Читать книгу Perła w piasku - Tessa Afshar - Страница 7

Rozdział 1

Оглавление

Jeszcze nie świtało, gdy niecierpliwy kuksaniec wyrwał Rachab ze snu.

– Dość tego lenistwa, dziewczyno. Twoi bracia i ojciec są już prawie gotowi do wyjścia. – Matka szturchnęła ją niepotrzebnie jeszcze raz. Rachab jęknęła i pożegnała się z myślą o śnie. Obolała, z zapuchniętymi oczami, z wysiłkiem podniosła się z posłania. Od dwóch miesięcy wykonywała męską pracę, wstawała przed świtem i przez cały dzień pracowała na roli, prawie bez picia, jedzenia i odpoczynku dla podbudowania nadwątlonych sił. I wszystko na marne – nawet piętnastoletnia dziewczynka to rozumiała. Ich ziemia nie rodziła nic prócz pyłu. Jak reszta Kanaanu, Jerycho znalazło się w uścisku okrutnej suszy.

Choć wiedziała, że jej wysiłek nie ma sensu, codziennie wytężała siły niemal poza granice wytrzymałości, bo dopóki pracowali, abba miał nadzieję. Nie mogła znieść myśli o jego rozpaczy.

– Szybciej, dziecko – warknęła matka.

Rachab, która już zwinęła posłanie i prawie skończyła się ubierać, nie przyspieszyła ruchów. Nie mogłaby się ruszać szybciej, nawet gdyby u drzwi stała królewska armia.

Ojciec wszedł do pokoju, jedząc apatycznie kromkę suchego chleba. Jego twarz, blada i ściągnięta, lśniła od potu. Rachab zawiązała szybko sakiewkę i chwyciła kawałek twardego jęczmiennego podpłomyka, który miał jej posłużyć za śniadanie i obiad. Uścisnęła mocno ojca.

– Dzień dobry, abba.

Ten odsunął się od niej.

– Daj mi oddychać. – A odwracając się do żony, dodał: – Podjąłem decyzję. Jeśli dziś nic się nie zmieni, poddam się.

Rachab wstrzymała oddech. Matka jęknęła.

– Imri! Nie! Co z nami będzie?

Ojciec wzruszył ramionami i wyszedł. Najwyraźniej przestał się oszukiwać. Przyznał się do klęski. Oszołomiona Rachab poszła za nim. Wiedziała, że ten dzień nie będzie się niczym różnić od innych. Na myśl o tym, co czuje teraz ojciec, przechodził ją dreszcz.

Jej bracia Joa i Karem czekali na dworze. Karem jadł ciastko z rodzynkami – rarytas, który matka odłożyła dla najstarszego syna. Zoara, z którą ożenił się rok temu, stała obok niego, mówiąc zbyt cicho, żeby Rachab ją usłyszała. Pomimo zmartwienia dziewczyna uśmiechnęła się blado na widok ich splecionych dłoni. Brat zawarł małżeństwo z miłości – rzadki przypadek w Kanaanie. Rachab przekomarzała się z Karemem przy każdej sposobności, ale teraz jej serce ścisnęło się ze szczęścia na myśl o takim małżeństwie. Czasem, pod osłoną ciemności, gdy jej rodzina od dawna spała, marzyła o mężu, który zachwyci się nią tak, jak jej brat swoją Zoarą. Ale ostatnio zbyt zajmowały ją troski, żeby mogła pozwolić sobie na rojenia o szczęściu.

Czternastoletni Joa, najmłodszy, stał na samym krańcu malutkiego ogródka, wpatrzony w pustkę. Rachab od wielu dni nie usłyszała od niego więcej niż parę słów naraz. Tak, jakby jego język wysechł od suszy. Rachab zauważyła, że pod oczami brata pojawiły się ciemne sińce, a jego wysoka sylwetka wychudła. Pewnie wyszedł z domu na czczo. Sięgnęła za pazuchę, przełamała kawałek chleba na pół i podała bratu. Ta porcja, za mała nawet dla niej, musiała wystarczyć dla obojga.

– Zjedz to, młodzieńcze.

Joa nie zareagował. Westchnęła.

– Chcesz, żebym gderała przez całą drogę na pole?

Zerknął na nią z irytacją i wyciągnął rękę. Została na tyle, żeby się przekonać, że zjadł chleb, po czym podreptała za ojcem.

Do bram miasta doszli szybkim krokiem. Rachab zauważyła, że nawet Karem, który rzadko miewał zły humor, poszarzał z niepokoju. W końcu przerwał milczenie, które nad nimi zawisło.

– Ojcze, poszedłem do Ebruma z targu, tak jak kazałeś. Nie chciał mi sprzedać oliwy ani jęczmienia za cenę, jaką wyznaczyłeś. Albo podwoił ceny od ostatniego razu, albo się pomyliłeś.

– Więc wyślij Rachab. Ostatnio to ona wynegocjowała cenę.

– Rachab… mogłeś powiedzieć od razu – mruknął Karem z dobrotliwym rozbawienie w oczach. – Jedno spojrzenie na jej ładną buzię i z pustego łba Ebruma uleciały wszystkie myśli o cenach i zysku.

– Wcale nie! – zaprotestowała Rachab z oburzeniem. – To nie miało nic wspólnego z moją twarzą, wielkie dzięki. Po prostu lepiej się targuję od ciebie.

– Nazywasz to targowaniem? Raczej trzepotaniem rzęsami.

– Zaraz ci zatrzepoczę miotłą, jeśli nie przestaniesz.

– Cicho – rzucił ojciec. – Głowa mnie przez was boli.

– Wybacz, abba – powiedziała Rachab, natychmiast skruszona. Jej ojciec nie potrzebował nowych trosk. Powinna się nauczyć panować nad odruchami. Ojciec dźwigał na barkach tak wielki ciężar… chciała mu go ująć, a nie dokładać.

Nie przyszły jej do głowy żadne słowa pociechy. Posłuszna instynktowi, wzięła ojca za rękę. Przez chwilę nie zdawał sobie z tego sprawy. Potem spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem i uświadomił sobie ich bliskość. Rachab uśmiechnęła się do niego krzepiąco. Ojciec wyjął dłoń z jej uścisku.

– Jesteś za duża, żeby cię prowadzić za rękę.

Zarumieniła się i schowała dłoń w fałdach szaty. Zwolniła i została sama, za mężczyznami.

W polu przyjrzeli się kolejnym rzędom, szukając śladów życia. Oprócz paru żuków o twardych skorupach nie znaleźli niczego. W południe Rachab była już zbyt przygnębiona, żeby dalej pracować, więc usiadła. Mężczyźni zakończyli uważną inspekcję. Kiedy wrócili, ojciec mamrotał pod nosem: „Co robić? Co robić?”.

Rachab odwróciła wzrok.

– Wracajmy, abba.

W domu odsunęła postrzępioną zasłonę, służącą za drzwi, i weszła ociężale do środka. Matka natychmiast ją przepędziła.

– Daj ojcu i mnie trochę spokoju.

Rachab skinęła głową i wyszła. Usiadła oparta o kruszącą się glinianą ścianę, sama w wydłużających się cieniach. Bardzo chciała znaleźć sposób, żeby pomóc rodzinie, ale nawet Karem i Joa nie potrafili znaleźć pracy w mieście. Jerycho, już przepełnione zdesperowanymi rolnikami, szukającymi zarobku, nikogo nie witało z otwartymi ramionami. Jak ona, zwykła dziewczyna, mogła się na coś przydać?

Jej imię, dosłyszane przez okno, wyrwało ją z zamyślenia.

– Powinniśmy już rok temu oddać ją na żonę Yamowi, zamiast czekać na lepszą ofertę – mówiła matka.

– Skąd mieliśmy wiedzieć, że susza nas zrujnuje? Poza tym cena, którą nam proponował, nie wystarczyłaby na dwa miesiące.

– Lepsze to niż nic. Porozmawiaj z nim.

– Kobieto, on jej już nie chce. Pytałem. Głoduje tak samo, jak my.

Rachab wsłuchiwała się w rozmowę, wstrzymując oddech, by nie przepadła jej ani sylaba. W normalnych okolicznościach nie przyszłoby jej do głowy podsłuchiwać, ale coś w głosie jej ojca kazało jej zapomnieć o zasadach. Przywarła do ściany jak jaszczurka i słuchała.

– Imri, jeśli to zrobimy, nie będzie odwrotu.

– A co innego nam zostało? Powiedz! – Po tym ostatnim, gwałtownie rzuconym słowie, zaległo ciężkie milczenie. Po chwili ojciec znowu się odezwał, ciszej, ze zmęczeniem: – Nie mamy wyboru. Ona jest naszą ostatnią nadzieją.

Rachab słuchała ze ściśniętym żołądkiem. Co planował jej ojciec? Rodzice ściszyli głosy tak, że nie mogła nic dosłyszeć. Zniecierpliwiona poszła na skraj podwórka. Dwie wychudzone kozy przeżuwały w komórce gałązki krzewu, już odarte z kory. Ponieważ wszyscy pracowali w polu, nikt nie wywoził stąd nawozu. Stężony smród zaatakował Rachab. Całkiem odpowiednie tło tych burzliwych emocji, pomyślała. Rodzice mówili, że jest ratunkiem dla rodziny… ale nie dzięki małżeństwu. W jaki inny sposób piętnastolatka może zarobić pieniądze? Rachab zachłysnęła się i zasłoniła twarz rękami. Abba nigdy by mnie do tego nie zmusił. Nigdy. Prędzej by umarł. To na pewno nieporozumienie. Ale supeł jej żołądka zaciskał się mocniej z każdą sekundą.


– Matka i ja omawialiśmy twoją przyszłość – zaczął ojciec następnego ranka, gdy Rachab podniosła się z posłania. – Możesz pomóc całej rodzinie, córko, choć będzie ci ciężko. Przepraszam… – Urwał, jakby nie wiedział, co powiedzieć dalej.

Nie musiał kończyć. Zgroza chwyciła ją tak mocno, że niemal wydusiła z niej powietrze. Wraz z rosnącym przerażeniem przyszła świadomość, że jej najgorsze lęki się urzeczywistniły. Koszmar, który poprzedniego dnia uznała za nieporozumienie, był realny. Ojciec zamierzał ją sprzedać do domu publicznego. Chciał przekreślić jej przyszłość, dobro, życie.

– Wiele kobiet, nawet młodszych od ciebie, musiało to zrobić – powiedział ojciec.

Rachab spojrzała na niego z przerażeniem. Chciała krzyczeć. Chciała rzucić się mu do stóp i błagać: „Wymyśl coś innego, abba. Proszę, proszę! Nie zmuszaj mnie do tego! Myślałam, że jestem twoim skarbem. Myślałam, że mnie kochasz!”. Ale wiedziała, że nic by w ten sposób nie zyskała. Ojciec podjął decyzję i jej błagania niczego nie zmienią. Dlatego zdusiła te słowa, przełknęła wszystkie prośby i nadzieje. Nie będziesz już moim abbą, pomyślała. Odkąd nauczyła się mówić, nazywała ojca „abba” – dziecięce zdrobnienie, wyraz jej uczuć do człowieka bliższego jej niż ktokolwiek na całym świecie. Ta dziecinna ufność została bezpowrotnie zdruzgotana. Smutek, który na nią spłynął, był niemal gorszy od świadomości, że będzie się sprzedawać za pieniądze.

– Jaki miałem wybór? – warknął ojciec, jakby słysząc jej niewypowiedziane słowa.

Rachab odwróciła się, żeby nie musieć na niego patrzeć. Człowiek, którego wielbiła jak nikogo innego, którego darzyła zaufaniem i miłością, chciał ją poświęcić dla dobra rodziny.

Takie rzeczy nie należały w Kanaanie do rzadkości. Wielu ojców sprzedawało córki, żeby przetrwać. Ale zwyczajność tej decyzji nie uspokoiła Rachab. Nie było nic zwyczajnego w fakcie, że wymagano od niej, żeby żyła jako nierządnica.

Oddech ojca był przyspieszony, płytki.

– W świątyni spotkają cię zaszczyty. Będziesz dobrze traktowana.

Rachab drgnęła, jakby ją uderzył.

– Nie. Nie pójdę do świątyni.

– Masz być posłuszna! – ryknął ojciec. Potem pokręcił głową i dodał łagodnie: – Dziecko, potrzebujemy pieniędzy. W przeciwnym razie wszyscy, włącznie z tobą, umrzemy z głodu.

Rachab zdusiła rosnący w niej krzyk. Zmusiła się do spokoju.

– Nie odmawiam ci posłuszeństwa, mój ojcze. Ale nie pójdę do świątyni. Skoro mam to zrobić, nie mieszajmy w to bogów.

– Bądź rozsądna. Tam znajdziesz ochronę. Szacunek.

– Nazywasz to, co tam robią, ochroną? Nie chcę szacunku, który wiąże się ze świątynią. – Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy, a on spuścił głowę. Rozumiał ją. Rok temu starsza siostra Rachab, Izzie, oddała swoje pierworodne dziecko Molochowi. To dziecko było radością serca Rachab. Od chwili, gdy dowiedziała się o ciąży siostry, poczuła więź krwi z maleństwem. Wzięła je na ręce tuż po urodzeniu, mocno ściśnięte powijakami, otwierające i zamykające usteczka, jakby posyłało jej pocałunki, przeznaczone tylko i wyłącznie dla niej. Miłość do tego dziecka pochłonęła ją od tej pierwszej nieskalanej minuty. Ale siostra chciała zapewnić sobie bezpieczeństwo finansowe. Dlatego wspólnie z mężem Gerazimem postanowiła złożyć synka w ofierze Molochowi, by zyskać boskie błogosławieństwo.

Nie zwracali uwagi na Rachab, błagającą ich o zmianę zdania. Postanowili.

– Będziemy mieli następne dziecko – powiedzieli jej. – Tak samo słodkie. I zapewnimy mu wszystko, czego mu będzie trzeba. Nie skażemy go na dorastanie w biedzie.

W dniu ofiary Rachab poszła z nimi do świątyni. Miała nadzieję, że zmienią zdanie. Nie zdołała ich przekonać.

Nie tylko jej siostrzeniec został złożony w ofierze bogu. Dzieci było co najmniej tuzin. Wokół zebrał się tłum. Niektórzy ludzie zagrzewali do czynu stojących przed ogromnym ogniem kapłanów, od stóp do głów odzianych w biel. Rachab wzdrygnęła się ze wstrętem, myśląc o bogu, który obiecuje dobre życie za cenę śmierci bezcennego dziecka. Jakie szczęście można kupić w ten sposób? Tuliła synka siostry, dopóki mogła, szczebiocząc do niego. Pachniał słodkim mlekiem i miodowymi ciastkami. Pocałowała go na pożegnanie i przytuliła po raz ostatni. Dziecko krzyknęło, gdy szorstkie ręce wyszarpnęły je z ramion dziewczyny, ale nic nie mogło się równać z jego ostatnim wrzaskiem, gdy kapłan stanął przed szalejącym ogniem…

Rachab osunęła się na Gerazima. Izzie już się opierała o niego bezwładnie.

Tego dnia dziewczyna przysięgła sobie, że nigdy nie pokłoni się takim bogom. Nienawidziła ich. Mimo pozłoty widziała, kim byli naprawdę: pożeraczami ludzi.

A teraz ziemia Izzie i Gerazima była tak samo jałowa, jak pole Imriego. Oto błogosławieństwo Molocha. Nigdy nie będzie o nie zabiegać. Nie, świątynia nie była dla niej.

– Rachab – odezwał się błagalnie ojciec, skubiąc zębami już i tak poszarpany paznokieć. – Pomyśl, jakie życie czeka cię poza świątynią. Jesteś młoda. Nie rozumiesz.

Nie chodziło o to, że się nie bała. Życie prostytutek niezwiązanych ze świątynią było trudne, ryzykowne i hańbiące. Ale budziło w niej mniejszy strach niż służenie kananejskim bogom.

– Ojcze, proszę. Nie wiem, czy zdołam przeżyć w świątyni. – Córki miały bez dyskusji wypełniać rozkazy rodziców. Jej obiekcje i prośby można było uznać za nieposłuszeństwo. Ojciec mógł ją siłą zawlec do pierwszej lepszej świątyni i sprzedać, a ona nie mogłaby się bronić. Tłumaczyła sobie, że ojciec nigdy by się nie zniżył do takiego zachowania, ale potem przypomniała sobie swoją pewność, że nigdy by jej nie sprzedał. Ziemia ustąpiła jej spod nóg. Nic już nie było pewne.

Karem, który wszedł w połowie rozmowy, nie wytrzymał.

– Ojcze, nie możesz jej tego zrobić! Będzie zgubiona!

Imri machnął niecierpliwie ręką.

– Co, już znalazłeś sposób, by twoja rodzina przetrwała zimę? Masz pracę? A może dostałeś spadek po bogatym wujku, o którym dotąd nie wiedzieliśmy?

– Nie, ale nie spróbowałem jeszcze wszystkiego. Są inne prace, inne możliwości. – Serce Rachab zatrzepotało z nadzieją, ale ta nadzieja umarła po kolejnych słowach ojca.

– Zanim uświadomisz sobie, że ta twoja buńczuczność nic nie znaczy, twoja piękna żona i nienarodzone dziecko umrą z głodu. Rachab jest naszą jedyną nadzieją na przeżycie. Naszą jedyną nadzieją – powtórzył z brutalną siłą.

Karem spuścił głowę i zamilkł.

Rachab osunęła się na podłogę. Nie mogła opanować łez. Imri usiadł w kącie, wpatrzony w pustkę. Niewypowiedziane słowa ich rozdzieliły, przerwały rozmowę. W tej ciszy Rachab czuła, jak między nią a ojcem rośnie mur, tak mocny, jak ten otaczający miasto.

Pomyślała, że oboje są zhańbieni. On – ponieważ poniósł klęskę jako ojciec, obrońca. Ona, ponieważ miała stać się tym, kim się stanie. Zdrada ojca wprowadziła ją w odrętwienie. Samotność mroczniejsza niż wszystko, co do tej pory znała, zamknęła się nad jej sercem jak grobowa pieczęć.


Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Perła w piasku

Подняться наверх