Читать книгу Kasrylewka - Szolem-Alejchem - Страница 14

Nowa Kasrylewka
Rozdział I. Kasrylewski tramwaj

Оглавление

Do Kasrylewki przyjechałem pociągiem. Chwała Bogu, miasto ma już połączenie kolejowe. Był wczesny jesienny ranek, grubo przed poranną modlitwą. Padał drobny deszcz. Utworzyły się spore kałuże. Już na dworcu dopadła mnie cała chmara domowych sług. Rude brody, rude kapoty. Żółte blaszki na żółtych wyblakłych kaszkietach.

– Wujku! „Grand Hotel”!

– Hotel „Francja”, wujku!

– Wujku! „Portugalia”!

– Wujku! Hotel „Turkalia”!

Udało mi się, przy boskiej pomocy, przemknąć przez ten szpaler cało i zdrowo. Wypadłem jednak na inne bractwo. Byli to bałaguły30 – furmani w wysokich butach, z batami w rękach. Bractwo o mało mnie nie rozszarpało. Jakiś kościsty młodzieniec siłą wyrwał mi z ręki walizkę. Podniosłem krzyk: „Moje rękopisy! Moje papiery!”. Dwaj pozostali furmani ujęli się za mną. Chcieli mnie wziąć na swoje furmanki. Wybuchła między nimi bójka. Skorzystałem z tego, wyrwałem walizkę, wyśliznąłem się z ich rąk i pobiegłem do tramwaju.

– Do mnie braciszkowie, do mnie! Cała jazda jeden piątak. Piątak od główki. Jadziem aż do ulicy Belfilir. Wszystkiego pięć kopiejek! Jeden Żyd – jeden piątak.

Tak wydziera się ochrypłym głosem sam konduktor, młodzieniaszek z rudą bródką. Na szyi zwisa mu torba. Na głowie ma kaszkiet z jakimś guzikiem pośrodku. Obok niego stoi drugi osobnik, Żyd w podartej kapocie i z batem w ręku. Furman „tramwaju”. Obydwaj pokazują mi stojącą w pobliżu, przechyloną na bok budę na kółkach. Jest to niby tramwajowy wagon. Szyby ma wybite. Przy długim dyszlu stoi w zaprzęgu biały konik. Głowę ma opuszczoną i drzemie.

– Ostrożnie – ostrzega mnie konduktor – trzeba uważać, aby nie wpaść w dziurę. W podłodze brak jednej deski. Tramwaj jest w remoncie.

Usadawiam się powoli w wagonie, kładę obok siebie walizkę i czekam. Jest chłodnawo. Dla rozgrzewki uderzam nogą o nogę.

– Konduktorze – zwracam się do młodzieńca – pojedziemy wreszcie, czy też pójdziemy piechotą?

– Jeśli Bóg pozwoli, to przy jego pomocy! – odpowiada mi konduktor.

– Daj mi trochę tytoniu, Josl! – zwraca się do konduktora furman w podartej kapocie i z batem w ręku.

– A machorkę nie łaska, panie Kasriel? – z miejsca odparowuje konduktor Josl. – Dobry tytoń może wam jeszcze zaszkodzić.

– Nie strugaj wariata, smarkaczu jeden! Daj papierosa.

Konduktor i furman skręcają papierosy.

– Kiedy wreszcie pojedziemy? – pytam po raz wtóry konduktora.

– Dzisiaj – odpowiada flegmatycznie i podaje ogień furmanowi.

A ja czekam i czekam. Powoli zaczyna przybywać pasażerów. Najpierw pakuje się do budy Żyd w podartym kożuszku. Z wydzielanego przez niego zapachu trudno ustalić, co za zwierzę nosiło to futerko. Na lisa za białe, na kota za czerwone. Po Żydzie w podartym kożuszku włazi Żyd bez kożuszka. Zmarzł biedaczysko. Rozgląda się na wszystkie strony, wzdycha i szuka wygodnego dla siebie miejsca. Siada wreszcie w kącie przy drzwiach. Po zmarzniętym Żydzie wtaszczył się najpierw koszyk z jabłkami i tuż za nim Żydówka. Jest owinięta w trzy szale, a mimo to widać, że biedaczce jest zimno.

– Wiśta! Wio! Reb31 Kasrielu, poszoł! – odzywa się konduktor do furmana.

Josl gwizdnął i tramwaj ruszył. Nie zdążył przejechać kilku metrów, gdy zatrzymał się. Drzwiczki „wagonu” otwierają się i ukazuje się w nich jakaś głowa.

– Nie ma tu czasem Mojszy?

– Co za Mojsze? – dopytuje się Josl konduktor.

– Pracuje w sklepie żelaznym?

– Tak, w sklepie żelaznym.

– Znam go.

Po tym stwierdzeniu Josl gwiżdże i daje znak furmanowi. – Wio! Wiśta! Po… o… szedł!

I jedziemy dalej.

– Bilet – zwraca się do mnie konduktor. – Coś nie wydaje mi się pan znajomym. Chyba nietutejszy? Ma pan zamiar na dłużej się tu zatrzymać? Jeśli tak, to zawiozę pana na stancję, a nie do hotelu. Stancja czysta i bez pluskiew. A co się tyczy jedzenia, to wskażę panu takie miejsce, gdzie za tanie pieniądze będzie pan miał samą przyjemność.

– Bardzo panu dziękuję – odpowiadam. – Mam tu znajomych.

Wtedy on:

– Kto to jest, kim są i czym się zajmują?

Naprędce zmyślam jakieś imię, wyciągam je, że tak powiem, z Agady32 i odczepiam się od niego. Zostawia mnie w spokoju i kieruje się do Żyda w podartym kożuszku. Każe mu wykupić bilet. Żydek w kożuszku wzrusza ramionami:

– Co tam! Gdzie tam! Nie wiem, czy posiadam choć jeden grosz przy duszy.

– To już trzeci raz w tym tygodniu, jak jedzie pan bez biletu – konduktor Josl jest wyraźnie zły. Gniewa się.

– No to co? Mam z tego powodu iść na piechotę? Czy mam dla ciebie kraść? – Żyd w kożuszku jest także zły.

Josl konduktor macha ręką i podchodzi do zmarzniętego Żyda bez kożuszka. Ten udaje, że śpi.

– Przepraszam, proszę wykupić bilet!

Żyd udaje, że wyrwał się z głębokiego snu. Trze ręką o rękę.

– Bilet – powtarza Josl konduktor.

– Słyszałem – odpowiada po hebrajsku, chucha w pięści.

– Na co mi się zda wasze „słyszałem” – mówi Josl ostro. – Wyciągnij pan, za przeproszeniem, piątaka i masz pan bilet.

– Sza, sza – odpowiada zmarznięty. – Dlaczego tak ostro? Popatrzcie no na niego! Wielki pan!

– Nie udawaj pan wariata i proszę bulić za bilet.

– Było nie było, dla mnie coś pan z tego piątaka opuści.

– Na pana to mogę wszystkie moje zmartwienia spuścić – replikuje Josl konduktor.

– Schowaj je pan dla siebie. Na zdrowie.

– W takim razie grzecznie poproszę pana pofatygować się i opuścić „wagon”.

Po czym zwraca się do furmana: – Reb Kasriel – stop!

Furman Kasriel zatrzymuje tramwaj. Jest wyraźnie zadowolony. Chabeta jeszcze bardziej.

– No to, za przeproszeniem, spływaj pan.

Zmarznięty Żyd siedzi jednak twardo i nie rusza się z miejsca. Dla rozgrzewki wymachuje nogami i trze ręką o rękę.

– Na co pan czeka? Na honory? Mam wziąć pana za kołnierz i wyrzucić na zbity pysk? Niech tylko zjawi się Welwl – kontroler. To nasz kasjer. Otrzyma pan za swoje. Reb Kasriel, poo… szedł!

I tramwaj znów rusza.

– Nie ma sprawiedliwości na świecie – odzywa się Żydówka od jabłek. – Czym ten Żyd jest gorszy od tamtego? Tamten może jechać bez biletu? Tylko dlatego, że tamten nosi kożuszek, a ten jest goły. Zje ci kawałek ławki? Myślisz, że ci postawią złoty nagrobek?

– Kto panią prosił o wstawiennictwo? Znalazła się obrończyni sprawiedliwości. Co pani porównuje tego Żyda do tamtego? Tamtego znam dobrze. To syn przyzwoitych rodziców. Niestety, podupadł ostatnio. A ten, nie wiadomo kto. Żebrak jaki lub pętak.

– A jeśli biedak, to co? – Żydówka od jabłek wstaje. – Jeśli biedak, to trzeba go wyrzucić? Co to znaczy wyrzucić? No i proszę. Popełnił widocznie najcięższy z grzechów. Nie służył złotemu cielcowi. Koń przecież i tak ciągnie do miasta. Posiedzi sobie jeszcze jeden Żyd. A gdyby wyciągnął jeszcze jednego piątaka, to co wtedy? Twój rosół będzie od tego tłuściejszy?

– Nie pytam przecież pani o radę! Daj pani lepiej piątaka i masz pani bilet.

– Oj Żydzi! – Żydówka zrywa się z miejsca i uderzeniem ręki wygładza suknię. – Wiedziałam, że i mnie będzie się czepiał. Jak pragnę szczęścia, wiedziałam.

– A co pani myślała? Że będę panią za darmo woził?

– Co znaczy? Ty mnie będziesz woził? Wagon mnie wozi, a nie ty. Przypiął sobie miedziany guzik i komenderuje. Pamiętam jeszcze, jak byłeś poganiaczem u Lejzora-Hersza, tego belfra z chederu33. Pamiętam, jak nosiłeś na barkach dzieci do chederu wraz z garnuszkiem na śniadanie. To co będziesz mi tu bajki opowiadał? Bilet. Szmilet.

– Ja to mam szczęście, nieprawda? – Josl kieruje te słowa do mnie. Siada obok i kontynuuje. – Tak to oni wszyscy wyglądają u nas. Kto ma forsę i może płacić, ten drałuje na piechotę. Kto nie ma forsy i nie może płacić, ten jedzie tramwajem. A ty żyj tutaj, utrzymuj starą matkę i siostrę wdowę. Widzi pan te buty? – pokazuje mi swoje podarte buty. – One już całkiem otwarte mają noski, chcą jeść…

Nagle rozlega się trzask. To zderzyły się dwa dyszle. Słychać rżenie dwóch koni. Dwa wagony spotkały się na jednej linii. Jeden zmierza w naszym kierunku, drugi w odwrotnym.

– Cholera! A szlag by cię! Niech cię piorun trzaśnie. Ciebie i twego ojca, i ojca twego ojca, aż do Praszczura Adama.

– Obyś się udławił dyszlem. Niech twoja gęba się skrzywi. Niech piorun trzaśnie w ojca twego ojca. Tobie to się bardziej należy.

– Gdzie masz oczy, bękarcie? Skoro ja jadę prawą stroną, to ty masz jechać lewą.

– A gdzie to jest napisane, parchu jeden, że ty powinieneś jechać prawą stroną, a ja lewą? A może właśnie jest akurat odwrotnie? Ja prawą, a ty lewą?

– Ośle. Po to właśnie są dwie linie. Ja tu, a ty tam!

– Sam jesteś osłem! Gdzie to jest napisane, a ty tu, a ja tam?

– Wiesz co? Pies z tymi liniami tańcował. Niech diabli porwą wszystkie ich wagony i cały ich tramwaj. Daj lepiej, Kasrielu, zapalić. Niech się spalą wraz z tramwajem w jednym ogniu. Jak tam twoja stara? Uspokoiła się trochę?

– Dopóki się ją bije. Spokojna jest tylko wtedy, gdy śpi. A co u ciebie?

– Co ma być? Konie działają mi na nerwy. Nie mogę ich już utrzymać na wodzy. Obawiam się, że je rzucę w diabły.

– Nie wiesz, co się robi? Zrób tak, jak ja. Zrób z nimi sztamę. I ty będziesz miał na owies, i one dadzą ci żyć.

– Niech im Bóg da cholerę w bok. Ale, jak tam twój bułan. Już chodzi w zaprzęgu?

– Niech go ziemia pochłonie! Boi się bata i staje okoniem. Masz zapałkę? Daj ognia!

I dwaj furmani pogrążają się w długiej rozmowie. Prowadzona jest w języku bałagulskim. Rozmawiają jak dwaj kochający się bracia. Również obydwaj konduktorzy nawiązują rozmowę. Atmosfera jest przyjazna. Trwa aż do przybycia Welwla, kontrolera, który wraca właśnie z uroczystości obrzezania u kasjera.

Z miejsca robi krzyk:

– A niech was szlag trafi w przód i środek. Znowu pokręciliście, znowu poplątaliście? Wasze szczęście, że jestem dziś w dobrym nastroju po uroczystości u kasjera Motka. To ci była uroczystość, powiadam wam. Niech go szlag. Na próżno nie siedzi przy kasie. Ja bym też tak chciał. To lepiej niż być kontrolerem. Uganiasz się jak pies. Żydzi, co tu się u nas dzieje? Znowu katastrofa? Znowu zderzyliście się? Gdzie wasze oczy? Pasażerowie – czort z nimi! Szczęście, że wagony są całe. A teraz, rozjeżdżajcie się, każdy w swoją stronę. Reb Kasrielu kochany, weź, za przeproszeniem, i odwiąż konia z przodu, zaprzęgnij go z tylnej strony wagonu i jedź z powrotem na dworzec. Reb Azriel zaś pojedzie za tobą.

– A dlaczego to los padł na mnie – odpowiada Kasriel. – Niech Azriel przeprzęgnie konia i jedzie z powrotem do miasta, a ja pojadę za nim.

– Reb Azrielu – odzywa się kontroler – bądź łaskaw, zrób to i jedź do miasta z powrotem.

– Figa z makiem! – powiada Azriel. – Wolę, aby Kasriel pojechał z powrotem na dworzec. Nic mu nie będzie.

– Gdybym nawet miał skonać, to nie zrobię tego. Choć bij, zabij, nie zrobię tego! Nie ruszę się z miejsca – odpowiada Azriel.

– To ci nieszczęście – wtrąca się Żydówka. Chwyta koszyk z jabłkami i wyłazi czym prędzej z tramwaju. – To ci para. I jeszcze płać im. Gdybym poszła na piechotę, dawno byłabym już w mieście. Sześć razy zdążyłabym obrócić tam i nazad. Ot i wymyślili sobie trambudę.

Chyba, pomyślałem sobie, trzeba wziąć nogi za pas i popielgrzymować do miasta. Biorę walizkę i ruszam, za przeproszeniem, na piechotę. Z tyłu nadjeżdżają furmani. Słychać gwizd, huk i śmiech.

– A co? Wielmożnemu panu nie chciało się jeść postnego chleba? Nie chciało się jechać ze zwykłym bałagułą na zwyczajnej furmance? Zachciało się wam trambudy? Jeszcze szczęście, żeście uszli cało, że nie zrobili z was jajecznicy. Właź pan wraz z walizką, do której chcesz budy. My wszyscy mamy spółkę. Trzymamy sztamę. Co Bóg da, to do spółki. Aby razem. Wio! Wio!

Włażę ze swoją walizką do budy i z wielką pompą wjeżdżam do Kasrylewki.

30

bałaguła – furman. [przypis tłumacza]

31

reb – skrót hebrajskiego słowa rabi, które jest tytułem uczonego, rabina itp. U Żydów wyraz reb przed imieniem własnym oznacza szacunek dla osoby, do której zwracają się oni w ten sposób lub o której mówią. Młodszy wiekiem zawsze tak mówi do starszego. [przypis tłumacza]

32

Agada – część Talmudu zawierająca legendy i mity. [przypis tłumacza]

33

cheder – dosł.: „pokój”; nazwa szkoły dla początkujących, w której żydowscy chłopcy po ukończeniu piątego roku życia uczyli się czytania po hebrajsku modlitw oraz poznawali Pismo Święte. [przypis tłumacza]

Kasrylewka

Подняться наверх