Читать книгу Zagadki kryminalne PRL - Tomasz Ławecki - Страница 7
Krótkie przestępcze życie Jerzego Paramonowa
ОглавлениеJerzy Paramonow był pierwszym i – jak się okazało – ostatnim kryminalistą PRL, który stał się bohaterem miejskiej legendy. Miał – na całym świecie – wielu poprzedników, bowiem w różnych krajach i nie tylko w połowie XX wieku prominentne postaci przestępczego świata okupowały nagłówki gazetowych artykułów, trafiały do literatury, ulicznych ballad i filmów.
Jerzy Paramonow – wróg publiczny nr 1 – zasiada na ławie oskarżonych, listopad 1955 roku.
W Londynie ostatniego ćwierćwiecza XIX stulecia ponurą sławę zyskał Kuba Rozpruwacz, seryjny morderca kobiet grasujący w dzielnicy Whitechapel. Pomimo intensywnych starań sławnego Scotland Yardu i uruchomienia wieloosobowych ekip aparatu ścigania, co z uwagą i podnieceniem obserwowała i krytycznie relacjonowała prasa epoki wiktoriańskiej, po każdym swym czynie skutecznie znikał w londyńskiej mgle i smogu – nie można go było zidentyfikować i ująć.
Nie mniejszą sławę zdobył nad Tamizą Mackie Majcher, wykreowany przez Bertolta Brechta w Operze za trzy grosze, z muzyką Kurta Weilla. Jego narzędziem był nóż, którego jednak nikt nie widział, chyba że tuż przed własną śmiercią, jak bogacz Schmul Meier czy prostytutka Jennie Towler.
W Ameryce wśród przestępców największą sławę zyskał Al Capone, czwarty z dziewięciorga dzieci ubogich emigrantów z Neapolu, który w czasach prohibicji stworzył w Chicago sieć tajnych barów, kasyn i domów publicznych. Dla wymiaru sprawiedliwości pozostawał długo nieosiągalny, aż ostatecznie skazano go i uwięziono za… niepłacenie podatków od gigantycznych dochodów gangsterskiego podziemia. Stał się potem bohaterem wielu książek, seriali i filmów, na czele z Nietykalnymi Briana De Palmy.
Masową wyobraźnią zawładnęła też para młodych przestępców z lat 30. XX wieku, Bonnie i Clyde. Arthur Penn zrealizował w 1967 roku film fabularny z Warrenem Beattym w roli Clyde’a i Faye Dunaway jako Bonnie i stworzył romantyczną opowieść o miłości dwojga młodych ludzi „wykluczonych” w okresie wielkiego kryzysu.
A w Polsce? W pierwszej połowie XX wieku bohaterem miejskich opowieści stał się król warszawskich złodziei Felek Zdankiewicz. Nie utracił swej sławy także w epoce PRL. Powstała o nim znana ballada, a jej niezrównanym wykonawcą i popularyzatorem został Stanisław Grzesiuk, znawca warszawskich przedmieść i ich knajackiego folkloru, często nazywany bardem z Czerniakowa.
*
Droga Jerzego Paramonowa do sławy wydaje się znacznie mniej efektowna, a pozwalają ją dość szczegółowo odtworzyć akta sądowe zachowane w archiwach IPN. Urodził się w 1931 roku w Skierniewicach, udało mu się skończyć jedynie sześć klas obowiązkowej szkoły powszechnej, potem wychowywała go ulica. Nie wyuczył się żadnego zawodu, nie miał stałego zajęcia, kilka razy go zatrudniano, lecz zawsze na krótko…
Pierwszy raz trafił przed oblicze wymiaru sprawiedliwości jako czternastolatek. Odtąd już często odbywał kary za kratkami za drobne kradzieże, bójki, stawianie oporu albo znieważenie milicjantów. Odsiadki te były raczej krótkie, gdyż zwalniano go za dobre sprawowanie i małą szkodliwość społeczną popełnianych czynów. Wiosną 1955 roku, tuż przed Świętami Wielkanocnymi, wypuszczono go z więzienia w Siedlcach, gdzie odsiadywał wyrok za kradzież marynarki (kupić jej nie chciał lub nie miał za co, a zawsze lubił być elegancko ubrany). Przyjechał do Warszawy, gdzie przygarnął go szwagier, dając mu dach nad głową w swoim mieszkaniu przy ul. Tylżyckiej na Żoliborzu. Dostał też pracę magazyniera w placówce Domu Książki, którą kierował mąż siostry. Zdawać by się mogło, że 24-latek wyszedł wreszcie na prostą. Jednak wydarzenia potoczyły się inaczej.
Akt pierwszy rozegrał się późnym wieczorem 19 sierpnia tego roku, gdy magazynier zakończył drugą zmianę i jak co dzień skierował się na przystanek tramwajowy u zbiegu ulic Syreny i Wolskiej. Tam napotkał dzielnicowego, starszego sierżanta Stanisława Lesińskiego, który wracał właśnie z oględzin włamania w Fabryce Płyt Gramofonowych przy ul. Płockiej. Od czego starcie się zaczęło, nie wyjaśniono, ale według prokuratora skończyło się tak, że Paramonow trzykrotnie uderzył Lesińskiego łomem w głowę, ogłuszył, a nieprzytomnemu zabrał służbowy pistolet, zwany potocznie tetetką, oraz zapasowy magazynek nabojów. Znajdującemu się w ciężkim stanie milicjantowi uratowano w szpitalu życie, ale stracił oko i do końca życia pozostały mu trwałe zniekształcenia twarzy i całej głowy. Napastnik zbiegł i od tej chwili dla organów ścigania z drobnego złodziejaszka stał się groźnym i uzbrojonym bandytą. Szybko powstałą uliczną pieśń nieznanego autorstwa spisał później zasłużony językoznawca, a zarazem varsavianista, profesor Uniwersytetu Warszawskiego Bronisław Wieczorkiewicz w jego Warszawskich balladach podwórzowych. Dzięki temu wiemy, jak ulica zareagowała na to wydarzenie – między innymi strofami ułożonymi pod znaną wszystkim melodię telewizyjnej Zgaduj zgaduli:
„To była taka dziecinna gra,
Gdy Paramonow humorek ma.
Na prawo ręka, na lewo głowa,
To jest robota Paramonowa.
[…]
Na Ogrodowej ktoś głośno wrzasnął,
To Paramonow młotkiem go trzasnął.
A pod Polonią banda morowa
Chwali robotę Paramonowa”.
Bohater piosenki uciekł ze stolicy do Grodziska Mazowieckiego, by tam kontynuować działalność. Już 20 sierpnia napadł na sklep Gminnej Spółdzielni w Międzyborowie: nałożył maskę z gazety, wyciągnął pistolet, sterroryzowanej sklepowej zabrał dziesięciotysięczny utarg. Wieczorem we wsi Stare Budy ukradł z zagrody rower, który w jego sytuacji był najbezpieczniejszym pojazdem. Po sześciu dniach wrócił jednak do stolicy – uznał widać, że w wielkim mieście najłatwiej się ukryć. Potrzebował gotówki, więc znowu z pistoletem w ręku obrabował sklep WSS, tym razem z utargu 1400 złotych. Wybierał cele łatwe i pewne, choć nieprzesadnie lukratywne: z restauracji „Goplana” we Włochach po jej zamknięciu zgarnął kolejne 1200 złotych.
Nie miał natury samotnika, potrzebował partnera, zatem postanowił poszukać go przy urzędzie pośrednictwa pracy funkcjonującym na staromiejskim Podwalu, gdzie często kręciły się różne podejrzane typy. Przygadał sobie o cztery lata młodszego „asystenta”, Kazimierza Gaszczyńskiego, który miał mu towarzyszyć aż do końca przestępczego procederu. Cele wybierali podobne – kasy sklepowe, sposób napadu również, czasem nawet bez żadnej maski, tylko w ciemnych, przeciwsłonecznych okularach. Zmieniali natomiast teren działania, wybierając na przykład Saską Kępę czy Anin. I to właśnie w Aninie Paramonow po raz pierwszy spotkał się z oporem: kiedy z drobnych pieniędzy opróżniał sklepową kasę, przypadkowy klient chciał go ogłuszyć butelką, ale nie zdążył, kula z tetetki przebiła mu policzek i zatrzymała się na kości potylicznej. Przeżył, ale nie był w stanie zeznawać.
Przelana znowu krew spowodowała (chyba jednak nie wyrzuty sumienia, lecz wzmożony szum prasy i radia wokół tych wydarzeń oraz poszukiwania sprawcy), że zaszyli się w melinach Starej Pragi. Nie na długo, na tydzień, bo szpanerskie balowanie w szemranym towarzystwie musiało kosztować. W balladzie ukazywano to tak:
„Rabują sklepy, więc forsę mają.
Nocami dziwki na nich czekają.
Gorzałka leje się kolorowa.
Bawi się banda Paramonowa”.
18 września przestępcy wyruszyli do Skierniewic i w pobliskiej wsi Bartniki zamierzali napaść na plebanię. Wystarczył jednak donośny wrzask księżowskiej gospodyni, by przezornie wycofali się w obawie przed parafianami. Lepiej im poszło w mieście, gdzie sklepowa nie zamierzała ryzykować, weszła za szafę, a oni opróżnili z utargu kasę.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.