Читать книгу Na jachcie szejka - Susan Stephens - Страница 4
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеPowrót na Szafira nie był tak łatwy, jak to się Millie wydawało. Jej serce zaczęło walić jak młotem, gdy tylko postawiła stopę na pokładzie. Nieważne, ile razy powtarzała sobie, że to rytuał przejścia, który musi odbyć, i tak nie była w stanie opanować reakcji swego ciała.
Nie jestem już zagubioną nastolatką, ale pewną siebie kobietą sukcesu – powtarzała po cichu jak mantrę. Przeszłość nie może jej skrzywdzić, jeśli na to nie pozwoli. Emocjonalne blizny po tamtym wieczorze nie osłabiły jej, przeciwnie, uczyniły ją silniejszą. Niestety, te zaklęcia nie powstrzymały napływu złych wspomnień. Zaschło jej w gardle, gdy strażnik przywołał ją do imponujących, podwójnych drzwi prowadzących do wnętrza statku.
Wzięła głęboki oddech, zebrała się w sobie i weszła do środka.
Pierwszą różnicą, jaką dostrzegła, był brak mdląco słodkiego zapachu. Osiem lat temu nie wiedziała, co tak pachniało, dziś obstawiałaby marihuanę. Powietrze na statku było świeże i czyste. Nigdzie też nie dostrzegała nawet odrobiny kurzu, nie wspominając o porzuconych na podłodze petach czy pustych butelkach. Brakowało drażniącej muzyki i okrutnego śmiechu. Zamiast tego słyszała cichy, niemal niedostrzegalny szum zadbanego silnika lubianego przez nią typu…
Lokaj podszedł, by zabrać jej mokry sztormiak i pojemnik na kółkach. Utrata płaszcza przeciwdeszczowego sprawiła, że zaczęła się wahać. Miała ochotę złapać sztormiak i powrócić do bezpiecznej pralni.
Nie bądź śmieszna!
A co z postanowieniem, że przeszłość nie będzie w stanie jej zranić? A co z notatką, jaką zamierzała zostawić szejkowi Khalidowi, prosząc o spotkanie?
Lokaj powrócił. Zasugerował, by rozpakować pranie w tym pomieszczeniu. Taktownie nie wspomniał o stanie wózka z kontenerem.
– Oczywiście – odparła. – Przepraszam. Nie zwróciłam uwagi na to, jak bardzo zabłocone są koła. – Ani jak wyraźne ślady zostawiły na nieskazitelnej podłodze.
Przepraszam za wszystko, skrytykowała się w myślach. Taka postawa nie pomoże mi wykorzystać tej okazji. Lokaj mógłby na przykład przekazać komuś ważniejszemu notatkę tak, by trafiła ona do szejka. A choć ten niemal z pewnością nie zgodzi się z nią spotkać, to musiała tego spróbować.
– Pomogę przy rozpakowywaniu – zaoferował lokaj.
Służba szejka sprawiała miłe wrażenie. Prócz strażników nie dostrzegła zatwardziałych twarzy. Atmosfera też była inna. Postanowiła się przedstawić.
– Jestem Joel – odpowiedział z uśmiechem.
Po krótkim uścisku dłoni zabrali się do pracy. Nabierała pewności siebie. Umundurowanie Joela w niczym nie przypominało niepokojących czarnych strojów służby z tamtego przyjęcia. Świeżo wyprasowany i biały, stanowił kontrast do jej wygodnych dżinsów, bluzy z długim rękawem i tenisówek.
Gdy skończyła, poinformowała, że jest gotowa pościelić łóżka. Dwóch strażników poprowadziło ją jasnym korytarzem.
Przeszli kolejne dwuskrzydłowe drzwi i znaleźli się w świecie niewyobrażalnego luksusu i spokoju. Lub też ogromnego bogactwa i nieustannej kontroli, zależy, jak na to patrzeć. Albo znajdzie w sobie chęć do cieszenia się tymi widokami, albo nie wytrzyma i ucieknie. Nie mogła uwierzyć, że gdy ostatnio tutaj była, jej matka jeszcze żyła.
Mijała wyraziste dzieła sztuki zawieszone na ścianach oraz bezcenne zabytki w szklanych gablotkach. Szkoda, że nie mogła się im dłużej przyjrzeć. Przez otwarte drzwi kajut dostrzegała niezwykły przepych, szli jednak już na tyle długo, że zaczęła się zastanawiać, kiedy w końcu dotrą do celu. Szafir był dużo większy, niż jej się to wydawało.
Mogłabym tu zabłądzić i słuch by o mnie zaginął. Skończyłabym jak matka, myślała.
Millie Dillinger, rozmyślał Khalid, gdy szedł przez nienagannie utrzymany statek w kierunku pokoi gościnnych. Nigdy nie zapomni imienia tej dziewczynki. Jak mógłby, biorąc pod uwagę dramatyczne okoliczności związane z ich spotkaniem? Tamtego wieczoru był wściekły, zbyt rozgniewany tym, co zastał na przyjęciu Saifa, by poświęcić dość czasu uspokojeniu wystraszonego dziecka. Najpierw wydawała mu się cicha i skryta, przez co jeszcze bardziej zaskoczyła go jej bezpośredniość w kontakcie z nim. Nie drżała przed jego wysoką pozycją. Była otwarta i szczera. Otworzyło mu to oczy na świat kobiet, które nie mizdrzyły się w obliczu wielkiej władzy i bogactwa. Choć w pełni nie zdawał sobie z tego sprawy, Millie Dillinger odpowiadała za odrzucenie przez niego wszystkich dotychczasowych kandydatek na żonę. Żadna nie miała podobnie silnego ducha.
Choć miała ledwie piętnaście lat, od razu powstała między nimi silna więź. Inaczej nie potrafił wytłumaczyć przemożnego pragnienia zapewnienia jej ochrony. Gdy skręcił w korytarz prowadzący do złocistej kajuty, rozmyślał o tym, jak odmawiała ona opuszczenia pokładu bez matki. Dziecko stało się opiekunem, pomyślał. Teraz ma dwadzieścia trzy lata, od ośmiu lat zaś jest sierotą. Jednak gdy tylko przypominał sobie ogień w jej chabrowych oczach, był pewien, że dziewczyna była zbyt silna, by życie złamało ją tak, jak złamało jej matkę.
Każdy kolejny krok po pokładzie Szafira ujawniał kolejne cuda, ale ta kajuta gościnna nie mieściła jej się w głowie. Skąpana w złocie, wypełniona szafirami. Każda powierzchnia, która mogła być pozłocona – była pozłocona. Każdy przedmiot i mebel – nawet kosz na papierowe śmieci – był ręcznie wykonany i ozdobiony szafirami. Całe pomieszczenie oświetlone było jaskrawym światłem. Panna Francine miała rację, mówiąc, że Szafir przeszedł całkowitą metamorfozę.
Posłanie godne króla, pomyślała Millie, oceniwszy swoją pracę. Przejrzała się w zdobionym lustrze i tym samym zyskała przekonanie, że nawet gdyby niespodziewanym zrządzeniem losu praczka spotkała szejka, ten nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi. Miała stare dżinsy i spraną bluzę, do tego przyszła tu świeżo po naprawie bojlera i choć porządnie wyszorowała ręce, zapewne nadal trzymał się jej zapach oleju.
Obróciła się powoli dookoła, starała się przy tym zapamiętać każdy detal, by móc później wszystko opisać przyjaciółkom z pralni. Niewątpliwie uśmieją się, gdy im opowie o erotycznych malunkach nad łóżkiem. Jednak nawet najbardziej wybredny gość czułby się tu wygodnie. Pokój był zdecydowanie przesycony zbytkiem, był jednak także przestronny i przytulny.
Podczas gdy ścieliła łóżko, strażnik i lokaj zostali za drzwiami, mogła się więc swobodnie rozejrzeć, dotykać przedmiotów, a nawet wyjść na balkon. Oparta na relingu zastanawiała się, czy jej matka też tu była. Być może nawet spadła z tego właśnie balkonu. Nie było to wykluczone…
Wróciła do środka. W tym pomieszczeniu nie ma nic złowieszczego, powiedziała sobie w duchu. Pachniało i wyglądało cudownie, szczególnie ze świeżą złotą pościelą na miejscu. Tylko kto mógł tu spać?
Czyżby kochanka Khalida?
Czemu ją to w ogóle obchodzi? On może być nawet żonaty…
– Panienko Millie?
Niemal podskoczyła, gdy otworzyły się drzwi. To był tylko lokaj, sprawdzał, czy nie potrzebuje pomocy.
– Dziękuję, radzę sobie – posłała mu uśmiech. – Już niemal skończyłam.
Zrugała się, gdy zamknął za sobą drzwi. Miała zbyt bujną wyobraźnię. Szejka zapewne nawet nie było na pokładzie. A gdyby był, to czy cokolwiek by to zmieniło? Pewnie nadal był tym samym zabójczo przystojnym i czarującym mężczyzną, który składa obietnice, których nie potrafi dotrzymywać.
Władza i pieniądze zmieniają ludzi. Zacisnęła usta w gniewie. Osiem lat temu nagłówki gazet krzyczały: „Słowik Londynu utopiła się w King’s Dock! Ale czy na pewno utopiła się sama, czy też została zamordowana?”.
Millie była zdeterminowana, by poznać prawdę o wydarzeniach wieczora, którego nigdy nie zapomni. Nie spocznie, dopóki nie wywalczy sprawiedliwości dla jej mamy. Nigdy nie ustalono dokładnej przyczyny śmierci. Korzystając z immunitetu dyplomatycznego, szejk Saif opuścił kraj, a jego brat, Khalid, pozostał w Wielkiej Brytanii, by zapanować nad sytuacją. Jej zdaniem odpowiadał za to, że Saifowi wszystko uszło na sucho. Koroner ustalił, że alkohol i narkotyki przyczyniły się do utonięcia matki, ale kto jej dał używki? Panna Francine ostrzegała ją, by zostawiła przeszłość za sobą, ale czy mogła zignorować szansę taką jak ta? Usiadła przy stoliku, wyciągnęła ołówek z włosów i zaczęła pisać notatkę na bloczku papieru, który zawsze miała przy sobie.
Pełna poczucia winy odwróciła się, gdy drzwi otworzyły się ponownie, i wstała, by zademonstrować gotowość do opuszczenia pomieszczenia. Strażnik mówił coś do swego mikrofonu.
– Właśnie zbierałam swoje rzeczy – powiedziała.
Jeśli zwrócił uwagę, że znajdowała się daleko od łóżka, to nic nie powiedział. Był zbyt zajęty rozmową z kimś przez komunikator. Ulżyło jej, gdy wyszedł. Może jednak uda jej się dokończyć notatkę.
Może jednak nie. Drzwi niemal natychmiast otworzyły się ponownie.
Gardził przepychem. Irytowała go nawet misternie dekorowana klamka do pokoju gościnnego, którą chwycił. Zażyczył sobie jednak, by zachować ten i kilka sąsiednich kajut w niezmienionym, tradycyjnie dekorowanym stylu, tak lubianym przez jego zmarłego brata. Miały przypominać Khalidowi, że niewyobrażalne bogactwo potrafi zepsuć człowieka w niewyobrażalny sposób.
– Wasza Wysokość, nie spodziewałem się, że dotrzecie tak szybko – przyznał zakłopotany strażnik.
Momentalnie Khalid zrobił się podejrzliwy.
– A jednak tu jestem – rzucił, po czym otworzył szeroko drzwi.
Millie?!
Wszędzie by ją rozpoznał, choć minęło osiem lat. Niezwykle się zmieniła, była teraz piękną kobietą. Zniknęły warkoczyki oraz okulary, nie było też paniki w spojrzeniu, co utwierdziło go w przekonaniu, że jej pełen życia duch pozostał niezmieniony.
Dziewczyna z doków. No jasne!
– Wasza Wysokość!
Zdawała się równie zaskoczona, jak on i przez kilka chwil po prostu wpatrywali się w siebie. Jej długie, miodowozłote włosy były nadal wilgotne od deszczu. Luźno związane na czubku głowy, z ołówkiem, który wetknęła między nie, gdy zerwała się znad stolika, by stanąć naprzeciw niego.
– Co tu robisz? – spytał.
– Piszę notkę – odparła z bezpośredniością, jaką zapamiętał. – Prośbę o spotkanie z tobą. Sądzę, że teraz już niepotrzebną – dodała.
Jasnoniebieskim spojrzeniem utrzymywała z nim kontakt wzrokowy.
– Często nosisz ołówki we włosach?
Zarumieniła się.
– Przydają się do robienia notatek, jak naprawić bojler.
Gestem kazał opuścić lokajowi i straży pomieszczenie.
– Witaj na pokładzie Szafira, panno Dillinger.
Jej wygląd zdradzał wyraźnie, że nie czuła się gościem.
Chemia między nimi była wręcz namacalna. Była w szoku. Ujrzała szejka Khalida ponownie, w luźnych szatach robił jeszcze bardziej piorunujące wrażenie. Najbardziej irytował ją fakt, że drżała jak jakaś łania w rui, zamiast dzielnie stawić mu czoło niczym ciężko pracująca profesjonalistka.
Czas zejść na ziemię. To nie twardziel w dżinsach, który śnił jej się nocami, ale wszechpotężny król, w którego pływających włościach obecnie była… no, może nie więźniem, ale niewątpliwie była tu bezbronna. W takich warunkach nigdy z nikim nie flirtowała. Nikt mu nie mógł odmówić twardego, męskiego uroku. Nieważne jednak, jak nieziemsko ciepły, czysty i seksowny wydawał się szejk, w rzeczywistości był człowiekiem bez moralnego kręgosłupa. Gdy błagała go o pomoc, zignorował to. Niezależnie więc od tego, co jej ciało sądziło o jego seksapilu, Millie Dillinger pozostawała wobec niego obojętna.
Ale…
Uspokój się i zacznij myśleć! To zapewne była jedyna szansa, by dowiedzieć się od niego, co się wydarzyło tamtego wieczoru. A ponieważ nijak nie przypominała kobiet, z którymi miał kontakt: bez makijażu, z byle jaką fryzurą i sterczącym z niej ołówkiem, wątpiła, by cokolwiek jej groziło z jego strony.
– Kiedy skończysz swoją pracę? – zapytał z cieniem zniecierpliwienia, co potwierdzało jej przypuszczenia, że w najbliższym czasie nie padnie ofiarą jego chuci.
– Już skończyłam, Wasza Wysokość. Jeśli trzeba czegoś jeszcze, proszę skontaktować się z pralnią.
– Osobiście się upewnię, czy moja służba zostanie należycie poinstruowana w tej materii – odparł z rozbawieniem.
Fakt, że miał poczucie humoru, tylko pogarszał sprawę. Jeśli naprawdę był tak ludzki, to dlaczego pozwolił jej matce umrzeć? Wszystko, co uczynił bądź czego zaniechał tamtego wieczoru, wpłynęło na resztę jej życia i w tragiczny sposób zakończyło żywot jej mamy. Musiała pochylić głowę, by nie zauważył jej pełnych gniewu oczu.
Pochodzili z dwóch różnych światów. W jej świecie ludzie odpowiadali za swoje czyny. W jego – niekoniecznie.
Nie miała w sobie nic z kokietującej księżniczki. To była pełna pasji kobieta, intrygująca i inna niż wszystkie. Miał ochotę złapać ją za włosy i szarpnięciem wymusić ruch głowy odsłaniający jej smakowitą szyję. Utraciła dziecięcą figurę, zamiast tego zyskując wspaniały zestaw kobiecych krągłości. Była blada od braku słońca, lecz cerę miała nieskazitelną.
– Porozmawiamy – zapewnił. – I to wkrótce.
– Koniecznie – odparła gwałtownie, a trzymane wzdłuż ciała ręce zacisnęła w pięści.
Zapewne przez te wszystkie lata zastanawiała się, co się stało tamtej nocy na pokładzie statku. Jej gniew był dla niego zrozumiały. Wystarczyłaby sama śmierć jej matki, a ona zapewne podejrzewała jeszcze, że brał udział w zamiataniu tej sprawy pod dywan. Miała zresztą podstawy do takich przypuszczeń, przyznał w duchu.
– Powrót na pokład tego statku musiał być dla ciebie trudnym przeżyciem.
– Myślisz, że bałam się duchów? – zaczepiła go.
– Nie, wspomnień.
– Życie toczy się dalej – odparła beznamiętnie.
– Tak być powinno – zgodził się.
– Wybacz mi, Wasza Wysokość, ale jeśli nie masz teraz dla mnie czasu, to na nabrzeżu czeka na mnie mnóstwo pracy.
Czyżby właśnie go odprawiła? Rozbawiło go to.
– Jesteśmy w pralni bardzo zajęte – dodała, gdy wyczuła, że przekroczyła pewną granicę.
Odebrał to jednak jak powiew świeżego powietrza. Dobrze było otrzymać przypomnienie, że to, że całe jego otoczenie przed nim klękało, nie znaczyło, że Millie Dillinger nagle zacznie robić to samo. Szacunek okazywany mu przez ludzi nie czynił go w żaden sposób kimś wyjątkowym. Kontakt z tą dziewczyną przynosił otrzeźwienie.
– Przyjmę cię w gabinecie za dziesięć minut.
Zdawała się zaskoczona, bowiem nie odpowiedziała.
– Mój czas również jest cenny, pani Dillinger. Strażnik cię tam zaprowadzi, a sekretarka zadzwoni do pralni, by wytłumaczyć twoje spóźnienie.
– Ale…
– Jestem pewien, że panna Francine to zrozumie – przerwał.
Nachmurzyła się.
– Dziesięć minut – powtórzył, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Millie wydawało się, że podczas tej krótkiej rozmowy kilka razy zapomniała o oddychaniu. Szejk Khalid wyglądał jeszcze wspanialej, niż pamiętała. Musiała ochłonąć, ale strażnik ani myślał dawać jej taką możliwość. Szybkim krokiem wyprowadził ją z wystawnej kajuty. Po długim marszu zatrzymali się dopiero przed błyszczącymi drzwiami z drewna tekowego. Wejście do jaskini lwa, pomyślała. Przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, by się uspokoić i przygotować na kolejną rundę konfrontacji.
Nagle, jak na jakiś znak, strażnik uznał, że wypada już otworzyć drzwi, a następnie odsunął się, by pozwolić jej wejść. W głębi kajuty szejk siedział przy eleganckim, nowoczesnym biurku i podpisywał jakieś dokumenty. Ciągły odgłos jego pióra był wyraźnym znakiem, że znajdowała się na jego terenie, w jego królestwie, gdzie wszystko przebiegało według ustalonego przez niego harmonogramu. Będzie musiała zaczekać, aż Jego Wysokość raczy ją przyjąć.
Pal licho dumę. Okazja do rozmowy z potencjalnym naocznym świadkiem tamtego wieczoru była na wyciągnięcie ręki. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Panował w nim rygorystyczny porządek. Brakowało ozdóbek czy rodzinnych zdjęć ocieplających atmosferę pomieszczenia – brak tych ostatnich wywołał u niej trudną do zrozumienia ulgę – ot, tylko kilka urządzeń biurowych i biurko pełne poważnie wyglądających dokumentów.
– Przepraszam – przemówił wreszcie, a następnie wyprostował się i zmierzył ją swym bezlitosnym spojrzeniem drapieżnego ptaka. – Millie – dodał łagodniej.