Читать книгу Zawisza Czarny. Wielka Wojna - Szymon Jędrusiak - Страница 8
2
ОглавлениеNiepołomice, jesień roku Pańskiego 1408
Jesienią roku Pańskiego 1408 nikt po obu stronach granicy polsko-krzyżackiej nie miał wątpliwości, że wybuch wielkiej wojny jest nieuchronny.
Na Wawelu zdawano sobie sprawę, że nowy mistrz zakonu Ulryk von Jungingen, który zastąpił swego zmarłego brata Konrada, dąży do zbrojnej konfrontacji, by rzucić na kolana południowych i wschodnich sąsiadów – Polskę i Litwę.
Polski wywiad donosił, że ludwisarnie w pruskich miastach podwajają produkcję dział; zbrojono w nie nadgraniczne zamki i szykowano do oblegania polskich twierdz lub użycia w polu. Agenci zauważyli też wzmożoną aktywność krzyżackich zwiadowców zapuszczających się coraz głębiej na ziemie Korony. Badali drogi, mosty, brody.
Znamienne było oddanie przez Krzyżaków Gotlandii. Wyspę przejął władca Danii, Szwecji i Norwegii – król Eryk pomorski. Dla polskiej dyplomacji stanowiło to czytelny znak, że wielki mistrz zamyka front północny, by móc wszystkie siły skierować przeciwko Polsce.
Zakon ani chybi szykował się do wojny.
Zawisza dotarł do myśliwskiej rezydencji królewskiej w poniedziałek, dwa dni po Świętym Marcinie. Minął bramę osadzoną w płocie z dranic, pilnowaną przez dwóch zbrojnych, i skierował się ku stajniom. To było ponure jesienne popołudnie. Wiał lodowaty, już zimowy wiatr.
Rezydencja w Niepołomicach, ulubione miejsce polowań i wypoczynku Jagiełły, składała się z kilku budynków mieszkalnych, drewnianych, parterowych, zbudowanych z dębowych bali, oraz zabudowań gospodarczych: szopy i dwóch stajni. Górowała nad wszystkim wieżyczka, która służyła strażom do obserwacji okolicy, a gościom do podziwiania wspaniałego widoku na niepołomickie lasy.
Zawisza odwiedził Niepołomice po raz ostatni dwanaście lat temu. Dokładnie o tej samej porze – po Świętym Marcinie. To wtedy zdemaskowano krzyżackiego szpiega Tomasza z Węgleszyna. To tu, kilka dni później, Zawisza został zaproszony na wieczerzę w towarzystwie króla, a potem na rozmowę z nim w cztery oczy. Tamto spotkanie odmieniło życie rycerza.
Teraz wokół zabudowań kręciło się niewielu ludzi. Dostrzegł ledwie kilku łowców i trochę czeladzi do obsługi dworku zajmowanego przez króla i jego gościa. Pozostałe chałupy miały zatrzaśnięte okiennice i wygaszone piece.
Zawisza przybył do Niepołomic z Budy, zatrzymawszy się po drodze w Krakowie dla załatwienia prywatnych spraw. Kilka dni wcześniej, również z Węgier, zjechał do myśliwskiego dworku pewien dostojny gość. Ale nie podróżował w towarzystwie polskiego rycerza. Nie powinni być widziani razem. Dostojnika do węgierskiej granicy odprowadzili jego ludzie, a po polskiej stronie szła z nim kilkuosobowa eskorta, której przewodził Jaroch, półkrwi Litwin, najlepszy z łowców służących w polskim wywiadzie. Król wyznaczył Jarochowi rolę giermka i – a może przede wszystkim – anioła stróża dla Zawiszy, odkąd ten objął funkcję posła na dwór węgierski.
– Rozmawiali już? – spytał Sulima, zsiadając z konia i oddając wodze w ręce Litwina.
Nie było tajemnicą, że ważne rozmowy Jagiełło najchętniej prowadzi podczas myśliwskich wypraw. Jeśli zapraszał kogoś do Niepołomic, znaczyło, iż przychylnie jest do niego nastawiony. I zazwyczaj dochodziło do porozumienia. Zawisza miał nadzieję, że tak będzie i tym razem.
Łowca skinął głową.
– Już dwa dni, od świtu do zmierzchu. Bez świadków. Tak się chylą nad stołem, że aż czołami biją.
– Jak na siebie patrzą?
Jaroch obdarzony myśliwskimi talentami rozumiał z ułożenia ciała, ruchów i mimiki twarzy więcej, niżby wysłuchał uszami albo wyczytał z papieru.
– Jak wilk na wilczycę…
– To dobrze. Może nie skoczą sobie do gardeł i się co z tego urodzi…
Zawisza rozejrzał się wokół.
– Mało tu ludzi. Co czeladź na to? A łowcy?
– Siedzą w lesie. Król kazał otoczyć Niepołomice. A czeladzi i zbrojnym powiedziano, że baron z Węgier przyjechał o jakimś ślubie rozprawiać. Ludzie raczej wierzą. I wszyscy mówią, że to znaczny musi być gość, bo się król hojnie wystawił.
Podobno stoły uginały się od jadła i najlepszych napitków, a na dziś zapowiedziano gonitwę za żubrem. Zawisza oglądał już kiedyś takie widowisko.
Urządzono je kilka lat temu w mazowszańskiej puszczy. Łowcy wytropili żubra, a wieśniacy, powalając drzewa, przekształcili pobliską polanę w rodzaj zagrody. Tam zapędzono zwierzę. Z bezpiecznej odległości, na zbitym z pni podwyższeniu, przypatrywali się krwawym scenom damy dworu i królewscy goście. Myśliwi uzbrojeni w oszczepy wbiegali do zagrody i kłuli żubra, by zaraz chować się za pozostawione specjalnie drzewa. Jeśli któryś nie zdążył się bezpiecznie schronić i zwierzę groźnie na niego nacierało, pozostali machali czerwonymi płachtami, bo to kolor, który najbardziej drażni żubra i ten zawsze za nim podąża. Gdy zwierzę było już umęczone i chwiało się na nogach od ran, główny myśliwy – jako że zaproszonym gościom zabrakło odwagi – wpadł na arenę na koniu i włócznią śmiertelnie je ugodził. A trzeba do tego nie lada sprawności i odwagi.
Podobny teatr Zawisza widział w Aragonii, gdzie pogoń za bykiem nazywają corridą. Tyle że tamtejsze byki nie są nawet w połowie tak potężne i groźne jak żubry.
Już w żadnym europejskim kraju nie ma tego potężnego zwierza. Ostał się tylko w puszczach Pomorza i polsko-litewskiej krainie. Jeśli król zamierzał zagranicznemu gościowi zaimponować, onieśmielić go, pokazać polską potęgę i nieugiętość, organizował gonitwy lub polowania na żubry.
Zawisza i Jaroch podeszli do ogrodzenia, za którym potężny samiec spokojnie skubał resztki przemarzniętej trawy. Sulima po raz pierwszy widział leśnego kolosa z bliska. Długość byka przekraczała sześć łokci, a w kłębie miał ponad cztery; skóra na nim kosmata, szorstka, sierść brunatna. Korpus na przodzie szeroki, uniesiony, jakby stworzony do taranowania. Podobno drzewa średniej wielkości mógł powalić z korzeniami. Z potężnego łba okolonego brodą wyrastały obronne rogi, z lekka zakrzywione do wewnątrz, tak szeroko rozstawione, że mogłoby pomiędzy nimi dwóch ludzi usiąść. Łowcy mówią, że na te rogi potrafi konia razem z jeźdźcem zabrać i w górę wyrzucić.
Głośno było o wypadku, jaki zdarzył się dwa lata temu, gdy jeden z Krzyżaków, którym polowań zabrania zakonna reguła, ale się z tych zakazów wyłamują, towarzyszył królowi na łowach w litewskiej puszczy. Grupa naganiaczy wypłoszyła z legowiska olbrzymiego żubra. Myśliwi poczęli rzucać w niego oszczepami. Zwierzę, brocząc krwią, rozszalałe ze strachu atakowało na oślep myśliwych, a potem niespodziewanie ruszyło z impetem w stronę trzymającego się nieco z boku Krzyżaka. A ten, by nie wzięto go za tchórza, zamiast uciekać, zeskoczył z konia i wziąwszy potężny zamach, wycelował w żubra oszczepem. Chybił jednak i dopiero wówczas rzucił się do ucieczki. Potknął się wszakże o kamień i upadł. Żubr parokrotnie przybijał go do ziemi rogami, aż wreszcie, zarzuciwszy łbem, cisnął zakonnikiem pomiędzy drzewa. Okaleczony, broczący krwią Krzyżak wyzionął ducha, nim towarzysze polowania sprowadzili medyka.
Nazajutrz sypnęło śniegiem. Ciężkie mokre płaty szybko przykryły okolicę grubą kołdrą. Dwie postaci, pochylone, owinięte skórami dla osłony przed chłodem i wilgocią, przemierzyły niewielką polanę niedaleko niepołomickiego dworku i zagłębiły się w las, gdzie gęste korony drzew nie przepuszczały śniegu.
Mężczyzn ogarnęła mroczna cisza.
– Bodaj cię! Gdzież to mi każesz się po lasach włóczyć w taką porę – zawołał gość króla Jagiełły. – Powinienem się bardziej szanować!
Ponieważ rozmawiali po węgiersku, nie musieli dbać o dyskrecję. Łowcy, którzy krążyli wokół nich dla zapewnienia bezpieczeństwa, nic z tej dziwnej mowy nie rozumieli.
– Nie mogą nas widzieć razem – odparł Zawisza. – Jeszcze nie teraz. Lepiej w lesie gadać.
– I tak przecież nikt tu nie wie, kim jestem.
– Abundans cautela non nocet…
– A ci, co idą za nami?
– Choćby ogniem przypiekani, nie pisną. Ale w obozie zawsze jakiś szczur może się zalęgnąć.
Możny się zatrzymał. Przyłożył dłoń do serca.
– Rycerzu… Powiedzieli mi wszystko… Serce krwawi na myśl o tym, co się stało. Ja i cały mój dwór otaczamy modlitwą duszę twej żony. I ciebie, bo każdy, kto ma serce, czuje, jakie cierpienia musisz znosić.
Zawisza w podziękowaniu skłonił głowę.
Wiedziano też na Węgrzech, że zrobili to ludzie, nie demony, i zadali sobie trud, by pozacierać wszelkie ślady. Nie wiadomo, kto się tego potwornego mordu dopuścił, nie wiadomo dlaczego. Mijały miesiące, śledztwo nie przyniosło żadnych wyników. Nie było nadziei ani na zemstę, ani na przebaczenie. Przez to ta śmierć stawała się jeszcze straszniejsza.
Milczeli dłuższą chwilę, oddając w ten sposób cześć nieboszczce. W końcu możny westchnął na znak, że pora przejść do sprawy, dla której przybył do Niepołomic.
– Nie macie szans wygrać tej wojny – oznajmił spokojnym tonem. – Nie podejmujcie wyzwania.
– Za późno. Król już zadecydował.
– Na uratowanie się przed zagładą nigdy nie jest za późno. Ulryk prze do wojny, bo wie, że ją wygra.
– Bóg pysznym się sprzeciwia! – odparł Zawisza. Potem zapytał: – I to radziliście, panie, królowi?
– Wczoraj i dziś słuchałem uważnie jego słów. Jutro przemówię.
Dostojnik poprawił skórę na ramionach.
– Krzyżacy już jedzą z jednej miski z węgierskim królem i tym litewskim kniaziem, Świdrygiełłą. On w wielką urósł siłę. To już niedźwiedź. Przetrąci kark Witoldowi jednym machnięciem łapy. Krzyżacy obiecali temu zdrajcy koronę Litwy. – Rozłożył ręce w bezradnym geście. – Przechytrzyli was! I to właśnie zamierzam powiedzieć twojemu panu. I mam nadzieję, że wysłucha mnie równie uważnie jak ja jego.
Zawisza milczał. W otoczeniu polskiego króla zdawano sobie sprawę, że w sercu Świdrygiełły, najmłodszego brata Jagiełły, odżyło pragnienie przejęcia władzy na Litwie.
– Co drugi bojar chce buntu przeciw Witoldowi – ciągnął możny. – Wkrótce wojna domowa rozleje się na całą krainę. No, chyba o tym wiecie? Zamiast otrzymać pomoc ze wschodu, Jagiełło będzie tam musiał słać wojska. Jeśli nie pośle, Witolda na pal nadzieją i Litwini z sojuszników obrócą się we wrogów. A wiesz dobrze, że skóry na ich grzbietach cuchną gorzej niż wilcze.
Szli wolno, z pochylonymi głowami. Zawisza co jakiś czas spoglądał na boki. Nie widział łowców, ale czuł, że są blisko.
– A od południa też nadciąga morowe powietrze. – Zrobiło się tak cicho wokół, że przybysz zniżył głos niemal do szeptu. – Ruprecht, król rzymski, już maca jedną nogą grób. Zaczynają wszyscy wyciągać łapy po niemiecką koronę. Zygmunt co noc przymierza ją we śnie. To jego obsesja! – Możny pan przystanął. – A bez poparcia Krzyżaków Zygmunt nigdy jej nie dostanie.
– Wiem, panie, co się na węgierskim dworze mówi – oznajmił Zawisza.
– Nie wątpię! – zgodził się przybysz. – Wojna domowa na Litwie to koniec waszej unii. Król węgierski to widzi, ma wszędzie informatorów! Byłby durniem, gdyby nie zasiadł do stołu z Krzyżakami. Już mają na płótnie wasz kraj obrysowany. Przy następnej biesiadzie wezmą nożyce i zaczną się spierać, jak sobie to płótno skroić. Zygmunt wbije wam nóż w plecy, bo to w jego interesie. Wiesz, że zakon obiecuje mu pieniądze na zaciąg trzydziestu tysięcy zbrojnych? Byle na was uderzył?
– Wiem.
– No, ty nie musisz się martwić. – Dostojnik rzucił Zawiszy szybkie spojrzenie. – Jesteś nadwornym rycerzem węgierskiego króla. On cię miłuje jak syna. Zyskasz! Kto wie, ile ci tu ziemi nada…
Zawisza się uśmiechnął.
– Co zatem zamierzasz, panie, powiedzieć królowi?
Ponownie się zatrzymali. Gość przybył na spotkanie do Niepołomic na zaproszenie Jagiełły, ale to Zawisza namówił króla, by je wystosował i potem przyjął gościa w największej tajemnicy.
– Propozycje twojego króla brzmią kusząco. Zastawił stół prawdziwymi specjałami. Muszę to przyznać. – Możny zatarł dłonie, chuchnął w nie kilka razy, a potem rzekł: – Ale nie powinienem się kłaść z trupem do jednego łoża. Moja odpowiedź powinna brzmieć: NIE.
– Powinna… A jaka będzie?
Zapadła cisza. Zawiszy zdawało się, że jakaś gałązka trzasnęła pod stopą nieuważnego łowcy. Dostojnik przemówił:
– Ratunek dla Polski jest jeden: zanim buntownik Świdrygiełło podniesie na Litwie krzyk, trzeba mu wyrwać język. Wtedy ja mogę próbować powstrzymać Zygmunta…
– Namówić węgierskiego króla, by zrezygnował z krzyżackiego złota?
– O nie! Nigdy! To się nie uda. – Możny się zaśmiał. – Gdy Luksemburczyk widzi sakiewkę na stole, to zawsze ją zgarnia. Ale mogę się postarać, by w traktacie zapisano, że porę ataku na Polskę wybierze Zygmunt… a nie Krzyżacy. To by wszystko zmieniło…
– Tak, to by wszystko zmieniło – zgodził się Zawisza. Po chwili dodał: – O szykowanym buncie na Litwie wiemy. Ale na Wawelu nie ma pomysłu, jak go zdusić. Za Świdrygiełłą morze głów, a on sam przebiegły jak lis. Nawet Witold nie wie, jak i gdzie wnyki zastawić.
– Jest pewien sposób, żeby lisowi wyrwać ogon… Dość ryzykowny, zastrzegam…
Zawisza rozejrzał się wokół.
– Kiedy go wyjawicie, panie?
– Teraz.
– Tutaj?
– Nie macie dużo czasu. Świdrygiełło podniesie się na wiosnę. Twoja w tym głowa, by przekonać Jagiełłę jeszcze dziś. Wtedy może się dogadamy. Jutro musimy zdecydować.
– A zatem mówcie, panie, zamieniam się w słuch.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.