Читать книгу Rok 1794. Powieść historyczna - Władysław Stanisław Reymont - Страница 5

NIL DESPERANDUM ROZDZIAŁ I.

Оглавление

Grabowski dwór Zarębów jeszcze spał.

Atoli z czeladnej buchały światła i przenikliwe śpiewania. Nizka ogromna izba, zakopcona do czarności, tonęła w złocistych brzaskach; na kominie buzował się tęgi ogień, świerkowe łupy trzaskały wesoło, iskrami aż na półkolistą ławę, pełną prządek, lnianych kądzieli i warkotu wrzecion.

Jejmościanka Bisia, w białym czepeczku z niebieskiemi szlarkami, w rogowych okularach na grubym nosie, ledwie wydająca się z głębokiego fotelu, ciągnęła rozgęganym głosem litanię do Matki Boskiej, piskliwy zaś chór dziewczyn powtarzał sennie co chwila:

— Módl się za nami!

Jakieś dziecko kwiliło w sąsiedniej stancyi, przeciągle ziewały psy, pozwijane w kłębki przed ogniem, i raz po raz buczały wrzeciona, wijące się po podłodze.

— Franka, nitka ci puchnie — ostrzegała jejmościanka, nie przestając śpiewania.

Parob ze łbem rozczochranym, w kożuchu i boso, zwalił naręcze drzewa pod komin, i przysiadł na ceglanym trzonie. Litania wlokła się długo i matyjaśnie, niby piaszczysta droga w upalne przypołudnie, ogieniaszek przejmował lubością, do tego muchy tak sennie brzęczały w bylicach, pozawieszanych u pułapu, że śpik morzył i tu i owdzie któraś z prządek utonęła nosem w kądzieli.

— Cóżeśta robiły w nocy, że teraz wozita żydów? — podniósł się groźny głos.

Parob zarechotał, skarcone bystrzej zakręciły wrzecionami, a stara Maciejka, kucharka ludzka, heród baba i dokucznica, zaszeptała kąśliwie:

— Miesiączek wschodzi o północku, to każdaby rada napatrzyć mu się do syta...

Jejmościanka spojrzała surowo, lecz, miasto zgromić, powiedziała:

— Skocz-no która zobaczyć, czy starszy panicz już wstał. Niech Wikta leci — zdecydowała, bo kilka naraz zerwało się od kądzieli.

— Każdej pachną miody — syknęła Maciejka. — Nie dla psa kiełbasa.

Wikta z jakąś szczególną miną meldowała, jako w pokoju panicza jeszcze cicho.

— Dobrześ aby słuchała? — indagowała jejmościanka, nie bardzo upewniona.

— Ona żołnierzów to na dziesiątej wsi poczuje.

— Przypuść dechu, Małgoś. Śpiewasz, jak z łaski, nie oszukuj Pana Boga — fuknęła jejmość, srogo patrząc z pod okularów. — Zydor, nie drzem, leniu, a śpiewaj.

Parob beknął, aż kury gdzieś zagdakały i prządki zaczęły chichotać.

— Z ciebie kapelista, kieby z koziego ogona trębacz — wyrokowała Maciejka.

— Tyle wam o tem wiedzieć, co starej warząchwi o kościele — odciął się Zydor.

— Cicho! »Naczynie dziwnego nabożeństwa« — śpiewała jejmościanka.

Módl się za nami!

Sroka frunęła z nad belki, próbując łapać dziobem warczące wrzeciona, po niej zjawiła się ruda wiewiórka i, chycnąwszy na ramię jejmościanki, pilnie wycierała pyszczek o jej czepeczek, a za temi wsunęła się oswojona wydra, przypełzła tanecznymi ruchami do kolan i, dostawszy pieszczotliwe pogłaskanie, skoczyła na któregoś z psów i, wśród straszliwych skomleń, skowytów i śmiechów, wyjechała na nim do sieni. A że świt już był właśnie zabielał szyby jakoby szronem, jejmościanka Bisia, zdawszy dozór Maciejce, podreptała w głąb domu z wiewiórką na ramieniu. Dwór był obszerny, pełen przybudówek i zakamarków; na korytarzykach i w ogromnych stancyach pachniało lawendą i słały się jeszcze grube mroki, posuwała się więc po omacku, akuratnie jednak znajdując przeróżne drzwi, aby dyskretnie zapukać, to rzucić dzień dobry, gdzie zaś i zagderać na śpiochów lub komuś rzec jako kapucyn pokazuje na pogodę. Po drodze skrzyczała kredencerza, niezgorzej też odebrał psiarczyk na ganku, i odbywszy z kucharzem konferencyę względem dzisiejszego obiadu, zajrzała do pokoju panny stołowej.

Rozburzona pościółka jeszcze grzała, lecz panny nie było. Zmarszczyła się groźnie.

— Ona się doigra tymi amorami! A niechby się wypadkiem dowiedział pan miecznik! Jezus Marya! — aż ręce podniosła. — A przekładałam, a suplikowałam, jak kogo poczciwego! — szeptała, jakby się już submitując miecznikowi, wlokąc się ciężko na piętro do drzwi narożnej komnaty, gdzie kwaterował Sewer. Z bijącem sercem nasłuchiwała, uczyniła w powietrzu znak krzyża, odeszła na palcach, aby nie zbudzić ulubieńca, którego kochała nade wszystko.

— Niech sobie wypocznie dzieciątko! — westchnęła tkliwie, schodząc do apteczki wydawać przyprawy kuchcie, już czekającemu przy drzwiach zamczystych.

Tymczasem Sewer już od dość dawna siedział pod stajnią i kurzył lulkę......................

Rok 1794. Powieść historyczna

Подняться наверх