Читать книгу Błogosławiony Sadok. Legenda sandomierska - Władysław Syrokomla - Страница 4
Męczennicy sandomierscy
ОглавлениеZanim świt rozjaśnił widnokrąg, stary przeor Sadok sandomierskiego konwentu św Jakuba długo klęczał przed krucyfiksem.
Ręce splótł tak silnie, że aż zbielały mu knykcie, oczy utkwił w postaci Ukrzyżowanego i bezgłośnie poruszał ustami:
„— Niech zmartwychwstanie Bóg, a będą rozproszeni nieprzyjaciele Jego. Niech uciekną sprzed oblicza Jego, którzy Go nienawidzą. Jako ginie dym, tak niech przepadną. Jako wosk się rozpływa od ognia, tak niech zginą szatani sprzed oblicza miłujących Boga, żegnających się znamieniem św. Krzyża i z weselem głoszących: Pozdrowiony bądź Krzyżu, Najczcigodniejszy i Ożywiający Krzyżu Pański, który rozpędzasz szatanów mocą na tobie Ukrzyżowanego. O przezacny, o czcigodny, o życiotwórczy Krzyżu Chrystusowy, bądź nam ku pomocy z Przeczystą Bogarodzicą i wszystkimi świętymi na wieki”.
Modlitwę przeora przerwał dźwięk sygnaturki, wzywający mnichów na mszę poranną. Podźwignął się tedy z kolan i wyszedłszy z celi, skierował do kościoła.
Przyoblókłszy się w zakrystii w szaty kapłańskie, w asyście diakonów Stefana i Mojżesza wyszedł do ołtarza. Przed rozpoczęciem liturgii, po otwarciu mszału, chciał odczytać, jak to było w zwyczaju, których to świętych Kościół wspomina owego dnia.
Lecz gdy zajrzał do księgi, ogarnął go lęk. Oto z pergaminowej karty bił w oczy, nasycony własnym światłem, pozłocisty napis: „Dziś Sadoka i czterdziestu ośmiu braci w Sandomierzu przez Tatarów pobitych”.
Skurcz go jakowyś chwycił za gardło, chciał przełknąć ślinę i nie mógł. Litery tańczyły mu przed oczami. Przetarł je grzbietem dłoni myśląc, iż to pewnie omamienie jakieś, ale napis nie znikał. Próbował go tedy odczytać na głos, lecz ten mu drżał i łamał się.
Zgromadzeni mnisi z niepokojeni patrzyli na przeora nie wiedząc, co też z nim dziać się może. A ów skinął wreszcie na diakona Stefana i wskazując ręką na stronę otwartego mszału, wychrypiał jedno słowo:
— Czytaj...
Młodzieniec wsparł ręce o boki księgi, pochylił się, by lepiej widzieć, i drżąc z przejęcia odczytał:
— Dziś błogosławionego Sadoka, przeora, i czterdziestu ośmiu braci dominikańskich, w Sandomierzu przez Tatarów pobitych.
Cisza martwa zawisła nad zgromadzonymi. Jedni spoglądali na drugich przerażeni.
Oto cud, oto znak, oto pewność, iż odziedziczą szczęście wiekuiste w Królestwie Bożym, a oni, miast radować się z tego, dyszą ciężko, zdjęci lękiem. Boją się bólu, boją się oddać żywot tak lichy, tak nikczemny, w zamian za nieustające rozkosze rajskich ogrodów.
Aż nagle ową ciszę przerwał czyjś głośny szept, zakończony urywanym szlochem:
— Ale czemu czterdziestu ośmiu, kiedy jest nas czterdziestu dziewięciu braci?
Na tę uwagę podniósł się szmer licznych głosów:
— Właśnie!
— Czemu?!
— Kto ocaleje?!
— Dlaczego tylko jeden?!
Na to Sadok, który już odzyskał spokój, uniósł obie ręce w górę, w geście nakazującym milczenie i rzekł:
— Nie wstyd wam, bracia?! Uspokójcie się! Czyż nie widzicie widomego znaku łaski Bożej?! Uspokójcież się zatem. Wszak korony męczeńskie, jakie dziś tutaj przyjąć mamy, to nie tylko wielkie wyróżnienie, nie tylko dowód zaufania okazany nam przez Zbawiciela, lecz również pewność, że dziś jeszcze będziemy w raju. A dlaczego nie znajdzie się tam jeden z nas? Któż to wie?
Znów nastała cisza. Mnisi pochyliwszy głowy czekali, aż przeor pocznie odprawiać mszę. A on zbliżywszy się do stopni ołtarza głosem mocnym i pewnym rozpoczął modlitwy:
— Introibo ad altare Dei.
— Ad Deum qui letificat iuventutem meam.
„— Przystąpię do ołtarza Bożego. Do Boga, który uweselił młodość moją”.
Przez okna prezbiterium wpadła szeroka smuga słonecznego światła, kładąc się pozłocistą plamą na posadzce. Oświetliła głowy stojących przy ołtarzu, tak iż wyglądały, jakby otaczały je promieniste aureole.
I oto naraz do uszu dominikanów dobiegł gwar licznych głosów, szczęk broni, okrzyki, płacz, dzikie wycie, rzężenie konających. To Tatarzy wdarli się bez przeszkód na niechronione wały, a znalazłszy się w mieście, wywlekali z domów znajdujących się tam ludzi. Silnych oddzielali i wiązali, przeznaczając na niewolników, a starych, chorych i dzieci mordowali na miejscu. Kościół Panny Maryi płonął, a ci, co szukali w nim schronu, nie żyli. Żołdacy wlekli później owe ciała pobitych i ciskali je do fosy oddzielającej gród od miasta.
I stało się wreszcie, iż pierwsze ciosy spadły na drzwi kościoła świętego Jakuba — mocne, dębowe, nabijane żelaznymi ćwiekami — w chwili, gdy stary przeor unosił w górę białą hostię.
Podczas komunii puściła jedna zawiasa, a gdy wyrzekł: „Ite missa est” — „Idźcie, msza skończona” — puściła druga, a za chwilę drzwi runęły pod naporem nacierających, otwierając wolny dostęp do wnętrza świątyni.
Mnisi stojący w dwuszeregu.......................