Читать книгу Uniwersum Metro 2033 - Suren Cormudian - Страница 6
Rozdział 2
ОглавлениеGOŚĆ
Obudził go ból w nogach. Trzeba było się nie lenić i zzuć buty, których nie zdejmował już którąś dobę. Siergiej podniósł się niechętnie i usiadł na brzegu łóżka. Obrócił głowę, krzywiąc się i rozcierając dłonią zdrętwiałą szyję.
Przy wejściu na wózku inwalidzkim siedział siwy mężczyzna z pomarszczoną twarzą i głęboką szramą na lewym policzku. Oglądał ślady pozostawione na plecaku Minimalnego przez szpony latającego stwora.
– Czołem, Kazimir – burknął ochryple Siergiej. Pierwsze słowo po długim i głębokim śnie zawsze brzmiało jakoś dziwnie, jakby mówił nie swoim głosem.
– Ale nas przestraszyłeś, Papiernik – westchnął Kazimir, kiwając głową z wyrzutem.
– W sensie?
– Tu już nikt nie liczył na to, że zobaczy cię żywym. No i w ogóle… zobaczy.
– No, daj spokój! – Siergiej ziewnął. – Wszyscy wiedzą, że ze mnie farciarz.
– Aha. Ja kiedyś też tak o sobie myślałem – uśmiechnął się niewesoło staruszek i przelotnie spojrzał na kikuty nóg, z których nie zostało nic poniżej kolan.
Kazimir sam był doświadczonym stalkerem. Właśnie on uczył Siergieja tego niełatwego rzemiosła i to od niego Minimalny przejął głębokie przekonanie, że stalker, który ma szczęście, działa sam. Brzmi to paradoksalnie i wątpliwie, ale Siergiej był całkowicie pewien, że wychodzić na powierzchnię samemu jest bezpieczniej niż w grupie. I chociaż z czasem Kazimir zrewidował swoje poglądy i uznał, że ten aksjomat nie jest wcale taki absolutny, Papiernik mimo wszystko trzymał się jego starej zasady. Jeden człowiek mniej przyciąga uwagę całego tego tałatajstwa, od którego roi się w mieście. Liczy tylko na siebie, dlatego jest bardziej skupiony i lepiej słyszy swój wewnętrzny głos. Kiedy jesteś sam, nie musisz odpowiadać za kogoś jeszcze, kogoś, kto może cię zawieść albo samemu wpaść w kłopoty i z głupoty czy lekkomyślności pociągnąć za sobą w odmęty śmierci i tych, którzy rzucą się na pomoc. Chociaż, jeśli już być do końca szczerym z samym sobą, Pap mógłby nie siedzieć teraz na swoim łóżku, gdyby przed wejściem na stację nie powitała go grupa dobrze uzbrojonych towarzyszy.
– No dobra, nie smuć. Przecież wróciłem w całkowitym porządku! – Siergiej mrugnął z uśmiechem do Kazimira.
– Ty tak. Ale grupa Łosia nie.
Stalker otworzył usta i utkwił wzrok w swoim byłym nauczycielu.
– Ale jak to?!
– A tak to. Wyszli przeczesać okolicę, nawiasem mówiąc, po ciebie i po tego obiboka Kubryka, i nie wrócili. Potem wyszli strażnicy z południowego i północnego portalu i zbadali wszystko przy wejściu. Nikogo nie było. Nie zapuszczali się do miasta, żeby samemu nie zniknąć. Do tego ta pełnia… – Staruszek westchnął.
– Zaczekaj, ale przecież to oni mnie powitali przed wejściem. Łoś powiedział, że Kubryk usłyszał gdzieś w ruinach w rejonie Nagatinskiej płacz dziecka i poszedł zobaczyć. Ile czasu minęło?
– Jakieś osiem godzin. – Kazimir wzruszył ramionami.
– To przecież jeszcze nic. Po co przedwcześnie wyprawiasz chłopakom pogrzeb? – zmarszczył brwi Siergiej.
Nagle pomyślał, że gdyby nie jego spóźnienie, to i oni nie musieliby wychodzić z metra podczas pełni. Chociaż… Był przecież jeszcze Kubryk…
– Nie wyprawiam. Ale tak czy owak, wychodzić w czasie pełni, to wiesz…
– Wiem, sam właśnie stamtąd wróciłem. I jak widzisz, nic mi nie jest.
– A mówisz, że co tam było z Kubrykiem? Dziecięcy płacz? Przy Nagatinskiej?
– Tak powiedział Łoś.
– Ciekawe. Ta stacja jest przecież porzucona – Kazimir mruknął z zadumą.
– Tak, ale on słyszał to dziecko na powierzchni. W ruinach.
– Jak to? Zaczekaj… – Kazimir poślinił palec wskazujący i z wewnętrznej kieszeni swojego starego wojskowego płaszcza wyjął złożoną we czworo kartkę papieru upstrzoną notatkami.
Kartka nieprzypadkowo wyglądała na nieco sfatygowaną: Kazimir, będąc jeszcze stalkerem, narysował na niej mapę ich świata. Był to plan Moskiewskiego Metra. Bardzo podobny do tamtych, które drukowali kiedyś w innym życiu na odwrotnej stronie ulotek reklamowych albo wieszali w wagonach pociągów elektrycznych. Tyle że ten plan odzwierciedlał rzeczywistość ich nowej ery. Były tam zaznaczone stacje Hanzy, do których należała i Tulska. Linia Czerwona stacji komunistycznych. Polis i Czwarta Rzesza, gdzie okopali się neofaszyści. Były zaznaczone osunięcia, zatopienia, rozmaite zagrożenia. Białe plamy, które należało zbadać. Co jakiś czas Kazimir nanosił poprawki, kiedy gdzieś zmieniła się władza albo zamieszkana stacja stawała się wymarła, jak dawno temu stało się to na przykład z Timirjazewską, spustoszoną przez inwazję szczurów. Co prawda przy Timirjazewskiej stał u Kazimira znak zapytania, ponieważ chodziły o niej różne słuchy… Mówiło się, że na zniszczonej przez szczury stacji pojawili się nowi mieszkańcy.
Wielu, bardzo wielu chciało mieć taki plan, gdzie we wszystkich szczegółach było widać, co czeka ich na tej czy innej stacji, w tym czy innym tunelu. Do Kazimira przychodziły czasem delegacje od grup diggerów, myśliwych i stalkerów. Sprzedawał im kopie swojego planu, z tego właśnie żył. Zwłaszcza że wśród stalkerów i myśliwych miał duży autorytet, co pozwalało staruszkowi w porę dowiadywać się od nich o wszelkich zmianach w geopolityce podziemnego świata bądź powstałych zagrożeniach. I oczywiście nanosić poprawki.
– O, zobacz – powiedział rzeczowo, rozkładając plan. – Kiedy w ogóle sprawdzaliśmy ostatnim razem Nagatinską? Głuchy kordon tam stoi, to wszystko. A co, jeśli znów jest zaludniona?
– Niby przez kogo? – Siergiej uśmiechnął się sceptycznie. – Kto mógł ją zasiedlić? Czy to nie przez naszą stację powinni byli tam przejść?
– Niekonieczne. Mogli iść z Awtozawodzkiej, przez Kaszyrską, Warszawską, Nachimowski Prospekt.
– Wątpię… Z Awtozawodzkiej, o tutaj, tory wychodzą na powierzchnię. – Siergiej stuknął palcem w plan.
– I co z tego? Naprawdę nie da się przejść tego odcinka?
– A jaki to ma sens? Nie prościej przez nas? My przecież nie jesteśmy Czerwoni, można się dogadać.
– A jeśli mieli jakieś powody?
– Jakie tam powody? – machnął ręką Pap.
– No dobrze, nasz uparciuchu. W takim razie skąd dziecięcy płacz?
– A licho wie. Mało to możliwości? Ja właśnie widziałem, jak szkielet w skafandrze i hełmie wstał i poszedł.
Kazimir się roześmiał.
– To zwidy, Sierioga. W czasie pełni tak bywa.
– Ale przecież go widziałem.
– Od tego są właśnie zwidy…
– Dobra już! – Pap machnął ręką z niezadowoleniem. – Chodź coś wszamać, hę? Jakoś niewygodnie tak gadać na pusty żołądek. A przy jedzeniu rozmowa to jest to.
Kazimir znów się roześmiał. Tym razem cicho i dobrodusznie.
– Dobrze, Sierioża. Chodźmy do mnie, nakarmię cię. I napoję herbatą, nawiasem mówiąc.
– Herbatą? – zdziwił się Minimalny.
– Właśnie. Wczoraj przyszli straganiarze, przynieśli herbatę z WOGN-u.
– Oho! Daleka droga. Kosztowna przyjemność. Naprawdę mnie poczęstujesz?
– A kiedyś czegoś ci żałowałem? – z wyrzutem pokiwał głową staruszek. – Poza tym moje mapy na razie są jeszcze coś warte. Szczególnie dla tych paserów, straganiarzy. – I odwrócił się, po czym zakręcił kołami swojego wózka, jadąc do wyjścia.
Namiot Kazimira stał obok. Na ziemi niczyjej pomiędzy nimi był ustawiony stolik, przy którym w wolny dzień lubili siedzieć przy szklaneczce albo po prostu jeść razem, przyglądając się życiu na stacji i prowadząc dyskusje. Siergiej lubił i szanował tego staruszka, i nie było dla niego niczego milszego od tych pogwarek w przerwach między podróżami po metrze i wyprawami na powierzchnię.
Minimalny wyciągnął swój plecak, żeby Kazimir w wolnej chwili mógł obejrzeć jego łupy. A te ostatnie odzwierciedlały odwieczną namiętność Papiernika do książek i czytania. Minimalny był jednym z niewielu stalkerów, którzy polowali wyłącznie na zadrukowane stronice, na papier, za co też otrzymał swoje przezwisko – o nic innego tu nie chodziło. Broń, ubrania, naczynia i inne potrzebne do życia graty zgarniał tylko przy okazji. Stalkerzy szukali zwykle książek w ramach kontraktu z Polis – tamtejsze władze dobrze za nie płaciły. Ale Siergiej Minimalny zdobywał książki przede wszystkim dla siebie.
Teraz, szeroko rozwalony na skrzypiącym krześle, niespiesznie przeżuwał jakieś bulwy i popijał gorący napar z tego wyhodowanego na WOGN-ie draństwa, które tak ceniono w całym metrze. Co rusz któryś z przechodniów rzucał na stalkera ciekawe spojrzenie, machał ręką. Niektórzy, jak się zdawało, przyleźli wyłącznie po to, żeby osobiście przekonać się o jego powrocie. Siergiej grzecznie kiwał im głową i serdecznie się do nich uśmiechał. Kazimir, jak to zwykle bywało, z zainteresowaniem grzebał w jego plecaku.
– I mydło znalazłeś? Zuch chłopak!
– Weź sobie dwa kawałki.
– No, no, daj spokój.
– Weź, weź! Specjalnie dla ciebie przyniosłem. A tak w ogóle to zabierz wszystko. Zgnije przecież, kiedy mnie nie będzie.
– A gdzie się wybierasz? – staruszek podniósł na niego swoje niewiarygodnie jasne oczy.
– Pójdę do Polis, wezmę książki na sprzedaż. Wykosztowałem się na ostatnie wyjście. Zostawię sobie parę do poczytania, a resztę oddam.
– Po co iść samemu? Wyślij przez straganiarzy, jeszcze tu są. Jutro znów ruszą od stacji do stacji.
Siergiej skrzywił się:
– Tak jakbyś nie wiedział, jak oni zdzierają. Sami nie lubią ryzykować, na górę nie polezą, ale żeby zarobić trochę ołowiu, to są pierwsi. Aż złość bierze!
– No dobra, zobaczmy, co ty tam naznosiłeś dla miłośników czytadeł. – Kazimir wyciągnął pierwszą książkę. – Elementarz?
– No tak. A co? Przecież trzeba uczyć dzieci.
– Zgadzam się – mruknął staruszek i otworzył książkę. – Tylko zobacz. Litera „A”. I narysowany arbuz. Ile czasu trzeba zmarnować, żeby wyjaśnić dzieciom, co to takiego arbuz. Co?
– Cóż, to nie moje zmartwienie – machnął na niego Siergiej. – Niech zamienią arbuza na apokalipsę. Albo… Aleksandrowski Sad. Arbacka. Aleksiejewska.
– Albo proszę, „B”, brzoza – ciągnął staruszek. – Twoim zdaniem dzieci wiedzą, co to takiego brzoza?
– Ból. Barikadna. Bieda. Biblioteka imienia Lenina. Borowicka.
– Sprytnie się wykręciłeś – roześmiał się Kazimir, odłożył elementarz i wyjął następną książkę. – Ożeż!
– Co tam? – Minimalny uniósł się na krześle, zaglądając do plecaka.
– Sam nie wiesz, co przytargałeś?
– Ciemno było. A co to?
– Mein Kampf. Tego nie sprzedawaj w Polis, tylko zanieś do Czwartej Rzeszy. Odsypią ci za to mnóstwo ołowiu. I tyle samo faszystom ubędzie, a to w zasadzie dobra wiadomość.
– To jest ta, którą napisał Hitler?
– Ehe – skinął głową staruszek.
– I co, jest po rosyjsku? – zdziwił się Minimalny, otwierając książkę.
– No tak. A co w tym dziwnego?
– Komu strzeliło do głowy wydać ją w kraju, który Hitler chciał zniszczyć?
– Cóż, w tym samym kraju urodzili się przecież ludzie, którzy podnoszą rękę i krzyczą „Heil Hitler!”. Czemu się dziwisz po czymś takim?
– Tak czy owak, dziwne.
– No dobra. Co tam mamy dalej? Zajmująca fizyka. Przydatna rzecz. Naprawa samochodu własnymi siłami. Ekhem… Trzeba się postarać, żeby znaleźć zainteresowanego taką literaturą. Photoshop dla opornych. Obecnie absolutnie nikomu niepotrzebna. Remarque. Klasyka, to dobrze. Tylko smutno czytać o dawnym świecie. Dumas. Łukjanienko. Strugaccy. Doncowa. Doncowa. Doncowa. Znów Doncowa. Ile jej tu jest? Sierioga, z Doncowej raczej nie będzie kokosów.
– Do dupy bez latarki – pokiwał głową Pap. – Brałem na oślep. A co do Mein Kampf, to podsunąłeś mi niegłupi pomysł. Od razu zaproponuję naziolom.
– Śmiało! – Kazimir uśmiechnął się i upił trochę herbaty. – A tak w ogóle to szkoda, że teraz wychodzisz. Nasza administracja chce zorganizować wypad zwiadowczy. Przydałbyś się, ze swoim doświadczeniem…
– Tak? A dokąd?
– Niedaleko. Na stację Nagatinska.
– O! A ja myślałem, że na powierzchnię. Przecież wiesz, że nie lubię rajdów po metrze. To mnie nie kręci. Mój węch tu śpi, to w końcu nasz swojski świat. Ale kiedy wychodzę na powierzchnię, to inna sprawa. Cały organizm się mobilizuje, włącza się szósty zmysł, szczęście jest ze mną. Dlatego że wiem: to OBCY świat. Należy do tego plugastwa. W metrze czegoś takiego nie ma. Nuda.
– Myślisz, że w metrze nie ma plugastwa? – zmrużył oczy staruszek.
– Daj spokój! A co tu może być? Co najwyżej szczury. Jeśli spotykasz się z plugastwem, to tylko w ludzkiej postaci.
– A czarni? – Kazimir spojrzał znacząco na swojego młodego przyjaciela.
– Oj – Siergiej skrzywił się i machnął ręką – przestań, co? Czyżbyś ty też wierzył w te bajki?
– Jak to powiedzieć… Z początku, oczywiście, odnosiłem się do tego sceptycznie, ale niedawno widziałem się z Hunterem. Zjawił się akurat po twoim wyjściu na powierzchnię. A propos, kazał cię pozdrowić.
– No, dziękuję. I co z Hunterem?
– A to. Mówi, że zagrożenie jest realne i poważne. Właśnie wyruszył na WOGN, rozeznać się w szczegółach.
Siergiej cicho się roześmiał:
– A wiesz, Kazimirycz, co ci powiem? Twoi czarni to po prostu polityka i gospodarka.
– W jakim sensie?
– A w dosłownym. Słyszałeś, że WOGN prowadzi tajne rozmowy z Aleksiejewską i Ryżską? Chce objąć nad nimi władzę, rozumiesz? A tu groźba ze strony straszliwych czarnych. Czy to nie pretekst?
– Co to za tajne negocjacje, skoro wiesz o nich, siedząc na drugim końcu świata? – uśmiechnął się Kazimir.
– No, wiesz. Podziemia huczą od plotek. Wspomnisz moje słowa, stworzą alians, a rządzić będzie WOGN. A na razie podbijają cenę sobie i swoim towarom. Mówią niby: nasi drodzy mieszkańcy metra. My tu jesteśmy pierwszą i ostatnią linią obrony przed czarną napaścią! Bronimy was. A na dodatek dajemy radę zaopatrywać was w naszą nieprześcignioną herbatę. Czemu nie rzucicie nam za nią więcej naboi, żebyśmy mogli skutecznie powstrzymywać napór mutantów, a wy spalibyście spokojnie, popijając na noc nasz napar?
– Sensownie – skinął głową Kazimir.
– No to mówię… Zaczekaj. Mówisz, że wyprawa będzie do Nagatinskiej? A czemu tak nagle? Z czym to jest związane?
– No to posłuchaj. Minionej nocy do zewnętrznego posterunku przyszedł chłopczyk. Całkiem mały, ze cztery latka. Cały zapłakany i nie mówi. Ale w ubraniu, chociaż marnym. Zwykłe łachmany.
– Chłopczyk. Z Nagatinskiej – mruknął Siergiej z zadumą. – Zaraz, ale przecież Kubryk właśnie w tamtym rejonie słyszał dziecięcy płacz. Nie ma tu przypadkiem związku?
– Ja też się zastanawiam. Przecież nikt nie wie, co tam się działo z Kubrykiem, tylko ty. A ty od razu po powrocie padłeś jak zabity.
– Może ten mały wie, co z Sienią? – Minimalny wbił wzrok w staruszka.
– Może i wie. Ale jest chyba głuchoniemy.
– I gdzie on teraz jest?
– Zabrała go do siebie Wiera, nasza sanitariuszka. No, na kwarantannę, prawidłowo. Ale i po ludzku można kobietę zrozumieć. Pamiętasz, jej roczną córeczkę zagryzły szczury. A tu osierocony dzieciaczek… Ale to jeszcze nie wszystko.
– Tak? A co jeszcze?
– Po kilku godzinach do tego samego posterunku wyszedł z tunelu człowiek. Dorosły. Taki dziwny. W ubraniu chyba o pięć rozmiarów za dużym. Zbliżył się do światła i ze czterdzieści minut stał nieruchomo. Stoi, milczy. Jakby przywykał do światła. Nasi go obserwowali. Potem jednak do nich podszedł, zaczął opowiadać coś bez ładu i składu. Uśmiecha się jak jurodiwy, mamrocze.
– I gdzie on teraz jest?
– A pałęta się po stacji. Oczywiście został przesłuchany, ale kiedy stało się jasne, że jest niepoczytalny, dali mu spokój.
– Co, tak po prostu się pałęta? – podniósł głos Siergiej. – A jeśli jest zadżumiony?
– Ależ nie – machnął ręką Kazimir – nie jest chory, zbadali go. Po prostu jak małe dziecko. Błąka się, przygląda się wszystkiemu, tak jakby widział to pierwszy raz, i uśmiecha się. No, oczywiście, pilnują go, a poza tym, to co z nim robić? Nie jesteśmy przecież faszystami, żeby jurodiwych przerabiać na nawóz. Ale administracja się zainteresowała, skąd się ci ludzie wzięli. Wyszli z tunelu prowadzącego do Nagatinskiej, ale przecież ta stacja i inne za nią są od dawna opuszczone!
– Ciekawe – mruknął Siergiej, pocierając jasną szczecinę na podbródku. – Szczególnie historia z dzieckiem. A nuż rzeczywiście ma to jakiś związek z Kubrykiem?
– Tak. – Staruszek skinął głową i popatrzył uważnie na stalkera. – A wiesz, co jeszcze jest ciekawe? Dobę przed twoim powrotem przyszedł z powierzchni Wawiłow. Powiedział jeszcze, że spotkaliście się na ulicy Sierpuchowski Wał. Dlatego właśnie Łoś ze swoją grupą wyszedł, kiedy nie wróciłeś przed świtem. Przecież od Sierpuchowskiego Wału do północnego wejścia jest pięć minut drogi. A ciebie nie było dobę. Dlaczego, Sierioża?
Minimalny odwrócił się i Kazimir westchnął:
– Znów poszedłeś do jej domu?
– Tak.
– Po co się niepotrzebnie męczysz? Ile czasu minęło, zastanów się…
– Posłuchaj! Przecież to nie takie proste… I nie chciałem ci mówić wszystkiego… Przecież znasz naszą historię! Byłem całkiem młody, w tamtym, innym życiu, przed Kataklizmem.
Od wieczora do nocy pałętałem się pod jej domem i gapiłem się w jej okno. Jak tam się pali światło, jak migocze jej cień. A potem gasi główną lampę i zostaje lampka nocna. Czyli dziewczyna czyta w łóżku książkę. – Minimalny uśmiechnął się ze smutkiem. – Pewnie z sześć miesięcy tak przychodziłem pod jej dom i trzymałem wachtę pod jej oknem, wciąż nie decydując się, żeby podejść i się przyznać. Potem śmiałem się razem z nią ze swojej nieśmiałości…
Słuchając tego, Kazimir przymknął oczy i zacisnął cienkie usta.
– Ale sześć lat temu, kiedy dopiero co zaczynałem zajmować się swoim fachem, pierwszy raz po Kataklizmie znalazłem się przed jej domem. Wszędzie mutanty, ruiny budynków, mało które ocalały. Ale jej dom nie był mocno uszkodzony. I patrzę na jej okno, a tam pali się światło! Zwyczajne światło, jak w zwyczajnym mieszkaniu w tamtym życiu! Rozumiesz!? I majaczy jej cień! To był najgorszy koszmar mojego życia! Uciekłem wtedy stamtąd, a potem zacząłem wracać do tego domu. Ale wizja się nie powtórzyła. Pusty spalony dom bez szyb w oknach, przeraźliwie czarne okna i tyle. Ale nie mogę tam nie chodzić, rozumiesz? Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że za tamtym pierwszym razem nie zdecydowałem się tam zajść i wyjaśnić, dlaczego pali się światło i widać cień. Jak coś takiego jest w ogóle możliwe? Nie zdecydowałem się, jak tamten młodzik, który przez pół roku nie mógł wyznać miłości i sterczał pod domem do ciemnej nocy!
– O Boże – wypuścił powietrze Kazimir. – Sierioża, ty to światło widziałeś sercem, nie oczami i rozumem. Widziałeś to, co zostało ci w duszy z tamtego życia, to, co chciałeś widzieć. Rozumiesz? Byłem przecież koło domu podczas swojego pierwszego wyjścia. Wszystko tam jest martwe.
– Dlaczego chcesz zabić we mnie tę wiarę, Kazimir? Przecież i ty w coś wierzysz. Na przykład w to, że nie jesteśmy jedyni na Ziemi.
– Moja wiara jest racjonalna, Sierioża. Tak, wierzę, że nie jesteśmy jedynymi ocalonymi. Dlatego że na Ziemi były inne miasta, w których zbudowano metro. Na przykład Piter. Ludzie plotkują, że ktoś ich nawet odwiedzał! Mińsk, Jekaterynburg i inne miejsca. Tam MUSZĄ być ludzie. Nawet wokół Moskwy są dzikie wioski… Czasem przychodzą karawany. Ale tych zaliczamy do swoich, moskiewskich…
– No dobrze, nie mam nic przeciwko. Całym sercem jestem za tym, żeby ktoś jeszcze na planecie przeżył. Ale na ile racjonalna była twoja wiara tamtego razu, kiedy uznałeś, że jesteś w stanie dojść do innego dużego miasta? Myślę, że do tej wyprawy popchnęły cię raczej szalone marzenie i atak desperacji. Tak więc i mnie czasem ogarnia desperacja i ślepa wiara. Ciągnie mnie do jej domu!
– Tak, dobrze mówisz – kiwnął głową Kazimir. – Tylko nie powinieneś zapominać, że po tym, jak wyprawiłem się w drogę do Pitera, już pięć kilometrów za obwodnicą MKAD straciłem połowę towarzyszy i obie nogi. Dobrze, że nie życie. Czyżbyś nie rozumiał, że podczas swoich bezsensownych wypadów do jej domu możesz zginąć… na próżno?
Pap pokiwał głową i westchnął:
– To prawda. Dobra, zmieńmy temat, Kazimir. I w ogóle… Nie chciałem mówić o Ricie. Wybacz, że ci o niej przypomniałem.
Staruszek popatrzył na Siergieja z bólem i smutkiem i cicho powiedział:
– A ja o swojej córce nigdy nie zapomniałem.
Handel, który straganiarze prowadzili za pozwoleniem władz na tymczasowo rozstawionych stoiskach, nabierał tempa. Ludzi gromadziło się coraz więcej. Sprzedawcy choć trochę odwracali uwagę od pełnego napięcia oczekiwania na Kubryka i grupę Łosia. Chociaż, być może, po tym, jak wrócił uznany już za zaginionego Minimalny, ludzie wierzyli i mieli nadzieję, że tak samo będzie i z tymi stalkerami.
Siergiej w milczeniu obserwował handlujących. Po zakończeniu rozmowy on i staruszek nie patrzyli na siebie, potem Kazimir pojechał po drugą porcję wrzątku. Oczywiście ciężko mu było wspominać córkę. Widać czuł się winny, że kiedyś opuścił tamtą rodzinę dla innej i rzadko spotykał się z Ritą przed Kataklizmem.
Siergiej też o niej myślał. Ma się rozumieć, że z czasem ból utraty przytępił się, tak jak wszystkie nieszczęścia nikną we mgle w miarę upływu lat. Ale czasem mistyczny wiatr rozwiewał te nieprzeniknione opary i zabliźniona już rana zaczynała znów krwawić. Tak jak teraz. Spróbował przypomnieć sobie twarz Rity, jej uśmiech. To było trudne. Łatwiej było wyobrazić sobie światło w oknie i cień. To, co widział w zeszłym życiu, i to, co zobaczył sześć lat temu w czasie tamtej wyprawy.
Przypomniał też sobie wypad, z którego wrócił dziś.
Zostały mu przecież ledwie dwa kroki do stacji i nagle postanowił jeszcze trochę pobyć na powierzchni… Dojść do jej domu. Właśnie z tego powodu nie zdążył dotrzeć do metra przed świtem.
– A propos – powiedział do siebie Siergiej i zaczął wyciągać z dużej wewnętrznej kieszeni kurtki złożoną mapę powierzchni.
Wspomnienia o tamtym budynku, o gorgonie i wyciu w szybie windy przywróciły go do rzeczywistości. Rozłożył mapę na stole, odsuwając opróżniony kubek i miskę z niedojedzonymi bulwami i wieprzowiną. Zaczął wpatrywać się w ulice, kwadraciki i prostokąty domów. Czerwonawe trójzęby rozsypane po całym mieście oznaczały miejsce pobytu gorgonów.
– Czego tam wypatrujesz? – spytał Kazimir, który tymczasem wrócił z czajnikiem.
– Chciałem tylko oznaczyć tamten dom, gdzie przeczekałem dzień.
– Jest w nim coś interesującego?
– No tak. Po pierwsze jest tam gniazdo tej latającej pokraki. Zgodzisz się, że nie codziennie odkrywa się legowisko takiego stwora. Ten co prawda zdechł dzięki Łosiowi i jego ekipie, ale za to jej wylęg, dziewięć jaj, wciąż tam jest. Po drugie jakieś cholerstwo wyje w szybie windy i pędzi w dół i w górę. A w dodatku po nocach po klatce schodowej łazi jakiś tuptak. Nigdy nie słyszałem takich kroków.
– Tak, taki dom warto oznaczyć i rozesłać informację do stalkerów, żeby obchodzili go z daleka.
– Z drugiej strony dom się nie spalił, gdzieniegdzie są meble w dobrym stanie. Takie info można sprzedać Smierdiukowi, w końcu to spec od mebli. Trzeba będzie wpaść do niego na Pawielecką.
– Przecież to spekulant i do tego skąpiradło, dużo nie dostaniesz.
– Wiem… Tylko gdzie jest ten dom? Może na Mytnej? Jest tam też obok ulica cała w lejach po bombach. I zburzone wysokościowce…
– Olej to. Smierdiuk nie polezie tam, gdzie jest gniazdo wiedźmuchy. Cykor z niego. Wyśle za kopiejki niedoświadczonych ludzi i ich zgubi. Zapomnij!
Siergiej westchnął:
– Dobra. Ale i tak się nie uspokoję, póki nie zorientuję się, gdzie jest ten dom. I jeszcze jedno, widziałem, jak gorgony chodzą.
– Że co? – Kazimir utkwił w Minimalnym zdziwione spojrzenie. – Jak to?
– A tak! – Siergiej zaczął przebierać palcami wskazującymi obu rąk, próbując poglądowo pokazać sposób przemieszczania się gorgonów.
– Przecież to niemożliwe!
– Mówię, że widziałem. Na własne oczy. Tylko lepiej nie mów mi znów o zwidach.
– Jakoś nigdy od żadnego stalkera o czymś takim nie słyszałem.
– A czy stalker, który dowiedział się, że gorgon chodzi, ma duże szanse, żeby wrócić żywym? – uśmiechnął się niewesoło Siergiej. – Ale wiesz, co jest teraz najważniejsze? Że naszą mapą można się teraz podetrzeć.
– Co się tak gorączkujesz? Sprawdzimy informację i rozpuścimy wieści wśród stalkerów. Nie przejmuj się tak. Oczywiście to wiele utrudnia…
Siergiej znów spojrzał na ścisk przy straganach.
Kobieta przymierzała sfatygowane giemzowe rękawiczki. Naciągnęła jedną z nich na dłoń, rozczapierzyła palce i przyglądała się im. Nieco z boku stał wysoki mężczyzna, którego wygląd nie pozwalał określić jego wieku. Był niewiarygodnie chudy i wielkooki, a ubranie wisiało na nim tak, że, jak się zdawało, można było wsadzić do środka jeszcze jednego takiego dystrofika. Jego czarne włosy były przylizane, jakby narysowane węglem, a spojrzenie ogromnych czarnych oczu wyrażało kompletny idiotyzm. Mężczyzna uśmiechał się szeroko i głupio, przyglądając się ludziom. Patrząc na kobietę w rękawiczce, też uniósł przed sobą szeroką dłoń o długich palcach, które rozczapierzył i zaczął wpatrywać się w nie ze zdumieniem. Potem szybko podszedł do kobiety, wyciągając do niej rękę, ale tamta odsunęła się z przestrachem. Dziwny typ odwrócił się i odszedł. Ręce dyndały mu wzdłuż tułowia jak u lalki. Teraz utkwił wzrok w członku zbrojnej eskorty straganiarzy, na którego ramieniu lufami do góry wisiała dwururka. Człowiek śmiało podszedł do ochroniarza i z uśmiechem zaczął wkładać palce wprost w lufy broni.
– Kazimir, spójrz, co to za cudak?
Staruszek zerknął w stronę przygłupa, który był o głowę wyższy od całego tłumu, i uśmiechnął się:
– Aaa, przecież to jest właśnie ten nasz gość z Nagatinskiej. Mówiłem przecież, że to jurodiwy.
Tymczasem ochroniarze zaczęli dość szorstko odpędzać mężczyznę, który zauważył wtedy bawiące się nieopodal dzieci. Te były zafascynowane nowymi zabawkami, które przynieśli na stację straganiarze. Były to cylindry ze stalowej siatki z zalutowanym denkiem, w których siedziały duże żywe szczury. Dzieci głośno turlały cylindry po posadzce, wtykały przez oczka siatki kawałki drutu i śmiały się radośnie, drażniąc szczury i słuchając, jak te piszczą. Pap zauważył, jak jurodiwy przeobraził się, obserwując tę scenę. Mężczyzna znieruchomiał i uważnie patrzył na dzieci, z każdą sekundą coraz mniej przypominając idiotę. Jego wzrok był baczny i skoncentrowany. Nie mrugając, boży szaleniec świdrował dzieci tym wzrokiem i powoli przesuwał się bliżej.
– Słuchaj, Kazimir, nie podoba mi się ten gość.
– Dlaczego?
– Jakoś strasznie lubi dzieci. Coś tu jest nie tak.
– Myślisz, że on z tych…?
– Aha, z katolickich księży. – I Siergiej krzywo się uśmiechnął, wstając z krzesła.