Читать книгу Far Cry. Odkupienie - Urban Waite - Страница 6

Оглавление

Szeryf wszedł, usiadł na swoim krześle, zdjął kapelusz, położył nogi na biurku i spojrzał na nią znad blatu.

– O co chodzi? – zapytał.

– Dobrze wiesz, o co – odparła Mary May. – Chcę tylko wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.

Mężczyzna przesunął palcem wzdłuż taśmy na kapeluszu, po czym strącił niewidoczny pyłek z ronda, posyłając go gdzieś w dal. Swego czasu ujeżdżał byki i Mary May dobrze go pamiętała. Kiedy była mała, rodzice zabrali ją i jej brata Drew, żeby zobaczyli, jak to robi. Wtedy był jeszcze młody i chuderlawy, a ona stała przy samych barierkach i przyglądała się, jak szeryf wyskakuje z bramki. Wszyscy wołali, żeby się dobrze trzymał, i przyglądali się, jak wyjeżdża na sam środek placu: spod kopyt byka unosił się piach, a jeździec z ledwością utrzymywał się na grzbiecie zwierzęcia. Wtedy sprawiał wrażenie nieustraszonego. Zdawał się Mary May jakimś bohaterem. Teraz zupełnie do tamtego obrazu nie pasował.

Szeryf rzucił kapelusz na blat, zdjął nogi z biurka i spojrzał jej prosto w oczy.

– Cholera, Mary May, wiesz, że nie mogę nic z tym zrobić. Wiesz też, że to był zwykły wypadek, a nawet gdyby tak nie było, to i tak nikt by na to nic nie poradził.

– Wypadek? Ojciec pojechał tam po Drew. Czterdzieści lat z okładem za kierownicami ciężarówek, własnych czy któregokolwiek z pracodawców, i nigdy nie dorobił się nawet jednej rysy. A ty mi teraz mówisz, że to był wypadek?

– Przykro mi z powodu twojej straty, ale nic nie można na to poradzić.

Spojrzała na siedzącego za biurkiem szeryfa i dostrzegła w jego oczach szczere współczucie. Zrobiło jej się go żal, bo sama wiedziała, że mówił prawdę.

– Jak sądzisz, posuną się kiedyś za daleko? Będą naciskali na ciebie tak mocno, że ty też spadniesz?

– O czym ty teraz mówisz?

Uśmiechnęła się do niego i rozejrzała po biurze, po czym przeniosła wzrok z powrotem na biurko, na którym wciąż leżał kapelusz szeryfa. Mary May tej jesieni skończy trzydzieści lat, a już straciła prawie wszystko, na czym jej kiedykolwiek zależało. Zdawałoby się – z dnia na dzień. Został jej tylko bar i wzbierająca w niej wściekłość. Spojrzała na szeryfa.

– Drew wciąż tam jest – powiedziała. – Zamierzam go stamtąd wyciągnąć, a przynajmniej powiedzieć mu, że nasz ojciec nie żyje. O tym mówię.

Odepchnęła się od biurka i wstała. Miała na sobie koszulkę z krótkim rękawem i jeansy, a długie do ramion brązowe włosy związała z tyłu głowy. Wciąż czuła groźne pulsowanie żyły na szyi, ale nie potrafiła nad tym zapanować.

– Byłem tam raz – rzucił za nią.

Na dźwięk jego głosu zatrzymała się, już z dłonią na metalowej klamce drzwi. W odbiciu szyby z naklejonymi po drugiej stronie szkła literami z szablonu dostrzegła, że wstał i przyglądał się jej.

– Zaprosili mnie. Chcą, żebym wziął udział w jednym z ich nabożeństw.

Obróciła się i spojrzała na niego. Czekała.

Obszedł biurko i popatrzył na nią, ale po chwili odwrócił wzrok. Kiedy ich spojrzenia ponownie się spotkały, odezwał się.

– Mamy preppersów, szajbusów wierzących w rychłe nadejście Sądu Ostatecznego, całe rodziny mieszkające w lichych chatkach na wzgórzach. Bez prądu. Bez bieżącej wody. Babcię i prawnuki śpiące po troje w jednym łóżku, podczas gdy mamusia z tatusiem produkują kolejne potomstwo. Mamy wariatów z hyziem na punkcie broni palnej. Mamy bunkry i całe ich kompleksy. Mamy wolnomyślicieli, anarchistów, nihilistów, demokratów i Bóg sam jeden wie kogo jeszcze, ale ja ci powiem, że to, co widziałem w Bramach Edenu… ich niezachwiana wiara, cholerna moc, której przydali słowom Ojca, to było zaraźliwe. Mało brakowało, a i mnie by pochłonęło. I oni w to wierzą, Mary May. Co do jednego. I nie chcę, żeby wyszło, że o nich źle mówię, czy że kwestionuję ich wiarę, ale mówię ci, napędziło mi to większego pietra niż cokolwiek, co w życiu widziałem, i nie mogę z tym nic a nic zrobić, bo wiesz co? To jest całkowicie zgodne z prawem.

– Ćwiczyłeś to? – zapytała Mary May.

– Powtarzam to sobie co wieczór przed snem.

Spojrzała na niego, po czym odwróciła się i otworzyła drzwi. Kiedy się obejrzała, wciąż się jej przyglądał.

– To mój brat – rzuciła. – Tylko on mi został.

***

Mary May była już w pół drogi na szczyt, kiedy dostrzegła we wstecznym lusterku białą kościelną półciężarówkę. Jechali za nią pięć mil. Zerkała w lusterko na każdym zakręcie, z wyczekiwaniem obserwując widniejące w dali drzewa i krawędź drogi – samochód zawsze się pojawiał. Zawsze wyjeżdżał z łuku i podążał za nią tak, jakby oba pikapy – jej czerwony ford i biały kościelny – były połączone liną holowniczą.

Przejechała jeszcze milę, po czym zatrzymała się na poboczu, wyciągnęła starą chromowaną trzydziestkę ósemkę po ojcu i położyła ją na desce rozdzielczej. Gdyby miała do kogo zadzwonić, zrobiłaby to właśnie wtedy. Ale nie było nikogo takiego, a poza tym w całym hrabstwie Hope nie mogła złapać sygnału. Utkwiła wzrok w lusterku wstecznym i czekała, aż biała półciężarówka wyłoni się zza ostatniego zakrętu.

Kiedy samochód zatrzymał się za nią, na żwirze, przeniosła wzrok na lusterko boczne i siedziała, czekała, zerkając na leżący przed nią rewolwer, lecz po niego nie sięgając. Rozpoznała mężczyznę za kierownicą, nazywał się John Seed. Znała go niemal pół swojego życia i dotychczas uważała po prostu za zwykłego człowieka, ale obecnie się to zmieniło. Teraz niósł niebezpieczeństwo – dla niej i najwyraźniej dla każdego, kto stanie mu na drodze. To on wspólnie z braćmi kierował Bramami Edenu. Jeśli ktokolwiek wiedział, co się stało z jej ojcem albo gdzie mogłaby znaleźć brata, to właśnie John Seed.

Przyglądała mu się, jak otwiera drzwi samochodu, wysiada zeń i stoi. Był od niej o dziesięć lat starszy. Mierzył blisko sześć stóp i miał brązowe włosy oraz brodę przesłaniającą dolną część twarzy. W lusterku zobaczyła, jak – nie spuszczając z niej wzroku – mężczyzna sięga do kabiny i coś z niej wyciąga. Mary May pomyślała, że może ma tam broń, ale nie mogła mieć pewności i tylko przyglądała się, jak unosi brzeg koszuli i skrywa pod nią jakiś przedmiot, cokolwiek to było. Kiedy podszedł do jej drzwi, zdążyła już opuścić szybę. Spojrzała na niego i czekała.

– Boisz się? – zapytał.

Nie odwróciła wzroku.

– A powinnam?

Przez kilka sekund stał w milczeniu. Potem wyciągnął rękę w stronę Mary May i przytrzymując dłonią szybę, przesunął palcami po jej brzegu.

– Masz na to pozwolenie?

Spojrzał wymownie na leżący na desce rozdzielczej rewolwer, trzymając dłoń wciąż na jej szybie, po czym cofnął rękę.

Zerknęła na broń, następnie skierowała wzrok z powrotem na Johna. Ten cofnął się o krok i stanął w pewnym oddaleniu od jej samochodu, tak jakby się spodziewał, że mogłaby do niego strzelić.

– Należał do taty – odparła.

Zobaczyła, że spoglądał na nią, po czym odwrócił spojrzenie. Chyba zastanawiał się nad właściwą reakcją.

– Zasmuciły mnie wieści o jego śmierci – powiedział w końcu, a Mary May pomyślała, że zabrzmiał niemal ludzko.

Ponownie mu się przyjrzała.

– Jechał tu po Drew, kiedy to się stało.

– Co ty nie powiesz?

– A teraz ja jadę po niego. Powiem mu, żeby wracał do domu.

– O tym też słyszałem. Słyszę różne rzeczy od różnych ludzi. Powiedzieli mi na przykład, że wciąż sprzedajesz alkohol, chociaż prosiliśmy cię, żebyś tego nie robiła. To tylko jedna z rzeczy, które obiły mi się o uszy.

Spojrzała na niego jak na głupka, chociaż dobrze wiedziała, że nim nie jest.

– Jak niby mam twoim zdaniem prowadzić bar bez alkoholu?

– Nie powiedziałem, że masz go prowadzić.

Wbiła w niego wzrok. Oznajmił to spokojnym, rzeczowym tonem; wiedziała, że mówi poważnie.

– Wiesz, gdzie jest mój brat?

– Wiem. Z nami.

– Czy wie o ojcu?

– Wie.

– Pozwolisz mu zejść z tej góry?

– Może zejść z góry, kiedy tylko będzie miał na to ochotę. Nie jestem jego stróżem.

– Czyżby?

– No, poważnie.

Pochyliła się, sięgnęła do stacyjki, uruchomiła silnik i przez chwilę siedziała z rękami na kierownicy. Chromowana trzydziestka ósemka wciąż leżała na desce i wibrowała do wtóru pracy silnika.

– Gdzie się wybierasz?

– Jadę po brata.

Stał i przyglądał się jej.

– Słuchaj – powiedział. – Jesteś mądrą dziewczyną.

Znienawidziła go za sam protekcjonalny sposób, w jaki to powiedział.

Zrobił niewielki krok naprzód, a ona przesunęła dłoń w górę kierownicy i ponownie spojrzała na rewolwer. Przyglądał się jej, zerknął w stronę, w którą przesunęła rękę, i powiedział, że to wszystko niepotrzebnie, że powinna zawrócić i zjechać z góry, zanim stanie się coś, czego nie będzie już można cofnąć.

Kiedy odjechała, wciąż tam stał. Obserwowała go w lusterku wstecznym. Tkwił na poboczu i spoglądał za nią. Potem wyciągnął przedmiot schowany wcześniej pod koszulą i uniósł go do ust. Krótkofalówka. Zrozumiała, że cokolwiek teraz mówił, zapewne dotyczyło jej i nie było to raczej nic dobrego.

Po przejechaniu kolejnej mili Mary May zabrała rewolwer z deski rozdzielczej i położyła pod udem, po czym przycisnęła broń mocno do siedzenia, żeby nie wypadła na podłogę podczas pokonywania kolejnych zakrętów drogi na szczyt góry. Na każdym łuku spoglądała w lusterko, w jakiejś mierze spodziewając się ujrzeć jadącego za nią Johna.

Kiedy pokonała kolejny skręt, jej oczom ukazały się dwie kościelne półciężarówki stojące w poprzek drogi. Przy nich stała czwórka mężczyzn. Unieśli wzrok na nadjeżdżającą Mary May i czekali. Każdy coś trzymał. Z tej odległości mogła się tylko domyślać, że to karabiny, a może nawet broń maszynowa. Zatrzymała się i wyjęła spod uda rewolwer, po czym otworzyła bębenek i przyjrzała się nabojom. Nie wiedziała, co zrobić, i była już gotowa zawrócić. Jednak czuła, że tego nie zrobi; że poddanie się teraz byłoby równoznaczne z porzuceniem brata i wszystkiego, co dla niej kiedykolwiek znaczył; wszystkiego, co zostało z jej rodziny i o uratowanie czego tak zaciekle walczył ojciec.

Spojrzała na czwórkę mężczyzn – ci patrzyli wprost na nią – po czym przestawiła bieg na wsteczny, przełożyła rękę przez oparcie fotela i nadepnęła z całej siły na pedał gazu. Koła zawirowały i ruszyła do tyłu, myślami będąc już przy niewielkiej żwirowej szosie, którą widziała po drodze i która prowadziła w stronę szczytu góry. Kiedy minęła ostatni zakręt, tuż przed wylotem tej bocznej trasy, dostrzegła jadącego w stronę szczytu Johna.

W jednej chwili wspomniała ojca. Jak go znaleźli przewieszonego przez kierownicę jego dużej półciężarówki z potłuczoną przednią szybą, z powgniataną i powyginaną karoserią. Nie było żadnych świadków ani jakiejkolwiek widocznej przyczyny wypadku. Jedno było pewne: był martwy, a wcześniej wyruszył na górę, tak jak ona teraz, chcąc sprowadzić do domu jej brata. Następnie przypomniała sobie słowa Johna, to, co miał na myśli, i już wiedziała ponad wszelką wątpliwość, że ojciec nie zginął w zwykłym wypadku.

Mary May nie zwolniła, wręcz przeciwnie, wdepnęła gaz do dechy. Silnik zawył. Gdy tylko dostrzegła odchodzącą w bok żwirową drogę, skręciła energicznie w lewo i zjechała z asfaltu. Teraz jechała tyłem w górę zbocza, a wyrzucany w powietrze przez opony żwir uderzał ze stukiem w nadkola. Gdy spojrzała przez przednią szybę, dostrzegła przez ciągnącą się za nią chmurę kurzu Johna, który jechał jej śladem.

Przeniosła wzrok z powrotem na lusterko wsteczne, po czym ponownie zarzuciła rękę na oparcie kanapy, nie zdejmując nogi z gazu. Wkrótce pozostałe dwie półciężarówki, te kościelne, zjechały z drogi i podążyły za nią i Johnem.

Mary May roztrząsała całą tę sytuację w myślach, podczas gdy samochód pędził po żwirze, silnik wył, a prędkościomierz wskazywał czterdzieści mil na godzinę. Na wąskiej leśnej drodze niełatwo było zawrócić, trzymała więc nogę cały czas na pedale gazu, rękę przerzuconą przez oparcie kanapy, a wzrok utkwiła w drodze. Żwirowa nawierzchnia już się skończyła; teraz jechała po błotnistej drodze gruntowej, którą otaczał z obu stron gęsty górski las. Pędziła niestrudzenie na wstecznym, rozchlapując wodę z kałuż i wyrzucając wzwyż bryły błotnistej ziemi, która lądowała na jej tylnej szybie. Po pokonaniu głębokiej kałuży paka samochodu podskoczyła niczym kadłub łodzi przecinającej błotniste fale. Coraz brudniejsza tylna szyba ograniczała widoczność.

Kiedy uderzyła w coś leżącego na drodze – jakiś kamień albo gałąź – wciąż miała na liczniku czterdzieści mil na godzinę. Półciężarówkę obróciło w poprzek drogi. Mary May depnęła na hamulec i skręciła, żeby wyprostować samochód, kiedy jedno z kół ponownie w coś uderzyło. Pikap uniósł się w powietrze, po czym uderzył z całą siłą w rosnące obok drogi drzewa.

Far Cry. Odkupienie

Подняться наверх