Читать книгу Zaginiona sukcesorka. Księga 2 Sagi Skrzydła ognia - Tui T Sutherland - Страница 10

Prolog

Оглавление

Pod wodą Płetwonóg nie mógł słyszeć krzyków umierających smoków.

Pod wodą bitwa była tak odległa, jak trzy księżyce. Ogień nie mógł go tknąć. Szpony nie mogły go poranić. Krew została zmyta z jego łap.

Pod wodą był bezpieczny.

Bezpieczny tchórz... Zawsze lepsze to niż wierny, odważny nieboszczyk.

Płetwonóg zadygotał i się obudził.

Sum wpatrywał się w niego beznamiętnie. Jego wąsy falowały w nurcie. Wyraz pyszczka ryby mówił: „Dlaczego jakiś smok śpi na moich rzecznych kamieniach?”.

Płetwonóg zjadł suma i poczuł się trochę lepiej.

Szpony Pokoju na pewno już wiedzą, co się stało ze smoczętami, pomyślał. Mają szpiegów w pałacu Nieboskrzydłych. Nie muszę osobiście ich informować.

Nie było potrzeby, żeby stanął przed Szponami i powiedział: „Zawiedliśmy”.

Tylko dokąd miał teraz pójść?

Już ukrywał się przed własnym plemieniem, Morskoskrzydłymi smokami. Czy będzie musiał przez resztę życia ukrywać się także przed Szponami Pokoju?

Płetwonóg wypłynął na powierzchnię rzeki i ostrożnie się rozejrzał. Było ciemno, zwłaszcza że Pazury Chmur zasłaniały księżycowe światło jak ogromne czarne zębiska.

Płynął w dół rzeki od wielu dni. Zostawił Królestwo Nieba daleko za sobą.

Królestwo Nieba i pięcioro smocząt, które przysiągł chronić.

Płetwonóg wywlekł swoje długie, obolałe ciało z wody i wszedł trzy kroki w las, nim zauważył czekające na niego mroczne kształty.

Obrócił się błyskawicznie, ale z rzeki wynurzył się smok, odcinając mu drogę ucieczki. Czarne spirale znaczyły zielone łuski przybysza; jego zęby błyszczały w księżycowym świetle.

– Płetwonogu – odezwał się przyjemnym głosem Morskoskrzydły – myślałem już, że nigdy się nie obudzisz.

Płetwonóg przeciągnął długimi szponami po nadrzecznym błocie.

– Nautilusie – przywitał go. Nienawidził się za strachliwe drżenie głosu. – Mam ważne wiadomości dla Szponów.

– Nie może być! – zakpił Nautilus. – Pewnie zgubiłeś się w drodze na nasze zwykłe miejsce spotkań.

– Dlatego pomyśleliśmy, że sami cię poszukamy – odezwała się jedna z ciemnych postaci głosem jak topiące się sople.

Cirrus, pomyślał Płetwonóg. Obecność Cirrusa z Lodoskrzydłych nigdy nie była dobrym znakiem.

– Nieboskrzydłe znalazły naszą jaskinię – powiedział Płetwonóg. „Po prostu powiedz prawdę. To nie twoja wina”, powtarzał sobie. – I królowa Czerwień zabrała smoczęta.

– Tak – odrzekł oschle Nautilus. – Zorientowaliśmy się, gdy praktycznie stanęła na najwyższej górze i wrzasnęła: „Mam smoczęta przeznaczenia! Są moje!”.

– Opowiedz nam wszystko – syknął Cirrus. – Jak was znalazły?

– Ach – zaczął powoli Płetwonóg – wszystko zaczęło się, kiedy dwoje smocząt próbowało uciec.

A może troje, pomyślał.

Nie był pewien, gdzie się podziewała Gloria tamtej nocy, kiedy znaleźli tylko Gwiezdnego Lotnika i Słonko. Wiedział jednak, że nie mogła uciec rzeką razem z Tsunami i Łupkiem.

– Dlaczego chciały uciec? – zapytał ostro Nautilus. – Co im zrobiliście?

Płetwonóg nastroszył skrzela.

– Utrzymywaliśmy je przy życiu – warknął.

I więźliśmy pod ziemią, dodał w myślach. I zakuliśmy Tsunami w łańcuchy. I zamierzaliśmy zabić Glorię, bo przepowiednia jej nie uwzględniała. Tylko czy mieliśmy wybór?

– Z pewnością złapaliście uciekinierów i przyprowadziliście ich z powrotem? – rozległ się głos w mroku.

Płetwonóg rozpoznał Krokodylicę, nową Błotoskrzydłą wśród Szponów Pokoju. Nabrał nadziei. W czasie ich nielicznych spotkań zawsze odnosiła się do niego życzliwie. Może miał tu sprzymierzeńca.

– Ehm, nie. Nie całkiem. Właściwie to... Wrócili sami. Żeby uwolnić pozostałe smoczęta. – Odchrząknął. – Nie spodziewaliśmy się tego.

Pustułka uznała, że kiedy tylko się uwolnili, odlecieli w siną dal, pomyślał.

– Brzmi to tak, jakby smoczęta czuły się więźniami – syknął cicho Nautilus.

– To wy kazaliście nam trzymać je pod ziemią – zaprotestował Płetwonóg. – Taką decyzję podjęły wszystkie Szpony!

– Chcieliśmy jednak, żeby były zgodne, a nie zbuntowane – odpowiedział Nautilus. – O to w tym wszystkim chodziło, prawda?

W kręgu smoków rozległ się pomruk. Było ich siedem łącznie z Nautilusem. Zastanawiał się, czy zdołałby przebić się przez siedem smoków.

– To nie nasza wina – mruknął. – Może było z nimi coś nie tak.

– A jak ma się ta ucieczka do Nieboskrzydłych? – syknął Cirrus.

– Nieboskrzydłe śledziły Łupka i Tsunami i dotarły za nimi do jaskini – wyjaśnił Płetwonóg. – W ten sposób królowa Czerwień nas znalazła. Walczyliśmy, ale zabiła Barchana i zabrała Pustułkę razem ze smoczętami.

– Każe im walczyć na arenie? – zapytała Krokodylica. – Zdołają wygrać?

– To tylko smoczęta – warknął Cirrus. – Oczywiście, że nie przetrwają na arenie.

– Z pewnością oszczędzi przynajmniej Nieboskrzydłe smoczę – powiedziała Krokodylica.

Płetwonóg się wzdrygnął. Nigdy nie miał dość odwagi, by powiedzieć Szponom Pokoju, że stracili Nieboskrzydłe smoczę i zastąpili je Deszczoskrzydłym. Jednakże teraz, kiedy smoczęta wyszły na świat, wkrótce wszyscy się dowiedzą.

– Wiecie, co zrobiła królowa Czerwień ze wszystkimi Nieboskrzydłymi smoczętami, które wykluły się w najjaśniejszą noc – syknął Cirrus. – Litość nie leży w jej naturze.

Płetwonóg uniósł głowę i rozejrzał się po błyszczących w ciemnościach oczach.

– Nie możemy ich odbić? – zapytał. – Może gdyby wszystkie Szpony zaatakowały jednocześnie... – Głos mu się załamał.

Kogo on oszukiwał? Sam nie zamierzał pędzić do Podniebnego Pałacu, żeby tam zginąć, a był bardziej związany ze smoczętami niż pozostałe Szpony, które nawet ich nie poznały.

– Wszystkie Szpony? – syknął Cirrus. – Czterdzieści smoków przeciwko setce strażników Podniebnego Pałacu? Genialny plan. Nic dziwnego, że zostawiliśmy smoczęta w twoich kompetentnych łapach.

Poderwał romboidalny łeb i złapał przelatującego nietoperza. Drobne kości zachrzęściły w jego zębach.

– Misja samobójcza może nie być konieczna – orzekł Nautilus. – Coś się wydarzyło wczoraj w pałacu Nieboskrzydłych. Nie otrzymaliśmy jeszcze jasnych raportów, ale jeden ze szpiegów poinformował nas, że jego zdaniem królowa Czerwień nie żyje. Została zabita przez smoczęta.

Zaskoczony Płetwonóg poruszył skrzelami.

– Moje smoczęta?

– Może mają talent do uciekania – powiedział Nautilus. – Chociaż inny szpieg był przekonany, że wszystkie zginęły w trakcie ucieczki.

Płetwonogowi zacisnął się żołądek, jakby był pełen trujących meduz. Smoczęta nie mogły nie żyć. Nie, kiedy tyle poświęcił dla tej przepowiedni.

I żeby ocalić własne łuski, rozległ się cichy głosik w jego głowie.

– Jeśli poruszają się swobodnie po Pyrrii, to jak proponujesz je odnaleźć? – zapytał Nautilus. – Proszę o propozycje niewymagające samobójstwa. Przynajmniej naszego. Ty możesz się zabić w dowolnej odpowiadającej ci chwili.

– Nie wiem – przyznał Płetwonóg.

Nie miał pojęcia, dokąd mogły udać się smoczęta. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle chciały się uwolnić, odciąć od swoich obrońców. Dziesięć najgorszych dni jego życia to był czas między bitwą, kiedy porzucił swoją królową, i chwilą, kiedy znalazły go Szpony Pokoju. Samotne, bez plemienia, które by je wspierały, bez Szponów, które by je chroniły... Jak Smoczęta mogły przetrwać?

– Jeśli nie możemy odzyskać smocząt – rozmyślał na głos Nautilus – to chyba będziemy musieli rozważyć nasz plan awaryjny.

Podrapał się w zamyśleniu po skrzelach.

– Jaki plan awaryjny? – spytał Płetwonóg.

– Ten, o którym się nie dowiesz – odpowiedział Cirrus.

– Ale... Ale przecież musimy je odnaleźć – upierał się Płetwonóg. – To są te smoczęta. Tylko one mogą powstrzymać wojnę.

– Miej trochę wiary w przepowiednię – powiedział Nautilus.

– Tak, nie martw się – uspokoiła go Krokodylica. – Szpony Pokoju nie wkładają wszystkich jaj do jednego gniazda. Mamy dobry plan awaryjny.

Płetwonóg popatrzył po ginących w mroku obliczach. Poza Krokodylicą nie dostrzegł niczego przyjaznego w oczach, które na niego patrzyły.

– Nie rozumiem – powiedział.

Czyżby istniała inna przepowiednia, o której nie wiedział?

– Oczywiście, a to znaczy, że stanowisz przeszkodę – odrzekł Nautilus.

Płetwonóg ledwie zdążył powiedział „Co?”, kiedy Cirrus nagle wylądował na jego grzbiecie i przyszpilił go do ziemi. Jego rany po walce z Nieboskrzydłym żołnierzem na nowo zapłonęły bólem. Jedno skrzydło wykręcono mu do tyłu. Czuł ząbkowane szpony Lodoskrzydłego wbijające mu się w łuski.

– Co robisz?! – krzyknął Płetwonóg. – Jestem jednym z was! Pracowałem dla Szponów Pokoju przez siedem lat!

– I zawiodłeś nas – syknął Cirrus.

– Ejże... – zaczął Nautilus, ale zaraz urwał. – Nie, dobrze mówisz.

– Zamierzam wyrwać ci serce i nakarmić nim ryby – warknął Cirrus.

Co za ironia losu. Płetwonóg pomyślał ponuro o rybie, którą dopiero co zjadł.

– Przecież jesteśmy pokojowymi smokami – wycedził przez zaciśnięte z bólu zęby. – Jeśli będziemy wzajemnie się zabijać, nie okażemy się równie źli jak Pożoga, Żagiew czy Iskra?

– Przykro mi, Płetwonogu – powiedział Nautilus. – Pokój jest ważniejszy od jednego smoka. A ty przeszkodziłbyś nam w realizacji naszego planu awaryjnego. Robimy to dla twojego własnego dobra. Dla przepowiedni. Dla pokoju.

Płetwonóg usłyszał potworne echo własnych słów – to samo mówił smoczętom, kiedy narzekały na życie pod górą. „To dla waszego własnego dobra. Pokój jest najważniejszy”. Wierzył w to, co mówił. Niewątpliwie tak samo wierzył Nautilus.

Nautilus machnął łapą.

– Wyrwij mu serce, Cirrusie.

Szczęki Lodoskrzydłego rozwarły się i Cirrus cisnął Płetwonogiem, obracając go na plecy. Poruszył ostrymi jak sople szponami, gotowy rozedrzeć pierś Morskoskrzydłego.

Nagle Krokodylica rzuciła się na Cirrusa i zepchnęła go w poszycie.

Płetwonóg nie wahał się ani chwili. Poderwał się i strzelił w niebo tak szybko, jak poniosły go skrzydła. Słyszał krzyki, kiedy Krokodylica atakowała otaczające ją smoki, i ogarnęły go wyrzuty sumienia. Nie powinien zostać i pomóc jej w walce?

Tylko po co wracać na pewną śmierć, skoro miał szansę przeżyć?

Usłyszał łopot skrzydeł za sobą, więc przyśpieszył. Wyobraził sobie Cirrusa dyszącego za jego ogonem albo Nautilusa syczącego coraz bliżej.

Jednakże to Krokodylica zawołała do niego:

– Leć, Płetwonogu! Ogłuszyłam ich. Nie spodziewali się tego. Ha!

– Dziękuję! – odkrzyknął Płetwonóg, wykręcając szyję, żeby zobaczyć ciężką, brązową sylwetkę unoszącą się za jego plecami.

– Gdzie się ukryjesz?

Pokręcił głową.

– Nie mam pojęcia. Jest pewien smok na Jadeitowej Górze, o którym słyszałem, że mógłby...

– Powinieneś wrócić do domu – powiedziała, przechylając skrzydła, żeby zakręcić pod nim. – Słyszałam, że królowa Korala jest ostatnio w łaskawym nastroju.

Dreszcz, który przebiegł Płetwonogowi od rogów aż po ogon, zaparł mu dech w piersi. Dom? – pomyślał. Po tych wszystkich latach wróciłbym wreszcie do morza? Czy to możliwe?

– Nigdy mi nie wybaczy, nie po tym wszystkim, co zrobiłem. Nie chodzi tylko o to, że porzuciłem ją podczas bitwy. Na pewno wie, że to ja ukradłem jej jajo dla przepowiedni.

– Możesz się zdziwić – odrzekła Krokodylica. – Czyż nie uważa się jej za największą królową wszech czasów? Tak twierdzą wszystkie zwoje Morskoskrzydłych. Może ci wybaczy. Czemu nie zaryzykować, gdyby to oznaczało, że mógłbyś wrócić do domu?

Płetwonóg milczał. Jeden z księżyców wschodził, połyskując na jego niebiesko-zielonych łuskach. Z góry widział morze w oddali, równie niedosięgłe jak sam księżyc.

– Twój wybór – powiedziała Krokodylica, zakręcając i oddalając się od niego. – Mówię ci tylko, co słyszałam. Tak czy inaczej, powodzenia.

– Wzajemnie – odpowiedział Płetwonóg.

Zniknęła wśród drzew, a on zastanawiał się, dokąd smoczyca się uda.

Tęsknił za morzem każdą łuską. Tęsknił za pałacami, prądami, pieśniami wielorybów, ucztami, ogrodami... Innymi Morskoskrzydłymi.

Skoro Szpony ze mną skończyły... I jeśli obiecam jej, że tym razem wykażę się odwagą...

To może mógłbym wrócić do domu.

Zaginiona sukcesorka. Księga 2 Sagi Skrzydła ognia

Подняться наверх