Читать книгу Opinie o Jezusie - Vittorio Messori - Страница 6

Skąd wzięła się ta książka?

Оглавление

on s’attendait de voir un auteur et on trouve un homme

Blaise Pascal

Do rąk czytelnika dociera kolejne wydanie książki, która już przeszła ciekawą drogę: dziesiątki przedruków w wydawnictwach „libreria” i „scuola”, kilka innych w „Club degli editori”, ponad dwadzieścia przekładów na obce języki, jeden scenariusz filmowy. Chociaż to jeszcze nie wszystko...

Cały ten bagaż ciąży na znękanym autorze, przerażonym zawartością kartki papieru, która nabrała ogromnej siły. Nie jest to, jak spróbuję pokazać, nieco hipokryzyjna kokieteria. W istocie rzeczy owa tak bardzo energiczna żywotność nie rodzi się z projektu wydawniczego, z jakiegoś wydumanego „kulturowego” planu. Wydobyła się z wstrząsającej przygody zapoczątkowanej w samotności wyludnionego Turynu, dawno już minionego, upalnego lata. Zdarzyło się to tego lata, kiedy na Krymie zmarł Palmiro Togliatti; podczas gdy w Piemoncie, ze względu na skwar i posuchę, dojrzało najlepsze w tym stuleciu wino Barolo.

Nie mogąc wydostać się z miasta, broniłem się przed upałem, który niemiłosiernie męczył ludzi przez parę miesięcy: w okresie tym prawdziwe życie prowadziłem tylko nocą. W wielkich salach turyńskiej centrali telefonicznej dokładnie o dziesiątej każdego wieczoru setki kobiet przekazywały słuchawki osobom zapewniającym nocny dyżur. W większości byli to studenci wyższych uczelni. Oni to przez dziewięć godzin, aż do siódmej rano następnego dnia, zbierali odgłosy miasta i utrzymywali je w łączności ze światem. Wśród tych nocnych pracowników znalazłem się także ja. I tak było przez cały czas moich studiów na wydziale prawa uniwersytetu, w czasie przygotowywania dyplomu z nauk politycznych.

„Rzecz” będąca przyczyną bólu, z którego wyrosły niniejsze stronice, przyszła niespodziewanie podczas trzeciego lata nocnych dyżurów telefonicznych, kiedy już przygotowywałem się do obrony pracy dyplomowej pod kierunkiem jednego z wielkich mistrzów kultury laickiej, wręcz „laicyzmu”. Była to także moja kultura. Jedyna, jaką znałem; jedyna, którą uważałem za godną i sensowną dla nowoczesnego młodzieńca, przygotowującego się do starcia ze światem będącym w procesie gwałtownych przemian.

Z ludzkiego punktu widzenia wszystko oddalało mnie od spojrzenia religijnego: tradycyjny antyklerykalizm prowincji Emilia Romania, w której przyszedłem na świat, oraz surowy racjonalizm epoki oświecenia, w jakim mnie wychowywano w szkołach państwowych Turynu, gdzie żyłem od dziecka, a którego patronami nie byli z pewnością święci Cottolengo czy Jan Bosco, ale Gramsci i Gobetti, a ich „teksty liturgiczne” drukowano w „klasztorze” Einaudiego przy via Biancamano1. W owych latach, które przygotowywały rok 1968, wszystko usiłowano rozsądzać przy pomocy politycznego klucza; a w wymiarze religijnym (zwłaszcza katolickim) widziano wyłącznie instrumentom regni, alienację, reakcję, a w najlepszym przypadku ludowy folklor... Wszystko to uczyniło z młodzieńca, jakim byłem, przykładny obraz post-chrześcijanina, obywatela „państwa świeckiego”, dla którego Biblia miała tylko znaczenie historyczne (ale nierzadko bulwersujące ze względu na nadużycia, jakich dokonali jej wyznawcy), może wartość literacką, poetycką (tak przypuszczałem, choć nigdy dotąd jej nie zgłębiłem). Z pewnością była pomocą dla tych, którzy chcieli ją wykorzystać do swoich konkretnych celów politycznych; ale – z taką samą pewnością – nie mogła już stanowić propozycji wiarygodnej, do przyjęcia w praktyce.

Christiana fides damnata quia ignorata, jak powiedział starożytny apologeta, Tertulian, za czasów którego słuchano nauki Jezusa Chrystusa i rozważano ją, zanim ewentualnie ją odrzucano. Cóż, to działo się dwadzieścia wieków temu, kiedy Dobra Nowina miała taki wpływ, ponieważ była nowością. Ale w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy wydawała się kwestią już wiele razy wystawioną na próbę i ostatecznie odrzuconą?

A jednak tamtego lata wydarzyło się to, co niemożliwe, niespodziewane. Stało się to dzięki serii doświadczeń, którym nie był obcy ból wraz ze swoją zdolnością stawiania człowieka wobec pytań ostatecznych. Pytań tak często odrzucanych – czasem z ironią, jakby były naiwne, próżniackie – przez te kultury, które znają wiele odpowiedzi, ale wyłącznie w sprawach mniej istotnych.

Zdawało mi się, że w Ewangeliach odkrytych w tym niespodziewanym stanie ducha powtórzył się cud świeżości pierwszego odkrycia. Doznałem szoku zderzenia (bez jakiegokolwiek pośrednictwa kościelnego, które by złagodziło gwałtowność ataku) z tajemniczą postacią Tego, który siebie uważał i którego uważano za Syna Bożego, za samego Boga. Odczytywałem te dawne słowa i doznawałem zdumienia, radości, jakbym w nich odkrył klucz do rozwiązywania wątpliwości nie tylko wychodzących od człowieka (polityka, życie społeczne, gospodarka), ale na temat człowieka: sens życia i śmierci, znaczenie radości i cierpienia.

Wszystko to nie odbyło się bez kosztów: popadłem w istocie w stan jakby bolesnej schizofrenii. By powtórzyć za Pascalem, z jednej strony le coeur et ses raisons, które pozwalały mi zrozumieć, że w tych tekstach, do tej pory lekceważonych, może znajdować się szyfr do ujawnienia sensu zagadki. Z drugiej strony les raisons de la raison (ten ograniczony „rozum” z epoki oświecenia, który mnie uformował, czy raczej zdeformował, powodując, że nie dostrzegałem, a może nawet bagatelizowałem wszystkie inne sposoby poznania) skłaniały mnie do buntu, do obawy, by nie stać się ofiarą iluzji.

Od tamtego czasu, najpierw poważną część mojego życia, a później i całą resztę aż do dnia dzisiejszego, poświęciłem na wypełnienie rozziewu pomiędzy coeur a raison, między intuicją a poznaniem obiektywnym, między wiarą pierwotną a nowoczesnym rozumem. Powstała we mnie potrzeba (która mnie ponagla każdego dnia) tropienia śladów Boga, który – zgodnie z wiarą – przyjmując oblicze i ciało człowieka, pokazał się, a równocześnie schował. Chodzi o tego chrześcijańskiego Boga, którego sekretem wydaje się być ukrycie, półcień, jednakowa wartość śladów dla wiary i dla niewiary, żeby – celem ustrzeżenia wolności – przyjęcie Go stało się wyborem, a nie wyrokiem, gorącym porywem serca, a nie chłodnym wnioskiem niepodważalnego stwierdzenia.

Moje dociekania na temat samych korzeni wiary i początków chrześcijaństwa prowadziłem i przedstawiłem środkami i słowami dziennikarskimi, ale z zacięciem „naukowym”. I rzeczywiście, także specjaliści w tej materii – którzy zazwyczaj z powagą strzegą wyników swoich badań – przyjęli te „hipotezy o Jezusie” z sympatią (za co jestem im wdzięczny) i bez obiekcji natury „technicznej”. Powodem takiego przyjęcia – jeśli mogę tak powiedzieć – jest to, że nie żałowałem czasu i wysiłku; tak więc, począwszy od tamtego lata, rzuciłem na karty tej książki ponad dziesięć lat poszukiwań, refleksji i życia.

Jesienią 1976 roku pojawiły się 3 tysiące egzemplarzy, choć wydawca obawiał się, czy zdoła je rozprowadzić. Do jesieni 1992 roku, kiedy piszę te słowa, we Włoszech sprzedano już ponad milion egzemplarzy, natomiast nie mamy kompletnych danych z całego świata. Eksplozja o niepokojących wymiarach, której nie sposób wygasić!

Za tym pierwszym etapem poszukiwań przyszły kolejne. Powstały następne książki, które spotkały się z serdecznym przyjęciem licznych czytelników na pięciu kontynentach.

Teraz, gdy biorę do ręki niniejsze stronice, widzę jeszcze siebie w świetle tamtych nocy zagadkowych i barwnych, bolesnych i radosnych, przepełnionych pewnością i niepokojem: nocy młodego telefonisty, dla którego nagle świat odwrócił się pod uderzeniem greckich wersetów Ewangelii. Pod koniec nocy, przed świtem, kiedy w słuchawkach milkły głosy miasta, czułem potrzebę przyłączenia się do Szymona Piotra: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego (J 6,68).

Opinie o Jezusie

Подняться наверх