Читать книгу Pocztówki z Grecji - Victoria Hislop - Страница 7

Оглавление

Przychodziły z pozaginanymi rogami, zawsze lekko naddarte, często nieczytelne, jakby podróżowały po Europie w czyjejś tylnej kieszeni. Raz czy dwa pismo było rozmazane, zmoczone deszczem, winem, a może łzami. Czasami były spłowiałe od słońca, a wyblakłe znaczki na nich świadczyły o tym, że wędrowały przez wiele tygodni.

Pierwsza z pocztówek pojawiła się pod koniec grudnia; następne przychodziły coraz regularniej. Ellie Thomas zaczęła na nie czekać. Jeśli nie dostawała żadnej przez tydzień albo dłużej, na wszelki wypadek sprawdzała ponownie pocztę. W swojej skrzynce na listy, jednej z dwunastu w ogólnodostępnym holu wejściowym, znajdowała najczęściej rachunki (lub ponaglenia, by je zapłacić) oraz śmieciowe reklamy śmieciowego jedzenia. Odbiorcami byli zwykle poprzedni lokatorzy, którzy wyprowadzili się już dawno temu, i Ellie zakładała, że należy do nich również S. Ibbotson, adresat (lub adresatka) pocztówek.

Poza tymi kolorowymi obrazkami, zawsze z Grecji, całą resztę mylnie zaadresowanej poczty wrzucała do stojącej w rogu skrzynki z napisem: „Zwrot do nadawcy”. Urząd pocztowy prawdopodobnie wszystko wyrzucał.

Pocztówek nie można było zwrócić do nadawcy. Nadawca był nieznany, podpisywał się tylko inicjałem, „A.”. „A” jak anonim. I kimkolwiek był lub była S. Ibbotson, przez całe te trzy lata, które Ellie spędziła w mrocznym mieszkanku w Kensal Rise, wcześniej nie przyszło do niego lub do niej nic innego. Szkoda było je wyrzucać.

Zaczęła je przypinać do dużej korkowej tablicy, na której umieściła wcześniej karteluszek z numerem swojego ubezpieczenia zdrowotnego i od czasu do czasu wieszała listy sprawunków. Po kilku tygodniach stworzyły barwną, w większości biało-niebieską mozaikę (niebo, morze, łódki i bielone budynki z niebieskimi okiennicami). Z tych samych czystych kolorów składała się flaga, pojawiająca się na niektórych pocztówkach.

…Metoni, Mystras, Monemwasia, Nafpaktos, Nafplio, Olimpia, Sparta…

Te nazwy przypominały zaklęcia i Ellie dała im się uwieść. Chciała znaleźć się w miejscach, do których były przypisane. Powtarzała je w myślach, tak jak powtarza się melodyjne słowa o nieznanym znaczeniu: Kalamata, Kalawrita, Kosmas. I przez cały czas poznawała nowe.

Pocztówkowy kolaż rozjaśnił jej mieszkanie w przyziemiu, ożywiając ponure wnętrza, co nie udało się wcześniej kolorowym pledom.

Swoim eleganckim, lekko ozdobnym (choć chwilami nieczytelnym) pismem nadawca przekazywał niewiele informacji, lecz emanował z nich entuzjazm.

Z Nafplio: Ma w sobie coś szczególnego.

Z Kalamaty: Panuje tu taka serdeczna atmosfera.

Z Olimpii: Ten obrazek daje Ci tylko przedsmak.

Ellie zaczęła się utożsamiać z S. i marzyć o miejscach, do których A. najwyraźniej ją wzywał.

Nadawca często dzielił się spostrzeżeniami na temat spraw, które były dla niej trudne do wyobrażenia.

Wydaje się, że tutejsi ludzie nie rozumieją, czym jest samotność. Nawet teraz, gdy piszę tę pocztówkę, ktoś podszedł i zapytał, skąd jestem i co tutaj robię. Niełatwo to było wyjaśnić.

Dla Greków najgorszą rzeczą na świecie jest bycie samemu, więc zawsze ktoś podchodzi, żeby mnie pozdrowić, o coś zapytać albo o czymś opowiedzieć.

Zapraszają mnie do swoich domów, na panegyris, czyli przyjęcia, a nawet na chrzciny. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiej gościnności. Jestem dla nich kimś zupełnie obcym, a mimo to traktują mnie niczym dawno niewidzianego przyjaciela.

Czasami zapraszają mnie do swojego stolika w kawiarni i zawsze mają do opowiedzenia jakąś historię. Słucham ich i wszystko zapisuję. Wiesz, jacy są starzy ludzie. Pamięć może nieco zniekształcić kontury prawdy. Ale to nieważne. Chcę podzielić się z Tobą tymi historiami.

Wszystkie wiadomości kończyły się jednak melancholijną nutą:

Bez Ciebie to miejsce nie istnieje. Żałuję, że Cię tu nie ma. A.

Ostatnie słowa były proste, szczere i smutne. S. nie miała się nigdy dowiedzieć, jak bardzo ów anonimowy autor pragnął, by byli tam razem.

Któregoś dnia w kwietniu przyszły jednocześnie trzy pocztówki. Ellie znalazła stary atlas i zaczęła szukać miejsc, z których je wysłano. Potem wydarła z niego mapę i przypięła ją na tablicy, obok pocztówek, zaznaczając wszystkie miejscowości i kreśląc trasę podróży autora. Arta, Preweza, Meteory. Wszystkie te obce nazwy miały w sobie coś z magii.

Ten kraj, którego nigdy nie odwiedziła, zaczął się stawać częścią jej życia. Jak podkreślał stale autor, pocztówki nie mogły przekazać zapachów ani dźwięków Grecji. Były jedynie jej migawkami, czymś utrwalonym w przelocie. Mimo to zaczęła się w niej zakochiwać.

Z każdym mijającym tygodniem, z każdą nową pocztówką, Ellie coraz bardziej pragnęła zobaczyć Grecję na własne oczy. Marzyła o przesyconych światłem kolorach i o słońcu, jakie wydawały się obiecywać te obrazy. W zimie musiała wychodzić do pracy przed świtem i wracała o siódmej, więc zasłony były stale zasunięte. Z nadejściem wiosny niewiele się zmieniło. Słońce nie znajdowało drogi do jej mieszkania. Nie tak to sobie wyobrażała, z pewnością nie takiego się spodziewała życia, kiedy przyjechała tu z Cardiff. Światła, które miała nadzieję oglądać w Londynie, ledwie się ćmiły. Tylko pocztówki mogły sprawić jej radość: te z Kalambaki, Karditsy i Katerini dołączyły do kolażu, kiedy tylko nadeszły.

Jej praca, która polegała na sprzedaży miejsca reklamowego w branżowym magazynie, od początku nie budziła w niej entuzjazmu, ale w pośredniaku przekonywano ją, że to najlepsza droga do tego, by kiedyś sama zaczęła publikować. Zdążyła się przekonać, że ta droga musi być bardzo kręta. Klienci lubili chyba jej śpiewny walijski akcent i bez trudu osiągała cele wyznaczone przez szefa telesprzedaży. To dawało jej kilka godzin, w trakcie których mogła zarobić dodatkową prowizję albo, czym zajmowała się ostatnio, szukać w internecie zdjęć i informacji na temat Grecji. Wśród ludzi przed trzydziestką, wykonujących tę samą pracę, wielu było „niezrealizowanych” aktorów i piosenkarzy, którzy pragnęli robić w życiu coś zupełnie innego. Większość siedzących obok niej anonimowych konsultantów miała nadzieję, że kiedyś wystąpią na scenie. Marzenia Ellie wybiegały daleko poza West End.

Jej obsesja na punkcie pocztówek wciąż się pogłębiała. Wyidealizowane obrazki Grecji stawały się dla niej coraz ważniejsze. Z nadejściem lata zaczęły przychodzić kartki z wysp. Były niewiarygodnie piękne, przedstawiały rozmigotane błękitne wody i niebo: Andros, Ikaria. Czy te miejsca rzeczywiście tak wyglądały? Czy zdjęcia nie były podrasowane?

A potem przez kilka tygodni nie przyszła ani jedna pocztówka. W sierpniu Ellie zaglądała do skrzynki co rano i przekonując się, że nic w niej nie ma, czuła ukłucie zawodu. Każde bezowocne sprawdzenie poczty odbierało jej nadzieję, ale nie mogła się powstrzymać. W wolny weekend pojechała do rodziców w Cardiff i spędziła sobotni wieczór, włócząc się po klubach z dawnymi koleżankami. Wszystkie powychodziły już za mąż i urodziły dzieci. Jedna z nich, na której ślubie była kiedyś druhną, poprosiła ją, by została matką chrzestną jej dziecka. Ellie nie mogła raczej odmówić, ale ze smutkiem zdała sobie sprawę, że oddaliła się od dawnych znajomych.

W Walii było zimno, lecz kiedy pociąg wjechał na dworzec Paddington, Londyn wydał jej się bardziej szary niż zwykle. Jadąc metrem do Kensal Rise, myślała tylko o pocztówkach. Czy czekała na nią nowa? Zajrzawszy do pustej skrzynki, poznała odpowiedź. Obliczyła, że od tej, która przyszła z Ikarii, minął już ponad miesiąc.

W mieszkaniu zauważyła, że pocztówki zaczynają się zwijać przy brzegach, chociaż kolory nadal pozostawały żywe. Nie dawało jej to spokoju. Nadeszła pora przekonać się, czy niebo jest tam naprawdę takie błękitne. A światło takie przejrzyste. Czy pocztówki zawsze upiększają rzeczywistość? Czy jest w nich szczypta prawdy?

Sprawdziła ważność paszportu (z którego korzystała ostatnio dwa lata wcześniej, gdy zrobiły sobie z koleżankami weekendowy wypad do Hiszpanii) i znalazła lot do Aten kosztujący mniej niż tanie buty, które kupiła sobie właśnie w Cardiff. Nie była szukającą nowych wrażeń podróżniczką. W całym swoim życiu cztery razy wyjeżdżała do Hiszpanii, dwa razy do Portugalii i kilkakrotnie do Francji (na młodzieżowe obozy). Zbliżał się koniec sezonu i nietrudno było znaleźć niedrogi hotel. Obejrzała kilka z nich i wybrała w końcu miejscowość, którą znała. Nafplio. Tygodniowy pobyt w hotelu przy plaży, z dwoma posiłkami, kosztował sto dwadzieścia funtów. Zobaczy przynajmniej jedno z miejsc, które odwiedził A., a jeśli znajdzie czas, może więcej. Choć decyzja była całkowicie spontaniczna, Ellie miała wrażenie, że ten pomysł dojrzewał w niej od kilku miesięcy.

Następny tydzień zleciał bardzo szybko. Kiedy oznajmiła swemu układnemu szefowi, że chciałaby wziąć dziesięć dni wolnego, zbytnio się tym nie przejął. „Odezwij się po powrocie”, powiedział. Zabrzmiało to dwuznacznie i zastanawiała się, czy jej po prostu nie zwolnił.

Gdy drukarka wypluwała jej kartę pokładową, zdała sobie sprawę, że na pewno nie zatęskni za tą salą bez okien, z długimi rzędami telefonów.

Nie mogła się doczekać, by uciec przed niezbyt ciepłym angielskim latem, które wkrótce miało niepostrzeżenie przejść w jesień. Ostatnia pocztówka, którą przysłał A., przedstawiała piękny port z ładnymi domami i łódkami. Niemal słyszała chlupot wody uderzającej o burty. Miejsce wydawało się spokojne, a przede wszystkim gościnne.

Ikaria: Jak z innej epoki.

Najwyższy czas zobaczyć ten nowy kraj, przekonać się, czy to, co pisał A., jest prawdą. Czy ludzie rzeczywiście zagadują tam obcych? Zapraszają ich do swoich domów? Mieszkała w Londynie od trzech lat i ani razu nie zaprosił jej nikt, z kim pracowała, a już na pewno nie zagadnął jej nikt w kawiarni. Chciała doświadczyć tych wszystkich rzeczy.

W wieczór przed podróżą długo nie mogła zasnąć. A potem nie usłyszała budzika i zbudziło ją dopiero pokrzykiwanie pijaków na ulicy. Dla nich był to koniec długiego wieczoru, dla niej początek nowego dnia. Wyskoczyła z łóżka i nie biorąc prysznica, naciągnęła na siebie wczorajsze ubranie. Sprawdziła jeszcze, czy wszystkie światła są zgaszone, po czym wypadła z mieszkania i pospiesznie zamknęła drzwi na klucz.

Ciągnąc za sobą walizkę, zauważyła, że coś wystaje z jej skrzynki na listy. Mimo że wychodziła godzinę później, niż planowała, nie mogła się powstrzymać, by nie wyjąć przesyłki. Na paczce wielkości książki było nalepione pod różnymi kątami kilkanaście znaczków. Nazwisko adresata zamazała maszyna frankująca, ale adres dało się odczytać. Rozpoznała natychmiast charakter pisma i serce zabiło jej szybciej.

Nie było teraz czasu otwierać przesyłki, więc wsadziła ją do torebki. W ciągu następnych dwóch godzin myślała tylko o tym, by zdążyć na samolot. Miała dwadzieścia minut piechotą (dziesięć minut biegiem) do przystanku nocnego autobusu, którym dojechała na dworzec, skąd odchodził kolejny autobus, bezpośrednio do Stansted. Godziny szczytu jeszcze się nie zaczęły. Razem z nią podróżowali głównie pracownicy terminalu.

Panienka przy stanowisku odprawy była opryskliwa.

– Zdążyła pani w ostatniej chwili – burknęła. – Zaraz kończy się boarding.

Ellie złapała swoją kartę pokładową i pobiegła. Na pokład samolotu weszła ostatnia, zgrzana, wyczerpana i zestresowana, już w tym momencie żałując, że wzięła zimowe okrycie. Leżało na krześle w domu, a o czwartej rano nie zdawała sobie dobrze sprawy, co jej będzie potrzebne na wakacjach. Teraz było za późno. Ściągnęła z siebie jasnoczerwoną budrysówkę, zwinęła ją i wcisnęła pod fotel. Steward sprawdzał, czy pasażerowie zapięli pasy, samolot kołował w stronę pasa startowego.

Ellie zasnęła jeszcze przed startem. Obudziła się trzy godziny później, ze zdrętwiałą szyją, straszliwie spragniona. Na lotnisku nie miała nawet czasu kupić butelki wody i liczyła, że skorzysta z serwisu pokładowego. Wyglądając przez okno, uświadomiła sobie, że to mało prawdopodobne: podchodzili już do lądowania. Zobaczyła morze, wzgórza, szachownicę pól, szpalery drzew, domy i kilka większych budynków, nawet znajome logo Ikei. W Atenach? Zanim zdążyła to przeanalizować, koła samolotu walnęły w pas startowy. Kilka osób zaczęło klaskać, co ją trochę zdziwiło. Zawsze wydawało jej się, że podstawowym zadaniem pilota jest bezpieczne dowiezienie pasażerów do celu podróży.

Kiedy otwarto drzwi, do kabiny wpadło ciepłe powietrze i zapach, którego nie potrafiła zidentyfikować. Być może była to mieszanka zanieczyszczonego powietrza i tymianku, ale wdychała ją z przyjemnością.

Gdy sięgnęła do torebki po paszport, pierwszą rzeczą, jaką tam znalazła, była przesyłka. Kolejka do odprawy przesuwała się powoli, więc Ellie miała czas, by naderwać brązowy papier i zajrzeć do środka. Był tam notes w niebieskiej skórzanej okładce. Dostrzegła, że brzegi kartek są lekko pożółkłe. Wepchnęła go z powrotem do torebki.

Autobus z lotniska zawiózł ją na centralny dworzec autobusowy, KTEL. Przez panujący tam ścisk i zgiełk przebijały się krzyki kierowców zapowiadających odjazdy, warkot silników i głosy tysięcy pasażerów, którzy taszcząc walizy i torby, pojawiali się i znikali. Ellie o mało nie udusiła się gryzącym smrodem spalin.

W końcu znalazła właściwą budkę biletową, dała kasjerowi piętnaście euro i mając tylko minutę do odjazdu, zdążyła kupić zimny napój i jakieś herbatniki.

Siadając przy oknie i patrząc na przewalający się za szybą tłum, wiedziała już, że A. miał rację przynajmniej w jednym. Ludzie tutaj nie cenili sobie ciszy. Starsza pani, która zajęła miejsce obok niej, nie mówiła ani słowa po angielsku, lecz mimo to prowadziły ze sobą dialog niemal przez godzinę, do chwili, kiedy Ellie zmorzył sen. Wcześniej dowiedziała się, co robiły i gdzie mieszkały wszystkie jej dzieci, i zjadła dwa gołąbki w liściach winogron, a także kawałek świeżego ciasta pomarańczowego (drugi kawałek, owinięty w serwetkę, leżał teraz na jej torebce). Zerknęła na przesyłkę, którą przykryła swetrem. Miała zamiar przejrzeć notes w czasie podróży, ale ciepłe słońce za oknem i jednostajny warkot autobusu ukołysały ją do snu.

Dopiero kiedy prawie trzy godziny później dojechali do Nafplio, zauważyła, że nie ma swojej kurtki. Musiała ją zostawić w samolocie. Czekając w promieniach słońca, aż z luku wyładują jej walizkę, nie była szczególnie rozżalona. Zdążyła się już przekonać, że ciepła odzież jest tu zbędnym obciążeniem. Czuła się jak wąż, który zrzucił skórę.

Przy dworcu autobusowym stały taksówki, a w przewodniku sugerowano, że do hotelu w Tolon najlepiej dojechać taryfą. Najpierw jednak chciała obejrzeć miasto. Ciągnąc za sobą małą walizkę i kierując się drogowskazami, które były na szczęście po angielsku, ruszyła w stronę starówki.

Wkrótce znalazła się na głównym placu, który natychmiast rozpoznała z pocztówki. Uczucie déjà vu sprawiło, że się uśmiechnęła.

Przyzwyczajona do tego, że jest singielką, Ellie nie czuła skrępowania, siadając sama przy stoliku w kawiarni. Złożyła szybko zamówienie i zaraz podano jej cappuccino, razem ze szklanką zimnej wody i dwoma ciepłymi ciastkami orzechowymi. Po raz drugi w ciągu kilku godzin doświadczyła greckiej gościnności, o której A. wspominał tak często.

Popijając kawę, rozejrzała się dokoła. Był piątek, ciepły wieczór, połowa września. Plac wypełniali ludzie w najróżniejszym wieku: pchali wózki z dziećmi, jechali na rowerach, śmigali na łyżworolkach albo po prostu spacerowali. Niektórzy szli pod ramię, starsi wspierali się na laskach. W kilkunastu kawiarniach wokół placu zajęte były wszystkie stoliki.

Przesyłka leżała przed nią na stole. Wsunąwszy palec we wcześniejsze naddarcie, Ellie rozerwała brązową kopertę, schowała ją do bocznej kieszeni torebki i przez chwilę obracała notes w rękach. Pocztówki miały niejako publiczny charakter, mógł na nie spojrzeć każdy, kto je wziął do ręki, ale notes? Czy czytanie czyjegoś pamiętnika nie było naruszeniem prywatności? Z całą pewnością miała takie uczucie, kiedy nerwowo go otworzyła. Przerzucając kartki, spostrzegła, że są zapisane znajomym, starannym, choć czasami trudnym do odczytania pismem A.

Patrząc na plac, mimo woli nakreśliła palcem literę S pośród okruchów ciastek na talerzyku. Właściwa adresatka nie miała najmniejszej szansy przeczytania tych zapisków, więc Ellie, płonąc z ciekawości i z niezbyt dużym poczuciem winy, otworzyła notes na pierwszej stronie.

Po przeczytaniu kilku słów przerwała, zdając sobie sprawę, że lepiej będzie odłożyć lekturę do chwili, gdy dotrze do hotelu. Przyciskając notes do piersi, wstała i poszła na postój taksówek.

– Tolon – powiedziała niepewnie. – Hotel Marina.

Późnym wieczorem, na małym balkonie swojego pokoju, zaczęła czytać od początku.

Pocztówki z Grecji

Подняться наверх