Читать книгу Jak robić dobrze - Szymon Hołownia - Страница 28
Podziękowania
ОглавлениеKasisi i Dobra Fabryka to najbardziej fantastyczne przygody, jakie przytrafiły mi się w życiu. Nie byłoby ich, gdyby nie cudowne, mądre i bohaterskie siostry, z którymi możemy pracować w Kasisi, Kabudze i Ntamugendze.
Dziękuję więc z całego serca siostrze Marioli Mierzejewskiej z Kasisi, która pierwsza pokazała mi Afrykę i od czterech lat pilnuje, bym nie czuł się w niej jak w pracy, ale jak w domu. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy, a wszyscy w Kasisi mówią, że dobraliśmy się jak w korcu maku i stanowimy świetnie zgrany team. Dwie chyba dość silne osobowości: gdy pracujemy, jedziemy do przodu niczym działo samobieżne i rozumiemy się bez słów, gdy się spieramy – lepiej nie wchodzić między nas, bo wiadomo, że zaraz (nasz najdłuższy foch trwał chyba dwa dni) przejdzie nam i wszystko ruszy z jeszcze większym impetem.
W Kasisi są też wspaniałe siostry bliźniaczki, Jańcia i Marysia. By nauczyć się je wstępnie odróżniać, potrzeba około tygodnia, by móc robić to z odległości – jakichś dwóch lat. Obie zajmują się dziećmi jak najczulsze matki (nie tylko dziećmi zresztą: wystarczy wyjechać z Kasisi na godzinę, by któraś z nich zaraz dzwoniła i pytała: „gdzie jesteście?”, „czy wszystko w porządku?”, „kiedy wracacie?”). Marysia swoim spokojem jest w stanie załagodzić każdy kryzys, Jańcia ma tak fantastycznie abstrakcyjne poczucie humoru, że człowiek kończy rozmowę z nią, idzie do domu, po czym po pół godzinie wybucha śmiechem – dopiero wtedy dociera doń, jaki misterny klejnocik trafił do jego uszu. Siostra Jolanta, seniorka w Kasisi (ma prawie 90 lat, jest tu od końca lat 40. XX wieku), zastępuje mi babcię. Ma wielki posłuch wśród starszych chłopaków (którym też babciuje), w mojej skromnej ocenie jest mistyczką (podobnie jak niemal równa jej wiekiem Zambijka siostra Faustyna). To dzięki niej wychylam czasem głowę z bieżących spraw i widzę, ile – dzięki Bogu – udało się w Kasisi zrobić (bo siostra Jolanta zawsze to podkreśla, umie się tym cieszyć i za to dziękować). A jej wygłaszana zawsze po obiedzie maksyma o poduszce, która tęskni teraz bardzo za jej głową, na stałe weszła również do mojego słownika.
Chcę wykorzystać tę okazję, by podziękować też siostrze Krystynie, która zawsze na mój przyjazd przejmuje stery w kuchni, wymyśla bezmięsne potrawy, z których najbardziej lubię ciasto (a którego takie ilości wychodzą wtedy spod ręki Krysi, że wszyscy nie mogą się doczekać, kiedy przyjadę znowu). Wiele dobra wyświadczyła mi też siostra Exilda, z którą zawsze rano toczyliśmy przy stole subtelne boje o słój z nutellą.
Dziękuję księżom Tadeuszowi, Bronkowi, Antoniemu, Jakubowi – jezuitom, których regularnie spotykam w Kasisi, gdy odprawiają msze, pomagają siostrom, pokazują zambijski świat od podszewki.
Dziękuję Siostrom od Aniołów, przede wszystkim przełożonej generalnej Marii Piątkowskiej (z którą poznaliśmy się, gdy jeszcze nie była generalną, a po prostu misjonarką w Ntamugendze). Subtelna, acz dostrzegalna różnica w majestacie postaci sprawia, że jest ona powszechnie nazywana „dużą Mańką” w odróżnieniu od „chudej Mańki”, czyli siostry Marii Piątek, przełożonej sióstr w Afryce i szefowej hospicjum w Kabudze (pozwalam sobie tak pisać, bo w misjonarskim świecie jest dużo więcej bezpośredniości, luzu i dystansu do siebie niż w warunkach znanych u nas w domu, za to tak go kocham).
Obie Marysie to niespożyta energia, pracowitość taka, że trudno nadążyć, z nimi naprawdę da się załatwić wszystko. Szczególnie blisko pracuję z siostrą Marysią z Rwandy, jej historia nadaje się na film (uciekła spod ognia żołnierzy, którzy chcieli ją rozstrzelać, do dziś nosi na nogach ślady po kulach), jestem jej wdzięczny za to, jak błyskawicznie i kreatywnie, z jaką otwartością i rzetelnością działa w naszych wspólnych projektach. Za siostrzaną czułość, z jaką opiekuje się mną, gdy jestem na miejscu. Dziękuję siostrze Dorocie, która w hospicjum też robi cud za cudem. Dziękuję Ernestynie, szefowej personelu, bez której mądrości i opanowania sporo spraw rozeszłoby się w szwach. Dziękuję siostrze Lence, mojej rówieśniczce i wielkiej fance Marcina Prokopa (za co są oczywiście jej robione koszmarne sceny zazdrości), cichej bohaterce z Kabugi, która w gabinecie stomatologicznym przy hospicjum od zmierzchu do świtu leczy takie przypadki, o których polskim dentystom się nie śniło (a robi to tak, że później owi polscy dentyści sami otwierają buzie ze zdumienia).
W Ntamugendze dziękuję fantastycznym siostrom Agnieszce i Renacie, które naprawdę poświęcają szpitalowi całe swoje życie (i codziennie realnie je ryzykują), a do Dobrej Fabryki ślą opowieści i raporty, od których aż serce się wyrywa, by znów jak najszybciej tam pojechać. Dziękuję Johnowi, Anicie, wszystkim pracownikom szpitala i biję przed nimi czapką do ziemi za to, jak pracują – nie mając prawie nic, naprawdę chcą dać potrzebującym wszystko.
Dziękuję pozostałym Siostrom od Aniołów, które spotkałem w Afryce: Mirce, Ewie, Beacie, Adeline i Basi, która jako pierwsza pokazała mi hospicjum w Kabudze.
Dziękuję wreszcie moim współpracownikom w fundacjach. Powtarzam im (choć zbyt rzadko), że są najlepszymi ludźmi, jakich Bóg mógł do tej roboty zesłać. Tak znakomicie nie dobrałaby ich żadna ziemska agencja HR! Przede wszystkim moja wielka wdzięczność dla Małgosi Stafin, która jest jednocześnie najlepszą prezeską, specjalistką od prawa, agencją kreatywną, agencją PR, najlepszym działem HR i szefem projektów. Dziękuję Mateuszowi Gasińskiemu, którego kreatywność cenię równie wysoko, co dbałość o detal (która to cecha wiele razy uratowała nas już przed wpadnięciem w tarapaty). Dziękuję Marcie Martynko i Agnieszce Gasińskiej, które odpowiadają za bezpośredni kontakt z darczyńcami, liczenie, wysyłanie, wdrażanie, analizowanie. Dziękuję wszystkim wolontariuszom, którzy pomagają nam na co dzień w naszej pracy. Dziękuję Jackowi Świecy i jego kancelarii za opiekę prawną, a Soltaxowi za to, że dba, by wszystko było w porządku w naszych rachunkowych księgach. Dziękuję Kapsydzie Kobro i jej ekipie, bo jeśli możemy o kimś powiedzieć „zaprzyjaźniona fundacja”, to właśnie o tych wariatach z Rak’n’Rolla.
Dziękuję koleżankom z miesięcznika „Pani”, które cierpliwie przyjmują na swoje łamy moje afrykańskie impresje (kilka tekstów zamieszczonych w tej książce opublikowałem tam wcześniej w ramach moich comiesięcznych felietonów).
Dziękuję wszystkim tym, którzy kiedykolwiek dali nam cokolwiek: uśmiech, zdrowaśkę, lajka na Facebooku, dziesięć albo tysiąc złotych lub godzinę czy dwie cierpliwości, gdy na jakimś spotkaniu gdzieś w kraju gadałem o tej Afryce tak, że nie sposób mnie było wyłączyć. To dla mnie wielki zaszczyt, że moja droga skrzyżowała się z Waszymi drogami, że na własne oczy mogłem zobaczyć, że na świecie jest tylu dobrych ludzi.
Dziękuję wreszcie wszystkim naszym podopiecznym: dzieciakom z Kasisi, chorym z Ntamugengi, pacjentom z Kabugi. W Waszych oczach, sercach, słowach znajdujemy siłę, która pozwala nam żyć.
My ratujemy Wam życie czasami, Wy codziennie ratujecie życie nam.