Читать книгу Karuzela z Herosami - Tomasz Raczek - Страница 7

JERZY ANDRZEJEWSKI

Оглавление

Pamiętam ten październikowy dzień: była niespokojna jesień 1981 roku, w sklepach pustki, na ulicach strajki, przed stacjami benzynowymi kolejki samochodów z tablicami rejestracyjnymi, których numery kończyły się cyfrą nieparzystą. Mój samochód był właśnie nieparzysty. Dlatego już od 6 rano stałem w kolejce do stacji przy ul. Sobieskiego w Warszawie, jednej z najlepszych wówczas w stolicy. Około południa udało mi się napełnić bak malucha. Co za ulga! Oznaczało to kilka, może nawet kilkanaście dni swobodnego poruszania się po mieście, normalnego życia. No i to, że zdążę na umówiony wywiad z Jerzym Andrzejewskim, wybitnym pisarzem, którego Popiół i diament czytałem w szkole, bo był na liście lektur (zrealizowany na podstawie tej książki film Andrzeja Wajdy ze Zbyszkiem Cybulskim w roli głównej oglądałem po raz pierwszy w czasie wakacji na Jałcie, dubbingowany na rosyjski; nazywał się – Piepieł i ałmaz), natomiast jego Miazgę czytałem z wydanego w podziemnym obiegu i wydrukowanego maczkiem egzemplarza, bo była na liście książek zakazanych.

Miałem 24 lata, dziennikarskie ambicje, wiarę że świat stoi przede mną otworem i na potwierdzenie tego… pełen bak benzyny. Mieszkanie Andrzejewskiego mieściło się w starej praskiej kamienicy naprzeciwko wybiegu dla niedźwiedzi. Było duże, przestronne, zapełnione książkami i fotografiami. Pisarzowi spodobało się, że przyszedł do niego młody chłopak. Biegał po pracowni, częstował mnie nalewką, może nawet kokietował. Pokazywał swoje ulubione fotografie: Maria Dąbrowska („chyba najzdolniejsza polska lesbijka”), Krzysztof Kamil Baczyński („jego życie mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby nie to małżeństwo.”), Michał Bajor („widziałem go, proszę pana, w filmie W biały dzień Zebrowskiego – cóż to za talent! pod każdym względem!”).

To były inne czasy. Dziś każdy redaktor naczelny domagałby się ode mnie, bym zapytał Andrzejewskiego właśnie o to: o plotki o sławnych ludziach, niedyskrecje o ich życiu intymnym; czy wszystkie opisane w Miazdze obyczajowe sensacje rzeczywiście miały miejsce oraz jak naprawdę nazywali się bohaterowie tej powieści. Ja jednak uważałem, że wielkiego pisarza należy pytać o wielkie rzeczy: o obywatelski obowiązek, o przełom dziejowy, o Polskę. I tak też potoczyła się nasza rozmowa. Teraz myślę, że stało się dobrze: Andrzejewski powiedział wiele ważnych do dzisiaj zdań. A prawdziwych bohaterów Miazgi i tak poznałem kilka lat później, w Paryżu. Od nich dowiedziałem się tego, o co zapomniałem zapytać Andrzejewskiego. A chyba nawet dowiedziałem się więcej. Ale to już temat na zupełnie inną rozmowę…

We wrześniu 1981 roku był pan obecny jednocześnie na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku (jako juror) i na I Zjeździe Solidarności (jako gość). Te dwa wydarzenia odbywały się w jednym czasie, w jednym mieście. Czy sądzi pan, że był między nimi jakiś związek?

Kilkakrotnie spotkałem się z zarzutami: jak można siedzieć w kinie, oglądać filmy i je oceniać, gdy kilkanaście kilometrów dalej kształtuje się współczesna historia Polski! Jak to można pogodzić? Mnie się wydaje, że można. Jest takie piękne sformułowanie Conrada z Przedmowy do Zwycięstwa (Conrad kończył tę powieść w 1914 roku, gdy już wybuchła wojna): „Gdyby trąba sądu ostatecznego zabrzmiała nagle wśród powszedniego dnia, muzyk przy swoim pianinie nie przestałby grać sonaty Beethovena, a szewc trwałby do ostatka przy warsztacie ożywiony nadzieją i niezmąconą wiarą w doniosłość swej pracy. I mieliby najzupełniejszą słuszność. Bo po co mamy się wzruszać mściwą pobudką Anioła, zbyt potężną dla naszych uszu i zbyt straszną dla naszych lęków. Toteż zdarza się czasem, że uderzy w nas błyskawica gniewu; czytelnik nie przerwie czytania, jeśli książka mu się spodoba, a krytyk będzie w dalszym ciągu pisał recenzje z tą zdolnością do oderwania się od zewnętrznego świata, która wypływa z poczucia nieskończonej małości, a która jest mimo to jedyną cechą zdającą się zbliżać człowieka do nieśmiertelnych bogów”. Mogą się dziać bardzo wielkie wydarzenia historyczne, ale jeśli one nie wymagają od nas bezpośredniego działania, to każdy powinien robić swoje.

Czyli wierzy pan, że można oddzielić sztukę od jej społecznego rezonansu?

Myślę, że w naszej rzeczywistości i z naszą tradycją, którą oceniam nie najlepiej, ale którą trzeba uznać, jest to możliwe dla bardzo niewielu ludzi. Dostaję często listy od osób na pewno nie nastawionych do mnie wrogo z zarzutami, że piszę w swoim dzienniku literackim, który prowadzę od wielu lat w „Literaturze”, o jakichś osobistych sprawach, o tym z kim jadłem obiad czy kolację, jaką książkę czytam. Albo to, że tematyką mojej ostatniej książki jest podróż Odyseusza – rzecz całkowicie oderwana od rzeczywistości. Rozumiem te wątpliwości, ale z całą stanowczością odrzucam przymus obywatelskiego garbu, który z rozmaitych stron i w różnych okresach dziejowych Polski był artystom narzucany. Przeżyłem już różne naciski na artystów, żeby sobie te garby przyprawiali i służyli – rozmaicie się to nazywało, ale zawsze sprowadzało literaturę do roli służebnej. Trudno, taką mamy tradycję. Literatura w czasie 150 lat niewoli spełniała, bo spełniać musiała, rolę pocieszyciela, pokrzepiciela serc – jak mówił Sienkiewicz. Ale jeżeli pan zajrzy do korespondencji tak wybitnej osobowości, jaką była Eliza Orzeszkowa, to znajdzie pan fragment, w którym wyznaje, że zdaje sobie sprawę, iż byłaby nieporównanie większą pisarką, gdyby nie czuła konieczności służenia sprawie polskiej. Ta obywatelskość zaciążyła nad wieloma naszymi pisarzami. Myślę, że zaciążyła też nad ogromną częścią dzieł Żeromskiego. Chyba również nad dziełem Marii Dąbrowskiej.

I teraz też ciąży?

Trudno mi powiedzieć, co dzieje się w głębi serc, umysłów i sumień moich przyjaciół po piórze. Wiemy obaj, że od wielu lat literatura polska nie znajduje się w stanie kwitnącym. Powinny ją nieco wzbogacić dzieła, które od kilku lat ukazywały się w tzw. nieoficjalnym obiegu oraz utwory napisane na emigracji. Zawsze uważałem i uważam, że literatura polska jest jedna, bez względu na to, czy jest pisana w kraju, czy poza krajem. Część tych książek została już opublikowana – np. Miłosza, któremu tak szczęśliwie przysłużyła się Nagroda Nobla, czy w pewnej mierze dzieła Gombrowicza. Ale to przeszłość. Jaki jest stan w roku 1981? Być może tworzone są właśnie dzieła bardzo wybitne, które ukażą się za rok czy dwa, biorąc pod uwagę niesłychaną powolność naszego procesu wydawniczego.

Jak pan znosi świadomość, że utwór, który pan napisze, może nie być w Polsce wydany?

Zawsze wiedziałem, że każda moja książka jeśli nie w kraju to zostanie wydana w paryskiej „Kulturze”. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to jest coś zupełnie innego wydać książkę w kraju, a co innego wydać ją w Paryżu. Kraj w minimalnym stopniu znał i zna książki, które się tam ukazują. Ale jednak jest to sposób na zamanifestowanie swojej obecności pisarskiej. Jeśli chodzi o Miazgę, to ukazała się w 1979 roku w nieoficjalnym obiegu, trudno czytelna ze względu na ułomności drukarskie. Następne książki, pisane po Miazdze, nie budziły już żadnych wątpliwości cenzuralnych. Pisałem je zresztą w taki sposób wcale nie dlatego, żeby uniknąć konfliktu z cenzurą, tylko po prostu miałem ochotę takie książki napisać: Teraz na ciebie zagłada opowiadała o Kainie i Ablu, a Już prawie nic była o umieraniu wielkiego pisarza niemieckiego.

Pisząc książkę zastanawia się pan, jak przyjmie ją czytelnik?

Nie. Pisząc Popiół i diament nie wyobrażałem sobie, że stanie się książką tak poczytną, która będzie miała około 30 wydań, przeszło 30 tłumaczeń na języki obce (zresztą w znacznej mierze dzięki filmowi), że zostanie umieszczona na liście lektur szkolnych, a młode dziewczęta i młodzi chłopcy będą się musieli męczyć, żeby pisać z niej wypracowania maturalne. Zwykle książka ukazuje się w 20-30 tysiącach egzemplarzy. Powiedzmy, że każdy egzemplarz przeczytają trzy osoby, to daje razem około 100 tysięcy czytelników. O kim więc mam myśleć? Pisarz daje książkę nie tylko niewiadomym czytelnikom, ale także niewiadomej przyszłości. Na dobrą sprawę rzadko kiedy ma możność dowiedzenia się, czy jego książka będzie żyć przez dłuższy czas, czy nie. Powodzenie książki przez 20 lat to jeszcze nic. 50 lat to już coś. 100 lat – to rzeczywiście wiele. To znaczy, że książka ma szanse pozostać.

Maria Kuncewiczowa napisała kiedyś, że żaden prawdziwy pisarz nie pisze dla jednego pokolenia.

To jeszcze coś innego. Pisze się po to, żeby opublikować – na pewno. Ale prawdą jest też, że pisze się przede wszystkim dla siebie.

No a powieść z kluczem, jaką jest na przykład Miazga? Czy nie zależy panu, żeby czytelnik zrozumiał to, co pan w niej ukrył?

Nie myślę o tym. Im jestem starszy, tym bardziej doceniam element zabawy. Nie można pisać z poczucia obowiązku, tylko dlatego że jest się pisarzem. Pisać codziennie stroniczkę lub dwie, bo ma się ten fach. Albo dlatego, żeby zarobić i mieć z czego żyć. Literatura jest sprawą osobistą.

Ale zabawa musi bawić obu graczy…

Oczywiście, że chciałbym, aby moje intencje były możliwie najdokładniej odczytane przez możliwie znaczną liczbę czytelników.

Czy myśląc o tym dba pan, aby wszystko było czytelne?

Wcale o tym nie myślę. Gdybym myślał, to już pisałbym z garbem. Byłbym spętany, zacząłbym cenzurować samego siebie. Trzeba jednak sobie jasno powiedzieć, że pisarz mający jakąś twórczość poza sobą nie oczekuje z drżeniem serca na ukazanie się swojej nowej książki. Może poczekać. Dzięki temu, że jest tłumaczony i posiada pewne zasoby dewizowe, nie zależy tylko od łaski i niełaski wydawców czy też ludzi, którzy rządzą wydawcami. Nie można tego jednak powiedzieć o początkujących pisarzach, którym siłą rzeczy zależy, żeby ich książki ukazały się i żeby pojawiły się o nich recenzje. Ze zwierzeń młodych pisarzy wiem, jak ciężkie przechodzą chwile łamiąc się między zupełnie zrozumiałą potrzebą publikowania a świadomością, że nie mówią pełnym głosem.

Czy dał się pan kiedyś oszukać telewizji?

Co pan przez to rozumie?

Uwierzyć w coś, co próbowano zasugerować w telewizji, a co nie było prawdą.

Nie może mnie pan brać za tak naiwnego. To jest niemożliwe. Jestem bardzo uważnym odbiorcą dziennika telewizyjnego.

Ogląda go pan codziennie?

Jeżeli tylko jestem w domu, to zawsze. Jest to pewien barometr – wszystko jedno dobry czy zły, prawdziwy czy nieprawdziwy – rzeczywistości partyjno-rządowej.

Odbiera pan to jako swego rodzaju grę?

Oczywiście. Polityka jest grą. Interesują mnie odcienie tej gry. W jaki sposób jest ona prezentowana. Interesuje mnie w równym stopniu mechanizm mówienia prawdy i kłamania.

Czy można skodyfikować prawa rządzące tym mechanizmem?

Mechanizm kłamstwa jest dość monotonny. Często zdumiewam się jak bardzo monotonny, jak się powtarza. Nieraz wprawia mnie w stan osłupienia, gdy ludzie, którzy powinni posiadać doświadczenie polityczne, niczego się nie uczą z klęsk swoich poprzedników. Powtarzają absolutnie te same błędy.

Może nie czytają książek?

Błędy polityków nie zależą od książek. Zresztą, to już nie jest sfera literatury tylko propagandy.

ZOBACZ TEŻ: JERZY BRALCZYK, JERZY DUDA-GRACZ, ZYGMUNT-KAŁUŻYŃSKI, TOMASZ LIS, CZESŁAW NIEMEN, DANIEL PASSENT, JERZY STUHR, STANISŁAW TYM, JERZY WALDORFF, STANISŁAW WYSPIAŃSKI

W KARUZELI Z MADONNAMI ZOBACZ: KAREN BLIXEN, JOANNA CHMIELEWSKA, MANUELA GRETKOWSKA, AGNIESZKA HOLLAND, KRYSTYNA JANDA, OLGA LIPIŃSKA

Karuzela z Herosami

Подняться наверх