Читать книгу Ludzie czasów Jezusa - Szymon Hołownia - Страница 10
ОглавлениеWłaściwie to dlaczego ludzie żyjący dwa czy trzy tysiące lat temu nie mogliby jeść smacznie? I mieszkać – jak na swoje czasy i możliwości w zakresie materiałów do wykończenia wnętrz – ładnie? Dlaczego, ilekroć przebiję się wyobraźnią do czasów, w których na ziemi, po której teraz chodzę, żyli moi pradziadowie – widzę coś, co przypomina skrzyżowanie johannesburskich slumsów z zagubionym gdzieś w lesie obozowiskiem życiowych abnegatów? Francis Pryor, brytyjski archeolog, pisarz, farmer i wielki piewca tradycyjnego brytyjskiego stylu życia (w którym kościołem jest ogródek warzywny albo łąka), w jednej ze swoich książek, poświęconych starożytnej Brytanii, zadał właśnie to pytanie: dlaczego, do ciężkiego licha, myślimy zawsze o naszych przodkach, jakby całe ich życie było wyłącznie walką o to, by jeszcze dziś nie umrzeć? Dlaczego nie może zmieścić nam się w głowach, że oni też dysponowali zmysłem smaku i starali się przyrządzić sobie papu tak, by wypadło jak najpyszniej? Że swoje domy budowali nie tylko po to, by nie umrzeć z zimna, ale lubili ozdabiać je czymś ładnym? Ba – że ich wznoszenie było nie tylko fizycznym wysiłkiem prymitywów lepiących cegły z gliny, błota i Bóg wie czego jeszcze, ale że stała za tym cała życiowa filozofia?
Pryor w swojej wspaniałej książce „Home” opisuje brytyjskie domy z czasów Chrystusa, czyli tuż sprzed rzymskiego podboju (który dokonał się w roku 43 naszej ery). Zwykle okrągłe, nie tylko dlatego, że takie lepiej sprawdzają się przy wietrznej, nadmorskiej pogodzie. Koło to też rama, na której pisze się życie nierozłącznie związanych z naturą ludzi. Czas człowieka pracującego na roli nie jest linearny – nie zaczął się, by gdzieś w obłędzie pędzić. To nieustannie powtarzający się cykl tych samych pór roku, tych samych zachowań roślin i zwierząt, wschodów i zachodów, pór deszczowych i suchych, urodzin i śmierci. Pryor zauważył, że w regionach, w których prowadził swoje archeologiczne wykopki, znaczna część chat miała wejście od południowo-wschodniej strony, tak jakby ludzie chcieli, by przez drzwi wpadały im pierwsze promienie dziennego światła. W środku domu było palenisko, a idąc od drzwi przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, przechodziło się przez wszystkie cykle ludzkiego życia, przełożone na codzienne czynności. W południowym kącie, na godzinie szóstej, było więc miejsce do przyjmowania tych, co przychodzą. Na dziewiątej – miejsce do posilania się. Na północy chaty, na dwunastej – miejsce do spania, tego przedsmaku śmierci. Po którym znów następowało odrodzenie, gdy słońce pojawiało się w końcu na godzinie czwartej, by puścić cały cykl w ruch od nowa.
Mieszkańcy ziem współczesnej Brytanii również w czasach Jezusa, Mojżesza, Hammurabiego myśleli, kochali, eksperymentowali z żywnością. Budowali lokalne wspólnoty, by robić razem to, czego nie da się osiągnąć osobno. Pryor walczy jak lew i sto tygrysów z powszechnym (zdaje się) w brytyjskiej historiografii kompleksem wyspiarskich prowincjuszy, których „ucywilizowało” dopiero włączenie się w krąg kultury rzymskiej. Jasne, zżyma się, może dali nam alfabet łaciński i sztukę wojenną, ale – na Chiny Ludowe – przestańmy sobie wmawiać, że to Rzymianie nauczyli nas budować drogi! I wylicza archeologiczne dowody na to, że jeszcze przed przyjazdem Rzymian jego ojczyzna pokryta była gęstą siecią lokalnych i ponadregionalnych dróg, często wielowarstwowych, odpornych na ulewy, budowanych z drewna i kamienia z uwzględnieniem solidnej wiedzy inżynieryjnej. W końcu najstarsza zachowana droga na świecie, tzw. Sweet Track, drewniana przeprawa przez bagna Somerset, powstała w 3807 roku przed naszą erą i liczyła aż cztery kilometry!
Jasne, Rzymianie w szczytowym okresie rozwoju swojego Imperium mieli u siebie około 300 tys. kilometrów dróg (ciut mniej, niż wynosi dziś łączna długość dróg publicznych w Polsce). Z czasem stali się w tej dziedzinie rzeczywistymi mistrzami świata. Miały fachowo przygotowany przebieg (do dziś uznawany za optymalny), odwodnienie oraz podłoże (z kamieni zalewanych cementem albo gliną) obwałowane krawężnikami. Na to szedł ubijany tłuczeń z zaprawą wapienną i wodoszczelny beton (cement z odłamkami kamieni, glinki, żużla i piasku). Na wierzch z kolei szedł żwir i kamienie, a na to – łączone zaprawami kamienne płyty. Budowano skarpy, mury oporowe, nasypy, mosty i pomosty. Drogi dzieliły się ze względu na konstrukcję, znaczenie, ale też ze względu na szerokość. „Via” pozwalała na wyminięcie się dwóch wozów, „actus” – to droga o jednym pasie ruchu (zwykle przeznaczona do pędzenia bydła, mógł to też być miejski chodnik), „iter” – droga dla pieszych, lektyk lub jeźdźców konnych, wreszcie „semi iter” – czyli połowa tej ostatniej, innymi słowy: dróżka, ścieżka, przejście.
W czasach Chrystusa istniała już i słynna, zachwycająca Via Appia z Rzymu do Kapui, i Via Aurelia z Rzymu do Marsylii czy Via Domitia z dorzecza Rodanu przez Pireneje aż do Gibraltaru. Budowa sieci porządnych, rzymskich dróg w Palestynie ruszyła jednak na dobre dopiero po spacyfikowaniu przez Rzymian żydowskiego powstania, które wybuchło trzydzieści lat po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Jak wyglądała wówczas sieć dróg w naszych okolicach? Oprócz tego, że przez nasze ziemie jeżdżono z południa nad Bałtyk po bursztyn (prawdopodobnie przez okolice Opola, Kalisza i Osielska) – nie wiemy, niestety, zbyt wiele.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.