Читать книгу W pogoni za szejkiem - Tara Pammi - Страница 3
ROZDZIAŁ DRUGI
Оглавление‒ Pobłażliwy? – Lauren bezskutecznie starała się zapanować nad drżeniem głosu. – Kazałeś swoim sługusom zamknąć mnie tutaj, chociaż w ogóle nie wysłuchałeś tego, co miałam ci do powiedzenia!
‒ Gdybyś była kimś innym, kara byłaby dużo bardziej surowa.
‒ Wymierzyłam ci policzek, to przecież jeszcze nie zbrodnia stanu!
‒ Zrobiłaś to w obecności przedstawicieli Rady Najwyższej, ludzi, którzy uważają, że kobiety powinny siedzieć w domu, chronione przed złem tego świata oraz własnymi słabościami.
‒ To jakieś archaiczne bzdury.
‒ Masz szczęście, że zgadzam się z tym poglądem. Kobiety są zdolne do oszustwa i manipulacji w tym samym stopniu co mężczyźni, bez dwóch zdań.
Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
‒ Więc jesteś nie tylko szejkiem, ale i mizoginem, tak? Mam już tego wszystkiego kompletnie dosyć!
‒ Nie jesteśmy w Nowym Jorku, moja droga, a ja z całą pewnością nie jestem chłopakiem z sąsiedztwa.
‒ To prawda – szepnęła.
Nawet w Nowym Jorku nie myślała, że ma do czynienia z kimś przeciętnym. Przedstawił jej się jako właściciel niewielkiej firmy eksportowej, który zmaga się z rozmaitymi trudnościami w Behraacie z powodu zachodzących tam politycznych zmian. Błysk zainteresowania w jego oczach, oczach wysokiego, niezwykle przystojnego, aroganckiego mężczyzny, zainteresowania nią, najzupełniej przeciętnie atrakcyjną pielęgniarką, która już dawno zdecydowała się na nudne, normalne, bezpieczne życie, natychmiast wytrącił ją z równowagi.
Właśnie dlatego tak chętnie przełknęła wszystkie jego kłamstwa.
Tymczasem on okazał się władcą jednego z bliskowschodnich państw, który, jeśli wierzyć mediom, siłą przejął tron. Był wcieleniem władzy, potęgi i ambicji, czyli wszystkiego, czym szczerze gardziła.
Biało-czarne płytki, którymi wyłożone były ściany pokoju, zawirowały jej przed oczami. Bezwładnie osunęła się na krzesło, włożyła głowę między kolana i zaczęła głęboko oddychać.
Egzotyczny zapach, który jej podstępne ciało uwielbiało ze wszystkich sił, wypełnił powietrze. Zafir stanął nad nią niczym mroczny cień i jego długie palce spoczęły na jej karku.
‒ Lauren?
Brzmiący w jego głosie niepokój szarpnął jej sercem, ale postanowiła dać odpór niebezpiecznym emocjom.
‒ Nie udawaj, że cię obchodzi, jak się czuję.
Zanim zdążyła się poruszyć, unieruchomił ją, otaczając ramionami.
‒ Wiedziałaś?
‒ Co miałabym wiedzieć? – wychrypiała z trudem.
Jej oczy zatrzymały się na wąskiej bliźnie biegnącej od lewego kącika jego ust do ucha. Doskonale pamiętała smak jego skóry i potężny dreszcz, który przeszył go, kiedy przejechała po tej bliźnie czubkiem języka.
‒ Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię – rzucił ostro.
Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. Wyczytała w nich to samo wspomnienie.
‒ Co miałabym wiedzieć? – powtórzyła z nagłym znużeniem.
‒ Wiedziałaś, kim jestem? To dlatego spoliczkowałaś mnie publicznie, a twój przyjaciel nakręcił tę scenę?
Minęło parę sekund, zanim jej leniwie pracujący mózg przetworzył dane, lecz gdy wreszcie zareagował, wspomnienia i urok chwili rozwiały się jak wątła mgła.
‒ O co ci chodzi?
Pochylił się nad nią, zabierając jej osobistą przestrzeń. Był tak blisko, że prawie dotykali się nosami, a jego oddech owiewał jej policzki.
‒ Twój przyjaciel David, dziennikarz, miał kamerę i utrwalił ten nieszczęsny incydent.
‒ I co z tego? Masz jakiś problem ze zrozumieniem określenia „dziennikarz”? David robił zdjęcia przez cały dzień i…
‒ Wiedział, co zamierzasz zrobić? – przerwał jej. – Zaplanowaliście to?
Zafir mówił cicho, lecz każde jego słowo ociekało podejrzliwością.
‒ Tak mało mnie znasz? – zapytała powoli.
Zamknął uszy na ból, który wyraźnie usłyszał w jej głosie.
Czuł pod palcami jej delikatną, ciepłą skórę i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że krew coraz szybciej krąży w jego żyłach. Coraz trudniej też przychodziło mu zapanować nad pragnieniem, żeby ją pocałować. Zamknął oczy i pod jego powiekami natychmiast pojawiły się obrazy ulic Behraatu sprzed sześciu tygodni, widok ludzi ginących w czasie rozruchów, zniszczenia, jakie Tarik sprowadził na swój kraj. Te wspomnienia błyskawicznie odsunęły na bok jego fizyczne pragnienia.
Wrócił do równowagi, podniósł powieki i popatrzył na nią uważnie.
‒ Czy my się w ogóle znamy? – zapytał. – Wiemy tylko, co lubimy w…
‒ Przestań – zarumieniła się gwałtownie.
‒ Nasza znajomość trwała dwa miesiące. Przywiozłem Humę na ostry dyżur w twoim szpitalu. Powiedziała ci, że jestem bogaty, a ty postanowiłaś poprosić mnie o dotację na rzecz szpitala. Rzuciłaś mi wyzwanie i ja… Ja je podjąłem. Zdawałem sobie sprawę, że popełniam błąd, ale wdałem się w romans z tobą. Fakt, że wcześniej przez parę miesięcy nie miałem kobiety, niewątpliwie miał tu pewne znaczenie.
Mówił jak bezwzględny drań, którym przecież był, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że nagle pobladła jak ściana i cofnęła się, jakby nie mogła znieść myśli o jakimkolwiek kontakcie nie tylko z jego ciałem, ale nawet cieniem.
‒ Nie zapominajmy też, że sypialiśmy ze sobą, ponieważ obojgu nam bardzo to odpowiadało – dokończył. – Więc naprawdę nie wiem, do czego jesteś zdolna. Wiem natomiast, że zawsze pielęgnowałaś dość bliskie kontakty z prasą. Twój przyjaciel David jest reporterem, warto wspomnieć o tej prawniczce, Alicii…
Lauren drżącymi palcami odgarnęła włosy z czoła.
‒ Alicia pomogła mi założyć schronisko dla ofiar przemocy w Queens. Nie mam pojęcia, co mogłabym zyskać, pokazując światu twoje prawdziwe oblicze.
‒ Muszę mieć to nagranie wideo – oświadczył dobitnie. – Obecny klimat polityczny w Behraacie jest bardzo niepewny i nawet coś tak pozornie nieskomplikowanego jak kłótnia kochanków może zostać zinterpretowane na różne sposoby. Mój poprzednik wielokrotnie nadużył władzy, traktował kobiety jak zabawki. Ta scenka, którą odegrałaś, podważa moją wiarygodność i przedstawia mnie jako kogoś, kto w gruncie rzeczy niczym się od niego nie różni.
Rozpostarła smukłe palce prawej dłoni i zaczęła je po kolei zginać.
‒ Nadużywanie władzy? Jak najbardziej. Traktowanie kobiet jak zabawek? Proszę bardzo. Wygląda na to, że świetnie nadajesz się na władcę Behraatu.
W jego oczach błysnął płomień gniewu. Nie mógł znieść myśli, że uważa go za bardzo podobnego do Tarika.
‒ Zawsze traktowałem cię z największym szacunkiem.
‒ Z szacunkiem? – powtórzyła drwiąco. – Gdybyś mnie szanował, nie zachowywałbyś się wobec mnie w tak podejrzliwy sposób, a przede wszystkim nie zniknąłbyś z mojego życia bez słowa, w środku nocy! Trzeba było jeszcze zostawić kopertę z plikiem banknotów, no i polecić mnie twoim kumplom!
‒ Dosyć! Jak śmiesz tak do mnie mówić!
Nagle znalazł się tuż obok niej, jego ciało było niczym fala agresji i zmysłowego ognia. Rozwścieczyła go, a jednak nie czuła lęku.
Głupia, nierozważna Lauren.
‒ Dlatego to zrobiłaś? Bo byłaś na mnie zła i uznałaś, że powinnaś się na mnie zemścić?
‒ Nic o mnie nie wiesz – odparła po chwili milczenia. – A ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak niewiele wiem o tobie.
‒ Nie masz pojęcia, co zrobiłaś – warknął. – Jesteś gotowa stawić czoło konsekwencjom? Wziąć na siebie odpowiedzialność za następne rozruchy?
Wiedziała już wystarczająco dużo o okropnościach, jakie stały się udziałem mieszkańców Behraatu. Chciała jak najszybciej zakończyć ten koszmar i wrócić do Nowego Jorku. Uchwyciła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku.
‒ Wyjaśnię ci to, chociaż nie powinnam tego robić. Twoje podejrzenia, że David i ja zaplanowaliśmy całe to wydarzenie, są po prostu śmieszne. On nawet nie wie, że mieliśmy romans.
‒ Więc dlaczego uciekł? Dlaczego zostawił cię samą, dlaczego nie próbował dowiedzieć się, co się z tobą stało?
‒ Może dlatego, że wbrew temu, co twierdzisz, kroczysz tą samą drogą co poprzedni szejk? Kazałeś swoim ludziom zatrzymać mnie za to, że cię spoliczkowałam, więc jak możesz go winić? I niby co David miałby zrobić z tymi zdjęciami? Puścić je na YouTube?
Wyraz jego oczu powiedział jej, że właśnie tego się obawiał. Wyciągnął z kieszeni jej komórkę i podał ją jej.
‒ Zadzwoń do niego. Powiedz, żeby przyszedł do holu i przyniósł kamerę.
‒ Dlaczego?
Spojrzał na nią ze złością.
‒ Żeby skasować nagranie.
‒ Mówiłam ci, że nawet jeżeli to sfilmował, był to jedynie przypadek. David nigdy celowo nie zrobiłby mi krzywdy, znam go.
Pod skórą jego skroni zapulsowała fioletowa żyłka, przez twarz przemknął dziwny grymas.
‒ Znasz go tak dobrze jak znałaś mnie, czy jeszcze lepiej?
W pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiała tego pytania.
‒ Co… Co masz na myśli?
‒ Poszłaś ze mną do łóżka w trzy dni po tym, jak się poznaliśmy. Wybrałaś się na drugi koniec świata, żeby się zobaczyć z mężczyzną, który cię zostawił. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie pokładałbym zbyt wielkiej wiary w twoich zdolnościach oceny drugiego człowieka.
Z ust Lauren wyrwał się cichy jęk. Jej zdolności oceny drugiego człowieka? Powoływał się na słabość ich obojga, na brak kontroli nad zmysłami?
‒ Ty też jesteś manipulatorem – wyszeptała cicho, powoli, zupełnie jakby musiała przekonać się do własnych słów.
Narastający ból głowy ograniczał jej pole widzenia.
‒ David nie ma pojęcia o naszym romansie – wycedziła z naciskiem. – Kiedy mi powiedział, że wybiera się do Behraatu, namówiłam go, żeby zabrał mnie ze sobą. Musiał nawet zaczekać parę dni, aż dostanę wizę. Nie wiedział, co jest celem i powodem mojej podróży, naprawdę.
‒ Dlaczego przyjechałaś?
Pewnie dlatego, że jestem sentymentalną idiotką, przemknęło jej przez głowę. Dlatego, że niczego się w życiu nie nauczyłam.
Zafir miał rację. Jej zdrowy rozsądek oddalił się w nieznane tamtego dnia, kiedy sześć tygodni temu obudziła się rano i zrozumiała, że ją zostawił. Jednak teraz musiała się przestać zachowywać jak pierwsza naiwna. Najwyższy czas.
‒ Myślałam, że nie żyjesz. – Tępy ból, z którym zmagała się przez ponad miesiąc, odezwał się znowu. – Przyjechałam zobaczyć Behraat, o którym tyle mi opowiadałeś. Przyjechałam tu, żeby się opłakiwać.
Drgnął i cofnął się o krok. Nie był nawet w stanie ukryć zaskoczenia.
‒ Widziałam reportaże z rozruchów. Nie odzywałeś się, wiedziałam, że wiele osób zginęło podczas walk, więc pomyślałam, że ty też, za twój kraj. – Wzięła głęboki oddech i potarła powieki, nagle niewyobrażalnie zmęczona. – Jestem głupia, prawda? Gdyby ci na mnie zależało, sięgnąłbyś po telefon, albo nie, zaraz, po prostu wydałbyś polecenie i jeden z twoich goryli zadzwoniłby, żeby mnie poinformować, że żyjesz. I że wszystko między nami skończone.
Patrzył na nią bez słowa, nawet nie mrugnął. Czyżby uważał, że wszystko to nie miało dla niej żadnego znaczenia? Czy ona sama nic dla niego nie znaczyła?
‒ Niczego ci nie obiecywałem.
Kiwnęła głową, chociaż naprawdę dużo ją to kosztowało.
‒ Jak słusznie zauważyłeś parę minut temu, połączył nas tylko przelotny romans, może nawet była to zaledwie wymiana usług seksualnych.
Roześmiała się, chociaż oczy miała pełne łez. Kręciło jej się w głowie, zupełnie jakby w pokoju zabrakło tlenu.
‒ Wreszcie dotarło do mnie, że człowiek, którego chciałam opłakiwać, po prostu nie istnieje – powiedziała.
Jej słowa uderzyły Zafira jak zaciśnięta pięść. Kiedy byli razem w Nowym Jorku, nie był ani odsuniętym od tronu, osieroconym synem, ani władcą. Był Zafirem, młodym mężczyzną, który mógł robić to, na co miał ochotę.
Jednak tamten czas już się skończył.
Lauren oblizała wargi, z wyraźnym trudem przełknęła ślinę i zbladła jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe.
‒ Jeśli więc nie zamierzasz poddać mnie torturom, to poleć jednemu ze swoich ludzi, by przynieśli mi szklankę wody. Strasznie boli mnie gardło…
Zachwiała się i osunęła po ścianie na betonową podłogę, ale Zafir chwycił ją, zanim upadła i podtrzymał. Przyciągnął ją do siebie i odgarnął jedwabiste pasma włosów z rozpalonej twarzy. Nie ulegało wątpliwości, że Lauren jest poważnie odwodniona.
Coś takiego mogło się przydarzyć każdemu, kto pierwszy razy przyjechał do gorącego kraju, lecz jej omdlenie było bezpośrednim rezultatem jego czynów – to z jego polecenia zamknięto ją tu na cały ranek, bez wody.
Obejmując ją jednym ramieniem, sięgnął po telefon i wybrał numer Arifa. Delikatnie przesunął palcem po upartej linii jej szczęki, zafascynowany kontrastem swojej brązowej skóry z jej jasnym, prawie białym policzkiem.
No, właśnie… Zafascynowała go od pierwszej chwili, wystarczyło, że na nią spojrzał. Piękne rysy, cera jak alabaster i zmysłowe wargi, które kazały mu zapomnieć, że nie może pozwolić sobie na coś tak frywolnego jak płomienny romans. Zresztą nawet gdyby potrafił oprzeć się czarowi jej urody, i tak podbiłaby go ostrym językiem i pragmatycznym podejściem do życia. Nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobiety. Cały czas wiedział jednak, że ich związek może być tylko chwilowy i dlatego zostawił ją, kiedy przyszedł czas jego powrotu do Behraatu. Ale dlaczego nie powiedział jej, że wszystko skończone? Wystarczyłby jeden telefon, prawda? Dlaczego nie był w stanie go wykonać?
Kiedy drzwi się otworzyły, wziął ją na ręce i ostrożnie położył na noszach. Potrząsnął głową, gdy Arif otworzył usta, by coś powiedzieć. Obaj czekali w milczeniu, aż pielęgniarze sprawdzą jej tętno, ciśnienie krwi i temperaturę.
Nie mógł pozwolić jej odejść, musiał zdobyć tamto nagranie wideo, nie zamierzał jednak trzymać jej dłużej pod kluczem.
‒ Umieśćcie ją w gościnnym apartamencie w moim skrzydle pałacu – polecił. – Niech ktoś z mojej straży przybocznej stanie pod drzwiami, a doktor Farrah dokładnie sprawdzi, czy wszystko z nią w porządku.
Trzej obecni w pokoju mężczyźni zamarli. Rozkaz szejka stał w oczywistej sprzeczności z obowiązującymi w kraju zasadami, które surowo wykluczały obecność niezamężnej kobiety w pobliżu mieszkania mężczyzny, nawet jeśli taka okoliczność byłaby wynikiem pomyłki.
‒ Możemy przewieźć ją do kliniki dla kobiet w mieście i tam postawić straż – odezwał się Arif.
‒ Nie.
Nie chciał, by się ocknęła w szpitalu w obcym kraju, całkiem sama. To on ponosił winę za to wszystko i nie mógł pozwolić, by cierpiała jeszcze bardziej. Musiał mieć ją blisko siebie, w miejscu, gdzie mogłaby dojść do siebie z dala od pełnych niezdrowej ciekawości i niechęci oczu. Tak jak jej powiedział, nie był przeciętnym, zwyczajnym człowiekiem. Nie, był szejkiem i zamierzał skorzystać z przysługującej mu władzy, do diabła.
‒ Wykonaj mój rozkaz, Arif.
Spojrzał na nią ostatni raz, odwrócił się i ruszył do windy. W uszach wciąż brzmiały mu słowa Lauren: „Człowiek, którego chciałam opłakiwać, po prostu nie istnieje”.
Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bliska była prawdy. Tamten beztroski, łatwo ulegający namiętnościom człowiek, którego poznała w Nowym Jorku, rzeczywiście nie istniał.