Читать книгу Pies i klecha - Łukasz Orbitowski - Страница 5
Żertwa Prolog Rok 1233
ОглавлениеW chramie umierał stary człowiek.
Otaczały go misy z jedzeniem. Otulony w futra, dygotał z zimna. Zza drzwi dochodziło zawodzenie płaczek, furczał wiatr. Stary człowiek próbował głębiej wcisnąć kołpak na głowę, ale tylko przekrzywił go śmiesznie. Odsłonił białe ucho. Ogień płonący pośrodku świątyni oświetlał rozłożyste drzewo.
Płaczki na zewnątrz ucichły. Stary człowiek obrócił twarz do wejścia. Zasłona uchyliła się i w progu stanął wysoki mężczyzna w benedyktyńskim habicie. Oczy starego człowieka zwęziły się. Benedyktyn uklęknął przy umierającym.
— Przysiągłeś, synoczku — powiedział stary człowiek. Jego skóra już pożółkła, a nos się wydłużył. Mnich wybuchnął płaczem, przycisnął twarz do dłoni ojca, a ten szeptał — przysiągłeś, synoczku, przysiągłeś…
Umilkł. Mnich podniósł się nie bez wysiłku, zamknął zmarłemu oczy i, nie wykonawszy znaku krzyża, ruszył w głąb chramu. Spowita dymem świątynia sprawiała wrażenie większej niż w rzeczywistości. Nabrał garść ziół i spojrzał przed siebie. Wydało mu się, że na trzech konarach drzewa kora układa się w twarze i jedna z tych twarzy należy do ojca. Cisnął zioła do świętego ognia i nie oglądając się, wyszedł.
Na widok mnicha płaczki podniosły zawodzenie. Mężczyźni stali sztywno z opuszczonymi głowami. Benedyktyn rozkrzyżował ramiona, odchylił głowę i krzyknął:
— Czas nam raty!
Lament kobiet jeszcze się nasilił, mężczyźni zdawali się kurczyć, a z tłumu dobiegło wołanie: „Gorze nam, gorze nam!”. Mnich zgarbił się, jakby nagle lat mu przybyło, i zanurzył nasmoloną pochodnię w ogniu, wokół którego zgromadziły się płaczki. „Gorze nam! gorze nam!”, zawodzili mężczyźni, kobiety wyły i posypywały włosy ziemią.
Świątynia stanęła w płomieniach, mnich popatrzył jeszcze na ogień i odszedł, a ludzie rozstępowali się przed nim.