Читать книгу Czarnobylska modlitwa. - Swietłana Aleksijewicz - Страница 5
Wywiad autorki z samą sobą o historii pomijanej i o tym, dlaczego Czarnobyl stawia pod znakiem zapytania nasz obraz świata
ОглавлениеJestem świadkiem Czarnobyla… Najważniejszego wydarzenia XX wieku, mimo że upamiętnił się on także strasznymi wojnami i rewolucją. Minęło już dwadzieścia lat od katastrofy, a ja dotąd nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czego daję świadectwo: przeszłości czy przyszłości? Tak łatwo ześlizgnąć się w banał. W banał horroru. Ja jednak patrzę na Czarnobyl jak na początek nowej historii – jest on nie tylko wiedzą, ale i przed-wiedzą, dlatego że człowiek wstąpił w spór z poprzednimi wyobrażeniami o sobie i świecie. Kiedy mówimy o przeszłości, czy też o przyszłości, wkładamy w te słowa własne wyobrażenia na temat czasu, a Czarnobyl to przede wszystkim katastrofa czasu. Rozrzucone po naszej ziemi radionuklidy będą istniały pięćdziesiąt, sto, dwieście tysięcy lat. Nawet dłużej. W porównaniu z ludzkim życiem są wieczne. Co jesteśmy w stanie zrozumieć? Czy potrafimy doszukać się jakiegoś sensu w tym jeszcze nieznanym nam horrorze?
O czym jest ta książka? Dlaczego ją napisałam?
Nie jest to książka o Czarnobylu, ale o świecie Czarnobyla. O samym wydarzeniu napisano już tysiące stron i nakręcono setki tysięcy metrów taśmy filmowej. A ja zajmuję się tym, co nazwałabym historią pomijaną, znikającymi bez śladu śladami naszego przebywania na ziemi i w czasie. Piszę i kolekcjonuję codzienność – uczuć, myśli, słów. Staram się wychwytywać życie codzienne duszy. Życie zwykłego dnia zwykłych ludzi. A tutaj wszystko jest niezwykłe: i okoliczności, i ludzie, tacy, jakimi te okoliczności ich uczyniły, kiedy zagospodarowywali nową przestrzeń. Czarnobyl nie jest dla nich metaforą ani symbolem, jest ich domem. Sztuka odbyła tyle prób apokalipsy, tyle razy ćwiczyła różne technologie końca świata, ale teraz już nie mamy wątpliwości, że życie jest o wiele bardziej fantastyczne. Rok po katastrofie ktoś mnie zapytał: „Wszyscy piszą. A pani tutaj mieszka i nie pisze. Dlaczego?”. Cóż, po prostu nie wiedziałam, jak o tym pisać, jakich użyć narzędzi i z której strony do tego podejść. Jeśli dawniej, kiedy pisałam swoje książki, wpatrywałam się w cierpienia innych, to teraz ja i moje życie staliśmy się częścią wydarzenia. Staliśmy się jednością i nie możemy nabrać do siebie dystansu. Nazwa mojego małego, zagubionego w Europie kraju, o którym świat dotąd prawie w ogóle nie słyszał, zaczęła rozbrzmiewać we wszystkich językach, zmieniła się w diabelskie czarnobylskie laboratorium, a my, Białorusini, staliśmy się narodem Czarnobyla. Gdziekolwiek się pojawiałam, wszyscy przyglądali mi się z zainteresowaniem. „Ach, pani jest stamtąd? I co tam?”. Oczywiście, można było szybko napisać książkę, ot, taką, jakie potem pojawiały się jedna po drugiej: co się stało tamtej nocy w elektrowni, kto jest winien, jak ukrywano awarię przed światem i własnym narodem, ile ton piasku i betonu trzeba było użyć, żeby zbudować sarkofag nad dyszącym śmiercią reaktorem, ale coś mnie powstrzymywało. Trzymało za rękę. Co? Poczucie tajemnicy. To poczucie, które wtedy się momentalnie w nas wytworzyło, unosiło się wówczas nad wszystkim: nad naszymi rozmowami, działaniami, lękami i postępowało w ślad za wydarzeniem. Wydarzeniem potworem. Wszyscy doświadczyli wypowiedzianego, czy też niewypowiedzianego uczucia, że dotknęliśmy czegoś nieznanego. Czarnobyl jest zagadką, którą jeszcze będziemy musieli rozwikłać. Nieodczytanym znakiem. Być może to zadanie dla XXI wieku, wyzwanie dla stulecia. Stało się jasne, że oprócz komunistycznych, narodowych i nowych religijnych wyzwań, wśród których żyjemy i którym staramy się stawić czoła, stają przed nami inne zadania, znacznie bardziej brutalne i totalne, choć tymczasem niewidoczne dla oka. Po Czarnobylu coś z tego się jednak ujawniło…
Noc 26 kwietnia 1986 roku… W ciągu jednej nocy przenieśliśmy się w inne miejsce w historii. Wykonaliśmy skok w nową rzeczywistość, której nie była w stanie ogarnąć nie tylko nasza wiedza, ale nawet wyobraźnia. Czas uległ rozpadowi. Przeszłość nagle okazała się bezużyteczna: nie było w niej nic, na czym moglibyśmy się oprzeć, wszechobecne (jak sądziliśmy) archiwum ludzkości nie zawierało odpowiednich kluczy, którymi moglibyśmy otworzyć te drzwi. Niejednokrotnie w tamtych dniach słyszałam: „Nie znajduję słów, żeby przekazać to, co widziałam i przeżyłam”; „Nikt wcześniej nic podobnego nie opowiadał”; „W żadnej książce, w żadnym filmie nic takiego nie było”. Między czasem, w którym doszło do katastrofy, a czasem, kiedy zaczęto o niej opowiadać, powstała luka. Chwila oniemienia… Wszyscy ją pamiętają. Gdzieś na górze podejmowano jakieś decyzje, sporządzano tajne instrukcje, wysyłano helikoptery, wprawiano w ruch olbrzymie ilości sprzętu, a na dole ludzie czekali na informacje i bali się, wspominali wojnę, żyli plotkami. Wszyscy jednak milczeli na temat tego, co najważniejsze – co się właściwie stało. Nie znajdowali słów dla nowych uczuć i nie znajdowali uczuć dla nowych słów, nie umieli się jeszcze wyrazić, stopniowo jednak zagłębiali się w atmosferę nowego myślenia – tak można dzisiaj określić nasz ówczesny stan. Faktów już brakowało, kusiło nas, żeby zajrzeć poza fakt, wniknąć w sens tego, co się dzieje. Efekt wstrząsu był oczywisty. Szukałam zatem tego wstrząśniętego człowieka. Mówił nowymi tekstami. Czasem, jakby przez sen albo malignę przebijały się jakieś głosy z równoległego świata. W pobliżu Czarnobyla wszyscy zaczynali filozofować. Stawali się filozofami. Cerkwie znowu były pełne ludzi… Wierzących i tych, którzy jeszcze wczoraj byli ateistami… Szukali odpowiedzi, których nie mogły dać fizyka czy matematyka. Trójwymiarowy świat się rozszerzył, a ja nie widziałam śmiałków, którzy byliby nadal gotowi przysięgać na materialistyczną Biblię. Nieskończoność zajaśniała pełnym blaskiem. Umilkli filozofowie i pisarze, wytrąceni ze znanych kolein kultury i tradycji. Najciekawsze w tych pierwszych dniach były rozmowy nie z uczonymi urzędnikami, nie z wojskowymi z mnóstwem gwiazdek na naramiennikach, ale ze starymi chłopami. Żyli wprawdzie bez Tołstoja i Dostojewskiego, nie śniło im się jeszcze o internecie, ale ich świadomość w jakiś sposób pomieściła w sobie nowy obraz świata. Nie zamieniła się w gruzy. Wszyscy pewnie jakoś umielibyśmy się dostosować do sytuacji wojny atomowej (tak jak w Hiroszimie), bo do niej właśnie się przygotowywaliśmy. Katastrofa zdarzyła się jednak na obiekcie niewojskowym, a myśmy byli ludźmi swego czasu i wierzyliśmy w to, czego nas uczono: że radzieckie elektrownie atomowe są najbezpieczniejsze na świecie, że można je budować nawet na placu Czerwonym. Atom wojenny to Hiroszima i Nagasaki, a pokojowy to żarówka w każdym domu. Nikt jeszcze się nie domyślał, że atom wojenny i pokojowy są bliźniakami. Wspólnikami. Zmądrzeliśmy, cały świat zmądrzał, ale dopiero po Czarnobylu. Dzisiaj Białorusini, niczym żywe „czarne skrzynki” zapisują informacje dla przyszłości. Dla wszystkich.
Długo pisałam i dopisywałam tę książkę… Prawie dwadzieścia lat… Spotykałam się i rozmawiałam z byłymi pracownikami elektrowni, uczonymi, lekarzami, żołnierzami, przesiedleńcami, nielegalnymi mieszkańcami strefy. Z tymi, dla których Czarnobyl jest zasadniczą treścią ich świata, dla których nie tylko ziemia i woda, ale w ogóle wszystko wewnątrz nich i wokół nich samych jest zatrute Czarnobylem. Ci opowiadali i szukali odpowiedzi. Szukaliśmy ich wspólnie. Często się spieszyli, bali się, że nie zdążą (nie wiedziałam wówczas, że ceną ich świadectwa jest życie). „Niech pani zanotuje… – powtarzali. – Nie wszystko z tego, cośmy widzieli, rozumiemy, ale niech to zostanie. Ktoś jednak przeczyta i zrozumie. Potem. Po nas”. Spieszyli się nie bez powodu, bo wielu już dzisiaj nie żyje. Ale wysłać sygnał zdążyli…
Wszystko, co wiemy o zagrożeniach i lękach, związane jest przede wszystkim z wojną. Stalinowski Gułag i Auschwitz to niedawne zdobycze zła. Historia zawsze była historią wojen i dowódców, a wojna stanowiła miarę strachu. Tak to nazwijmy. Dlatego ludzie mylą pojęcia wojny i katastrofy. W Czarnobylu wystąpiły właściwie wszystkie zewnętrzne oznaki wojny: masy wojska, ewakuacja, opuszczone domy. Zakłócony został rytm życia. Gazety pisały o Czarnobylu słowami stosownymi dla wojny: atom, wybuch, bohaterowie, co utrudniło zrozumienie tego, że przebywamy w nowej historii. Zaczęła się historia katastrof. Ale człowiek nie chce o tym myśleć, bo nigdy się nad tym nie zastanawiał, chowa się za tym, co jest mu znane. Za przeszłością. Nawet pomniki bohaterów Czarnobyla podobne są do tych wojennych. No więc co takiego się tam wydarzyło?
Moja pierwsza wyprawa do strefy…
Kwitły sady, radośnie lśniła w słońcu młoda trawa. Śpiewały ptaki. Taki znajomy… znajomy… świat… Pierwsza myśl: wszystko jest na miejscu i wszystko jest jak przedtem. Ta sama ziemia, ta sama woda, te same drzewa. Ich kształty, kolor i zapach są wieczne i nikt nie jest w stanie tu czegokolwiek zmienić. Ale już pierwszego dnia mnie uprzedzono: nie należy zrywać kwiatów, na ziemi lepiej nie siadać, nie wolno pić wody ze źródła. Pod wieczór obserwowałam, jak pastuchowie chcieli zapędzić do rzeki zmęczone stado, ale krowy podchodziły do wody i od razu zawracały. Jakoś wyczuwały niebezpieczeństwo. A koty, jak mi mówiono, przestały zjadać zdechłe myszy, więc te poniewierały się wszędzie: w polu, na podwórzach. Wszędzie czaiła się śmierć, ale to była jakaś inna śmierć. Przybierała nowe maski, nieznany dotąd wygląd. Człowieka zaskoczono nagle, nie był na to wszystko przygotowany. Nie był gotów jako gatunek biologiczny, nie zadziałał cały jego naturalny aparat, nastawiony na to, żeby zobaczyć, posłuchać, dotknąć. Jego oczy, uszy, palce już się nie nadawały, nie mogły mu służyć, bo promieniowania nie widać, bo nie ma zapachu ani nie wydaje dźwięku. Jest bezcielesne. Całe życie walczyliśmy albo szykowali się do wojny, tyle o niej wiedzieliśmy, a tu nagle! Obraz wroga się zmienił. Pojawił się u nas inny wróg… Wrogowie… Zabijały nas skoszona trawa, złowiona ryba, upolowana zwierzyna. Jabłko. Świat wokół nas, dotąd uległy i przyjazny, zaczął budzić strach. Starsi ludzie, kiedy wyjeżdżali, nie mieli jeszcze pojęcia, że wyjeżdżają na zawsze, patrzyli więc w niebo. „Słońce świeci… Nie ma ani dymu, ani gazu. Nikt nie strzela. Jakaż to wojna?! A tu trzeba uciekać……”. Znany nieznany świat.
Jak zrozumieć, gdzie się znajdujemy? Co się z nami dzieje? Tutaj… Teraz… Nie ma kogo zapytać…
W strefie i wokół niej. Zdumiewała ogromna ilość sprzętu wojskowego. Żołnierze maszerowali z nowiutkimi automatami, w pełnym rynsztunku bojowym. Najbardziej wbiły mi się w pamięć nie śmigłowce i transportery, ale te automaty. Broń. Człowiek z karabinem w strefie skażenia… Do kogo tam mógł strzelać i przed kim nas bronić? Przed fizyką, przed niewidzialnymi cząsteczkami? Rozstrzelać ziemię albo drzewo? Samą elektrownię sprawdzało KGB. Szukano szpiegów i dywersantów, krążyły słuchy, że awaria była zaplanowaną akcją zachodnich służb specjalnych, godzącą w jedność obozu socjalistycznego. Należało zachować czujność.
Ta wizja wojny… Ta kultura wojny runęła na moich oczach. Weszliśmy do świata nieprzejrzystego, w którym zło nie daje żadnych wyjaśnień, nie odsłania się i nie uznaje żadnych praw.
Widziałam, jak człowiek przedczarnobylski zmieniał się w człowieka czarnobylskiego.
Niejeden raz… Mamy tutaj o czym myśleć… Słyszałam opinie, że zachowanie strażaków gaszących pierwszej nocy pożar w elektrowni, czy też likwidatorów przypomina samobójstwo. Zbiorowe samobójstwo. Likwidatorzy często nie mieli odzieży ochronnej i bez sprzeciwu udawali się tam, gdzie „umierały” roboty. Ukrywano przed nimi prawdę o dużych dawkach, jakie otrzymali, oni jednak nie protestowali. Potem cieszyli się z otrzymanych listów gratulacyjnych i medali, które wręczano im przed śmiercią. Wielu zresztą tego nie doczekało. Kim więc byli – bohaterami czy samobójcami? Ofiarami radzieckich idei i wychowania? Po pewnym czasie zapomina się o tym, że uratowali swój kraj. Ocalili Europę. Tylko przez moment wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby wybuchły pozostałe trzy reaktory.
Ci ludzie są bohaterami. Bohaterami nowej historii. Porównuje się ich do bohaterów bitwy stalingradzkiej albo bitwy pod Waterloo, ale oni przecież ratowali coś większego niż własną ojczyznę, ratowali samo życie. Czas życia. Żywy czas. Czarnobylem człowiek zamachnął się na wszystko, na cały świat boży, w którym poza nim żyją tysiące innych istot, zwierząt i roślin. Kiedy przychodziłam do nich. Słuchałam ich opowieści o tym, jak (oni pierwsi i po raz pierwszy) wykonywali nową ludzką nieludzką pracę – grzebali ziemię w ziemi, to znaczy zakopywali w specjalnych betonowych bunkrach skażone warstwy gleby razem ze wszystkimi jej mieszkańcami: żukami, pająkami, larwami, różnymi owadami, których nazw nawet nie znali. Nie pamiętali. Ich rozumienie śmierci było całkiem inne, obejmowało wszystko począwszy od ptaka, a skończywszy na motylu. Ich świat był już innym światem, miał nowe prawo życia, życia wszystkiego i dla wszystkich, z nową odpowiedzialnością i nowym poczuciem winy. W ich opowieściach nieustannie obecny był temat czasu, mówili „po raz pierwszy”, „nigdy więcej”, „na zawsze”. Wspominali, jak jeździli po opustoszałych wsiach i spotykali tam czasem samotnych starców, którzy nie chcieli wyjeżdżać albo potem wrócili z innych stron – siedzieli wieczorem przy łuczywie, kosili kosą, żęli sierpem, ścinali drzewa siekierą i odmawiali modlitwy do zwierząt i duchów. Do Boga. Wszystko jak przed dwustu laty, a tymczasem gdzieś wysoko w górze latały statki kosmiczne. Czas ugryzł się w ogon, początek i koniec się połączyły. Dla tych, którzy tam trafili, Czarnobyl nie skończył się w Czarnobylu. Wrócili nie z wojny, ale… jakby z innej planety. Zrozumiałam, że własne cierpienia całkiem świadomie przekształcali w nową wiedzę i nas nią obdarzali: patrzcie, będziecie musieli coś z tą wiedzą zrobić, jakoś ją wykorzystać.
Bohaterowie Czarnobyla mają jeden pomnik. Wykonany ludzkimi rękami sarkofag, w którym złożyli płomień nuklearny. Piramidę XX wieku.
Na ziemi czarnobylskiej szkoda człowieka. Ale jeszcze bardziej szkoda zwierzęcia. Nie, nie przejęzyczyłam się. To uczucie, choć ukryte, nieustannie we mnie żyło. Co zostawało w martwej strefie po tym, jak uciekli z niej ludzie? Stare cmentarze i cmentarzyska zwierząt. Człowiek ratował tylko siebie, wszystkich innych zdradził. Po ewakuacji do wsi wkraczały oddziały żołnierzy albo ochotników i rozstrzeliwały zwierzęta. Psy uciekały na dźwięk ludzkiego głosu… I koty… Konie też nic nie rozumiały… Ani zwierzęta domowe, ani ptaki niczemu nie były winne – umierały w strasznym milczeniu. Niegdyś w Meksyku, a nawet na przedchrześcijańskiej Rusi ludzie prosili o wybaczenie zwierzęta, które chcieli zabić i zjeść. W starożytnym Egipcie zwierzę miało prawo do skargi przeciw człowiekowi. Na papirusie, który zachował się w jednej z piramid, napisano: „Nie znaleziono ani jednej skargi byka przeciwko N”. Przed odejściem do królestwa umarłych Egipcjanin czytał modlitwę zawierającą słowa: „Nie krzywdziłem żadnego stworzenia. Nie zabierałem zwierzęciu ziarna ani trawy”.
Co dało doświadczenie Czarnobyla? Czy skierował nas w stronę tego milczącego i tajemniczego świata „innych”?
Kiedyś widziałam, jak do wsi, z której uciekli ludzie, weszli żołnierze i zaczęli strzelać…
Bezradne krzyki zwierząt… Krzyczały każde w swoim języku.
O tym pisano już w Nowym Testamencie. Chrystus przychodzi do świątyni jerozolimskiej i widzi tam zwierzęta, przynoszone na ofiarę: z poderżniętymi gardłami, ociekające krwią. Jezus zawołał: „…zamieniliście dom mego Ojca w jaskinię zbójców”. Mógłby dodać – w rzeźnię. Mnie setki mogilników2 w strefie skażenia, w których pogrzebano zwierzęta, przypominają starożytne cmentarzyska ofiarne. Tylko któremu z bogów złożono ofiary? Bogu nauki i wiedzy, czy też bogu ognia? W tym sensie Czarnobyl sięga dalej niż Auschwitz i Kołyma. Dalej niż Holocaust. Bo dotyka końca. Opiera się o nicość.
Innymi oczyma oglądam świat wokół siebie. Pełznie po ziemi malutka mrówka, która jest mi teraz bliższa. Po niebie leci bliski mi ptak. Między mną a nimi skrócił się dystans. Nie ma dotychczasowej przepaści. Wszystko to jest życiem.
Zapamiętałam też coś takiego… Opowieść starego pasiecznika, potem słyszałam to także od innych: „Wyszedłem rano do ogrodu, czegoś brakuje, jakiegoś znajomego dźwięku. Nie ma pszczół. Nie słychać ani jednej pszczoły! Ani jednej! Co to jest?
Co to znaczy? Na drugi dzień też nie wyleciały. Na trzeci – to samo. Potem powiedziano nam, że była awaria w elektrowni atomowej, a ta jest niedaleko od nas. Ale długo nic nie wiedzieliśmy. Pszczoły wiedziały, my nie. Teraz w razie czego będę na nie patrzył. Na ich życie”. I kolejny przykład. Rozmawiałam z wędkarzami nad rzeką, ci wspominali: „Myśmy czekali, kiedy coś powiedzą w telewizji… Powiedzą, jak się ratować. Tymczasem robaki. Zwykłe robaki zaryły się głęboko w ziemię, może na pół metra albo na metr. A my nic nie rozumiemy. Kopiemy i kopiemy. Nie znaleźliśmy żadnego robaka na haczyk…”.
Komu przysługuje pierwszeństwo, kto mocniej, pewniej trwa na tej ziemi – my czy one? Powinniśmy się uczyć od nich, jak przeżyć… I jak żyć…
Dwie katastrofy nałożyły się na siebie: pierwsza, społeczna – na naszych oczach rozleciał się Związek Radziecki, zapadł się pod wodę gigantyczny ląd socjalizmu; druga, kosmiczna – Czarnobyl. Dwa wybuchy globalne. Pierwsza z katastrof jest bliższa, bardziej zrozumiała. Ludzie są zajęci dniem, życiem codziennym: za co kupić, dokąd pojechać, w co wierzyć, pod jakimi sztandarami teraz stanąć. A może trzeba uczyć się żyć dla siebie, własnym życiem? Nie mamy o tym pojęcia, nie umiemy tego, bo nigdy tak nie żyliśmy. Nie ma u nas jeszcze historii „po prostu życia”. Każdy z osobna i wszyscy razem czegoś takiego doświadczamy. Ale o Czarnobylu wolelibyśmy zapomnieć, bo przed nim skapitulowała nasza świadomość. To była katastrofa świadomości. Świat naszych wyobrażeń i wartości wyleciał w powietrze. Gdybyśmy zwyciężyli Czarnobyl albo zrozumieli go do końca, więcej byśmy o nim myśleli. A tak żyjemy w jednym świecie, a nasza świadomość funkcjonuje w innym. Rzeczywistość nam się wymyka, już jej nie dogonimy. Czy naprawdę?
Zacznę od przykładu… Do tej pory używamy starych słów: „Daleko – blisko”, „swoi – obcy”… Ale co znaczy „daleko czy blisko”, skoro już czwartego dnia po wybuchu chmury znad Czarnobyla płynęły nad Afryką i Chinami? Ziemia nagle stała się taka mała. To nie jest ta sama Ziemia co za czasów Kolumba. Nieskończona. Inaczej teraz odczuwamy przestrzeń. Żyjemy w przestrzeni, która zbankrutowała. Jeszcze jeden przykład. W ostatnich stu latach życie ludzkie się wydłużyło, ale jakże nędzna to długość w porównaniu z życiem radionuklidów, które zamieszkały na naszej ziemi. Wiele z nich będzie istniało przez tysiąclecia. Nie jesteśmy w stanie nawet spojrzeć w taką dal! Pojawiło się inne rozumienie czasu. To wszystko sprawił Czarnobyl. To jego ślady. To samo uczynił z naszym stosunkiem do przeszłości, do fantastyki, do wiedzy. Przeszłość okazała się bezradna, pozostała nam tylko wiedza o własnej niewiedzy. Zmieniły się też uczucia. Zamiast tradycyjnie pocieszać żonę umierającego męża, lekarz mówi jej teraz: „Nie wolno do niego podchodzić! Nie wolno go całować! Nie wolno głaskać! To już nie człowiek, nie ukochany, ale obiekt podlegający dezaktywacji”. Tutaj nawet Szekspir nic nie podpowie. Nawet wielki Dante. Nie wiadomo, podejść czy nie podejść? Całować czy nie całować? Moja bohaterka, będąca akurat w ciąży, podeszła wtedy i całowała, nie opuściła męża aż do śmierci. Zapłaciła za to zdrowiem i życiem swojego dziecka. Jak miała wybrać między miłością a śmiercią? Między przeszłością a nieznaną teraźniejszością? I czy ktoś ma prawo potępić te żony i matki, które nie siedziały przy swoich umierających mężach i synach? Przy obiektach radioaktywnych… W naszym świecie Czarnobyla miłość się zmieniła. Śmierć także.
Zmieniło się wszystko poza nami.
Na to, by wydarzenie stało się historią, potrzeba przynajmniej pięćdziesięciu lat. Czy stąpanie po świeżych śladach daje nam pewność? Istnieje przecież niebezpieczeństwo, że coś przeoczymy.
Strefa… To świat odrębny… Odmienny od reszty świata… Najpierw wymyślili ją autorzy fantastyki, ale literatura ustąpiła przed rzeczywistością. Już nie możemy wierzyć jak bohaterowie Czechowa, że za sto lat człowiek będzie piękny! Że życie będzie piękne!… Tę przyszłość straciliśmy. Przez te sto lat mieliśmy stalinowskie łagry, Auschwitz… Czarnobyl… i 11 września w Nowym Jorku… Nie do pojęcia, jak to zdołało się pomieścić w życiu jednego pokolenia! Na przykład w życiu mojego ojca, który ma teraz osiemdziesiąt trzy lata… I człowiek przetrwał?!
Los to życie jednego człowieka, historia to życie nas wszystkich. Chcę opowiedzieć historię w taki sposób, żeby nie stracić z oczu losu pojedynczego człowieka. Los bowiem sięga dalej niż jakakolwiek idea.
W Czarnobylu najmocniej zapada w pamięć życie „po wszystkim”: przedmioty bez człowieka, pejzaże bez człowieka. Droga donikąd, druty wiodące donikąd. Sad jabłoniowy zarośnięty młodymi brzozami. Albo trawa tak wysoka, że zasłania biegnącego jelenia. Jedyną rzeczą, która przypomina o człowieku, są żelazne łóżka stojące na fundamentach zburzonych chat chłopskich i poczerniałe piece, podobne raczej do dziwacznych ptasich gniazd niż do tych z naszych mieszkań. Do śladów człowieka. Tylko patrzeć, jak człowiek zacznie się zastanawiać, co to jest: przeszłość czy przyszłość?
Czasem miałam wrażenie, że robię notatki z przyszłości.
2
Mogilnik – składowisko niebezpiecznych substancji, chronione przed kontaktem z wodami gruntowymi i atmosferą.