Najłatwiej było do niego wejść i z niego wyjść, stanowił źródło stałej pociechy i wsparcia.
Do teraz.
– Czy naprawdę sądzisz, że możesz przetrwać rekordowy rozbłysk słoneczny? – krzyknął Cyclops, chwytając zaskoczoną Jean za ramiona.
Potem poczuła gniew. Nagły, nieoczekiwany. Kiedy przemówiła, jej głos był zimny.
– Moja telekineza zapewni mi bezpieczeństwo.
– Na jak długo? – Wskazał ręką ponad nią. – Słyszałaś, co Corbeau powiedział o promieniowaniu.
Doktor Corbeau wpatrywał się we własną dłoń.
– Nawet nie jestem mutantem, a wydaje mi się, że czuję, jak to działa. – Wzruszył ramionami. – Może to tylko pycha.
Jean zignorowała go, spoglądając na Cyclopsa stanowczym wzrokiem. Przez chwilę odwzajemniał jej spojrzenie, po czym ją puścił.
– Słuchaj – powiedział – to zbyt ryzykowne. Wymyślimy coś innego. Potrzebuję cię do zabezpieczania mojej gry tutaj.
– Zawsze zabezpieczałam twoją grę.
Doszedł ich hałas spoza kokpitu wahadłowca. Cyclops spojrzał w tamtą stronę. Przez jego wizjer przemknęły szkarłatne iskierki. Nightcrawler skoczył na pozycję, stając naprzeciw drzwi, a Jean ruszyła, by osłonić doktora Corbeau.
– Nie strzelaj, koleś. To my.
Wolverine wpełzł przez właz z nieprzytomnym profesorem X przerzuconym przez ramię. Storm podążyła za Loganem do środka, unosząc się na ciepłych prądach powietrza, które zalały stację kosmiczną.
– Ogień dotarł już prawie tutaj – powiedziała.
Z zaskakującą łagodnością Logan położył profesora na małym stoliku. Cyclops i Nightcrawler ruszyli jednocześnie, żeby go zbadać, przy tym niemal zmiatając się wzajemnie z drogi.
– Nie rusza się – stwierdził Nightcrawler.
Cyclops zwrócił się do Wolverine’a:
– Wszystko z nim w porządku?
– Nie jestem lekarzem, Summers. – Logan wzruszył ramionami. – Sentinele nieźle go poharatali.
Jean wysłała swój umysł. Fale mózgowe profesora pozostawały w stanie uśpienia, ale aktywność elektryczna była stała.
– Wróci do zdrowia – oznajmiła.
– A Sentinele? – zapytał Cyclops.
– Pokonani. – Storm z błyskiem w oku rozłożyła ciemne ramiona. – Mieli awarię elektryczną.
– Ale ogień wciąż wymyka się spod kontroli – powiedział Wolverine. – Więc może ruszmy ten autobus ze stacji, zanim wszyscy usmażymy się na śmierć?
Corbeau wpatrywał się w Jean.
– Właśnie… dyskutowaliśmy o tym.
– Logan – odezwał się Cyclops – zabierz profesora z powrotem do komory przetrwania. Zabezpiecz go… Lepiej użyj pasów.
– Ostrzegałem cię, zanim tu przylecieliśmy, Summers. – Wolverine przerwał, jego ręce drgnęły. – Nie lubię, kiedy ktoś mi rozkazuje.
– Logan. – Wizjer Cyclopsa zapłonął. – Nie teraz.
Wolverine uśmiechnął się, udając, że zamierza się na niego. Potem znieruchomiał. Jego oczy zwęziły się, jakby wyczuł wyostrzonymi zmysłami jakiś śmiercionośny zapach na wietrze. Wzruszył ramionami, znów przełożył Xaviera przez ramię i odszedł.
Cyclops zwrócił się do Storm.
– Ororo, pomożesz mu?
Ta zmarszczyła brwi, poprawiła opaskę, a potem skrzyżowała ręce na piersi.
– Jean – zagadnęła. – Co planujesz?
Jean zmusiła się do uśmiechu.
– Dalej – powiedziała. – Dopilnuj, żeby Logan przypadkowo nie podziurawił profesora pazurami.
– Albo nieprzypadkowo – dodał Cyclops.
Przepraszam, Ororo – pomyślała Jean. – Jesteś dobrą przyjaciółką, ale będziemy musiały omówić to później. Jeśli istnieje dla mnie jakieś później.
Kiedy Storm zniknęła, Nightcrawler przez chwilę patrzył na Jean i Cyclopsa. Potem wskoczył na miejsce drugiego pilota i zaczął cicho, ale z ożywieniem dyskutować o czymś z Corbeau. Cyclops podszedł bliżej Jean i wydał długie, ledwo słyszalne westchnienie.
– Przepraszam.
Pokiwała głową, nie patrząc na niego.
Dotknął jej policzka i uśmiechnął się. Ten uśmiech zawsze topił lód w jej sercu, przywracając wiarę, że wszystko jest możliwe.
– Czy możemy po prostu wymyślić jakiś plan? – zapytał.
– To jest plan.
Wystrzeliła telepatyczny pocisk w mózg Scotta. On natychmiast stracił przytomność, osuwając się na nią.
Tak łatwo – pomyślała. – Zawsze mi ufał. Wpuścił mnie do swojego umysłu bez wahania, bez żadnej obrony.
Miała nadzieję, że jej wybaczy.
Nightcrawler zmaterializował się w obłoku siarki, szeroko otwierając błyszczące żółte oczy. Zanim zdążył coś powiedzieć, wepchnęła mu w ramiona bezwładne ciało Scotta.
– Zabierz go na rufę – powiedziała. – Zabezpiecz siebie i innych i przygotuj się do startu.
Nightcrawler zawahał się.
– Jesteś pewna, że to przeżyjesz?
– Sprowadzę nas na dół.
Niebieski mutant skrzywił się, mocno obejmując ramionami ciało przywódcy. Potem teleportował się, zabierając go ze sobą.
– Ty też, doktorku. – Jean ruszyła w stronę miejsca pilota. – Zadbaj o to, by dobrze zamknąć komorę przetrwania. Trochę może nami rzucać.
Corbeau otworzył usta, jakby chciał zaprotestować. Wtedy w jej oczach znów pojawił się strach. Doktor wstał z fotela. Obszedł ją jak kot i ruszył w kierunku rufy.
Jean została sama. Samotna z zabójczą misją, przejmującym lękiem… i czymś jeszcze. Dotychczas nieznanym poczuciem władzy i mocy. Wewnętrznej siły, wydobywającej się z głębi. Cokolwiek to było…
…dało o sobie znać w chwili, gdy sprawiła, że Scott stracił przytomność.
Drżąc, opadła na fotel pilota i odpaliła silniki.
Teraz
WAHADŁOWIEC zanurkował w stronę Ziemi. Jean zaklęła, kiedy nagłe szarpnięcie niemal wyrzuciło ją z fotela. Wyciągnęła rękę, by włączyć zabezpieczenia, i wrzasnęła, gdy dosięgła ją fala promieniowania.
Zwinięta w kłębek odpaliła swoje telekinetyczne osłony z pełną mocą. Ból ustąpił, gdy jej zmutowana moc odfiltrowała promieniowanie, ale części uderzenia nie zdołała powstrzymać. Poczuła, jak cała ta energia wwierca się w nią i zagłębia w jej DNA.
Głupia! Straciła koncentrację, osłabiając swą ochronę. Jeszcze jedna chwila nieuwagi i…
…cóż, umrze trochę szybciej. Może zanim zdoła zakończyć misję.
– Jean.
Podskoczyła.
– Scott?
Nie. Ten „głos” był ostrzejszy, wyraźniejszy. Głęboki, dojrzały głos telepaty.
– Profesorze – odpowiedziała.
– Bardzo mi przykro, moje dziecko. – Jego myśli były tak jasne, jakby siedział obok niej, zamiast leżeć w komorze życia. – To powinienem być ja. Powinienem być tym, który…
– Poświęca się?
– Cóż…
– Profesorze, lecę na oślep. Próbowałam zrestartować czujniki, ale to nie działa. Nie wiem, czy potrafię to zrobić!
– Jean, posłuchaj mnie. Jesteś najpotężniejszym telepatą na Ziemi.
– Ha! Po tobie.
– Naj-po-tęż-niej-szym. – Przerwał. – Masz wszystkie informacje, jakich potrzebujesz.
Zamknęła oczy, znów skupiła się na wszystkim, co zaabsorbowała. Było tego tak dużo! Wspomnienia Corbeau to cała masa informacji, morze danych.
Nie było czasu…
– Jean, słuchaj! Czy pamiętasz ćwiczenia medytacyjne, których cię uczyłem?
Instynktownie skinęła głową.
– Wykorzystaj je teraz.
– Profesorze, tu jest tak gorąco. Moja twarz płonie. Mój żołądek zwinął się jak precel.
– JEAN.
Jego myśli były teraz głośniejsze i zimne, jak u rozczarowanego nauczyciela. Wcześniej rozmawiał z nią tym tonem tylko kilka razy, kiedy – jako młoda uczennica, przytłoczona myślami otaczających ją osób – pozwoliła na to, by użalanie się nad sobą przeszkodziło jej w nauce.
– Musisz to zrobić. Nie ma nikogo innego. Gdyby był…
Popatrzyła na śnieżące ekrany.
– Rozumiem – powiedziała.
– Chwyć ster – polecił profesor. – Nadchodzi czas. – Sięgnęła obiema rękami i chwyciła drążki, jak linę ratunkową, którą, jak sobie uświadomiła, właśnie dla niej były.
– Teraz – kontynuował. – Oddychaj.
Patrzyła prosto przed siebie, chcąc, aby jej świadomość pozostała w tej ograniczonej przestrzeni. Tego właśnie ją nauczył. Niezbędnej dla telepaty kontroli. Wszystko sprowadza się do opanowania.
– Nauczyłem cię wszystkiego, co potrafię – powiedział profesor. – Reszta zależy od ciebie.
Dostrzegła przebłysk bólu. To jego rany, uświadomiła sobie. Muszą być dotkliwsze, niż przypuszcza.
– To nic – powiedział. A potem powtórzył: – Naprawdę mi przykro.
Xavier przerwał połączenie. Cała wymiana trwała kilka sekund.
Walcząc z powracającym uczuciem samotności, Jean zmusiła się do regularnego oddychania. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Skoncentrowała się na sterze, mocno trzymając go w dłoniach. Siłą woli odwróciła uwagę od szalejących dookoła energii.
Po raz trzeci zobaczyła się pod drzewami, z ciepłą dłonią Scotta w jej dłoni.
– Uwielbiam jesień – powtórzyła.
Scott pokiwał głową z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Tym razem, kiedy się odezwał, przypomniała sobie jego słowa.
– To wtedy wszystko zaczyna umierać.
Wówczas się zaśmiała. Ależ z jej chłopaka ponurak. Wszystko traktuje śmiertelnie poważnie! Scott był wrażliwą duszą, łagodnym mężczyzną, który prawdopodobnie byłby szczęśliwszy, wiodąc spokojne życie. A jednak zgodził się poprowadzić X-Menów, ponieważ ktoś musiał to robić, a on najlepiej się do tego nadawał. Od tamtej pory każda decyzja – każda ofiara – wiele go kosztowała. Każda strata była ciosem w serce.
Właśnie miał otrzymać kolejny.
Na jej skórze pojawiło się dziwne mrowienie. Spojrzała na dłonie, wciąż zaciśnięte na sterze, i na chwilę zaparło jej dech.
Jej ciało było w rozsypce… Pękało, rozpadało się, rozrywało na jej oczach. Skóra mieniła się dziwnymi kolorami: zielenią pleśni, indygo, ciemnoczerwonym. Czuła, jak promieniowanie omija jej osłonę, rozchodząc się po całym ciele. Mięśnie napinały się i rozciągały, ściany komórkowe rozdymały się i pękały. Kości próbowały wyskoczyć z ciała.
Jedno z pęknięć na dłoni rozszerzyło się. Mały szkarłatny płomień wystrzelił z niego w górę, rozprzestrzeniając się na zewnątrz jak ptasie skrzydła. Kiedy pochyliła się, by mu się przyjrzeć, zniknął.
Co się z nią działo?
Przypomniała sobie słowa profesora. Nadchodzi czas.
Pozostało tylko czekać.
Godzinę wcześniej
JEAN PRZEBIEGŁA WZROKIEM procedury przygotowania do startu, przenosząc spojrzenie z jednego ekranu na drugi. Ciśnienie w kabinie: normalne. Podwozie: sprawne. Powierzchniowe urządzenia uruchamiające: włączone. Usłyszała dudnienie silników – trochę nierówne, ale coraz głośniejsze. W ciągu kilku minut będą gotowi do startu.
Zdalne ramiona zostały odstrzelone, jednak nie miało to znaczenia. Wstała i podeszła do bocznej przegrody i sprawdziła obraz z zewnętrznych kamer. Kamera rufowa miała peryferyjny widok na drzwi hangaru. Jean zobaczyła najbardziej wysunięty jęzor ognia pochłaniający stację, płomienie liżące drzwi.
– Co robisz, Jeannie?
Obróciła się. Wolverine przykucnął, jakby był gotowy do walki. Jego oczy kryły się za białymi soczewkami maski.
– Przestraszyłeś mnie – powiedziała.
– Pierwszy raz w życiu – odparł. – Niełatwo jest ominąć twoją obronę.
Skrzywiła się. Podteksty na bok, Logan miał rację. Bardzo trudno jest zaskoczyć telepatów.
– Byłam rozkojarzona. – Westchnęła. – Powiedziałam Corbeau, żeby zablokował komorę przetrwania.
– Mam wytrychy. – Uśmiechnął się, podniósł pięść i z brzękiem wysunął jeden z sześciu śmiercionośnych pazurów. – Wbudowane.
– Czego chcesz, Logan?
– Chcę, żebyś wróciła do komory przetrwania, a ja siądę za kółkiem.
Nie odpowiedziała. Jej wzrok padł na jeden z ekranów. Poziom paliwa: dwie trzecie…
– Bez kitu, Jean. Wiesz, że mam moc uzdrawiania… Ze wszystkiego mogę się wykaraskać. W moich genach ten rozbłysk nie namiesza.
– Logan, nie mamy na to czasu.
– A co z twoim chłopakiem? – Wskazał kciukiem w kierunku komory na rufie. – Cyke zaczyna się drzeć, a ja nie zniosę tego przez całą godzinę.
Wbrew sobie, pomimo wiszącej nad nimi katastrofy zaśmiała się. Wolverine należał do nowszych X-Menów, nie znała go zbyt długo. Był surowy, szorstki i miał skłonność do lekceważenia rozkazów. Niewiele wiedziała o jego pochodzeniu poza kilkoma niejasnymi wzmiankami o kanadyjskich służbach specjalnych. Jego pazury przypominały raczej jakieś cybernetyczne implanty niż naturalną mutację.
Wiedziała tylko, że od miesięcy jest w niej zadurzony. Nie pozwalała sobie na odwzajemnienie żadnych tego rodzaju uczuć. Co za banał – kobieta, która ma porządnego chłopaka, przyciąga łobuza! Ale nie mogła zaprzeczyć, że pozostawali z Loganem w jakiejś dziwnej relacji.
– Moja moc mnie ochroni – powiedziała. Jednak głos zabrzmiał słabo, nawet w jej uszach.
– Jean, masz przed sobą wiele lat. – Wolverine zrobił krok naprzód, blokując jej drogę do fotela pilota. – Ja żyłem wystarczająco długo.
– Czuję się, jakbym żyła wiecznie – szepnęła.
Zmarszczył brwi.
– Logan, potrafię pilotować prom, a ty nie. Tylko to się liczy. – Uśmiechnęła się, próbując powstrzymać łzy. – To nasza jedyna szansa.
Silniki zaszumiały głośniej. Dwa sygnały z konsoli lotu wskazywały, że przygotowanie do startu było niemal zakończone.
– Nie jesteś sobą, dziecinko. – Wolverine zacisnął pięści. – Nie jesteś do tego stworzona.
Znowu poczuła gniew. Tak jak Scott – pomyślała.
Oni tego nie rozumieją. Nigdy nie zrozumieją.
Zrobiła krok naprzód, patrząc wyzywająco na Logana. Warknął, spojrzał jej w oczy i zatrzymał się.
– Ha.
– Masz rację – powiedziała, zachowując spokój w głosie. – Nie jestem sobą. Ale jeśli będę i wykonam rozkazy, jeśli się powstrzymam i oddam komuś stery, wszyscy zginiemy.
Patrzył na nią. Przeniósł wzrok na konsolę lotu, zatrzymując go na ekranie podglądu rufowego. Ogień ogarnął podłogi hangaru, obejmując brzegi komputerów i monitorów. Dotrze do promu w ciągu kilku sekund.
– Mógłbym cię zatrzymać – syknął.
Spojrzała na niego bez słowa.
Rozległ się ostry dźwięk. Na wszystkich dziesięciu ekranach ukazał się tekst:
GOTOWY DO URUCHOMIENIA
Kiedy Jean odwróciła się w stronę Logana, już go nie było.
Drżąc, usiadła w fotelu pilota. Logan był jak tykająca bomba. Najbardziej niebezpieczny mutant, jakiego kiedykolwiek zwerbowali X-Meni. I nie blefował. Moc Jean budziła grozę, ale jeśli zdecydowałby się użyć siły, nie zdołałaby go powstrzymać. Logan to zabójca, ona jednak postawiła na swoim – pokazała mu determinację równą jego własnej. Zmusiła go do dokonania wyboru, a on postanowił się wycofać.
Przez chwilę siedziała sama, myśląc o dobrym mężczyźnie, którego bardzo kochała, cierpiącym w komorze przetrwania. I o innym mężczyźnie, który kochał ją taką, jaką była – jego dotyku nigdy nie poznała, ale właśnie on podjął bolesną decyzję, by pozwolić jej umrzeć.
Scott przeżyje. Będzie zdruzgotany. Mogą minąć lata, zanim dojdzie do siebie po tej stracie. Ale w końcu to zrobi – zapomni o niej i ruszy dalej.
Jednak Logan…
W jakiś sposób wiedziała, że to będzie go sporo kosztować.
Zadzwonił alarm: ogień dotarł do zewnętrznego kadłuba.
Jean Grey syknęła. Potem potrząsnęła głową, sięgnęła do przełączników i odpaliła silniki.
Teraz
W JEDNEJ CHWILI rozbłysk minął. Silniki wahadłowca zakaszlały; instrumenty zaczęły klikać i uruchamiać się ponownie; ekrany jaśniej zamigotały. System komunikacyjny ożywił się – mrugały setki nakładających się komunikatów.
– Wracam teraz…
– Tower One, czy mnie słyszysz…
– …ryjny system nadawczy ponownie działa…
Jean pokręciła głową, usiłując uporządkować myśli. Ogień tańczący po jej skórze ustąpił, powietrze było chłodniejsze. Ale promieniowanie wciąż wrzało w ciele.
– Rozbłysk się cofnął…
– …szę, trzymaj wszystkie kanały czyste.
Wyłączyła system łączności, korzystając z telekinezy. Jej dłonie nadal zaciskały się na sterze. Testowała je, szarpiąc lekko, a na najbliższym ekranie pojawił się komunikat.
URUCHAMIANIE SILNIKÓW
Słowa profesora odbijały się echem w jej głowie: nadchodzi czas.
Środkowy ekran obudził się do życia. Z czerwonożółtej mgiełki zaczęły wyłaniać się kształty. Setki jesiennych liści na gałęziach drzew w zagajniku. Dokładnie pod nią, na ścieżce promu.
I jeszcze jeden głos z głębi jej pamięci: Kiedy wszystko zaczyna umierać.
Sygnał z konsoli lotu. Na mniejszym ekranie pojawił się nowy tekst.
SILNIKI WŁĄCZONE
Mocno odciągnęła ster. Prom zakołysał się, siła grawitacji wcisnęła ją z powrotem w fotel. Chrząknęła, ponownie szarpnęła ster i westchnęła, gdy obraz z przodu przesuwał się w górę z prędkością przyprawiającą o zawrót głowy. Jasne niebo, niebieskie i czyste, wypełniło ekran.
Wydała z siebie okrzyk radości.
Skorzystała ze wspomnień Corbeau i przywołała mapę GPS. Obszar pod drzewami, który widziała, nazywał się Rockaway Community Park. Rozpościerał się wzdłuż Jamaica Bay, po południowej stronie Long Island – w Nowym Jorku, na skraju Brooklynu i Queens. I tuż po drugiej stronie zatoki.
Mały ekran zapłonął na czerwono.
NIEBEZPIECZEŃSTWO
AWARIA SILNIKA
Prom zacharczał, ucichł i zaczął spadać. Żołądek podszedł Jean do gardła. Pochyliła się i pociągnęła za ster. Żadnej reakcji.
Głos wrócił. Starożytna obecność, która była nią, a jednak kimś innym.
– Czas umrzeć – powiedział.
Jean zanurkowała we wspomnienia Corbeau, pośpiesznie przerzucając kolejne opcje. Główne silniki: nie działają. Pakiet ratunkowy: brak czasu, a Scott i pozostali nadal pozostaną uwięzieni w komorze przetrwania. Podwozie: przy tej prędkości zostanie zmiażdżone przy uderzeniu.
– Wszystko w porządku – powiedział głos.
– Zamknij się – odparła. – Zamknij się, zamknij się, ZAMKNIJ SIĘ!
Była jedna szansa: sterolotki. Corbeau zaprojektował prom tak, by mógł działać w trybie ślizgowym, bez silników. Uświadomiła sobie, że zrobił to pewnie tylko po to, żeby się popisać. Teraz jego próżność może ocalić wszystkim życie.
Szybko i fachowo rozłożyła skrzydła na pełną długość. Wahadłowiec szarpnął i zwolnił, gdy uderzyło w nie powietrze. Jean zatrzęsła się w fotelu. Nadal szybko opadali, ale udało się jej uzyskać pewien stopień kontroli nad kursem.
Teraz muszę tylko gdzieś wylądować!
Wkładając wszystkie siły w poruszanie sterolotkami w dół i w górę, skierowała pikującego ptaka w kierunku lotniska JFK. Mijała niskie i ciemne budynki, prowadzące do masywnej wieży kontrolnej najeżonej reflektorami. W dole cienki zielono-szary pas lądowania przypominał wyciągnięty palec, dotykający połyskującej na niebiesko zatoki.
Włączyła system komunikacyjny.
– Trzymaj kurs…
– Niezidentyfikowane wezwanie…
– Mayday! – zawołała. – Kontrola lotu JFK, schodzę ostro. Zatrzymaj cały ruch, proszę!
Lawina nakładających się komunikatów.
– Niezidentyfikowany promie, tu wieża kontrolna. Jesteś za nisko. Powtórz…
Sprawdziła wysokość: 210 metrów. Kontroler miał rację. Przy tak szybkim zejściu nigdy nie ominie budynków.
Jean wyciągnęła telekinetyczne macki, żeby objąć swoją siłą cały wahadłowiec. Chwyciła go, usiłując powstrzymać gwałtowny spadek. Potem zacisnęła zęby i uniosła go.
Prom wzniósł się, ledwie omijając główną wieżę, i runął na asfalt. Jean przeżyła krótką chwilę triumfu – zanim uderzenie strzaskało jej kręgosłup.
Wahadłowiec przeorał pas startowy, a potem odbił się w stronę rosnącej obok trawy. Gdy cofnął się, znowu mocno uderzając o podłoże, z podwozia poleciały iskry. Siłą rozpędu pojechał do przodu, ryjąc gorącą bruzdę w asfalcie.
Jean czuła pieczenie, gdy ogień obejmował jej potrzaskane ciało. Umysły przyjaciół, kochanka, nauczyciela – wszystkie krzyczały z więzienia z tyłu promu. Nie miała siły, by je wyłączyć.
To już koniec – pomyślała.
Nie – odpowiedział głos, który nie był nią. – To jest początek.
Gdy wahadłowiec z hukiem ruszył do przodu, świadomość Jean eksplodowała. Obrazy zalały jej umysł. Płomienie tańczące na skórze; eksplodujące światy, umierające w paroksyzmie ognia. Okrutna kobieta w skórzanym kombinezonie i wysokich butach, z włosami jak lód.
Jean ujrzała skulonego Cyclopsa z twarzą pokrytą szkarłatnym metalem i ustami otwartymi w niemym krzyku.
Prom podskoczył raz jeszcze, a jego kadłub pękł na pół. Dwa kawałki zawisły na chwilę w powietrzu i zanurzyły się w zatoce. Silniki zawyły i zabulgotały pod wodą. Jean Grey nie złapała za ster ani nie wykorzystała swoich mocy, by zapobiec zatonięciu statku.
Była martwa.
CYCLOPS WYNURZYŁ SIĘ na powierzchnię, wypluwając brudną słoną wodę. Wstrzymał oddech, gdy przelatywała nad nim fala, potem napiął potężne ramiona, odpychając się do góry, aby utrzymać głowę nad powierzchnią wody.
Rozejrzał się wokół, starając się zobaczyć jak najwięcej przez szkarłatne soczewki wizjera. Na płycie lotniska błysnęły światła awaryjne. Postrzępiona krawędź pasa startowego zanurzała się w zatoce. Spadający prom narobił wiele szkód.
Niektórzy z pozostałych X-Menów wychynęli na powierzchnię i oszołomieni pływali zaledwie kilka metrów dalej. Logan, Storm i Nightcrawler byli najbliżej. Tuż obok nich dr Corbeau utrzymywał oszołomionego profesora X nad wodą przy pomocy bojki ratowniczej. Co zaskakujące, profesor zdawał się odzyskiwać przytomność.
To byli wszyscy. Prawie.
Brakowało tylko jednego.
– Storm, Kurt! – zawołał Cyclops. – Zabierzcie Corbeau i profesora w bezpieczne miejsce.
– Chwileczkę, Scott – Storm zaczęła odpowiadać, a potem zakasłała.
– Ja – odezwał się Nightcrawler.
– Nie spiesz się. – Corbeau strząsnął wodę z gęstych włosów. – Na studiach należałem do olimpijskiej drużyny pływackiej.
Z góry dobiegł ich głuchy warkot helikoptera. Bez wątpienia NYPD reaguje na wypadek.
Mam nadzieję, że profesor wkrótce dojdzie do siebie – oczywiście troszczę się o jego zdrowie, ale dzięki siłom jego umysłu ekipy ratownicze może nie zauważą grupy dziwnie ubranych mutantów w zatoce. Nie, nie mogę się teraz o to martwić, pomyślał Cyclops. Spuścił wzrok na powierzchnię wody, tam, gdzie prom zanurzył się w mroku. Potem podniósł głowę i zaczął łapczywie nabierać powietrza.
Woda zaczęła się burzyć. Spojrzał na Wolverine’a sunącego w jego stronę z zaciśniętymi zębami.
– Schodzę po nią, Logan – powiedział Cyclops. – Nie próbuj mnie zatrzymać, bo przysięgam, że cię zabiję.
– Nie będę cię powstrzymywał, Cyke. Idę z tobą.
Nie – pomyślał Cyclops. – To moja miłość, moja odpowiedzialność. Muszę uratować Jean! Jednak wytrzymałość dawała Wolverine’owi przewagę. Z nich dwóch to raczej on miał większe szanse na jej uratowanie. Cyclops niechętnie kiwnął głową.
Kiedy przygotowali się do zanurkowania, Wolverine zamarł. Jego oczy rozszerzyły się, gdy wciągnął nosem powietrze. Cyclops rzucił mu spojrzenie, a potem dostrzegli, że woda wokół nich bulgocze. Nawet przez szczelny kombinezon czuł wzrost temperatury.
Nagle powierzchnia eksplodowała wzbijającym się w górę blaskiem opalizującego ognia. Cyclops poleciał w jedną stronę, zachłystując się wodą z zatoki, Logana wyrzuciło w drugą. Pomiędzy nimi wystrzeliła w niebo lśniąca postać.
Cyclops wstrzymał oddech, ścierając wodę z wizjera.
Jean Grey wisiała w powietrzu z zamkniętymi oczami i rękami wzniesionymi ku niebu. Powoli uniosła powieki i spojrzała w dół jak monarcha lustrujący poddanych. Kiedy przemówiła, jej głos zdawał się wypełniać całą przestrzeń.
– SŁUCHAJCIE MNIE, X-MENI – powiedziała. – NIE JESTEM JUŻ KOBIETĄ, KTÓRĄ ZNALIŚCIE.
Cyclops zmarszczył brwi. Jean miała na sobie nowy kostium. Połyskiwał zielenią i złotem, a jego długa szarfa powiewała na wietrze.
– JESTEM OGNIEM – kontynuowała – I WCIELONYM ŻYCIEM.
To była ona, a jednak nie ona. Wszystko w niej się zmieniło.
Skąd się to wzięło? Jean nigdy wcześniej nie wykazywała takiego poziomu zdolności telekinetycznych…
– TERAZ I NA ZAWSZE: JESTEM PHOENIX!
– Jean! – zawołał.
Na dźwięk jego głosu spojrzała w dół. Przez chwilę jakby walczyła, żeby się na nim skupić, a potem napięcie na jej twarzy ustąpiło przerażeniu. Złapała się za skronie i krzyknęła.
– Jean!
Przez długą chwilę jaśniała. Ogniste skrzydła błyskawicznie wyrosły z jej ramion, zasłaniając słońce. Helikopter policyjny zatrzymał się i zawrócił, zachowując dystans.
Potem energia się rozproszyła.
Jean wstrzymała oddech, pociemniała i spadła z nieba.
Kiedy uderzyła w powierzchnię wody, pierwszy dotarł do niej Cyclops. Powstrzymał Logana i podniósł ją, trzymając jej głowę nad powierzchnią.
– Jean? – zapytał. – Jean!
Nie było odpowiedzi.
– Oddycha – zauważył Wolverine.
Cyclops oparł głowę na piersi Jean i odetchnął z ulgą. Jej serce mocno biło.
Unosił się w wodzie, trzymając ją w oczekiwaniu na powrót helikoptera. Nagle uświadomił sobie, że profesor odzyskał siły na tyle, by dotrzeć do zespołów ratowniczych i wyjaśnić im sytuację. Kiedy droga była czysta, Xavier wysłał mentalny sygnał. Cyclops zawahał się, rzucając ostatnie spojrzenie w głąb zatoki.
– Scott?! – zawołała Storm.
Odwrócił się i podążył za pozostałymi, płynąc powoli w kierunku brzegu.
Trzymał mocno Jean Grey, kobietę, którą kochał. Kobietę, którą zawsze będzie kochał, wiedział z całą mocą – w każdej chwili, każdego dnia, do końca życia.