Читать книгу Opinie o Jezusie - Vittorio Messori - Страница 7

1. A może to rzeczywiście prawda?

Оглавление

„Bóg jest albo Go nie ma”. Ale na którą stronę się przechylimy? Rozum nie może tu nic określić: nieskończony chaos oddziela nas. Na krańcu tego nieskończonego oddalenia rozgrywa się partia, w której wypadnie orzeł czy reszka. Na co stawiacie? Rozumem nie możecie ani na to, ani na to; rozumem nie możecie bronić żadnego z obu.

Blaise Pascal, przekład: Tadeusz Żeleński (Boy)

Pośród ludzi dobrze wychowanych nie rozmawia się wcale o Jezusie.

Podobnie jak seksualność, pieniądze czy śmierć, Jezus należy do tych tematów, które nie pasują do wytwornej konwersacji.

Przez zbyt wiele wieków trwały święte dziwactwa. Zbyt często ukazywano Nazarejczyka sentymentalnego i śmiesznego, z długimi włosami blond i niebieskimi oczyma: Pana Jezusa „dla niewiast”. Ileż razy z okazji pierwszej komunii jawił się „Jezusik, który przyjdzie do twojego serduszka...”.

Nie należy się wcale dziwić, że imię to liczne wybitne postaci napawa mdłością. Od razu rozumiane jest jako tabu.

Uzyskujemy dyplomy z historii, chociaż nie drasnęliśmy nawet sprawy istnienia tajemniczego żydowskiego cieśli, który rozdarł dzieje na dwie części: przed Jezusem Chrystusem i po Jezusie Chrystusie.

Otrzymujemy wszelakie dyplomy z literatury klasycznej, otrzaskani jesteśmy z całą grecko-rzymską mitologią opartą na tekstach źródłowych. Ale przy tym nie spotkaliśmy nigdy greckich zdań Nowego Testamentu.

Zadziwiające: odmierzanie czasu kończy się na Jezusie i od Niego zaczyna się na nowo. A On tymczasem jest jakby ukryty.

Lub też puszcza się Go w niepamięć albo uważa za temat oklepany.

Nawet księża, popi i pastorzy mówią o Nim mało. Owszem, dla uczciwości każdej niedzieli powołują się na Niego w milionach przemówień, homilii, kazań...

Jednakże zbyt często odnosimy wrażenie, że dla nich wiara w Jezusa nie stanowi żadnej trudności. Jest to raczej fakt oczywisty. Budujemy też uczone konstrukcje na temat Ewangelii; ilu jest jednak takich, co wraz ze swymi słuchaczami schodzą do suteren, by sprawdzić, czy naprawdę założono fundamenty? Niewielu także dziś stara się upewnić o sile kamienia węgielnego, na którym – jak twierdzą – opierają się zarówno ich wiara, jak i ich Kościoły. Na przestrzeni całych ludzkich dziejów tylko Jemu, bez żadnego pośrednictwa, przypisywano imię samego Boga. Jednak do tego niesłychanego skandalu sporo ludzi się po prostu przyzwyczaiło. To tak, jakby – mówiąc dosadnie – dymy kadzielniane ich zamroczyły.

Pewne tajemnicze powiedzenie, przypisywane Jezusowi przez ewangelię apokryficzną, stwierdza: Kto się zachwyci, będzie królował. Mnóstwo ludzi, jak się zdaje, utraciło dar zachwytu...

A tymczasem badanie opinii publicznej pokazało, że na sto osób (a jest to jeden z wielu przykładów) sześćdziesiąt cztery uważają Jezusa za „postać najbardziej interesującą w historii”. Na drugim i trzecim miejscu tej zadziwiającej klasyfikacji znaleźli się Garibaldi i Martin Luther King, oddaleni jednak bardzo wyraźnie. Po nich przychodzi Gandhi, wreszcie Marks2.

Pytani powiedzieli, że chcieliby na temat Jezusa wiedzieć coś więcej, zdobyć przede wszystkim dobrze uzasadnione i wiarygodne informacje. Niestety, nie wiedzą, gdzie ich szukać...

Gazety, kultura laicka zajmują się instytucjami (Watykanem, Kościołami...), jakie opierają się na wierze, ale o niej samej nie mają żadnego pojęcia. Kultura ludzi wierzących ze swej strony woli rozważania na temat ascetyki, kontemplacji Jezusa; jednak najczęściej, jak zauważyliśmy, wcale nie stawia czoła niezwykłym problemom natury historycznej.

Hans Küng pyta: „Czyżby naprawdę Chrystus, zarówno w ramach chrześcijaństwa, jak i poza nim, był tym wielkim nieznajomym, który również z samego chrześcijaństwa czyni sławnego nieznajomego?”.

To wcale nieprawda, że już nikt nie zajmuje się problemem Jezusa. Odnosząca się do Niego bibliografia to w istocie ogromny ocean ustawicznie nawiedzany przez burze.

Tylko w wieku XIX poświęcono Mu aż około sześćdziesięciu dwóch tysięcy tomów. W paryskiej Bibliotece Narodowej, która jest zwierciadłem zachodniej kultury, ilość fiszek z imieniem Jezus jest na drugim miejscu. Pierwsze zajmuje słowo Bóg.

W gruncie rzeczy od wielu wieków dyskusja o Jezusie to zastrzeżone, ściśle kontrolowane przez duchownych i świeckich nauczycieli łowy. To oni właśnie, jako specjaliści, stworzyli owe tysiące woluminów, powołując się jedni na drugich w niekończącej się „dyspucie doktorów”.

Ludziom prostym pozostawia się modlitewniki lub jakieś prace popularne, niejednokrotnie słabo udokumentowane i czysto propagandowe.

Wobec tego wielu nie wie, że co do Jezusa wypowiedziano już wszelkie możliwe hipotezy, że zarzuty zostały obalone, potem na nowo powstawały, znów je odrzucano, i tak w nieskończoność. Każde słowo Nowego Testamentu przepuszczano wiele tysięcy razy przez przeróżne sita. Pośród książek, po jakie możemy sięgnąć, od początku i we wszystkich krajach ta właśnie książka jest najczęściej badana, i to z niewiarygodną zaciętością.

Do ucha człowieka nieobznajomionego ze sprawą docierają zaledwie przytłumione echa dyskusji. Tak dzieje się od prawie dwu tysięcy lat, ale na przestrzeni ostatnich trzech wieków sito się zmieniło. Podczas gdy aż do wieku XVIII przedmiot „dysputy” mieścił się raczej wewnątrz chrześcijaństwa (chodziło albo o „prawowierność”, albo o „herezję”), od tamtego momentu zrodziła się krytyka „na zewnątrz”. Zaczęto atakować same Pisma, co do ich historyczności, na których opiera się wiara. Kwestionuje się to, co dotąd było faktem ustalonym nawet w najbardziej ostrej i agresywnej polemice: uznanie szczególnej więzi człowieka Jezusa z Bogiem, wiarę w Niego jako Chrystusa, Mesjasza, oczekiwanego przez Izrael.

Lecz owa „dysputa” – niezależnie od swego przedmiotu – dotyczyła zawsze tylko garstki uczonych. Oto co pisze Jean Guitton, któremu niniejsza książka wiele zawdzięcza: „Szeroka publiczność zachowała przekonanie, że jest to dla niej sprawa nie do rozwiązania, jakaś sprzeczka uczonych i teologów, która wykracza poza jej kompetencje. Skutkiem trudności osobistego zdobycia opinii jest fakt, że każdy odwraca swoją myśl: niewierzący, aby ustrzec swoją niepewność co do historyczności Jezusa ewangelicznego, wierzący, aby prowadzić życie wiary, i w ten sposób owo podstawowe pytanie zbywa się ponownie milczeniem”3.

Dalsze stronice przedstawia ktoś, kto nie zgodził się na owo milczenie i wtargnął jako kłusownik na teren polowania zarezerwowany dla specjalistów.

Autor to tylko „profan”, który na własne ryzyko zakradł się do Świętego Świętych, gdzie pisze się po niemiecku lub po łacinie, gdzie odbywają się dyskusje na temat hebrajskich słów, aramejskich stel, greckich manuskryptów. Nie jest ani pracownikiem naukowym, ani osobą duchowną. Ot, zwykły człowiek świecki.

Za niniejszą książką kryje się dziennikarskie przyzwyczajenie zdobywania wiadomości, najpierw dla siebie samego, by potem złożyć je w darze swoim czytelnikom. Znam lepiej pokoje redakcyjne dzienników i tygodników niż aule papieskich uniwersytetów. Nie przybywam z „seraju”; ten ostatni zbyt często jest tylko „gettem” – choćby tylko kulturalnym – chrześcijaństwa.

Mówić o sobie to rzecz ryzykowna i denerwująca.

Zapuściłem się jednak w to wszystko, bo chciałbym jasno czytelnikowi powiedzieć: zacząłem od wątpliwości, lub lepiej, od obojętności. Jak on, jak tylu innych dzisiaj. Daleki byłem od wiary. Do niniejszych studiów przystąpiłem po osiemnastu latach szkół publicznych. Musiałem się wszystkiego uczyć na nowo, startując od zera.

W szkole jedynymi kapłanami, jakich spotykałem, byli ci, co prowadzili lekcje „religii” przepisane urzędowym programem.

Potem nagle rozpoczęła się dla mnie coraz bardziej pasjonująca pogoń za skarbem Palestyny I wieku. Pierwsze ogniwo łańcucha stanowił egzemplarz Myśli Pascala, w który się zaopatrzyłem, aby poczynić pewne poszukiwania na marginesie moich studiów na wydziale nauk politycznych. I właśnie Pascalowi dedykowałem tę książkę: bez niego nigdy by ona nie powstała. Albo też byłaby zupełnie inna.

Jest ona także poświęcona nieprzebranej armii tych, którzy w ciągu wieków bezustannie szukali rozwiązania dla najbardziej fascynującej ze wszystkich powieści sensacyjnych: jakie były początki chrześcijaństwa.

Aby dać się wciągnąć w tę przygodę, wcale nie potrzeba mieć upodobania do „kryminałów”. Każdy z nas jest w nią wmieszany z urzędu poprzez sam fakt istnienia.

Znajdujecie się wśród zaciągniętych na statek, przypomina Pascal każdemu, kto chciałby się wymigać od problemu własnego przeznaczenia.

Czy tego chcemy, czy nie, czy to się komuś podoba, czy nie, od wielu wieków w Europie, w obu Amerykach, w Oceanii, w Afryce, w części Azji te dwie sylaby (Je-zus) wiążą się z samym sensem naszego istnienia.

To właśnie od początku rzymskiego cesarstwa aż do naszych czasów z uporem potwierdzają ci, którzy wierzą, że imię to stanowi ostateczną odpowiedź na wielkie pytania człowieka, którzy wiążą Go z niesłychaną koncepcją „Syna Bożego”, którzy twierdzą, że w Jego dzieje my wszyscy jesteśmy i na zawsze będziemy włączeni.

Na kartach tej książki podejmuję próbę zbadania racji tego niewiarygodnego uporu, by stale podsuwać ludziom, jako ich „Zbawiciela”, owego tajemniczego Palestyńczyka.

Nieco później postaram się wyjaśnić, dlaczego sądzę, iż w owym zamęcie religii świata właśnie Jemu warto poświęcić nieco czasu. Dlaczego Jezus, a nie na przykład Mahomet, Lao-cy czy Zaratustra?

Stworzyłem całą dokumentację złożoną z informacji odpowiadających na pytania, jakie sobie stawiałem; na niektóre z nich, z pewnością nie na wszystkie. Chodzi o pytania, jakie – taką mam przynajmniej nadzieję – stawiają sobie wszyscy, którzy myślą. Ci, dla których każdy mijający dzień stanowi problem, czasami tak dojmujący, że zupełnie nie starcza czasu na poszukiwanie rozwiązań dla „Problemu” ponad wszelkie problemy, dla problemu najgłębszej natury.

Problem ten zakłada takie pytania, które często wydają się śmieszne, godne umysłu dziecka, a nie człowieka dorosłego: kim jesteśmy?, skąd przychodzimy?, dokąd zdążamy?

Czy poza nieokreśloną linią horyzontu istnieje dla nas jakaś przyszłość? Albo w istocie jesteśmy tylko przesyłkami, próbkami bez wartości, które akuszer odsyła karawaniarzowi?

Przed akuszerem i za karawaniarzem życie otwiera się na dwie tajemnice. Przed narodzeniem i po śmierci oba końce naszego istnienia zanurzają się w niewiadomym. Z pewnością jednak wychodzi na wieczność. Wieczność czy nicość, skąd pochodzimy. Wieczność czy nicość, w które z pewnością się zagłębiamy.

Ktoś porównał nasze warunki do przygody człowieka, który budzi się w pociągu pędzącym w ciemności nocy. Skąd wyruszył ten pociąg, który wziął nas ze sobą, choć nie wiemy kiedy i dlaczego? Dokąd zmierza? I dlaczego akurat ten, a nie inny?

Są tacy, którzy zadowalają się poznaniem przedziału, sprawdzeniem rozmiarów siedzenia, zbadaniem jego wytrzymałości, po to by spokojnie położyć się spać: zapoznali się z otaczającym środowiskiem, to im wystarcza, reszta to już nie ich sprawa. Kiedy bowiem uścisk niepewności chwyci ich za gardło, oni zawsze znajdą sposób, by go przepędzić myślą o czym innym. Jak proponuje poeta: „O niezmierzonej tajemnicy wszechświata lepiej zapomnieć w działaniu, niż się o nią dopytywać”4.

Nie wiem, kto mnie wydał na świat, ani co jest świat, ani co ja sam... Widzę przerażające przestrzenie wszechświata, które mnie otaczają, czuję się przywiązany do kącika tej rozległej przestrzeni, nie wiedząc, czemu mnie pomieszczono raczej w tym miejscu niż innym, ani czemu tę odrobinę czasu, jaką mi dano do życia, wyznaczono w tym, a nie w innym miejscu całej wieczności, która mnie poprzedziła, i tej, która ma po mnie nastąpić. Widzę ze wszystkich stron same nieskończoności, które zamykają mnie niby atom i niby cień trwający niepowrotną chwilę. Wszystko, co wiem, to jeno to, iż mam niebawem umrzeć; ale co mi najbardziej nieznane, to sama śmierć, której niepodobna mi uniknąć.

„Subtelny szaleniec”, „chory i niezrównoważony”, „wieczne dziecko”, „pyszałek, który nie poddał się prawu zwątpienia”, „geniusz wykradziony nauce” – oto terminy, jakimi między innymi określano autora powyższych słów, owego Pascala, który istotnie zawinił, bo spędził trzydzieści dziewięć lat swego życia na poszukiwaniu, czy przypadkiem nie istnieje rozwiązanie dla tajemnicy ludzkiej kondycji.

Tym, którzy – nie bez pewnej kpiny – przybywali do jego wezgłowia, odpowiadał, z góry odrzucając ich śmieszne argumenty: „Ludzie, nie mogąc wyzwolić się od śmierci, od nędzy, od ignorancji, porozumieli się, że będą szczęśliwi, wcale o tamtym nie pamiętając”5.

Albo też gorzko rozmyślał: „wrażliwość człowieka na rzeczy drobne i niewrażliwość na rzeczy wielkie (staje się) znamieniem dziwacznego przewrotu”.

Pascal istotnie jednakowo lubił i cenił obie kategorie ludzi: „wierzących” i „niedowiarków”. Wobec tego każdy u stolika, przy którym rozgrywa się życie, wybierze jedno albo drugie: „Bóg jest albo Go nie ma. Ale na którą stronę się przechylimy? [...] Na krańcu tego nieskończonego oddalenia rozgrywa się partia, w której wypadnie orzeł lub reszka. Na co stawiacie?”.

Dlatego właśnie rozumiał postawę tego, który się nie chce wypowiedzieć: „Jest jak spadkobierca odnajdujący tytuł własności swego domu. Pewnie się zastanowi, czy nie jest on sfałszowany, i poszuka sposobności, aby to sprawdzić”. I na swój radykalny i namiętny sposób kończy: „Tak więc istnienie Boga potwierdza nie tylko żarliwość szukających, ale i zaślepienie tych, którzy Go nie szukają”.

Wróćmy do obrazu pociągu. Nawet najbardziej pewni siebie będą mogli udzielić jedynej odpowiedzi: że pojazd w końcu zanurzy się w ciemny tunel, ale nikt przedtem nie będzie mógł z niego wysiąść. Nie wiedzą natomiast nic na temat tego, czy istnieje coś poza owym tajemniczym tunelem.

Niektórzy twierdzą: „Nie ma nic, jest tylko ciemność”.

Opinia godna szacunku.

Ma ona wszakże jedną wadę: nie może niczego udowodnić. Nikt przecież nie powrócił, by zdać nam sprawę ze swej podróży po drugiej stronie Todeslinie, linii śmierci.

My natomiast należymy do tłumu naiwnych, zapóźnionych nastolatków, „obłąkańców”. Do tych, których przeraża – nie wstydźmy się do tego przyznać – „wieczne milczenie nieskończonych przestrzeni”, jakie nas otaczają. Zamiast siedzieć cicho na swoim miejscu, przyglądając się, jak na zewnątrz ciemna noc przesuwa się za oknami, wolimy przechodzić z jednego przedziału do drugiego. Po co? Może by znaleźć „rozkład jazdy”, który wskaże nam na powody i sposoby tej podróży, której wcale nie planowaliśmy.

Zamiast odpowiadać na te pytania, postanowiłem udzielić informacji. Zebrałem wiadomości, ażeby spróbować sporządzić „roboczą hipotezę”, rodzaj bardzo skromnego bilansu spraw dotyczących problemu Jezusa.

On właśnie jest jedynym człowiekiem w dziejach, o którym da się powiedzieć, że wyszedł żywy z owego tunelu śmierci.

A może to rzeczywiście prawda?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, dziesięć lat temu zostałem jakby powołany do „służby specjalnej”, a skończyło się na tym (czytelnik szybko to zauważy), że zostałem sam pochwycony: z pewnością i tym razem zwyciężył Chrystus Pascala: „Nie szukałbyś Mnie, gdybyś Mnie nie był znalazł”.

Ten skromny dorobek, jaki zdobyłem, przedstawiam wszakże tutaj z całą uczciwością: pracowałem najpierw przede wszystkim dla siebie. Wtedy starałem się nie oszukiwać samego siebie. Bóg, o ile istnieje, wcale nie potrzebuje kłamstwa. Postać historyczna, nosząca imię Jezus, i od dwudziestu wieków związana z pojęciem Boga, ma prawo do prawdy, a nie do apologetycznych kombinacji. My natomiast mamy prawo do wiadomości pewnych, a nie do plotek.

Tak więc postanowiłem trzymać się tego, na co ludzie mogą się zgodzić; tego, co, na ile to możliwe, nie podlega dyskusji.

Po tylu uczonych i cennych analizach ktoś musi zaryzykować stworzenie syntezy. Ta, jaką tutaj przedstawiamy (jak każda inna, a może jeszcze bardziej w związku z tematem), jest tylko syntezą prowizoryczną. To zwyczajna propozycja, którą należy sprawdzić i przedyskutować, przekraczać i formułować na nowo! Nawet, niestety, gdy mamy do czynienia z książką, która z natury swej pozostaje środkiem „władczym” lub, co gorsza, monologiem. Ewangelia natomiast jest ustawicznym dialogiem: A wy za kogo Mnie uważacie? – pytać będzie aż do końca czasów Ten, który jest jej tajemniczym bohaterem.

Mój dług wobec tych wszystkich, którzy się zajmowali tym problemem (zarówno przecząc mu, jak i starając się rozwiązać go pozytywnie), jest tak wielki, że bez zastrzeżeń spróbuję się podpisać pod słowami Pascala, który zauważył: „Ci autorzy, którzy opowiadając o swoich dziełach, twierdzą: «Moja książka, mój komentarz, moje dzieje, itd.», niech sobie uświadomią, że stale mają na swych ustach swoje mieszczaństwo mające okazały dom i stale ciepły kąt u siebie. Zrobiliby lepiej, gdyby mówili: «Nasza książka, nasz komentarz, nasze dzieje, itd.», bowiem w tej formie istnieje więcej dobra bliźnich niż ich własnego”.

Oczywiście mogłem opatrzyć każde zdanie przypisem odsyłającym do pracy kogoś innego. Wybrałem metodę odwrotną, nie stawiając uczonych odnośników, ograniczając się do przypomnienia źródła przytaczanych cytatów bez jakiejkolwiek przeróbki.

Przecież erudyci nie będą czytać tej książki, która, niezależnie od czegokolwiek, wszystko zawdzięcza ich cennym poszukiwaniom. Wielu nią pogardzi, jako próbą wtargnięcia amatora nie na swój teren, intruza usiłującego przenieść na plac publiczny zbyt trudną dla mas „dysputę”.

Zresztą wyspecjalizowanym czytelnikom (choć to mało prawdobodobne, że sięgną po tę książkę) zupełnie nie będą potrzebne przypisy: doskonale wiedzą, gdzie sprawdzić, jeśli tego zapragną, twierdzenia, na jakich się opieram. Innym (jak ja „profanom”) wystarczy wiedzieć, że wszystko, co cytuję, podaję dosłownie, bez jakichkolwiek świadomych zniekształceń. Chodzi o to, by dla danej informacji zawsze można było podsunąć odpowiednie źródła.

Pokazałem wszystko, co mogłem, przekraczając swoją odrazę do próby sporządzenia bilansu, bo rzecz to trudna dla każdego, kto nadal trwa w stanie poszukiwań. Paweł z Tarsu tak opisuje stan ducha, w jakim stawał przed mieszkańcami Koryntu: „słaby, przerażony i drżący”. Jeśli wolno mi się powoływać, przynajmniej co do „słabości”, na tego niezwykłego „agenta prasowego” rodzącego się chrześcijaństwa, to mogę powiedzieć, że mój stan ducha jest dokładnie taki sam...

Poczułem wszakże, że winienem odpowiedzieć na zaproszenie innego Żyda, Szymona zwanego Piotrem: „Bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest. Ale z łagodnością i bojaźnią Bożą”...

„Łagodność i bojaźń”.

By sprostać owemu problemowi Jezusa, jaki prześladuje człowieka, chociaż go jednocześnie przekracza, potrzebny jest rzeczywisty wysiłek wszystkich. Polemiki w tym przypadku są mniej niż niepotrzebne: są absurdalne.

Dużą sympatią darzę tak zwanych niedowiarków i czuję się z nimi całkowicie solidarny, gdy nie chcą słyszeć o chrześcijanach „łatwowiernych”, co oznacza przeciwieństwo „wierzących”. W zakresie problemu Jezusa bez „niedowiarków” bylibyśmy jeszcze na etapie apologetyki z czasów baroku.

Pisał Jean-Baptiste Lacordaire, wyznawca Woltera, który skończył jako dominikanin:

„Naprawdę zależy mi nie na tym, aby przekonać o błędzie tego, kto myśli inaczej niż ja. Chcę raczej złączyć się z nim w jeszcze głębszej prawdzie”.

Wydawało mi się, iż mimo wszystko pokazałem, że w sprawie Jezusa stale się jakoś dogadujemy, że skrajnym wysiłkiem naszego rozumu możemy dojść również do uznania, że stanowi On wymiar, który przekracza sam rozum. I że można rozsądnie stawiać na tę hipotezę.

Rzecz jasna cała tajemnica nadal trwa, może tylko oświetlona jakimś płomykiem; tyle bowiem spraw pozostaje bez odpowiedzi. Jeżeli naprawdę sam Stwórca wszechświata wkroczył w czas i w przestrzeń, to dlaczego zrobił to akurat na tym skrawku skały i metalu, który krąży wokół jednej spośród dwustu pięćdziesięciu miliardów gwiazd tylko w naszej galaktyce?

„Wierzyć nie znaczy rozumieć wszystko”, mówi Pierre Teilhard de Chardin. Ta tajemnica, te problemy wydają mi się jednak jeszcze większe, jeśli dąży się do rozwiązania przeciwnego wierze, jeśli stwierdza się, że chrześcijaństwo jest tylko największym nieporozumieniem, w jakie ludzie popadli.

Zresztą „kto potępi chrześcijan za to, że nie potrafią uzasadnić swojej wiary, skoro przyznają, głosząc ją światu, że ta wiara jest absurdalna, jest głupstwem?”. Głupstwo, stultitia, oto czym dla Pawła z Tarsu jest głoszenie, że w wędrownego żydowskiego nauczyciela wcielił się sam Bóg; że ten przegrany wizjoner zwyciężył śmierć, odrzucając kamień swego grobu. Głupstwo, dla mądrości „tego świata”:

Gdy usłyszeli o zmartwychwstaniu, jedni (pośród Ateńczyków) się wyśmiewali, a inni powiedzieli: „Posłuchamy cię o tym innym razem”. Tak Paweł ich opuścił (Dz 17,32–33).

A właśnie o poranku tego dnia zmartwychwstania, według relacji, jaką się przypisuje Łukaszowi, dwóch mężczyzn w lśniących szatach ukazało się niewiastom po ich przybyciu do grobu. Powiedzieli do nich:

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych?”, zapytali dwaj aniołowie (Łk 24,5).

W tym ewangelicznym pytaniu zawarty jest sens i kres wszelkiego poszukiwania, podobnie jak naszych dociekań na temat Jezusa historii, tego człowieka, od którego dzieli nas ponad trzydzieści pokoleń ludzkich egzystencji.

Opinie o Jezusie

Подняться наверх