Читать книгу Umrzeć po raz drugi - Тесс Герритсен - Страница 11
Rozdział trzeci
ОглавлениеFrost przeszukiwał dolną kondygnację domu, a Jane górną. Sprawdzali pokój za pokojem, otwierali szafy i szuflady, zaglądali pod łóżka. Nie znaleźli nigdzie wypatroszonych zwłok ani śladów walki, za to dużo kurzu i kociej sierści. Pan Gott – jeśli to rzeczywiście on wisiał w garażu – nie dbał o porządek. Na komodzie leżały porozrzucane stare kwity ze sklepu żelaznego, baterie z aparatu słuchowego, portfel z trzema kartami kredytowymi i czterdzieści osiem dolarów w gotówce, a także kilka pojedynczych nabojów. Dowodziło to, że dość beztrosko obchodził się z bronią. Jane nie była zdziwiona, kiedy znalazła w szufladzie jego szafki nocnej gotowego do użycia glocka z pełnym magazynkiem i nabojem w komorze. Idealne narzędzie dla owładniętego paranoją właściciela domu.
Szkoda, że broń była na górze, gdy jemu na dole wycinano wnętrzności.
Szafka w łazience zawierała typowy dla sześćdziesięcioczterolatka zestaw leków: aspirynę, ibuprofen, lipitor i lopressor. Na blacie leżał wysokiej klasy aparat słuchowy. Nie założył go, co oznaczało, że mógł nie słyszeć intruza.
Gdy Jane zaczęła schodzić na dół, w salonie zadzwonił telefon. Zanim zdążyła go odebrać, włączyła się automatyczna sekretarka i usłyszała głos rozmówcy, który zostawiał wiadomość.
Cześć, Leon! Nie odpowiedziałeś mi, co z wycieczką do Kolorado. Daj znać, jeśli chcesz do nas dołączyć. Powinna być dobra zabawa.
Zamierzała odtworzyć wiadomość, by zobaczyć numer telefonu rozmówcy, gdy zauważyła, że przycisk PLAY jest zaplamiony czymś, co wyglądało na krew. Migająca dioda sygnalizowała, że zostały nagrane dwie wiadomości, i Jane usłyszała właśnie drugą z nich.
Nie zdejmując rękawiczki, wcisnęła PLAY.
Trzeci listopada, godzina dziewiąta piętnaście rano: …i jeśli oddzwoni pan natychmiast, możemy obniżyć panu opłaty za używanie karty kredytowej. Proszę nie przeoczyć okazji i skorzystać z tej specjalnej oferty.
Szósty listopada, godzina czternasta: Cześć, Leon! Nie odpowiedziałeś mi, co z wycieczką do Kolorado. Daj znać, jeśli chcesz do nas dołączyć. Powinna być dobra zabawa.
Trzeci listopada był w poniedziałek, dziś mieli czwartek. Pierwsza wiadomość nie została odsłuchana, gdyż w poniedziałek o dziewiątej rano Leon Gott prawdopodobnie już nie żył.
– Jane? – odezwała się Maura. Szary kot podążył za nią na korytarz i plątał jej się między nogami.
– Na automatycznej sekretarce są ślady krwi – oznajmiła Jane, odwracając się do niej. – Po co sprawca miałby jej dotykać? Po co sprawdzałby wiadomości w telefonie ofiary?
– Zobaczmy, co Frost znalazł na zapleczu.
Jane wyszła za nią przez kuchnię na tyły domu. Na ogrodzonym podwórku, na którym rosły jedynie kępki trawy, stał budynek gospodarczy z metalowym sidingiem. Konstrukcja bez okien, zbyt duża jak na skład narzędziowy, wyglądała na dość pojemną, by ukrywać niezliczone koszmary. Gdy Jane weszła do środka, poczuła ostry zapach alkoholu. Fluorescencyjne lampy oświetlały wnętrze zimnym, klinicznym blaskiem.
Frost stanął obok dużego stołu warsztatowego i patrzył na przymocowane do niego groźnie wyglądające narzędzie.
– Myślałem początkowo, że to piła tarczowa – powiedział. – Ale nigdy nie widziałem takiego ostrza. A tamte szafki? – Wskazał w głąb warsztatu. – Zobaczcie, co w nich jest.
Jane ujrzała za szklanymi drzwiczkami pudła z lateksowymi rękawiczkami i szereg poukładanych na półkach przerażających narzędzi. Skalpele i noże, zgłębniki, szczypce i kleszcze. Narzędzia chirurgiczne. Na ścianach wisiały gumowe fartuchy z plamami krwi. Przeszedł ją dreszcz. Odwróciła się i spojrzała na zrobiony ze sklejki stół z pociętym blatem; zauważyła na nim grudkę stężałego surowego mięsa.
– W porządku – mruknęła. – Teraz już się wkurzyłam.
– To wygląda na warsztat seryjnego zabójcy – orzekł Frost. – Na tym stole ćwiartował ciała.
W kącie stała prawie dwustulitrowa biała beczka z elektrycznym silnikiem.
– Co to jest, do cholery?
Detektyw pokręcił głową.
– Mogłaby pomieścić…
Jane podeszła do beczki. Przystanęła, zauważywszy na podłodze czerwone kropki. Pokrywa na zawiasach również była poplamiona.
– Wszędzie są ślady krwi.
– Co jest w tej beczce? – spytała Maura.
Jane szarpnęła mocno rygiel.
– A w skrytce numer dwa mamy… – Zajrzała do środka. – Trociny.
– Nic więcej?
Sięgnęła do beczki i przez chwilę grzebała w wiórach, wzniecając chmurę pyłu.
– Tylko trociny.
– Więc brakuje nam nadal drugiej ofiary – powiedział Frost.
Maura podeszła do budzącego grozę narzędzia, które uznał wcześniej za piłę tarczową. Gdy oglądała ostrze, kot znów był przy jej obcasach, ocierając się o nogawki spodni i nie chcąc zostawić jej w spokoju.
– Czy dobrze przyjrzałeś się temu urządzeniu, Frost?
– Mniej więcej.
– Zauważyłeś, że to okrągłe ostrze jest wygięte w lewo? Najwyraźniej nie służy do krojenia.
Jane dołączyła do niej przy stole i dotknęła ostrożnie ostrza piły.
– Rozszarpałoby cię na strzępy – rzuciła.
– I prawdopodobnie tak ma działać. Nazywają to chyba odmięśniarką. Nie jest używana do cięcia mięsa, tylko do usuwania ze skóry jego resztek.
– Produkują takie urządzenia?
Maura podeszła do szafki i otworzyła drzwiczki. Wewnątrz stały rzędem duże puszki, zapewne z farbą. Sięgnęła po jedną z nich i obróciła ją, by odczytać napis na etykiecie.
– Bondo.
– Produkt motoryzacyjny? – spytała Jane, dostrzegając rysunek samochodu.
– Tu jest napisane, że to szpachla do karoserii. Do usuwania zadrapań i rys. – Maura odstawiła puszkę na półkę. Nie mogła pozbyć się szarego kota, który podążył za nią, gdy podeszła do oszklonej gabloty i spojrzała na noże i zgłębniki, ułożone za szybą jak komplet narzędzi chirurgicznych. – Chyba wiem, do czego używano tego pomieszczenia. – Odwróciła się do Jane. – Ten drugi komplet trzewi w kuble na śmieci to nie są ludzkie szczątki.