Читать книгу Sejf - Tomasz Sekielski - Страница 5

1 12.09.2007 godzina 5.00

Оглавление

Miejsce to nazywano Sejfem i gdyby nie brak okien, wyglądałoby jak zwykłe eleganckie biuro, w sam raz dla kadry menedżerskiej średniego szczebla. Dominowały w nim kolor grafitowy i czerń. Żadnych zbędnych ozdób i dekoracji, które mogłyby rozpraszać pracowników. Typowy korporacyjny design z początku wieku mający tworzyć wrażenie komfortu i prestiżu. Wymyślony po to, by pracownik miał poczucie, że dostał się do strefy vipowskiej, tylko dla wybrańców. By nawet nie myślał, że gdzie indziej może być lepiej albo że w ogóle istnieje jakieś życie poza firmą. Sejf nie był jednak kolejnym inkubatorem na masową skalę hodującym klony, dla których praca jest ważniejsza od życia. Tu nie odbywały się wyścigi szczurzych zaprzęgów po nagrodę kwartalną, ubezpieczenie zdrowotne, miejsce parkingowe czy ciekawy wyjazd szkoleniowy. Wszystko to, co oplatało człowieka i jeszcze bardziej wiązało z firmą. Sens życia całego pokolenia i wyznacznik sukcesu – bonusy pozwalające chwalić się podczas grilla przed rodziną czy kolegami ze szkoły, którym nie udało się dostać pracy w szklanych korporacyjnych wieżach. O pracy w Sejfie nie wolno było opowiadać. To miejsce oficjalnie nie istniało, a wszystko, co działo się w nim, objęte było klauzulą „ściśle tajne”. Nie przechowywano tu pieniędzy, drogich kamieni czy złota. Ukryte było tu coś o wiele cenniejszego, coś, co w dzisiejszym świecie daje władzę – informacje. Ten, kto wie więcej, wygrywa konflikty zbrojne, kontroluje ludzi, firmy, a nawet całe społeczeństwa. Jeden przeciek, jedna wiadomość może obalić rząd albo zniszczyć karierę najpotężniejszego polityka lub biznesmena. Informacja to potężna broń. Ci, którzy nie potrafią zdobywać i chronić informacji, przegrywają. Sejf był miejscem, do którego trafiały informacje szczególnego typu: szyfrogramy od agentów, szpiegów i zaprzyjaźnionych służb, o ile w tym fachu takie w ogóle istnieją. Nazwiska, daty, kryptonimy – gdyby wpadły w niepowołane ręce, skutki byłyby katastrofalne nie tylko dla Agencji Wywiadu, która gromadziła tu tajne dane operacyjne. Bezpośredni dostęp do Sejfu miała wąska grupa osób: szefowie najważniejszych biur, trzech ludzi stojących na czele agencji oraz kilka osób ze specjalnymi certyfikatami bezpieczeństwa. Poza nimi nikt nie miał prawa wejść do tego pomieszczenia. Pokój o powierzchni trzydziestu metrów kwadratowych, o przeszklonych ścianach, obudowany był specjalną żelbetową konstrukcją. Całość mieściła się w podziemnym kompleksie pod siedzibą Agencji Wywiadu przy ulicy Miłobędzkiej w Warszawie. A dokładniej pod położonym na tyłach agencji stadionem Gwardii Warszawa. Za PRL-u był to klub milicyjny. Ktoś z resortu uznał, że sam stadion to zbytnie marnotrawienie cennego terenu w stolicy, i wpadł na pomysł, by pod murawą po cichu zbudować schron przeciwatomowy. Projekt realizowano oczywiście z myślą o ścisłym kierownictwie partii i bezpieki. W razie nuklearnego Armagedonu przywódcy mieli przetrwać, by móc przywrócić w kraju socjalistyczny ład i porządek. Zapewne przez przypadek wielu z nich miało i ma do dziś wille w tej okolicy. Po 89 roku nie bardzo wiedziano, co zrobić z olbrzymim tajnym schronem, który mimo upływu lat okazał się bardzo solidną konstrukcją. Czas transformacji przetrwał zdecydowanie lepiej niż klub, pod którego stadionem się mieścił. Ktoś w końcu dodał dwa do dwóch i wyszło mu cztery. Podziemna instalacja przeszła, co było najlogiczniejszym rozwiązaniem, we władanie najpierw Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa, a później powstałej w jego miejsce Agencji Wywiadu. Schron dostosowano do nowych potrzeb, tak by nikt i nic nie było w stanie przechwycić i odczytać informacji, które tu docierały.

Porucznik Maciej Minkiewicz, niski, niepozorny facet z wąsem, był jednym z szyfrantów, którzy na co dzień pracowali w Sejfie. W pokoju stały dwa rzędy biurek, w sumie cztery stanowiska pracy, oraz drukarka. Oprócz tego była duża pancerna szafa zamykana na kod numeryczny. I nic więcej. Osoby tu pracujące nie mogły wnosić żadnych rzeczy osobistych. Torby, telefony, dyski, książki czy jedzenie zostawiano w tak zwanym przedsionku, pokoju, przez który przechodziło się do Sejfu.

Minkiewicz odpowiadał za przyjmowanie i rozsyłanie raportów. Jego dyżur dobiegł końca jakąś godzinę temu, ale przysnął z nogami na biurku i teraz w pośpiechu zbierał się do wyjścia. Czuł się wymięty i tak wyglądał. Poranny zarost i sińce pod oczami dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy. Praca do czwartej nad ranem dawała mu się we znaki. Nie był już młodzieniaszkiem, dobijał do czterdziestki, i zdecydowanie bardziej wolał dzienne zmiany. Po pracy można przynajmniej było spotykać się z kumplami, pić piwo i podrywać spragnione wrażeń samotne mamuśki. Od roku, czyli od czasu, gdy rozstał się z żoną, zaliczył już kilka dojrzałych panienek. Niektóre wymagały większej ilości piwa, by stać się sexy, ale nie wybrzydzał. Choć towarzyskie życie, jakie teraz prowadził, nie było tanie, wolał to i ryczące czterdziestki od zabaw z własną dłonią. To właśnie było najbardziej upokarzające podczas ich trwającego dziesięć lat małżeństwa. Jola, jego eks, nie przepadała za seksem, a po urodzeniu syna ich życie erotyczne stopniowo zamierało. Więcej życia było na środku Sahary niż w ich sypialni. Najlepiej z czasów małżeństwa zapamiętał samotne noce spędzone na przeglądaniu stron porno w Internecie. Czuł się jak odkrywający swoją seksualność nastolatek, który w tajemnicy przed rodzicami spuszcza się w piżamę. Żył z wyrzutami sumienia, aż odkrył, że jego żona ma romans z… sąsiadką. Najpierw przez przypadek, szukając swojej książki, w szafce nocnej żony znalazł wibrator, kajdanki i sztucznego penisa z uprzężą. Do owego momentu taki sprzęt widywał tylko w pornolach. Opanował się natychmiast i zamiast zrobić dziką awanturę, zgłosił się do fachowców, by ustalić, kto pod nieobecność gospodarza orze jego poletko. Korzystając z zawodowych znajomości, poprosił chłopaków z techniki o miniaturową kamerę. Dostał cacuszko, które wyglądało jak długopis i było długopisem. Dzięki temu japońskiemu cudowi techniki nagrał film, którego nie powstydziłyby się najbardziej hardcorowe strony porno. Jola z sąsiadką bez wątpienia wiedziały, jak wykorzystać wibrator, język, ręce i przynajmniej kilka domowych sprzętów, by osiągnąć rozkosz absolutną. Biegłość, jaką przy tym się wykazywały, świadczyła dobitnie, że trenują często i intensywnie. Minkiewicz ze zdumieniem patrzył, jak kłoda, która co wieczór leżała u jego boku, zmienia się w wyuzdaną i namiętną kochankę. Ale nie miał pretensji. Nawet mu ulżyło, że Jola dawała dupy innej kobiecie, a nie jakiemuś facetowi. Rozstali się w zgodzie – ona nie robiła mu problemów w kontaktach z synem, on regularnie przelewał na jej konto alimenty. Po rozwodzie odzyskał wiarę w siebie i swoją męskość. Dziś jednak zamiast wielkich piersi i wygłodniałych cipek czekały go powrót do domu, spanie, telewizja, a wieczorem znowu praca. Ku chwale Ojczyzny, kurwa mać. Spojrzał na zegarek; zmiennika jeszcze nie było, choć już dawno powinien się zjawić. Pieprzyć to. Porucznik nie zamierzał czekać. Zgodnie z procedurami bezpieczeństwa pozamykał szuflady i szafy, w których schowane były największe tajemnice agencji. Te rutynowe działania przerwało mu ciche plumknięcie. Znał je bardzo dobrze i nie pomyliłby z jakimkolwiek innym dźwiękiem. Niczym pies Pawłowa odwrócił się w stronę stojącego na biurku monitora. Właśnie nadeszła kolejna tajna depesza. Chwila zastanowienia: Zobaczyć to czy olać? Zobaczyć. Ręka na klawiaturze, szybki rzut oka na monitor komputera, włączenie odpowiednich programów dekodujących i chwilę później tadaaa – ciąg cyfr i niezrozumiałych znaków zamienił się w tekst. Zadowolony z siebie Minkiewicz zaczął czytać, odruchowo wysyłając depeszę do druku. O ja pierdolę. O Jezu. Drżenie rąk, suchość w gardle. Oczy same biegną po tekście. Nagłówek: Operacja „Nabucco”. Cichy pisk. Sygnalizator nad drzwiami zapalił się na czerwono – ktoś wszedł do schronu. Blokada drzwi pomieszczenia szyfrantów włączona. To dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek gdyby się okazało, że w pobliże Sejfu dostała się osoba nieupoważniona. Minkiewicz słyszy tylko bicie swojego serca i syk otwieranej śluzy, szczęk odblokowywanych drzwi. Dostęp przyjęty, Sejf otwarty. Co za syf. Odwraca się szybko, w drzwiach stoi jego zmiennik.

– Coś ty, kurwa, taki blady, Maciuś, jakbyś diabła zobaczył?

– A nic, nic takiego. Zmęczony jestem. Będę się zbierał…

– Stary, przepraszam za spóźnienie, ale samochód mi się popsuł. Nie chciał odpalić.

– Nic się nie stało. Spadam. – Zrobił krok w stronę drzwi.

– Hej, kolego, o niczym nie zapomniałeś?

Porucznik zesztywniał, czuł, jak podnoszą mu się włosy na karku. Odruchowo zacisnął pięści jak ktoś, kto szykuje się do walki.

– O co chodzi?

– Wyloguj się z systemu, bo ktoś na twoje konto narozrabia.

– No tak, dzięki.

Minkiewicz odetchnął, wpisał hasło zabezpieczające i wylogował się z systemu. Chciał jak najszybciej opuścić Sejf i siedzibę Agencji Wywiadu. Po wyjściu ze schronu wąskim korytarzem dotarł do jednego z bocznych pomieszczeń archiwum, z którego korzystać mogły tylko osoby upoważnione do przebywania w Sejfie. Ta dodatkowa śluza bezpieczeństwa nazywana była Archiwum X. Postronni pracownicy agencji byli przekonani, że trafiają tam teczki z niewyjaśnionymi sprawami. Co właściwie było zgodne z prawdą. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, że pokój 012A jest niczym królicza nora łącząca dwa światy. Z umieszczonego w piwnicy archiwum Minkiewicz windą wjechał na parter i ruszył w kierunku bramek bezpieczeństwa. Do przejścia pozostało mu kilka metrów. Za chwilę będzie po wszystkim. Tylko spokojnie. Wiedział, że strażnicy mają prawo go przeszukać. Jeśli zechcą, mogą nawet przeprowadzić rewizję osobistą. Gdyby tak się stało, bez trudu znaleźliby wydruki, których nie powinien mieć przy sobie, opuszczając budynek agencji. Zgodnie z procedurą zostałby zatrzymany, a oficer dyżurny natychmiast poinformowałby o całym wydarzeniu przełożonych. To byłaby katastrofa – oskarżenie o szpiegostwo i dożywocie. O ile dożyłby do procesu. Właśnie przy takiej rutynowej kontroli wpadł kiedyś kret pracujący dla Białorusinów. Szyfrant odpędził natrętne czarne myśli i pewnym krokiem podszedł do czytnika kart magnetycznych, który otwierał bramki bezpieczeństwa. Strażnicy bez większego zainteresowania spojrzeli na wychodzącego Minkiewicza. Podobnie jak on byli już zmęczeni nocnym dyżurem. Poza tym znali go dobrze i widywali kilka razy w tygodniu. Teoretycznie procedury bezpieczeństwa przewidywały bardziej szczegółowe sprawdzanie wchodzących i wychodzących w nocy, ale kto by się tym przejmował o piątej nad ranem. Rutyna usypia czujność i jest przyczyną wielu błędów.

Skinienie głową na pożegnanie i porucznik, nieniepokojony przez nikogo, wyszedł na zewnątrz. Zdawał sobie sprawę, że już nigdy nie pojawi się w tym budynku. Wiedział, że jak najszybciej musi zniknąć. Jego zmiennik wkrótce się zorientuje, że coś jest nie tak.

Wrześniowy ranek powitał go chłodem i deszczem. Minkiewicz skulił się w sobie i jeszcze mocniej ścisnąwszy torbę, ruszył Miłobędzką w kierunku Racławickiej, by po kilkudziesięciu metrach skręcić w lewo w Gimnastyczną. Chciał jak najprędzej ukryć się w małej osiedlowej uliczce, gdzie łatwiej zauważyć coś albo kogoś podejrzanego. Pochylony, szedł spokojnie, równym tempem, byle nie rzucać się w oczy, byle znaleźć się dalej od agencji. Stał się zwierzyną. Polowanie za chwilę się zacznie.

Sejf

Подняться наверх