Читать книгу Był sobie szczeniak. Ellie. Tom 1 - W. Bruce Cameron - Страница 6
ОглавлениеWszyscy popędziliśmy za nim, co i rusz się przewracając i natychmiast wstając na równe łapy. Bernie zniżył łeb, a jeden z moich braci podskoczył i dziabnął go w ucho. To było bardzo niegrzeczne! Ale Berniemu zdawało się to nie przeszkadzać. Potrząsnął tylko łbem, uwalniając się od mojego brata, który pokoziołkował na ziemię.
Niektóre szczeniaki uznały to za zaproszenie i rzuciły się na Berniego. Kilka delikatnie przewrócił na bok, resztę powąchał i podszedł do mnie.
Nie zaczęłam go podgryzać ani na niego skakać, więc pozwolił mi stać bez ruchu. Ale zniżył łeb i całą mnie obwąchał, a potem położył na mnie łapę, ot tak, dla kaprysu.
Wiedziałam, że nie powinnam stawiać oporu. Może i rządziłam rodzeństwem, mimo że niektórzy, nie wiedzieć czemu, mieli co do tego pewne wątpliwości, ale mną rządził ten pies-ojciec, tak jak mama. Pozwoliłam mu się przycisnąć do miękkiej, giętkiej trawy i przytrzymać przez kilka sekund. Następnie tata podszedł do mężczyzny, który go pogłaskał i podrapał za uszami.
Potem już codziennie chodziliśmy Na Dwór. Dowiedziałam się, że to ciemne fascynujące coś pod trawą nazywało się ziemia. Nauczyłam się również, jak dać rodzeństwu do zrozumienia, kto tu rządzi. Skradali się od tyłu i wskakiwali na mnie albo wpadali na mnie, przybiegłszy z drugiego końca podwórka, więc musiałam warczeć i obnażać kły albo turlać się i turlać, dopóki to ja nie byłam na górze. Potem odchodziłam i czekałam na okazję, żeby sama się do nich podkraść.
Śmieszyło mnie to – wciąż nie mogli się pogodzić z faktem, że ja tu jestem szefową. Mocowali się ze mną, wili i usiłowali przygnieść mnie do ziemi swoimi maleńkimi łapkami, tak jak Bernie wcześniej swoją wielką łapą, ale oni nie byli ani mamą, ani tatą, więc nie puszczałam im tego płazem. Mimo to nie przestawali próbować.
Bernie czasami też trochę się z nami bawił, a kobieta przynosiła nam pachnące zabawą rzeczy do gryzienia.
– Macie swoje zabawki, szczeniorki – mówiła.
Pewnego dnia na podwórku pojawił się obcy mężczyzna. Miał zupełnie inne pomysły na harce. Najpierw głośno zaklaskał w dłonie. Jeden z moich braci zaskomlał i pobiegł do mamy. Kilkoro innych szczeniaków odskoczyło na parę kroków, a jeden zachlipał. Ja też się wystraszyłam, ale coś mówiło mi, że nie ma niebezpieczeństwa. Mężczyzna podniósł tych z nas, którzy nie wyglądali na przestraszonych, włożył do pudełka i zaniósł do innej części podwórka.
Powyjmował nas z kartonu jedno za drugim. Gdy przyszła kolej na mnie, postawił mnie na trawie, a potem odwrócił się i zaczął odchodzić, jakby zupełnie o mnie zapomniał. Potruchtałam za nim, ciekawa, co dalej zrobi.
– Grzeczny piesek! – pochwalił mnie. „Grzeczny piesek” tylko za to, że za nim poszłam? Ten facet był jakimś popychadłem.
Nagle wyjął coś z kieszeni i rozłożył to, przykrywając mnie miękkimi fałdami materiału.
– Hej, mała, dasz radę sama się wygrzebać z tej koszulki? – zapytał mnie.
Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale to mi się nie podobało. Bawełniany biały materiał był wszędzie, zupełnie jakbym była owinięta kocykiem. Próbowałam z nim walczyć i pokazać mu, kto tu rządzi, tak jak robiłam z rodzeństwem, lecz nie zadziałało. Mogłam gryźć i drapać bez końca, ale materiał nie ustępował. Przywierał do mnie, do mojego pyszczka i całego ciała.
Próbowałam iść, myśląc, że może uda mi się uciec. Ale podkoszulek szedł ze mną. Warknęłam i mocno potrząsnęłam łebkiem. To trochę pomogło. Materiał zsunął mi się z pyszczka, a obok ogonka mignął mi kawałek zielonej trawy. Ogon! Właśnie! Żeby wydostać się z tej pułapki, trzeba się cofnąć. Tak zrobiłam, jeszcze raz potrząsając głową, żeby ściągnąć z siebie koszulkę. Kilka sekund później stałam już wolna na trawce. Mężczyzna stał nieopodal, więc pobiegłam do niego po więcej pochwał.
Kobieta wyszła z domu, żeby popatrzeć.
– Większości zajmuje to jakąś minutę albo dwie, ale ta mała jest całkiem bystra – zauważył mężczyzna. Przyklęknął, złapał mnie i przekręcił na grzbiet na trawie. Zaczęłam się wić. To nie fair, on był dużo większy ode mnie!
– Jej się to nie podoba, Jakob – powiedziała kobieta.
– Żadnemu się nie podoba. Pytanie brzmi, czy przestanie walczyć i pozwoli mi być szefem. Muszę mieć psa, który wie, że ja tu rządzę – odpowiedział mężczyzna.
Usłyszałam słowo „pies”, które wypowiedział bez gniewu. A więc to nie była kara. Ale i tak leżałam przygwożdżona do ziemi. Było trochę jak wtedy, gdy pierwszego dnia Bernie przycisnął mnie łapą do trawy. Mężczyzna był ode mnie większy, tak jak Bernie. Może to miało mi pokazać, że on tu rządzi – jak tata.
Tak czy siak, nie wiedziałam, co to za nowa gra, więc po prostu się rozluźniłam. I przestałam walczyć.
– Grzeczna sunia! – pochwalił mnie mężczyzna. Zgadywałam, że ma na imię Jakob. I dziwne pomysły na zabawę ze szczeniakami.
Potem wyjął z kieszeni coś białego i płaskiego, po czym to zmiął. Gdy to robił, tajemnicza rzecz wydawała z siebie niesamowicie fascynujące odgłosy! Miałam straszną ochotę przyjrzeć jej się bliżej – nie tylko przyjrzeć, ale i skosztować. Co to za nowy przedmiot?
– Chcesz, mała? Chcesz papierek? – zapytał Jakob.
Chciałam! Przesuwał mi go przed pyszczkiem, a ja za nim goniłam, kłapiąc zębami i próbując go pochwycić. Na próżno! Miałam za mały pyszczek, a mój łebek poruszał się zbyt wolno. Potem mężczyzna podrzucił to coś, a ja puściłam się w pościg. Jeden sus i wylądowałam na zdobyczy przednimi łapkami, i zaczęłam ją gryźć. „Ha! Spróbuj mi ją teraz odebrać!”
Smakowała interesująco, ale nie tak dobrze, jak myślałam. W ogóle było fajniej, gdy się ruszała. Podniosłam ją i wróciwszy do mężczyzny, upuściłam mu ją u stóp. Potem przysiadłam na trawce i zaczęłam merdać ogonkiem z nadzieją, że się skapnie, o co chodzi, i jeszcze raz ją rzuci.
– Ten – powiedział Jakob. – Biorę tego.