Читать книгу Zagadki kryminalne PRL - Tomasz Ławecki - Страница 6
Wstęp
ОглавлениеZbrodnie zawsze mocno bulwersują, skłaniają do refleksji nad skomplikowaną naturą człowieka, „czarną stroną duszy”. Pytano nas i sami zadawaliśmy sobie to pytanie – po co piszemy o zbrodniach budzących grozę i odrazę? Najprostsza odpowiedź brzmi: ponieważ były, są i zapewne będą popełniane pod każdą szerokością geograficzną, w dowolnym czasie i we wszelkich warunkach ustrojowych. Wybraliśmy 45-letni okres PRL-u nie dlatego, że nastąpił wówczas „wysyp” zbrodni na niespotykaną wcześniej skalę, lecz z powodu zatajeń i niedopowiedzeń, które po wielu latach ujrzały światło dzienne – przynajmniej częściowo, na ile pozwalają na to zachowane materiały źródłowe czy żyjący jeszcze świadkowie. Zwróćmy uwagę, że właśnie w tym okresie często próbowano te zbrodnie przemilczać lub minimalizować, chyba że ich nagłośnienie było potrzebne do jakichś manipulacji propagandowych. Przez długi czas obowiązywała wręcz teza, że w „społeczeństwie budującym socjalizm” przestępczość niejako automatycznie będzie malała, podobnie jak zanikać miało występowanie chorób psychicznych, czego skutkiem była fatalna, na szczęście przejściowa, zapaść lecznictwa psychiatrycznego w naszym kraju. Wychowywanie „socjalistycznego człowieka” we wszystkich aspektach zawiodło jego programistów i realizatorów, a rzeczywistość zadała kłam każdemu założeniu.
Świadomie pomijamy zbrodnie dokonane przez władze komunistyczne na polskim narodzie – po wojnie i w latach 50. XX wieku masowe egzekucje przywódców okupacyjnego podziemia antyhitlerowskiego, a także w okresie zwalczania „Solidarności”, kiedy w tajemniczych okolicznościach ginęli opozycjoniści, w tym również księża, jak zamordowany bestialsko Jerzy Popiełuszko. Nie da się do końca wyeliminować polityki przy okazji rozwiązywania kryminalnych zagadek z tamtej epoki. Wiele zbrodni, jak chociażby porwanie i zabójstwo piętnastoletniego Bohdana, syna przewodniczącego Stowarzyszenia „Pax” Bolesława Piaseckiego, do dziś badacze historii odczytują jako inspirowane przez ludzi ówczesnej władzy – jeśli nie partyjnej, to aparatu bezpieczeństwa, milicji, wojskowych służb specjalnych. Oni zresztą nieraz maczali palce w zabójstwach związanych z napadami na banki i innych przestępstwach połączonych z osiąganiem nielegalnych dochodów. Z tych kręgów wywodzili się przecież „cinkciarze”; handel walutami był bowiem wówczas formalnie zabroniony. A narodziny i rozkwit przestępczości zorganizowanej w schyłkowym okresie PRL-u byłyby jeśli nie niemożliwe, to przynajmniej opóźnione. Występowałaby ona na znacznie mniejszą skalę, gdyby nie współpraca mafijnych gangsterów z funkcjonariuszami SB i wysoko postawionymi ludźmi z szeroko pojętych elit władzy.
Niektórzy „bohaterowie” naszych opowieści intrygowali nie tylko środowisko prawnicze, lecz także pisarzy i filmowców, a nawet – jak w przypadku legendy stołecznego półświatka Jerzego Paramonowa – do dziś żyją w historiach przekazywanych przez uliczne kapele. Trudno powiedzieć, żeby przestępcy cieszyli się popularnością czy „sławą”, o jakiej wielu z nich marzyło, ale zdarzali się i tacy, o których nawet tropiący ich milicjanci i oficerowie śledczy opowiadają po latach z pewną sympatią. Takimi wyjątkami wśród opisywanych przez nas kryminalistów byli warszawski „Kaskader” Jerzy Maliszewski, który zainspirował Jacka Bromskiego do zrealizowania filmu Zabij mnie, glino, oraz „Saszłyk”, czyli Zdzisław Najmrodzki, jeden z tych włamywaczy, którzy nigdy nie splamili się krwią swoich ofiar. Nastoletni zabójca Karol Kot, okrzyknięty przez media „wampirem z Krakowa”, stanowił prawdziwą zagadkę dla wielu ludzi pióra, do tego stopnia, że został czarnym bohaterem wierszy i prozy Marcina Świetlickiego; pojawia się m.in. w jego powieści kryminalnej Dwanaście. Katem wyjątkowo odrażającym, który z morderstwa uczynił coś w rodzaju ulicznego czarnego teatru, stał się Jan Sojda, jeden z głównych sprawców tzw. sprawy połanieckiej. Zapisała się ona niechlubnie w dziejach polskiej kryminalistyki choćby dlatego, że nie tylko zabijał, ale sądził, że za pieniądze będzie bezkarny, co zresztą długo mu się udawało. Wśród licznych seryjnych morderców kobiet nazwany „Frankensteinem” Joachim Knychała z Zagłębia okazał się postacią na tyle przebiegłą, że przez całe lata potrafił działać bezkarnie, a do jego wykrycia zostały utworzone aż dwie grupy śledcze.
Seryjni mordercy z czasów PRL-u wciąż zresztą inspirują twórców. Oto we wrześniu 2016 roku rozpoczęły się zdjęcia do polsko-brytyjskiego filmu w reż. Krzysztofa Langa Ach śpij, kochanie, opowiadającego kryminalną historię Władysława Mazurkiewicza z Krakowa. „Piękny Władzio” o urodzie hollywoodzkiego amanta i nienagannych manierach, zawsze świetnie ubrany oraz pachnący luksusem, jeżdżący – w tamtych czasach! – markowymi samochodami z Zachodu, swobodnie obracał się zarówno w krakowskich salonach, jak i w restauracjach reprezentacyjnych hoteli. Z innymi „seryjnymi” łączyła go jedynie zimna bezwzględność socjopaty. Gdy nawet wzbudzał podejrzenia, przez lata uważany był za nietykalnego ze względu na swoje (rzekome czy rzeczywiste?) powiązania z bezpieką.
Kot, Sojda, Knychała, Mazurkiewicz i wielu innych seryjnych zabójców zapłaciło za swoje czyny głową. Kara śmierci obowiązywała w polskim prawodawstwie aż do późnych lat 80., kiedy to wprowadzono memorandum na jej wykonywanie, a po transformacji ustrojowej ją zniesiono. W zamierzeniach ustawodawcy, a także w odczuciu społecznym miała ona odstraszać potencjalnych sprawców, ale jest bardzo wątpliwe, czy rzeczywiście się tak stało. W okresie stalinowskim masowo wykonywano wyroki śmierci (w latach 1944–1956 stracono około 3500 osób), znacznie częściej zabijając przeciwników politycznych niż kryminalistów. I chociaż w późniejszym okresie sądy rzadziej sięgały po ten najwyższy wymiar kary, to i tak w latach 1956–1988 stracono 321 osób; ostatni wyrok wykonano 21 kwietnia 1988 roku w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. 7 grudnia 1989 roku Sejm RP ogłosił amnestię, w wyniku której osobom skazanym na karę śmierci zamieniono wyroki na 25 lat więzienia. A kodeks karny z 1997 roku w ogóle nie przewidywał już jej stosowania.
Nowe fakty w sprawie Marchwickiego, zakończonej już po transformacji ustrojowej oraz procesy z okresu późnego PRL-u, a także liczne rewelacje na temat narodzin mafii pruszkowskiej, które pojawiły się w mediach wraz z zeznaniami świadka koronnego Jarosława Sokołowskiego „Masy”, sprawiły, że pisząc o tamtym zamkniętym okresie, wkroczyliśmy z konieczności w kryminalną współczesność naszych, równie „ciekawych” także pod tym względem czasów.
Autorzy