Читать книгу Bad Mommy. - Tarryn Fisher - Страница 6

Dwa
Ostra

Оглавление

– Właściwie to nie mam obsesji na ich punkcie.

– Nie?

– Nie. – Dlaczego mój głos brzmiał w ten sposób? Dotknęłam gardła i chrząknęłam. – Interesują mnie, to prawda. Ale nie jestem… szalona. – Dlaczego ciągle zapewniałam ludzi, że nie jestem wariatką? Dlatego że oni wszyscy są tacy normalni, nudni?

– Fig. – Terapeutka wychyliła się z fotela, od jej okularów w czerwonych oprawkach odbiło się światło.

Ja za to spuściłam wzrok i zaczęłam patrzeć na jej buty, również czerwone. Wszystko idealnie dopasowane. Zupełnie jakby osobowość straciła znaczenie. Postukałam po zegarku w kolorze złotego różu, a potem podniosłam rękę, żeby włożyć palec w srebrne kółko w moim uchu. Może terapeutka to zauważy i ją zainspiruję. Właśnie na tym polega sens życia. Sprawiać, by inni zechcieli być tobą.

– Jechałaś za matką i córką całą drogę z parku, prawda?

Przekręcała moje słowa, próbując nadać im ton szaleństwa. W tym tkwiło ryzyko chodzenia do psychologa.

– Jechałam z powrotem na moje osiedle – poprawiłam ją. – Wracałam z parku. A one mieszkają bardzo blisko.

Myślałam, że to rozwiąże sprawę, jednak ona wbijała we mnie wzrok.

– Czyli wcale nie zatrzymałaś się pod ich domem i nie obserwowałaś go przez kilka godzin, żeby zobaczyć ojca dziewczynki?

– Owszem, zatrzymałam się – przyznałam. – Już to tłumaczyłam. Byłam ciekawa.

Znowu usiadła głębiej w fotelu i zapisała coś w notatniku. Wyciągałam szyję, lecz terapeutka zawodowo ukrywała różne rzeczy. Może była psychopatką. Spisywanie notatek, których nie mogę przeczytać, było okazywaniem swojej władzy, prawda?

– A jak często zdarzało ci się tak robić od tamtego pierwszego razu?

Nagle tak bardzo zachciało mi się pić, że język przykleił mi się do podniebienia. Rozejrzałam się po gabinecie w poszukiwaniu wody. Ciepłe powietrze leciało z otworów wentylacyjnych w suficie. Zdjęłam niedawno kupiony sweter i oblizałam usta.

– Kilka razy – powiedziałam swobodnym tonem. – Mogę się napić wody?

Pokazała mi małą lodówkę stojącą w kącie pomieszczenia, wstałam i podeszłam do niej. W środku stały rzędy miniaturowych buteleczek. Chwyciłam jedną z końca, żeby wybrać najchłodniejszą, i wróciłam na swoje miejsce. Grałam na zwłokę, otwierając powoli butelkę i łapczywie pijąc wodę. Jeszcze chwila i usłyszę, że nasz czas się skończył, a na ostatnie pytanie odpowiem za tydzień. Jednak terapeutka nie zakończyła naszej sesji, a ja zaczęłam się pocić.

– Dlaczego twoim zdaniem czujesz się tak silnie związana z tą matką i jej córką?

Zaskoczyła mnie. Spróbowałam się rozluźnić, skrobiąc delikatnie paznokciem nadgarstek i zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Nie wiem. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. Może dlatego, że dziewczynka jest w wieku, w jakim byłaby moja córka.

Tamta pokiwała głową, a ja wtuliłam się mocniej w poduszki.

– I może dlatego, że ta kobieta…

– Jej matka?

Posłałam jej groźne spojrzenie.

– Ta kobieta – podkreśliłam – nie wygląda tak, jak inne matki. Jest antymatką.

– Niepokoi cię to czy fascynuje?

– Nie wiem. Może jedno i drugie.

– Opowiedz mi o niej, o tej matce. – Rozsiadła się wygodniej na fotelu, za to ja zaczęłam nerwowo skubać skórki wokół paznokci.

– Ubiera się tak, że inne matki się na nią gapią. Skórzane spodnie, koszulka z Nirvaną pod blezerem. Nie widziałam jeszcze, żeby ktoś nosił tyle bransoletek. Raz założyła czarną fedorę i szarą prześwitującą koszulę. Gdyby nie długie włosy, cały świat zobaczyłby jej sutki.

– A jak pozostałe matki reagują na jej obecność na placu zabaw? – zapytała. – Zauważyłaś?

Tak. Właśnie dlatego w ogóle zwróciłam na nią uwagę. Patrzyłam, jak na nią patrzą, i dałam się wciągnąć.

– Nie próbuje nawet rozmawiać z innymi matkami. Da się wyczuć, że właśnie z tego powodu jej nie lubią. Wzgardziła nimi, zanim one miały szansę wzgardzić nią. Moim zdaniem to genialne posunięcie. Teraz są jak stado psów i gapią się tylko na nią, czasem z ciekawością, czasem wręcz nieprzyjaźnie.

– Podoba ci się to?

Zastanowiłam się.

– Tak, chyba podoba mi się, że ona ma to gdzieś. Zawsze chciałam tak umieć, nie przejmować się.

– Dobrze jest patrzeć na siebie z dystansu – odparła. – Ocenić swój sposób działania.

– Więc dlaczego ich śledzę? – zapytałam w chwili szczerości.

– Nasz czas się skończył. Widzimy się w przyszłym tygodniu, Fig. – Uśmiechnęła się.

Późnym wieczorem tego samego dnia pojechałam pod dom Złej Mamy i zaparkowałam blok dalej. Myślałam, żeby zrezygnować, ale nie dam się zastraszyć jakiejś tam psycholożce. Na dworze panował chłód. Sięgnęłam po bluzę, która leżała na tylnym siedzeniu, i włożyłam ją, starannie schowałam włosy pod kapturem. Wątpiłam, żeby ktokolwiek mnie przyłapał, ale tak jasne włosy zwracają uwagę. W tej części miasta mieszkały młode rodziny, których porządni członkowie kładą się do łóżka przed dwudziestą drugą, jednak ostrożności nigdy za wiele. Uznałam, że moją przykrywką będzie późne bieganie. Dość niewinne. Gdyby ktoś wyjrzał w tej chwili przez okno, zobaczyłby kobietę w dresie, która próbuje być najlepszą wersją samej siebie. Schyliłam się, żeby poprawić sznurówki nowych butów. Kupiłam je w sieci specjalnie na tę okazję. Widziałam takie na nogach Złej Mamy w parku – śnieżnobiałe z akcentami w leopardzim wzorze. Od razu zapragnęłam takie mieć. Wyobraziłam sobie, jak wpadamy na siebie w sklepie albo na stacji benzynowej i słyszę od niej: „O, mam takie same buty! Czy one nie są cudowne?”. Nauczyłam się tej sztuczki od matki, która w ten sposób podrywała mężczyzn po odejściu od ojca. „Udajesz, że lubisz coś, co oni lubią, żebyście mieli coś wspólnego. Może naprawdę to polubisz i wtedy wygrywasz podwójnie”.

Zostało jeszcze kilka kroków.

Rozejrzałam się spłoszona po uliczce z malowanymi ręcznie skrzynkami pocztowymi i bujnymi kobiercami kwiatów. Ani żywej duszy. W większości okien nie paliły się już światła. Przez kilka sekund biegłam w miejscu, a potem chwyciłam drzwiczki skrzynki i szarpnęłam. W środku znalazłam trzy listy, a na nich małe brązowe pudełko. Zabrałam wszystko i schowałam w ogromnej kieszeni bluzy, jednocześnie się rozglądając. Buty piły mnie w palce i niczego tak nie pragnęłam, jak rozsiąść się na kanapie z filiżanką herbaty i pocztą Złej Mamy. Może nawet zjem do tego ciasteczka, te z puszki z małym szkockim terierem.

Pierwsze, co zrobiłam po powrocie do domu, to rozebrałam się. Spodnie są dla łajz. Poza tym wpijały mi się w talię i sprawiały, że nad paskiem zbierała się fałda – a to paskudne uczucie. Zaniosłam pocztę Złej Mamy do kącika jadalnego i odłożyłam bez zaglądania do środka. Cierpliwości, powiedziałam sobie. Wszystko, co najlepsze, wymaga cierpliwości. Zrobiłam herbatę, starając się dolać mleka w idealnym momencie. Chwyciłam puszkę ze szkockimi ciasteczkami i zaniosłam razem z filiżanką do kącika – sama odnowiłam te stare drewniane meble – usiadłam na jednym z żółtych krzeseł. Rozłożyłam koperty na stole, na końcu sięgnęłam po paczkę. Głęboki oddech, dobra… Przewróciłam pierwszą adresem do góry. Kobieta nazywała się Jolene Avery.

– Jolene Avery – powiedziałam na głos. A potem, żeby nie dać się czarowi pięknego imienia, dodałam: – Zła Mama.

Otworzyłam kopertę pilniczkiem i wyciągnęłam ze środka pojedynczą kartkę papieru. Rachunek za leczenie, nuda. Przejrzałam szybko treść. Dwa tygodnie wcześniej pobrali jej krew. Szukałam pośród medycznego żargonu więcej szczegółów, ale to wszystko. Badanie krwi. Po co? Ciąża? Badania okresowe? Procedury medyczne nie były dla mnie czymś nieznanym. W zeszłym roku dwukrotnie hospitalizowano mnie z powodu zbyt wysokiego ciśnienia, a do tego robili mi cały szereg badań, kiedy okazało się, że mam jakieś plamki na mózgu. Winię za nie George’a i to wszystko, co przez niego wycierpiałam. Cieszyłam się doskonałym zdrowiem, dopóki nie dowiedziałam się, jakim jest sukinsynem.

Odłożyłam rachunek i zabrałam się za następną kopertę. Ta była zaadresowana do męża, Dariusa Avery’ego. W środku znalazłam reklamę ubezpieczenia – śmieć. Darius i Jolene Avery. Ugryzłam ciastko. Trzecim listem było zaproszenie na przyjęcie urodzinowe. Czerwone i żółte balony, bąbelkowe literki.

Trzecie urodziny Giany!

Miejsce: Queen Anne Park

Pawilon #7

Czas: 14:00

W razie czego kontaktować się z Tianą. Prosimy o przybycie na czas.

Co za człowiek upomina gości trzyletniej córki, by się nie spóźniali? Wiem, ktoś z nerwicą natręctw. Ktoś, kto wygląda nocą przez okno, żeby mieć pewność, że sąsiedzi nie wystawiają śmieci zbyt blisko jego trawnika. Ktoś małostkowy i żałosny. Czy rodzice małych dzieci nie są przypadkiem znani ze swojego spóźnialstwa? Trochę demoralizujące jest przypominanie im o ich porażkach na zaproszeniu.

Odłożyłam kartkę małej Giany i przesunęłam bliżej paczkę. Co może znajdować się w tak małym pudełku? Ostre, wysokie litery, stawiane bardzo ciasno niebieskim atramentem. Adresatką była Jolene Wyatt – to musiało być panieńskie nazwisko.

Wzięłam nożyczki, żeby odciąć taśmę, nucąc pod nosem. Kiedy paczka została otwarta, przechyliłam ją, a ze środka wypadła zawartość. Na mojej otwartej dłoni wylądowało niebieskie aksamitne pudełeczko – takie, w jakich zazwyczaj trzyma się biżuterię. Na wieczku leżała złożona faktura; odłożyłam ją i otworzyłam pudełeczko. Od razu poczułam rozczarowanie. Zobaczyłam maleńki lazurowy koralik, zabezpieczony czerwoną nitką. Wyciągnęłam go i podniosłam do światła. Nic szczególnego. Albo, jak powiedziałaby moja matka – nic, o czym warto by było napisać w liście. Może Zła Mama była jedną z tych pomysłowych kobiet, które robią bransoletki i inne takie. Zakładają sklep z ręcznie wykonywaną biżuterią na Etsy. Zanotowałam sobie, żeby później jej tam poszukać. Opieka nad dzieckiem jej nie wystarczała, potrzebowała czegoś więcej, żeby poczuć się znowu sobą – przesiadującą w barach dziwką, która w wolnym czasie bawi się w robienie biżuterii. Odłożyłam koralik z powrotem do pudełeczka i wrzuciłam wszystko do szuflady, nagle poczuwszy zbliżającą się migrenę. Postanowiłam więcej o tym nie myśleć, nie poświęcać uwagi niewdzięcznym ludziom. Robiło mi się od tego niedobrze. Ona nie zasługiwała na córeczkę. Położyłam się na kanapie z zimnym okładem na czole. Zasnęłam.

Bad Mommy.

Подняться наверх