Читать книгу Bez hamulców. Tai Woffinden. Autobiografia - Tai Woffinden - Страница 5

PRZEDMOWA

Оглавление

Gdybym miał opisać siebie w czterech słowach, powiedziałbym: skoncentrowany, kochający, szalony i lojalny.

Skoncentrowany – ponieważ odkąd postanowiłem skończyć z imprezami, by powalczyć o tytuł najlepszego żużlowca na świecie, jestem nieustannie skupiony na swoim celu.

Kochający – gdyż jestem całkowicie oddany mojej żonie Faye i córeczce Rylee-Cru. Tej jesieni na świecie pojawi się jej siostrzyczka, a ja już nie mogę się doczekać tego dnia.

Szalony – bo nie jestem w stanie oprzeć się wyzwaniu, niezależnie od tego, jak dziwne lub niebezpieczne by było. Gdybym w ramach zakładu miał skoczyć z drapacza chmur, pewnie bym to zrobił – i to bez patrzenia w dół!

Lojalny jestem wobec moich ludzi. Od dekady w moim boksie pracuje dokładnie ta sama ekipa. Wyznaję zasadę, że jeżeli coś działa dobrze, to po co to zmieniać? Przekłada się to również na współpracę z moimi klubami w trzech różnych krajach.

Te cztery cechy składają się na moją osobowość. Potrzeba napisania tej autobiografii wzięła się stąd, że chciałbym być postrzegany szerzej niż tylko jako wytatuowany koleś na motocyklu bez hamulców.

Chcę, aby świat wiedział, skąd pochodzę. Co przeżyłem, przez co przeszedłem, jak ciężko pracowałem, odkąd skończyłem z imprezami, i ile mnie kosztowało, by znaleźć się tu, gdzie dziś jestem. Jazda na żużlu to mój sposób na życie i utrzymanie. Nie zamieniłbym tego na nic innego.

Gdy wróciłem do Europy, miałem 15 lat. Byłem krótko przed dwudziestką, gdy umarł mój Tata. Choć mocno się wtedy pogubiłem, w końcu odnalazłem właściwą drogę i zostałem trzykrotnym mistrzem świata.

Ani razu w mojej karierze nie pytałem nikogo w rodzaju Tony’ego Rickardssona, sześciokrotnego mistrza świata, ani Jasona Crumpa, jedynego Australijczyka w historii, który zdobył ten tytuł trzykrotnie, jak żyć i co robić, aby osiągnąć w żużlu tyle co oni.

Chcę przekazać młodzieży wszystko, co wiem. Z przyjemnością podzielę się każdym okruchem wiedzy, który zgromadziłem. Nie boję się ujawniać swoich sekretów, bo co mi szkodzi? Do czasu, gdy ktoś z moich słuchaczy dostanie się do Grand Prix, zapewne będę już na sportowej emeryturze, więc nie mam się czym przejmować. Mam nadzieję, że dzięki tej książce młodzi ludzie unikną niektórych sytuacji i wyciągną wnioski z moich błędów.

W zasadzie mam szczęście, że mogę dziś opowiadać o swoim życiu… Za czasów szkolnych znalazłem się w sytuacji, w której zaledwie ułamek sekundy dzielił mnie od śmierci. Innym razem omal nie straciłem kilku palców, kiedy niezbyt mądrze próbowałem sprawdzić, czy łańcuch w rowerze jest dobrze napięty.

Naprzeciwko naszego domu w Australii znajdował się skatepark. Podczas robienia akrobacji na rowerze często pękał mi łańcuch, więc w końcu kupiłem sobie gruby łańcuch przemysłowy i założyłem go do BMX-a. Niedługo później przejeżdżałem tamtędy w drodze do szkoły. W pewnym momencie sięgnąłem dłonią do łańcucha, aby sprawdzić jego napięcie. Pamiętałem, że na środku skateparku stał metalowy słup, na który trzeba było uważać. Z ręką na łańcuchu podniosłem więc głowę, aby skontrolować swoje położenie.

Ten ruch sprawił, że automatycznie docisnąłem pedały, przez co obracający się łańcuch uciął mi koniuszek środkowego palca prawej dłoni. Krew lała się ciurkiem.

Dotarłem do szkoły i poszedłem z tym prosto do dyrektora. Wezwano mamę, a ona zabrała mnie do najbliższego szpitala, gdzie czekaliśmy sześć godzin na izbie przyjęć. Palec cały czas krwawił.

Kiedy w końcu ktoś przyszedł, żeby mnie obejrzeć, usłyszeliśmy, że tutaj nic z tym nie zrobią i musimy jechać do innego szpitala, gdzie mają chirurga plastycznego. Minęła mniej więcej doba, nim trafiłem na stół operacyjny, a lekarze zszyli mój środkowy palec z fałdą skóry poniżej kciuka. Musiałem tak chodzić sześć tygodni. Potem szwy zdjęto, aby przywrócić normalne funkcjonowanie dłoni. Na szczęście od tamtej pory wszystko jest w porządku, ale mogło skończyć się różnie. Równie dobrze mógłbym na zawsze stracić możliwość trzymania kierownicy.

Wypadek z palcem przydarzył mi się, kiedy miałem 13–14 lat. Jednak najbardziej przerażające chwile przeżyłem jakiś rok później. Razem z Tatą załadowaliśmy na pick-upa motocykle crossowe i wybraliśmy się za miasto, żeby sobie pojeździć.

W niektórych australijskich stanach w wieku 15 lat można otrzymać tymczasowe prawo jazdy, które pozwala na prowadzenie samochodu, o ile masz ze sobą kogoś, kto ma pełne prawo jazdy.

Spędziliśmy cały dzień w miasteczku Lancelin na końcu stanowej sześćdziesiątki, gdzie śmigaliśmy sobie po wydmach.

W drodze powrotnej wsiadłem za kółko. Kiedy tak jechaliśmy, Tata ze zmęczenia usnął, czego nie powinien robić, jadąc z młodocianym kierowcą. Ja też kilka razy przymknąłem oczy. Pewnie każdemu się zdarza, kiedy się prowadzi, będąc zmęczonym.

Tata nadal spał, ja również zaczynałem przysypiać. Żeby nie odpłynąć, otworzyłem okno. Jechaliśmy zwyczajną drogą, po jednym pasie w każdym kierunku. Ta trasa była jednak niebezpieczna, cieszyła się złą sławą wśród kierowców. Każdego roku ginęło tam około 30 osób.

W którymś momencie nie wytrzymałem i usnąłem, przez co zjechałem na przeciwny pas. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem samochód jadący prosto na nas. Skręciłem gwałtownie w lewo, a potem w prawo. Odbiłem się od krawężnika, co jakimś cudem pozwoliło mi wrócić na właściwy pas (w Australii, podobnie jak w Anglii, obowiązuje ruch lewostronny).

Do dziś nie wiem, jakim cudem minęliśmy ten samochód, ale na pewno byliśmy o włos od śmierci. Gdybym otworzył oczy ułamek sekundy później, doszłoby do czołowego zderzenia, z którego nikt z nas nie wyszedłby żywy. Po tym wydarzeniu byłem tak przerażony, że przez dobry miesiąc nawet nie myślałem o wsiadaniu za kółko.

To wydarzenie nauczyło mnie, że lepiej nie prowadzić auta, gdy jest się przemęczonym. Zawsze zwracam na to uwagę młodym chłopakom, którzy po meczu ruszają w drogę powrotną do domu. Lubię sobie myśleć, że moje doświadczenie może pomóc im skupić się na ważnych rzeczach, czy to na torze, czy poza nim.

Jeśli chodzi o jazdę na żużlu, zawsze byłem lojalny wobec klubów, dla których jeździłem. Jeśli już skądś odchodziłem, to miałem konkretne i ważne powody.

W Anglii jeździłem w barwach Scunthorpe, Rye House i Wolverhampton. Zmiany barw na Wyspach wynikały z tego, że chciałem iść wyżej i rozwijać swoją karierę.

Z kolei w lidze polskiej występowałem w Częstochowie, Gnieźnie i we Wrocławiu. Z Włókniarza odszedłem tylko dlatego, że woleli postawić na polskiego juniora, który raz po raz zaliczał upadki. Nawet gdy nie jeździł, ja nie mogłem za niego wskoczyć. Wypożyczyli mnie więc na jeden sezon do Gniezna, które startowało wtedy w pierwszej lidze, ale skończyło się to nie najlepiej. Na koniec sezonu 2011 oba zespoły spotkały się w barażach o Ekstraligę, a ja kompletnie zawaliłem pierwsze spotkanie, zdobywając tylko cztery punkty.

Jakby tego było mało, pewna osoba z Gniezna, która obecnie nie pracuje już w klubie, oskarżyła mnie o umyślne odpuszczenie meczu, gdyż formalnie byłem przecież zawodnikiem Włókniarza na wypożyczeniu. W rewanżu nie pojechałem, bo dopadła mnie grypa. Odpuściłem też przez nią finał Indywidualnych Mistrzostw Elite League, które były zaplanowane na ten sam weekend.

Jako że Włókniarz nie widział mnie w składzie na kolejny sezon, przeniosłem się do Wrocławia, w którym jestem już dziewięć lat.

W lidze szwedzkiej miałem więcej klubów, bo aż pięć, ale – jak wspomniałem – zawsze pojawiały się poważne powody do zmiany pracodawcy.

W Vargarnie wisieli mi kasę. Na przedłużenie kontraktu w Dackarnie miałem zbyt wysoką średnią. W Vetlandzie z kolei jeździło mi się świetnie, ale mają tam dość specyficzny tor, który trochę mi się znudził. Poza tym pracę w klubie zakończył mój serdeczny przyjaciel, Bosse Wirebrand. Chętnie osiadłbym na dłużej w Masarnie Avesta, jednak popadli tam w kłopoty finansowe, w związku z czym przeniosłem się do Indianerny, gdzie jeżdżę od dwóch lat. Traktują mnie dobrze, płacą co tydzień, więc nie widzę powodu, żeby uciekać.

Skoro masz klub, z którego jesteś zadowolony, to po co zmieniać na siłę?

Jeżeli chodzi o moją „prawdziwą osobowość”, to jestem dość wygadany, co niektórych może irytować. Nie owijam w bawełnę i zawsze jestem szczery do bólu, co często ściąga na mnie kłopoty. Wiem, że są tacy, którzy uważają mnie za aroganta, egocentryka i samoluba. Odbijając piłeczkę, przyznam, że czasami czuję się na Wyspach niedoceniany, zwłaszcza odkąd zrezygnowałem z ligi angielskiej, co wyjaśnię później. Mam wrażenie, że to przejaw typowej brytyjskiej mentalności: najpierw zrobią z ciebie bohatera, a za chwilę zgnoją.

Zjadłem na tym zęby. Zawsze znajdzie się ktoś chętny do tego, żeby się przyczepić. Akurat w tej kwestii niczym nie różnię się od innych brytyjskich sportowców. Kibice pragną, żebyś odnosił dla nich kolejne sukcesy, ale kiedy tylko zrobisz coś nie po ich myśli, zmieszają cię z błotem.

Jasne, można sobie tłumaczyć, że ci wszyscy hejterzy to idioci. Problem polega na tym, że jest ich od groma, przez co czasami potrafią zepsuć humor. Nie mówimy tu o dwóch, ale 200 albo nawet 300 osobach w skali roku. Jednak mam na nich swój sposób: blokuję ich na Twitterze i już.

Przeszukując Twittera pod hasłem „Woffinden”, widzę wszystkie posty na swój temat, nawet jeżeli nie zostałem w nich oznaczony. Kiedy ktoś po mnie jedzie, sprawdzam sobie jego profil. Jeżeli mnie obserwuje, daję mu bloka. I tak z każdym, kto ma ze mną jakiś problem. Frustruje mnie ten hejt. Patrząc, jak jakaś kompletnie nieznana mi osoba krytykuje mnie w necie, zastanawiam się, czy ja naprawdę zasługuję na to, żeby dostawać takie komentarze od kogoś, kto tylko pierdzi w stołek. Wycierają sobie gębę moim nazwiskiem, i to na oczach innych ludzi.

Moi hejterzy zapewne nie zdają sobie sprawy, że tylko nakręcają mnie do wygrywania. Czerpię z tych negatywnych wypowiedzi motywację, więc to w sumie jakaś korzyść. Wszystkie te bzdury napędzają mnie do tego, aby osiągnąć jeszcze więcej, trenować jeszcze mocniej, jeździć jeszcze szybciej – by udowodnić im, że się mylą.

Jak dowiecie się z tej książki, przeżyłem w życiu mnóstwo wzlotów i upadków. Byłem na dnie i na szczycie. Jednak koniec końców w wieku 29 lat jestem trzykrotnym mistrzem świata.

Mam piękną żonę, którą kocham całym sobą, do szpiku kości (nawet tych połamanych). Mamy cudowną córeczkę, drugie dziecko w drodze, fajny dach nad głową i ładnych parę groszy na koncie.

Bywało i ciężko, nie powiem. Straciłem Tatę, w wypadku samochodowym zginął jeden z moich najlepszych kumpli. Ale ilu ludzi w moim wieku osiągnęło w życiu tyle co ja?

Tai Woffinden

Bez hamulców. Tai Woffinden. Autobiografia

Подняться наверх