Читать книгу Pocztówki z Grecji - Victoria Hislop - Страница 8
ОглавлениеKiedy pojechałem po Ciebie tamtego dnia na małe lotnisko w Kalamacie i nie pojawiłaś się, czekałem dwadzieścia cztery godziny, przekonany, że coś mi się pomyliło i przylecisz następnym lotem. Albo że nie zdążyłaś na samolot i nie możesz się ze mną skontaktować. Szukałem najróżniejszych uzasadnień. Noc przespałem na ławce za wózkami bagażowymi. Sprzątacz zamiótł podłogę wokół moich stóp i przyniósł mi nawet placek ze szpinakiem, który jego żona już chciała wyrzucić. Prowadziła kiosk gastronomiczny, ich syn pracował przy odprawie paszportowej, a kontrolą bezpieczeństwa bagażu zajmował się oczywiście kuzyn. Kolejny kuzyn sprawdzał karty pokładowe odlatujących pasażerów.
– Małe lotniska w Grecji to rodzinne firmy – poinformował mnie z wielką dumą sprzątacz.
Nazajutrz wczesnym rankiem musiałem opuścić halę przylotów. Była połowa września, skończyły się loty czarterowe z Wielkiej Brytanii i nie mogłem już liczyć, że się nagle pojawisz. Nie odebrałaś telefonu, kiedy dzwoniłem, ale wiedziałem, że gdyby stało się coś złego, zawiadomiłby mnie któryś z Twoich przyjaciół.
Siedziałem przez jakiś czas na ławce przed lotniskiem, nie wiedząc, co począć i dokąd się udać. Nagle zabrzęczała moja komórka. Sygnał SMS-a. Kiedy sięgałem po nią do kieszeni, ręce trzęsły mi się tak bardzo, że telefon upadł na ziemię. Na popękanym szkiełku wyświetlacza zdołałem odczytać kilka słów: „Niestety nie dała rady przyjechać”. Przypuszczam, że podyktowałaś je komuś ze swoich znajomych. Przez kilka minut z niedowierzaniem wpatrywałem się w tę wiadomość, a potem zadzwoniłem pod numer, z którego ją wysłano. Bez odpowiedzi. Próbowałem kilka razy. Oczywiście z tym samym skutkiem. Gniew. Furia. Wściekłość. Te słowa nawet w przybliżeniu nie oddają tego, co czułem. To tylko słowa, puste słowa.
Tego dnia nie dostałem żadnych innych wiadomości, poza „Bon Voyage” od mojego brata.
Powinienem wrócić prosto do Aten, ale nie mogłem znieść myśli, że będę jechał tą samą trasą, którą dopiero co pokonywałem z taką radością i podnieceniem. Odrętwiały, wsadziłem machinalnie kluczyk do stacyjki. Nie miałem właściwie pojęcia, dokąd zmierzam. Nie dbałem o to. Nie wiem, jak długo jechałem. Zatrzymałem się dopiero nad samym morzem. Przy plaży, gdzie kończyła się droga, zobaczyłem tablicę z napisem: „Wolne pokoje”. Uznałem, że tam właśnie się zatrzymam.
W następnych dniach prawie nic nie robiłem. Siedziałem tylko i patrzyłem na Morze Jońskie. Potężne fale uderzały o brzeg i bez końca łamały się i toczyły po piasku, odzwierciedlając jakby stan, w którym się znajdowałem. Trwało to bardzo długo. Nie mogłem jeść, nie odzywałem się do nikogo. Mężczyźni to podobno silniejsza płeć, ale nigdy nie czułem się tak bezsilny. Gdybym podszedł do morza wystarczająco blisko, pewnie porwałyby mnie fale. Bywały dni, kiedy chętnie zniknąłbym w kipieli.
Bez przerwy spoglądałem na rozbity, pusty ekran komórki, aż w końcu, nie mogąc tego dłużej znieść, cisnąłem ją, najdalej jak mogłem, w morze. To mnie wyzwoliło. Widząc, jak wpada do wody, musiałem pogodzić się z faktem, że nie mogę dostać i nie dostanę od Ciebie już żadnej wiadomości. Odciąłem się od Ciebie i odciąłem się od świata.
Bóg jeden wie, co myślało o mnie miłe małżeństwo, które prowadziło pensjonat w Metoni, lecz co wieczór zostawiali mi talerz z zimnymi przekąskami i codziennie rano go zabierali. Któregoś ranka żona włożyła do wazonu w moim pokoju świeżo ścięte kwiaty, a kiedy zwiędły, zmieniła je na nowe. Zdawałem sobie sprawę z ich życzliwości, ale nie odczuwałem głodu ani pragnienia. Podobnie jak zimna i gorąca. Któregoś dnia stałem pod prysznicem tak długo, aż zaczęła z niego lecieć zimna woda, lecz w ogóle tego nie poczułem. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że minęła cała godzina. Rozpacz sprawiła, że przestałem reagować na jakiekolwiek bodźce. To był mroczny okres. Nie wiem, jak spędzałem te dni, ale udało mi się jakoś przetrwać. Nie wiedziałem, ile czasu minęło od dnia, kiedy czekałem na Ciebie na lotnisku; któregoś dnia właściciel pensjonatu pozdrowił mnie, gdy szedłem na plażę.
– Kalo mina! – zawołał wesoło. – Octomvris! Mamy nowy miesiąc!
Spędziłem tam zatem dwa tygodnie.
Plan, jaki dla nas obmyśliłem, wydawał się teraz śmieszny: po zwiedzeniu Peloponezu mieliśmy popłynąć promem na Kithirę, stamtąd następnym na Kretę, a potem polecieć z powrotem do Aten i do Londynu. Powiedziałaś, że masz tylko dwa tygodnie wakacji, i zadbałem o to, byś wróciła na czas. W Atenach, w sklepie o nazwie Zolotas, kupiłem pierścionek zaręczynowy z brylantem. To pokazuje, jak bardzo się łudziłem. Chciałem Ci się oświadczyć na Krecie, na tle zachodzącego krwiście słońca. Nawet teraz wyobrażam sobie tę scenę, do której nigdy nie doszło. Mam nadzieję, że któregoś dnia to minie.
Tamtego wieczoru w Metoni (zamknąłem w moim pokoju okiennice, żeby nie oglądać zachodu słońca) musiałem podjąć decyzję, czy mam wracać do Londynu, czy podróżować samemu. W ciągu dwóch tygodni spędzonych w Atenach udało mi się zebrać sporo materiałów. Kustosz Muzeum Sztuki Cykladzkiej udostępnił mi znaczną część archiwum, więc miałem już wystarczająco dużo dokumentów, by zacząć pisać moją książkę. Mogłem to robić równie dobrze w pokoju hotelowym, jak w domu. Myśl o Londynie lekko mnie przerażała, bo wiedziałem, że będę tam wypatrywać Twojej twarzy. Kolejnym powodem, by pozostać w Grecji trochę dłużej, było pragnienie ucieczki przed jesienną brytyjską melancholią.
Spakowałem więc torbę i wymeldowałem się. Nigdzie mi się teraz nie spieszyło. Z budki telefonicznej w wiosce zatelefonowałem do brata i poprosiłem, żeby raz w tygodniu odbierał moją pocztę i płacił rachunki. Nie wiedziałem, kiedy wrócę. Jeśli będę żył oszczędnie, zaliczka na książkę powinna mi wystarczyć na rok. Przed wejściem do sklepu, w którym chciałem kupić czekoladę, gumę do żucia, wodę i kilka innych drobiazgów potrzebnych mi na drogę, przy stanąłem przy zardzewiałym obrotowym stojaku, na którym tkwiło kilka dyżurnych pocztówek. Właściciel sklepu nie spodziewał się chyba o tej porze roku tłumu turystów, dlatego kartek nie było zbyt wiele. Wybrałem tę z ruinami weneckiego zamku (którego w ciągu wszystkich spędzonych tutaj dni nie chciało mi się nawet zwiedzić). Po co ją kupiłem? Nie sądziłem, by w ogóle obchodziło Cię, gdzie jestem, lecz nagle zapragnąłem się z Tobą skontaktować. Może chciałem po prostu przerwać milczenie, jakie między nami zapadło. A może złagodzić doskwierającą mi samotność. Nie było sensu udawać kogoś, kto bawi się komórką i ma wielu znajomych na fejsie, ale mogłem być przynajmniej kimś, kto wysyła pocztówkę i musi kupić znaczki.
Będzie to jakiś sposób nawiązania kontaktu z Tobą, bez oczekiwania, że odpowiesz; coś w rodzaju jednostronnej rozmowy. Ten pomysł mi się spodobał. Być może pożałujesz nawet, że nie przyjechałaś.
Mężczyzna w sklepie przylepił na pocztówkę kilka znaczków i spakował wszystkie rzeczy, które kupiłem.
– Kalo taksidi – powiedział, życząc mi szczęśliwej podróży; był to jeden ze zwrotów, które zdążyłem już poznać.
– Dziękuję – odrzekłem.
Położyłem pocztówkę na dachu samochodu, napisałem do Ciebie kilka słów i wrzuciłem ją do pobliskiej skrzynki pocztowej.
Mogłem jechać, gdzie mnie oczy poniosą, ale to dziwne, jak deprymująca może się okazać taka wolność. Wpatrując się w mapę, siedziałem w samochodzie co najmniej przez godzinę i musiałem zmobilizować całą siłę woli, by uruchomić silnik i ruszyć z miejsca. Wiedziałem, że jadę na wschód, bo słońce świeciło za moimi plecami, nie miałem jednak żadnego wytyczonego celu ani też pojęcia, dokąd zaprowadzi mnie los lub instynkt. Tak zaczęła się moja podróż.
W następnych tygodniach i miesiącach wszędzie, gdzie się zatrzymałem, ludzie rozmawiali ze mną. Większość traktowała mnie z dużą serdecznością, a jeśli nawet nie od razu tak było, to często przełamywałem pierwsze lody, usiłując porozumiewać się po grecku. Wiele osób opowiedziało mi różne historie. Słuchałem i spisywałem je, codziennie dowiadując się nowych zaskakujących rzeczy o tym kraju i o sobie samym. Głosy obcych wypełniły pustkę i milczenie, które po sobie zostawiłaś.
Rozpoznasz z pocztówek pewne miejsca, w których rozgrywają się te historie. Kto wie, czy zasłyszane od ludzi opowieści są prawdziwe, czy fałszywe. Podejrzewam, że niektóre są zmyślone od początku do końca, w innych tkwi sporo przesady – ale kilka jest chyba prawdziwych. Zdecyduj sama.