Читать книгу Zimne popioły - Valentin Musso - Страница 12
2
ОглавлениеParyż, 1999
Anna zostawiła dla mnie dwie wiadomości.
Najpierw chyba próbowała mnie złapać w liceum, ale z powodu pożałowania godnej pomyłki poinformowano ją, że tego akurat dnia nie pracuję. Usiłowała więc dodzwonić się do mnie do domu, ale i w tym przypadku bezskutecznie.
– Aurélien, zadzwoń do mnie jak najszybciej, proszę. Chodzi o Abuela. – Taka była mniej więcej treść pierwszego telefonu.
Następna wiadomość była już znacznie bardziej precyzyjna. Anna informowała mnie, że nasz dziadek od strony ojca miał wylew, że jest teraz w śpiączce, w bardzo ciężkim stanie. Powiedziała też, że zamierza pojechać do Marny samochodem i jeśli chcę się z nią skontaktować, mam dzwonić bezpośrednio do Arvillières.
Było to w czwartek, 8 kwietnia 1999 roku, mój dziadek obchodził w zeszłym miesiącu dziewięćdziesiąte urodziny.
Wiadomości dotarły do mnie około godziny osiemnastej, już po zajęciach. W tamtym czasie ani Anna, ani ja nie mieliśmy telefonów komórkowych. Natychmiast wykręciłem jej numer w Paryżu i odebrała jej współlokatorka Ophélia, koleżanka z École du Louvre3, która nie wiedziała wiele więcej. Powiedziała, że właśnie wróciła do domu i zastała krótką wiadomość, którą moja siostra zostawiła jej w pośpiechu. Potem zadzwoniłem do domu dziadka w Marnie, ale nikt nie podnosił słuchawki. Pomyślałem, że Anna jest wciąż jeszcze w drodze, a Alice pewnie w szpitalu.
W piątek miałem tylko trzy godziny zajęć. Poinformowałem administrację liceum o mojej prawdopodobnej nieobecności i poprosiłem sekretarkę, żeby przekazała uczniom temat wypracowania, które mają napisać w czasie tych wolnych godzin.
Na dworcu Montparnasse kupiłem bilet do Châlons-en-Champagne. Spędziłem trochę czasu, włócząc się bez celu po ulicach Paryża jak w transie, świadomy już, mimo niewielu informacji, jakimi dysponowałem, że coś w naszym życiu pękło.
Czekałem na telefon od Anny, siedząc w kuchni w towarzystwie kota z mojej dzielnicy, któremu najpierw zostawiałem resztki jedzenia na moim wąskim balkoniku, aż w końcu po prostu go przygarnąłem. Nazwałem go Wieczornym Gościem, bowiem często widziałem, jak o zmierzchu przemyka zwinnie po balustradzie, omijając zarośnięte skrzynki i donice.
Anna zadzwoniła do mnie około godziny dwudziestej pierwszej. W jej głosie, bardziej niż smutek, wyczuwałem coś, co przypominało raczej zagubienie:
– Aurélien, tak mi ulżyło, gdy cię usłyszałam.
Nie powiedziała, że się cieszy, tylko że jej ulżyło. W pierwszej chwili nie zwróciłem tak naprawdę uwagi na to drobne przesunięcie leksykalne, o którym miałem sobie przypomnieć znacznie później.
– Jak tam siostrzyczko, w porządku? Jesteś w Arvillières?
– Przyjechałam po południu, około czwartej, przed chwilą wróciłyśmy ze szpitala.
– Alice jest z tobą?
– Jest obok w salonie. A ja siedzę w gabinecie Abuela.
Abuelo… to hiszpańskie zdrobnienie, jakiego używaliśmy zawsze, mówiąc o dziadku, było najbardziej żywotnym dziedzictwem pozostawionym nam przez urodzoną w Barcelonie babcię, która zmarła dwadzieścia pięć lat temu.
– Opowiedz mi, co się właściwie stało.
Usłyszałem, jak Anna ciężko wzdycha do słuchawki.
– To się zdarzyło tuż przed południem. Abuelo poszedł nakarmić ptaki w klatce na zewnątrz, tak jak każdego dnia o tej porze. Po mniej więcej dwudziestu minutach, gdy nadal nie wracał, Alice poszła po niego i znalazła go leżącego w klatce pośród ptaków. W pierwszej chwili pomyślała, że to atak serca, rzecz jasna, z powodu tych wszystkich problemów, jakie miał w przeszłości. Natychmiast wezwała pogotowie, lecz sądziła, że nie uda im się go uratować.
– Zawieźli go pewnie do Châlons, jak przypuszczam?
– Tak.
– Co mówią lekarze?
Anna zawahała się, tak jakby każde słowo z diagnozy, które zamierzała powtórzyć, mogło cokolwiek zmienić.
– Mówili o… zatorze w mózgu. Myślą, że w sercu wytworzył się skrzep, który przedostał się do mózgu i zatkał tętnicę. Nazywają to niedokrwiennym udarem mózgu.
– Czy wyjdzie z tego?
– Stan jest stabilny, ale część mózgu była przez bardzo długi czas niedotleniona z powodu tego zakrzepu… Więc nawet jeśli Abuelo przeżyje, to nie wróci już do dawnego stanu zdrowia.
Nastała długa chwila ciszy.
– Kupiłem już bilet na pociąg do Châlons. Miałem zamiar przyjechać jutro rano.
– Jutro rano – powtórzyła – byłoby dobrze, tak.
Podałem jej godzinę przyjazdu pociągu. Ustaliliśmy, że wyjedzie po mnie samochodem na dworzec.
– Co się w ogóle stało, Aurélien?
– Mówisz o Abuelu?
– Nie, mówię o nas, o tobie i o mnie. Co się z nami porobiło? Dlaczego nie może być tak jak kiedyś?
W całym moim życiu bardzo rzadko płakałem, nie byłem w stanie płakać nawet wtedy, gdy umarł mój ojciec. Zawsze miałem problem z okazywaniem uczuć. A jednak w tym właśnie momencie wiadomość o nagłej chorobie dziadka i rozbrajające słowa siostry o mało nie doprowadziły mnie do łez. Zebrałem się w sobie, żeby potraktować pytanie Anny jak zadanie matematyczne, które byłoby mi naprawdę trudno rozwiązać.
– Nie wiem, siostrzyczko… Naprawdę nie wiem.
Mógłbym tak powtarzać tę formułkę w nieskończoność, żeby tylko nie być zmuszonym do odpowiedzi.
– Czy moglibyśmy porozmawiać o tym wszystkim jutro? – zaproponowałem wreszcie na koniec.
– Masz rację, zajmiemy się tym później.
Wraz z upływem czasu udało mi się wypracować umiejętność unikania niewygodnych rozmów, czy też odkładania konfrontacji i wyjaśnień na następny dzień. Właśnie tego Laurence nie była już w stanie dłużej u mnie znieść. A przecież chciałem się zwierzyć Annie, opowiedzieć jej o moim spokojnym, kompletnie rozbitym życiu, wyznać, że także w stosunku do niej nie udało mi się stanąć na wysokości zadania, wziąwszy pod uwagę problemy, z jakimi musiała borykać się w ciągu kilku ostatnich lat.
Tego wieczoru jednak nie powiedziałem ani słowa. Anna wymykała mi się, a ja przed nią uciekałem.
Nie byliśmy nawet zdolni unieść wspólnie tego banalnego doświadczenia sprawiającego, że nieszczęścia zbliżają ludzi do siebie.