Читать книгу Powiedz mi jak będzie - Sylwia Trojanowska - Страница 9

Оглавление

Wojciech


Pomiędzy

Zbliżało się południe. Wojciech w wielkim pośpiechu jechał odebrać córkę z przedszkola. Wychowawczyni zadzwoniła, lekko przerażona, że Julia dostała gorączki i słania się na nogach. Kiedy zobaczył córkę, zbielał. Spodziewał się znacznie lepszego widoku. Wyobrażał sobie zasmarkaną Julcię, której najpierw będzie musiał podać herbatę z cytryną i miodem, a potem jakiś syrop, ale zastał dziecko, które z zamkniętymi oczami wegetowało na leżaku.

– Już chciałyśmy dzwonić po pogotowie! – zawołała zdenerwowana przedszkolanka.

– Może trzeba było! – rzucił gniewnie i natychmiast dopadł do Julii. – Złotko! – Dotknął jej ramienia.

Julia otworzyła swoje duże, połyskujące oczy i uśmiechnęła się słabo.

– Co cię boli? – zapytał, ale Julia nie odpowiadała, zupełnie tak, jakby słowa nie docierały do niej.

– Rano było normalnie – zaczęła tłumaczyć przedszkolanka. – Dopiero po śniadaniu coś zaczęło się dziać. Mówiła bez ładu i składu, a potem zaczęła się pokładać. Myślałyśmy, że się wygłupia, że jakąś bajkę oglądała i naśladuje bohaterkę, ale ona nagle położyła się na podłodze i nie miała sił, by wstać. Zmierzyłyśmy jej temperaturę. Wyszło trzydzieści sześć i dwa, więc nie uznałyśmy tego za coś niepokojącego.

– Ale chyba widziała pani, że dzieje się z nią coś niedobrego?

– Dlatego zadzwoniłyśmy do pana. Inaczej byśmy tego nie zrobiły. Dzieci czasami są apatyczne i dziwnie się zachowują. Kiedy są przeziębione, zawsze postępujemy zgodnie z procedurą: mierzymy temperaturę i informujemy opiekunów. Cały czas do niej zaglądałyśmy, ale smacznie spała.

Wojciech był zdenerwowany. Nie należał do osób wybuchowych, ale teraz się zagotował. Miał wielką ochotę użyć kilku cierpkich słów w kierunku zdezorientowanej przedszkolanki, która przecież dobrze znała Julkę. Ostatecznie ugryzł się w język. Na pierwszy rzut oka było widać, że z jego córeczką jest coś nie tak, że nie dopadło jej jakieś zwyczajne przeziębienie czy osłabienie. Wtedy by kichała i kaszlała, byłaby zasmarkana. Stan, w jakim ją zastał, budził w nim ogromny niepokój.

– Nie widzi pani, że to nie jest żaden sen, tylko jakiś, nie wiem, letarg?

– Proszę pana, mi to wygląda na sen. Temperatura nie jest wysoka, dziecko na nic się nie skarżyło. Gdyby pan nie przyjechał do dwunastej, zadzwoniłybyśmy po pogotowie.

Wojciech dłużej nie dyskutował. Pospiesznie ubrał córeczkę i widząc, jak traci z nią kontakt, szybkim krokiem ruszył w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu.

– Spieprzaj pan stąd! – fuknął, kiedy zobaczył kontrolera płatnej strefy parkowania, przymierzającego się do wypisania mu mandatu.

– Nie skasował pan biletu.

– Nie widzi pan, że dziecko mam chore? Nie w głowie mi bilety.

– Rozpocząłem już procedurę i muszę ją skończyć.

Wojtek miał gdzieś to, co robił mężczyzna. Najszybciej jak potrafił, zapiął półprzytomną córkę w foteliku.

Jadąc, natychmiast zadzwonił do żony, która przywitała go radośnie.

– Julka jest chora! – zakomunikował od razu.

Spojrzał w lusterko. Głowa Julki bezładnie opadała na prawą stronę, przywołując najgorsze skojarzenia.

– Przeziębiła się? – zapytała spokojnie.

– To nie wygląda na przeziębienie. Nie dzwoniłem do ciebie, bo jak mnie wezwali z przedszkola, myślałem, że to jakaś grypa. Ale to coś zupełnie innego.

– Jedziesz do lekarza?

– Do szpitala. Nie ma na co czekać! – oznajmił.

– Jak to do szpitala?! Co jej jest?! – Jej ton zdradzał ogromne zdenerwowanie.

– Nie mam pojęcia, ale dziwnie się zachowuje. Nie kontaktuje, ma niską temperaturę i wygląda, jakby spała, chociaż nie zapada w głęboki sen.

– Jezu! Wojtek, przerażasz mnie!

– Sam jestem przerażony. I wkurzony! Te przedszkolanki nie zadzwoniły po pogotowie! Już dawno powinny to zrobić. Przecież znają nasze dziecko! Ona nigdy się tak nie zachowuje!

– Nie… Ja nie rozumiem.

– Ja też nie rozumiem, ale ona jest taka zimna, że aż strach!

– Co ty mówisz?! Jak to „zimna”?! – Anna zaczęła krzyczeć przez łzy. – Natychmiast powiedz mi, gdzie jedziesz!

– Na pediatrię. Marta tam pracuje.

– Twoja była żona?

– Tak – odpowiedział.

– Ale…?

– Nie ma żadnych „ale”. Wiem, że mogę jej zaufać.

Kiedy zobaczył bladą i prawie nieprzytomną Julkę, od razu pomyślał o swojej byłej żonie, która pracowała przecież na pediatrii jako pielęgniarka. Dopiero po chwili dotarło do niego, że przez te kilka lat mogła zmienić miejsce zatrudnienia i numer telefonu.

– Mam nadzieję, że nadal tam pracuje… – stwierdził. – W każdym razie jadę tam. I będę szukał Marty. Musi nam pomóc.

– Zaraz przyjadę!

Wybrał numer Marty. Szczęśliwie nie zmieniła ani miejsca zatrudnienia, ani numeru telefonu. Gnał więc do szpitala najszybciej, jak potrafił. Złamał pewnie z tuzin przepisów, dwa razy przejechał na czerwonym świetle, wciskając klakson, ale w rekordowym czasie dwunastu minut dojechał do szpitala znajdującego się w prawobrzeżnej dzielnicy Szczecina.

– Coś z nią nie tak – powiedział do byłej żony, która już czekała na niego przy wejściu na oddział dziecięcy. – Proszę, ratuj ją!

Marta uważnie spojrzała na twarz dziewczynki, dotknęła jej szyi, a potem nadgarstka, kciukiem uniosła powieki, powiedziała do niej kilka słów, na które tamta słabo zareagowała.

– Daj ją! – zadecydowała, przejmując dziewczynkę od przerażonego ojca. – Idę z nią na oddział, a ty zostań w poczekalni.

– Chcę iść z tobą! – rzucił.

– Będziesz tylko przeszkadzał!

– Co jej jest? Powiedz mi, o co chodzi?

– Zaraz zobaczymy. Czekaj i bądź dobrej myśli. Będę przy niej i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jej jak najszybciej pomóc.

Wojtek należał do ludzi bardzo cierpliwych. Praca nauczyła go, że czekanie jest częścią życia. Czekał na klienta na postoju taksówek, przed sklepem, przed domem uciech. Czasami czekał przed szpitalem na młodą mamę z niemowlęciem albo na „świeżego” tatę, który bez sił opuszczał szpital po asyście przy długim porodzie. Czekanie na klienta różniło się jednak od czekania na kogoś, kto był cząstką jego życia, i to cząstką najjaśniejszą ze wszystkich. To drugie czekanie było nie do wytrzymania.

Na początku próbował usiedzieć na miejscu, ale był tak zdenerwowany, że nie dawał rady i bez opamiętania wydeptywał ścieżki na pomarańczowej podłodze poczekalni. Każde skrzypnięcie drzwi, każdy dźwięk napawał go nadzieją na dobrą wiadomość, ale ta nie nadchodziła. Ta ani żadna.

– Gdzie Juleczka?! – krzyknęła Anna, gdy tylko znalazła się w obszernej poczekalni.

– Zabrali ją.

– Ale po co? Dokąd? Dlaczego?

– Nie wiem, nic nie wiem, ale…

– Czemu nie poszedłeś z nią? Czemu ją zostawiłeś?!

– Nie zostawiłem jej – odparł. – Nie było sensu, żebym tam szedł.

– Jak to? Przecież to twoja córka! Nasza córka! A jeśli dzieje jej się tam coś złego?

– Kochanie, oni wiedzą, co robią.

– A skąd ty to niby wiesz?! Wojtek!!!

Anna była zrozpaczona. Patrzyła na niego, a z jej oczu strużkami płynęły łzy. Nie zastanawiając się, przyciągnął ją do siebie.

– Będzie dobrze – wyszeptał. – Marta ją wzięła. Obiecała się nią zająć.

– I dlatego się boję…

– Marta zadba o nią jak nikt! Musisz mi uwierzyć.

Czekali ponad godzinę na jakiekolwiek wieści, a kiedy w końcu zobaczyli w drzwiach młodą lekarkę, u boku której stała Marta, natychmiast zerwali się z krzeseł.

– Wszystko w porządku, tak? – chciała wiedzieć Anna.

– Państwo jesteście rodzicami? – Lekarka użyła oficjalnego tonu.

– Tak – odparła Anna. – Proszę powiedzieć, co się dzieje!

– Zdiagnozowaliśmy zespół drobnoustrojowej reakcji zapalnej wywołanej zakażeniem.

– Nie rozumiem! – Oczy Anny były pełne łez. – Co to dokładnie oznacza? Pani doktor!

Lekarka zerknęła na Martę i skinęła głową.

– Julia ma sepsę – oznajmiła była żona Wojtka.

– O Boże! – krzyknęła Anna. – Sepsę? Przecież to jest śmiertelne! O Boże!

– To niemożliwe! – jęknął Wojciech.

– Zrobiliśmy niezbędną diagnostykę i wdrożyliśmy leki. Teraz musimy czekać.

– Ale rano była zdrowa! – W głosie Wojtka słychać było pretensję. – Jak ją wiozłem do przedszkola… Była zdrowa…

– To typowe. Sepsa postępuje błyskawicznie. Trzeba szybko działać.

– Ale… Wszystko będzie dobrze, tak?

– Powiem uczciwie – odezwała się lekarka. – Stan dziecka jest ciężki. Wszystko zależy od tego, jak zareaguje na wdrożone leczenie. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby opanować sytuację.

Anna osunęła się na krzesło. Wojciech przez chwilę ją pocieszał, a później podszedł do Marty, która czekała na niego w drzwiach. Kobieta cierpliwie tłumaczyła mu zawiłą procedurę, a on, choć niewiele docierało do jego świadomości, kiwał głową i udawał pełne zrozumienie.

– Musimy być silni. Razem – powiedział później do Anny. – Julcia wydobrzeje, zobaczysz, ale ani przez chwilę nie możemy w to zwątpić.

Przez kolejną godzinę czekali na jakąkolwiek wiadomość i to była chyba najdłuższa godzina w ich wspólnym życiu. Kilka razy przychodziła do nich Marta, starając się ich uspokoić. Szczególnie dużo rozmawiała z Anną. Znała się na tym. Wiedziała, jak powinna pocieszyć załamaną matkę.

– Nie umiem poradzić sobie z tym, że nie mogę niczego zrobić, że muszę tu siedzieć i czekać – wyznała Anna.

– Wiem… Doskonale rozumiem, o czym mówisz – odpowiedziała Marta, gładząc Annę po kolanie. – Wiele matek reaguje tak samo. Bądź dobrej myśli. – Spojrzała na Wojtka. – Bądźcie dobrej myśli.

Kiedy zostawali sami, Wojtek przytulał Annę. Wiedział, że w trudnych chwilach właśnie tego potrzebowała najbardziej.

– Musimy to przetrwać – mówił do niej. – I przetrwamy.

Anna chciała mu wierzyć, ale kiedy przez kolejną godzinę nie mieli żadnych wiadomości, zaczęła wariować.

– A jeśli ona…?

– Nawet tak nie myśl! Nic jej nie jest!

– Muszę ją zobaczyć! Chcę ją zobaczyć! Teraz! Natychmiast! – Anna zerwała się z miejsca i ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę drzwi na oddział.

Wojtek pochwycił ją w pasie i próbując powstrzymać przed wtargnięciem, przyciągnął do siebie. Anna zaczęła się szamotać i uderzać go w ramię.

– Jak mogliśmy coś takiego przeoczyć?! Jak mogliśmy nie zauważyć, że coś się z nią działo?!

– Ciii…

– Co ze mnie za matka…

– Najlepsza, kochanie. – Pogładził ją po włosach. – To nie twoja wina. Jeśli ktokolwiek jest winny, to tylko ja. Ja widziałem ją jako ostatni. Niczego nie zauważyłem. Wyglądała identycznie jak wczoraj.

– Nie mogę tak tu siedzieć. Jeszcze chwila i oszaleję.

– Kochanie… – szepnął, używając najspokojniejszego tonu głosu, na jaki było go stać. – Ja czuję to samo, uwierz mi.

– Mam złe przeczucia, muszę tam wejść.

– Możemy tylko coś popsuć, w czymś przeszkodzić. Marta nad wszystkim czuwa. Obiecała mi to. Poczekajmy.

– Kiedy ja już nie mogę. Tam jest moja córeczka, mój skarb, a ja tu siedzę i nawet jej nie widzę!

– Jesteś zdenerwowana, kochanie. Ja pójdę i zapytam, czy możemy wejść.

Kiedy wrócił, Anna siedziała w tym samym miejscu, w którym ją zostawił. Patrzyła na niego szarymi oczyma, pozbawionymi jednak zwyczajowego blasku.

– Jest dobrze, Julcia leży sama. Dbają o nią.

– Możemy do niej wejść? – zapytała, pełna nadziei.

– Możemy na nią popatrzeć przez szybę w drzwiach. Śpi.

Marta zaprowadziła ich na drugi koniec korytarza, gdzie w małej białej salce leżała ich córeczka. Podłączona do monitorów i kroplówek nie jawiła się jak okaz zdrowia, którym była rano, lecz jak istotka, która za chwilę przejdzie na tamten świat.

– To tylko tak przerażająco wygląda – wyjaśniła natychmiast była żona Wojtka. – Wasza córka ma naprawdę świetną opiekę. Tu jest doskonały sprzęt, a lekarze wiedzą, co robić.

– Ale… To wygląda, jakby ona… – Anna dotknęła szyby.

Z jej oczu znów popłynęły łzy. Pielęgniarka pocieszycielsko pogłaskała ją po ramieniu.

– To zawsze tak wygląda na początku. Nie martwcie się. Jutro powinno być już troszkę lepiej, a za tydzień, góra dwa, znowu zacznie fikać koziołki.

– Jesteś pewna, że nic jej nie będzie? – zapytał Wojtek, a Ania natychmiast podniosła na nią wzrok.

– Tego nikt nie może być pewny – odparła spokojnie. – Ale myślcie pozytywnie. Tylko o to was proszę.


Kiedy urodziła się Julka, nie raz marzyli o tym, by samotnie spędzić noc w jakimś romantycznym miejscu. Nawet we własnym mieszkaniu, ale bez obciążenia, że za chwilę obudzi ich płacz córki. Kochali ją, ale zdarzało się, że najnormalniej w świecie odczuwali zmęczenie. Julia Anna Borek była spokojnym dzieckiem, jednak i ona czasami dokazywała, złościła się, a nawet myliła noc z dniem, zaburzając tym samym rytm życia swoich rodziców.

Ich marzenie o samotnym spędzeniu nocy spełniło się w najgorszy możliwy sposób. Wtuleni w siebie, leżeli w milczeniu, myśląc o jednym – o Julii. Od czasu do czasu Anna roniła pojedyncze łzy, ale nie miała już sił, by rzęsiście płakać. Nie miała też sił, by rozmawiać, by pytać Wojciecha o to, jak będzie, by upewniać się, że ich córeczka wydobrzeje, by po raz tysięczny zadać sobie pytanie „dlaczego”.

– Kiedy byłem mały, jeździłem w odwiedziny do moich dziadków – odezwał się Wojtek, kiedy już świtało. Wiedział, że Ania też nie spała. – Lubiłem mazurską wieś, a ich była wyjątkowa. To w zasadzie nie była wieś, tylko osada. Trzy domy na krzyż. Ale było też jezioro, las i konie. Kiedyś zdarzył się wypadek. Jeden z synów sąsiada dziadków, Andrzej, spadł z dorodnego ogiera i solidnie się połamał. Był w bardzo ciężkim stanie – mówił z trudem. – Nikt nie wiedział, co z nim będzie, czy przeżyje, ale, o dziwo, nikt nie lamentował. Wszyscy trzymali się razem, wspierali dobrym słowem. Cierpienie Andrzeja zjednoczyło rodzinę. Dziadek śmiał się, że nawet wojna ich tak do siebie nie zbliżyła jak pogruchotane kości Andrzeja. Mój dziadek powiedział też jeszcze jedno ważne zdanie, które jakoś zapadło mi w pamięć: „W takich chwilach najgorsza jest bezsilność, ale i ją można znieść, jeśli nie jest się samemu”. Widząc potem Andrzeja ujeżdżającego konie, zawsze myślałem o tych słowach. I właśnie dlatego musimy być razem, Aniu. Ja i ty. Będzie nam łatwiej, i Julci także… Tylko razem to przetrwamy.

– Wiem – odpowiedziała i przymknęła oczy.


Julka po dwóch dniach czuła się lepiej, a po tygodniu było już pewne, że wyjdzie z tego bez szwanku. Dwa tygodnie później, po opuszczeniu szpitala, dziewczynka zachowywała się tak samo, jak przed tamtym feralnym dniem. Była pełna życia, szczebiotała, kiedy coś ją cieszyło, a kiedy nie dostała tego, czego pragnęła, tupała nóżką. To była znów ich Julia, wymarzona córka, oczko w głowie, światełko w tunelu, o które modlili się w pustym domu i w bezdusznej poczekalni, by nie zgasło.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Powiedz mi jak będzie

Подняться наверх