Читать книгу W pogoni za szejkiem - Tara Pammi - Страница 4
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеLauren powoli uniosła powieki, czując lekkie szarpnięcie za przegub dłoni. Miała wrażenie, że usta ma pełne waty, zupełnie jakby bardzo długo nie piła. Rozejrzała się dookoła, podparła na łokciach i ostrożnie usiadła.
Leżała na wielkim łóżku, na miękkiej, pachnącej pościeli. Powietrze przepełnione było subtelnym aromatem róż, na przeciwległej ścianie wisiała ciemnoczerwona tkanina, zasłony z przejrzystego jedwabiu rozwiewał lekki wiatr. Przez głowę przemknęła jej myśl, że całej jej mieszkanie w Queens bez trudu zmieściłoby się w tym jednym pokoju.
‒ Jak to dobrze, że pani policzki wreszcie odzyskują normalny kolor – odezwał się kobiecy głos w nogach łóżka.
Lauren poruszyła się i znowu poczuła lekkie szarpnięcie. Gdy spojrzała na swoją rękę, zobaczyła wbitą w przegub igłę kroplówki. Nieznajoma kobieta zbliżyła się, położyła chłodną dłoń na czole Lauren i skinęła głową. Miała na sobie intensywnie czerwoną tunikę z kołnierzem i długimi rękawami, a pod nią czarne spodnie. Włosy nosiła ściągnięte w koński ogon, a skóra, odcień lub dwa jaśniejsza od miedzianej skóry Zafira, dosłownie promieniała i Lauren poczuła się przy niej jak przejrzysta zjawa.
‒ Gorączka spadła. Ma pani ochotę czegoś się napić?
Gdy Lauren kiwnęła głową, kobieta, zamiast podać jej szklankę, podtrzymała ją ramieniem i przytknęła brzeg naczynia do jej ust. Chłodny płyn w jednej chwili ukoił jej gardło i przywrócił normalne czucie w ustach.
‒ Gdzie jestem?
Gładkie czoło kobiety przecięła niewielka zmarszczka.
‒ W królewskim pałacu.
Lauren rozejrzała się po apartamencie z nową ciekawością. Tkaniny o bogatych, wibrujących barwach wspaniale kontrastowały z kremowymi ścianami, wysokie łukowate sklepienie z brązowymi lampami po obu stronach wychodziło na balkon, z którego widać było wieżyczki i kopuły pałacowej rezydencji.
Najpierw zamknął mnie i oskarżył o spisek, a teraz umieścił w królewskim apartamencie ze służbą, pomyślała z niedowierzaniem. Przesunęła palcem po spierzchniętych, popękanych wargach. Bluzka, którą miała na sobie, była katastrofalnie wygnieciona, kremowe spodnie wyglądały mocno nieświeżo.
‒ Nigdy dotąd nie zemdlałam – powiedziała. – Proszę wyjąć igłę kroplówki, bo chciałabym się umyć i wyjść.
Kobieta potrząsnęła głową.
‒ To niemożliwe.
Lauren miała za sobą ciężki dzień i nie zamierzała słuchać poleceń obcych osób.
‒ Przepraszam, ale kim pani jest?
‒ Należę do zespołu pałacowych lekarzy, jestem tu jedyną kobietą lekarzem. Jego wysokość polecił mi osobiście się panią zająć.
Minęła dłuższa chwila, zanim Lauren zdała sobie sprawę, kogo kobieta ma na myśli.
‒ Cóż, jeśli o mnie chodzi, to jego wysokość może sobie nadmuchać – mruknęła pod nosem.
Lekarka otworzyła usta ze zdumienia i popatrzyła na Lauren takim wzrokiem, jakby tej nagle wyrosły dwie dodatkowe głowy. Lauren poczuła się jak idiotka.
‒ Przepraszam, doktor…
‒ Doktor Farrah Hasan.
‒ Przepraszam, doktor Hasan, ale naprawdę muszę się zbierać. Gdyby była pani tak dobra i podała mi moją komórkę… ‒ Wskazała torbę z szarej, metalizowanej tkaniny, która wyglądała zupełnie nie na miejscu na wspaniałej sofie, obitej czerwonym aksamitem. – Chciałabym zadzwonić na lotnisko i zmienić godzinę odlotu…
‒ Nie może pani stąd wyjść, panno Hamby, i to nie tylko dlatego, że jego wysokość wyraźnie tego zabronił. – Lekarka mówiła pośpiesznie, jakby obawiała się, że Lauren znowu straci panowanie nad sobą. – Chodzi o pani stan, jest pani naprawdę bardzo osłabiona. Zalecałabym co najmniej tygodniowy odpoczynek w łóżku, a na długodystansowy lot może pani pozwolić sobie za jakieś dwa tygodnie.
‒ Mój stan? – Serce Lauren zaczęło bić tak mocno i szybko, że wyraźnie słyszała jego gorączkowe uderzenia. – Nie dolega mi przecież nic poza lekkim odwodnieniem…
Z winy jego wysokości, pomyślała, lecz tym razem udało jej się utrzymać język na wodzy.
‒ Mówię o pani ciąży – doktor Hasan zmarszczyła brwi. – Nie wiedziała pani?
Lauren gwałtownie potrząsnęła głową i stłumiła wybuch nerwowego śmiechu. Lekarka wciąż patrzyła na nią z tą samą powagą.
‒ Przecież to niemożliwe – wykrztusiła Lauren.
Opadła na łóżko, wstrząsana lawiną dreszczy.
Ciąża? Przecież brała tabletki, nie ominęła ani jednego dnia. Z całej siły ścisnęła prześcieradło w dłoniach, z kącików oczu pociekły jej łzy. Szok i lęk walczyły o lepszą pozycję w jej ciele i umyśle. Nie mogła być w ciąży. Dziecko potrzebowało bezwarunkowej miłości i stabilizacji, obojga rodziców, którzy stawiają potrzeby małej istoty ponad wszystkim innym, ponad własnymi ambicjami i obowiązkami.
Tymczasem ona i Zafir nie mieli do siebie ani odrobiny zaufania…
Panika ogarnęła ją szeroko rozpostartymi skrzydłami i znowu zrobiło jej się słabo.
‒ Proszę spokojnie oddychać – odezwała się doktor Hasan.
Lauren usłuchała polecenia, zadowolona, że ma przy sobie kogoś, kto powie jej, co ma robić. Kiedy przyszła do siebie, spod grubej warstwy przerażenia wydobyło się jakieś inne, nieznane uczucie. Podwinęła rąbek bluzki i przycisnęła rozpostarte dłonie do brzucha. W jej ciele oddychało maleńkie życie, które w tej chwili chyba dodawało jej odwagi, zupełnie niespodziewanie.
Dziecko.
Praca na oddziale pogotowia ratunkowego w szpitalu w Brooklynie pochłaniała całą jej energię, fizyczną i emocjonalną. Nigdy nie miała nawet chłopaka. Na co dzień miała do czynienia głównie z samotnymi matkami oraz ich problemami. Ta twarda rzeczywistość, w połączeniu z jej własnym dzieciństwem, na trwałe wyjaśniła jej przynajmniej jedną życiową okoliczność – nie powinno się sprowadzać na świat dziecka, które nie ma szans dorastać w cieple miłości obojga rodziców.
‒ Czy… Czy z dzieckiem wszystko w porządku?
Doktor Hasan uśmiechnęła się, chyba z ulgą, jakby wreszcie uspokoiła się co do umysłowego stanu Lauren.
‒ To bardzo wczesna ciąża, rzecz jasna. Jeśli chodzi o pani zdrowie, wszystko wydaje się w porządku, ale jest pani odwodniona, mam też pewne obawy co do poziomu żelaza we krwi. Nie ma się jednak czym martwić – tydzień porządnego odpoczynku, dobre jedzenie i wyjdziemy na prostą.
Lauren kiwnęła głową. Na samą myśl, że ma spędzić parę dni w pobliżu Zafira, robiło jej się zimno, nie zamierzała jednak ryzykować. Postanowiła zostać tu przez tydzień, a potem wrócić do Nowego Jorku, prawie zgodnie z planem.
Musiała uporządkować swoje życie, a nie mogła przecież zrobić tego tutaj. Szybko doszła do wniosku, że po powrocie dokładnie wszystko przemyśli i dopiero wtedy mu powie.
‒ Jest pani przyjaciółką Zafira? – zapytała.
W oczach lekarki pojawił się wyraz najszczerszej dumy.
‒ Tak. Zafir… To znaczy, jego wysokość i ja znamy się od dziecka.
‒ Czy jako pani pacjentka mogę liczyć na pani dyskrecję?
‒ Oczywiście.
‒ Proszę mówić mi po imieniu, dobrze? – Lauren zacisnęła dłonie na brzegu prześcieradła. – Bardzo mi zależy, żeby ta wiadomość została na razie między nami. Mój stan nie ma nic wspólnego z Zafirem, nie ma więc najmniejszego powodu, żeby o nim wiedział.
Lekarka zmarszczyła brwi.
‒ Oczywiście, nie jest to informacja, którą należy komukolwiek wyjawiać, jednak jeśli…
Lauren odwróciła się twarzą do ściany. Dla dobra wszystkich zainteresowanych w tej chwili powinna ograniczyć rozmowy z obcymi do absolutnego minimum.
Zafir z westchnieniem ulgi podpisał ostatni dokument i wrzucił go do tacki przeznaczonej dla jego asystenta. Jeden z jego ukochanych projektów, plan przekazania pieniędzy na zakup lepszego sprzętu medycznego w klinice dla kobiet na obrzeżach miasta, był już w fazie finalnej. Z kliniki korzystać miały kobiety z plemion nadal koczujących na pustyni, kobiety, którym opieka medyczna mogła uratować życie.
Podniósł się zza masywnego dębowego stołu, podszedł do barku, nalał sobie szklaneczkę whisky i wypił ją jednym haustem. Alkohol przemknął przez przełyk parzącym strumieniem, nie złagodził jednak gorzkiego uczucia frustracji. Świadomość, że Lauren jest w pałacu, w zasięgu jego ramion, wyczyniała dziwne rzeczy z samokontrolą Zafira.
Śmierć Tarika położyła kres ich romansowi, młody szejk nie był jednak w stanie wyrzucić z pamięci bezrozumnej rozkoszy, jakiej doświadczał w ramionach tej dziewczyny. Władca państwa nie mógł sobie pozwolić na romans, ponieważ nawet najbardziej przelotny jego związek natychmiast zwróciłby uwagę Rady Najwyższej, a także, co jeszcze ważniejsze, najdotkliwiej skrzywdzonych obywateli kraju. Zdawał sobie sprawę, że musi stworzyć inny wizerunek panującego, zdecydowanie odciąć się od skandalicznego stylu życia Tarika. Mimo to jednak…
Do gabinetu wszedł Arif, trzymając w ręku malutką kamerę.
‒ Znaleźliśmy go.
‒ I?
‒ Dobrowolnie oddał film, powiedział, że w żadnym razie nie zamierza naruszyć równowagi władzy w Behraacie. Pod warunkiem, że dostanie wyłączność na wywiad z tobą.
Wiadomość, że przyjaciel Lauren nie zainteresował się jej losem, podczas gdy ona nie chciała go zdradzić, w jakiś perwersyjny sposób ucieszył Zafira.
‒ Nie pytał o Lauren?
‒ Pytał. Zaprowadziłem go do niej. Uspokoił się, że jest bezpieczna, ale był wyraźnie zaciekawiony, dlaczego przebywa w królewskim pałacu.
Szejk przeczesał palce włosami.
‒ Powiedz, co naprawdę myślisz, Arif.
‒ Odeślij ją do Stanów, najlepiej natychmiast.
Nie było w kraju drugiego człowieka, który ośmieliłby się w taki sposób zwracać do władcy, jednak stary mentor szejka zawsze miał na względzie przede wszystkim dobro państwa.
‒ Dlaczego? – zapytał.
‒ Ta kobieta przynosi ze sobą kłopoty. Wystarczyły dwa dni i już wyraźnie cię zdekoncentrowała.
Zafir potrząsnął głową.
‒ Odszedłem od niej w środku nocy, bez słowa. Nie zdradziłem jej, kim jestem.
Zawsze myślał o Behraacie, ale czy to oznaczało, że nie miał prawa nawet do odrobiny przyjemności?
‒ Jej gniew jest zrozumiały – dorzucił.
‒ Nie możesz pozwolić, by cokolwiek sprowadziło cię z twojej ścieżki. – Arif wciąż patrzył mu prosto w oczy.
‒ Mam żyć jak pustelnik?
‒ Najlepiej będzie, dla Behraatu i dla ciebie, jeżeli znajdziesz sobie odpowiednią młodą kobietę, taką, która będzie dobrze wiedziała, jakie miejsce przypadnie jej w twoim życiu, i poślubisz ją. W ten sposób umocnisz swoją pozycję w oczach Rady Najwyższej.
Miłą, posłuszną i uległą Behraatkę, która nigdy nie podniesie głosu i której nawet do głowy nie przyjdzie, że mogłaby podnieść rękę na męża – taką powinien mieć żonę. Na razie nie spieszyło mu się jednak do tej świetlanej przyszłości.
Jego uwagę przykuł wiszący na ścianie portret żony Tarika, Johary. Johara była subtelną, piękną, nieśmiałą córką członka potężnej Rady Najwyższej – Zafir potrzebował właśnie takiej kandydatki na żonę.
Lauren stanowiła jej całkowite przeciwieństwo – była wysoka, smukła, pracowita, twarda, czasami szorstka i szczera do bólu. O nic nie prosiła, nie stawiała mu żadnych warunków i żądań. Nie miała żadnego życia osobistego, przyjaciół znajdowała głównie w pracy, na szpitalnym oddziale ratunkowym.
Byli jak dwa statki, które mijają się u wejścia do portu.
Mimo tego wszystkiego przyjechała do obcego kraju, żeby go szukać. Był dla niej na tyle ważny, że chciała go opłakiwać.
Była niebezpieczną pokusą dla mężczyzny, który niezwykle rzadko pozwalał sobie na osobiste związki.
‒ W moim życiu zawsze najważniejszy będzie Behraat – odezwał się cicho. – I żadna kobieta tego nie zmieni.
Ale ten jeden, jedyny raz chciał przeżyć coś wyłącznie ze względu na siebie. Sama zdecydowała się tu przyjechać, prawda? Może miała być jego nagrodą po brutalnej rzeczywistości ostatnich kilku tygodni…
Myśl o niej sprawiła, że mięśnie jego ciała boleśnie napięły się z pożądania. Musiał naprawić krzywdę, którą jej wyrządził, i wiedział, jak to zrobić.
Z bycia władcą wynikały jednak pewne korzyści.
Lauren pchnęła drzwi i wyszła na balkon. Zmierzch zapadał powoli, malując niebo na zachodzie ciemnym odcieniem purpury. Ciaśniej otuliła się kaszmirowym swetrem, ponieważ robiło się już chłodno.
Spędziła już w Behraacie cały tydzień, a wciąż zdumiewało ją, jak szybko gorące dni przeistaczały się w zimne wieczory. Nie mogła uwierzyć, że mieszka w królewskim pałacu, rezydencji władców Behraatu, bogato zdobionej wieżyczkami i kopułami. Dookoła niej rozpościerały się cudowne, starannie zaprojektowane ogrody, usiane fontannami, krętymi dróżkami i brukowanymi dziedzińcami. Była to sceneria rodem z bajek o księżniczkach, które ciotka czytała Lauren z książki przywiezionej przez jej rodziców z jednej z licznych misji dyplomatycznych w odległych, egzotycznych krajach, właśnie takich jak Behraat. W apartamencie, który jej przydzielono, na szerokim antycznym łożu połyskiwała pościel z najdelikatniejszej bawełny przetykanej delikatną złotą nicią oraz satynowe draperie. W łazience znajdowała się marmurowa wanna, w sam raz dla księżniczki. Miękkie, barwne chodniki pieściły bose stopy, na ścianie wisiało ogromne lustro w złoconej ramie. Ze wszystkich stron otaczały ją symbole bogactwa Zafira, a każdy z nich kpił z niej, uświadamiając niewyobrażalną różnicę, rozdzielającą ich światy.
Wróciła do pokoju. Niepokój i poczucie niepewności dręczyły ją wciąż tak samo, chociaż od momentu, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, minęła już cała doba.
‒ Skończyłaś medycynę? – rzuciła w stronę Farrah, która towarzyszyła jej praktycznie przez cały czas.
Arabka podniosła wzrok znad notesu i kiwnęła głową.
‒ Nie przeszkadza ci, że on kazał ci wziąć na siebie rolę mojej niańki?
‒ To niewielka prośba ze strony człowieka, który uratował mnie w najgorszej chwili mojego życia, kiedy nawet rodzina odwróciła się do mnie plecami. – Doktor Hasan odłożyła notatnik. – Poza tym nie ulega dla mnie wątpliwości, że jesteś ważna dla niego.