Читать книгу Jesteśmy na progu wojny - Waldemar Skrzypczak - Страница 11

Оглавление

Wojna na Ukrainie, brexit, odradzające się ruchy nacjonalistyczne i separatystyczne w wielu państwach Starego Kontynentu. Czy Europa, jak się mówi, padła ofiarą rosyjskiej wojny hybrydowej?

Nie wymyślono jeszcze terminu na określenie wojny, której ofiarą padają Europa Środkowa i Zachodnia. Wojny prowadzonej od kilkunastu lat, a w zasadzie od czasu, gdy Rosja i jej przywódca Władimir Putin zaczęli dążyć do odbudowy imperium. Niezależnie od jawnie deklarowanych doktryn rozpoczęto przygotowania do wojny nowego typu. Nie militarnej, chociaż, jak widać po skutkach, równie dotkliwej. Wojna hybrydowa jest częścią tego zjawiska. I cały czas trwa.

Już w połowie lat dziewięćdziesiątych przywódcy rosyjscy zdali sobie sprawę, że konfrontacja zbrojna z jakimkolwiek potężnym przeciwnikiem, na przykład Chinami czy sojuszem takim jak NATO, spowodowałaby upadek Rosji. Nigdy po takiej wojnie nie odrodziłaby się w obecnych granicach, o ile ktokolwiek ze zwycięzców zgodziłby się na jej nawet szczątkowe odrodzenie. Rosja generowała dość problemów przez ostatnie co najmniej sto lat.

Rosja nie chce otwartej, militarnej konfrontacji, ale chce być światowym graczem?

Właśnie tak. Podjęła więc wysiłek odbudowy swojego znaczenia, odzyskania dawnych wpływów. Rosjanie opracowali liczne strategie, wśród których wiele skierowanych jest bezpośrednio lub pośrednio przeciwko Polsce i Unii Europejskiej.

Świat usłyszał o nowym rodzaju prowadzenia wojny, o wojnie hybrydowej, po aneksji Krymu przez Rosję i ataku tzw. zielonych ludzików na wschodnią Ukrainę.

Rzeczywiście, w 2014 roku po raz pierwszy w świadomości publicznej pojawił się termin „wojna hybrydowa”. Sama jej doktryna powstała dużo wcześniej, w momencie gdy zaczął rozpadać się Związek Sowiecki.

Rosja to imperium służb. Kiedy w 1988 roku Estonia wypowiedziała jej posłuszeństwo i ogłosiła suwerenność, służby nie były na to przygotowane. Wiedziały, jak likwidować ludzi, którzy byli inspiratorami wolnościowych działań przeciwko Związkowi Sowieckiemu, ale gdy całe państwo wypowiedziało im posłuszeństwo, okazały się bezradne. Nie dało się przecież całego państwa zabić, wsadzić do łagru, wywieźć na Sybir. Wtedy imperium radzieckie zaczęło się kruszyć.

Niepodległa Estonia to było zaskoczenie dla służb sowieckich, które wprowadziło chaos w ich funkcjonowaniu. W obawie przed rozszerzaniem tych dążeń na inne republiki służby otrząsnęły się i zaczęły opracowywać strategię zapobiegania takim przewrotom.

Nie zatrzymało to jednak postępującego rozpadu ZSRR, który formalnie nastąpił w 1991 roku.

Nie, ale ci, którzy trzymali w garści Związek Sowiecki, zdali sobie wówczas sprawę, że jeżeli szybko nie wypracują mechanizmów zapobiegawczych, to imperium im się rozsypie jak domek z kart. Podjęli więc działania. Proces budowania nowej doktryny miał być jednak długi. Nie wiązał się też w żaden sposób z „pierestrojką” Michaiła Gorbaczowa, przebudową mentalności w sowieckiej polityce, w relacjach międzynarodowych, czyli tym, co działo się w Rosji końcówce lat osiemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych. To wtedy dla służb nie miało większego znaczenia. W ich interesie było posklejanie rozpadającego się imperium.

Dlatego powołano w 1991 roku Wspólnotę Niepodległych Państw, zrzeszającą byłe republiki radzieckie. Rządzącymi w danych republikach zostawali ludzie z namaszczenia rosyjskich służb. Te powiązania do dziś są bardzo bliskie, niezależnie od tego, że niektóre republiki prowadzą własną politykę. Ale jest ona mocno związana z Moskwą.

Założenia nowej wojny narodziły się w postsowieckich służbach?

Koncepcje wojny hybrydowej ewoluowały, a ich teoretyczne podstawy zostały z czasem wprowadzone do praktyki. Związek Sowiecki się zawalił, udało się jednak doprowadzić do tego, że republiki zostały w strefie wpływów Rosji. To był niewątpliwy sukces służb, które trzymały i nadal trzymają stery w Rosji. Tego nie zmieni żaden polityk, bo układ zbudowany przez służby przy wsparciu wojskowych gwarantuje politykom utrzymanie się przy władzy. Na co przyzwalają obywatele, bo dla przeciętnego Rosjanina wiara w odbudowanie Wielkiej Rosji jest jak opium.

Spod dominacji rosyjskiej na początku XXI wieku chciała wyzwolić się Gruzja. Skończyło się wojną. Analitycy twierdzą, że to była pierwsza wojna hybrydowa. Pan się z nimi zgadza?

Tak. Konflikt Rosji z Gruzją w 2008 roku był pierwszą wojną, którą można nazwać hybrydową w pełnym zakresie. Zanim ten konflikt się rozpoczął, ówczesny prezydent Gruzji Michaił Saakaszwili obrał kurs na Zachód, zawarł sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i postanowił wprowadzić swój kraj do NATO. Wywołało to irytację Kremla.

Wojna Rosji z Gruzją to nie była klasyczna wojna, choć jej elementy w tej operacji również się pojawiły. Zanim jednak doszło do zbrojnej interwencji rosyjskiej, Gruzja była cały czas nękana i łamana. Wcześniej Rosja przygotowała „dymiące wulkany”. Zaczęła od podburzania ludności Karabachu i Osetii Południowej przeciwko Gruzji. W rządzie separatystów w Osetii Południowej ważne stanowiska objęli oficerowie rosyjskich służb specjalnych. Przygotowano prowokacje zbrojne na granicy z Gruzją, w które dał się wciągnąć Saakaszwili. Wybuchła krótka, ale krwawa wojna. Pojawiły się charakterystyczne dla wojny hybrydowej cyberataki na gruzińskie strony internetowe oraz elementy wojny informacyjnej. Rosja poprzez swoje media pokazywała siebie jako „strażnika pokoju” na Kaukazie. Niektórzy się nawet na to nabrali.

Jaki był bilans tej wojny?

Jeden zero dla Rosji. Udało jej się zdestabilizować państwo gruzińskie, umocnić swoją pozycję na Kaukazie i pogrzebać nadzieje Gruzinów, a być może już wtedy także Ukraińców, na wejście do NATO.

Rosjanie nadal utrzymują swoje wojska na terenach separatystycznych republik, terroryzując Gruzję. Tak samo jak terroryzują Ukrainę separatystami w Donbasie.

Na przykładzie wojny w Gruzji widać, że elementem wojny hybrydowej jest interwencja wojskowa, ale to jest ostateczność. Ważna – a w moim przekonaniu najważniejsza – jest jednak wojna wywiadów. Wniosek jest taki: nie będzie miała szans jakakolwiek operacja niemilitarna, ekspansja polityczno-ekonomiczna dopóty, dopóki potencjalny przeciwnik będzie dysponował silnym wywiadem i kontrwywiadem.

Na ile mocno Gruzja była spenetrowana wywiadowczo przez Rosję przed inwazją w 2008 roku?

Rosjanie mieli cały czas swoich ludzi w Gruzji i pełny zakres informacji o tym, co się w tym państwie dzieje. Wiedzieli, w którym momencie dokonać interwencji zbrojnej. Ale wcześniej osłabili czy wręcz spacyfikowali wywiad gruziński, aby nigdy się już nie odrodził. Dziś to państwo nadal znajduje się w rosyjskiej strefie wpływów.

W tworzeniu strategii wojny hybrydowej kluczową rolę odgrywają więc służby specjalne. To one są autorami operacji, które po użyciu rosyjskich wojsk zdestabilizowały najpierw Gruzję, a potem Ukrainę. Służby rosyjskie prawdopodobnie w końcówce lat dziewięćdziesiątych, w obliczu pokojowej polityki globalnych graczy, zaczęły wypracowywać sposoby prowadzenia operacji mających na celu destabilizację wrogich sobie państw.

W nowej strategii za zasadniczy cel uznały osłabienie lub absolutną neutralizację służb, wywiadu i kontrwywiadu potencjalnego przeciwnika. Uznały, zresztą słusznie, że skoro nie ma konwencjonalnej wojny, to ich działania muszą być prowadzone w warunkach pokoju. A rozbicie konkurencyjnych służb da im swobodę w działaniu.

Mówi się wiele o przewadze na morzu, w powietrzu, przewadze militarnej, ale nikt nie mówi o przewadze wywiadowczej. Uważam, że to błąd. Z czasem armie przeciwnika przestały być głównym obiektem zainteresowania. O wojsku danego państwa wszystkiego można się dziś dowiedzieć z tzw. białego wywiadu. Niemal wszystko na temat każdej armii świata można wyczytać w internecie. Nasze media piszą, kiedy czołgi Leopard przyjechały na poligon, kiedy jakieś ćwiczenia się zakończyły, które państwo kupiło nowy sprzęt, jaki itp. Dzisiaj, kiedy satelity widzą wszystko, nie trzeba mieć wywiadowców wojskowych i śledzić tego, co się dzieje w koszarach. To przy obecnym rozwoju nowych technologii nie ma już znaczenia.

Istotą przewagi wywiadowczej jest to, że służby manipulują ludźmi, którzy ulegają w sposób świadomy lub nieświadomy interesom obcego wywiadu. Stają się oni instrumentem w osiąganiu przez nie celu, czyli w istocie osłabieniu własnego państwa poprzez rozbicie sił zbrojnych, zdemolowanie własnych służb, obstrukcję przy modernizowaniu wojska, na przykład poprzez kupowanie sprzętu, który jest drogi, a mało skuteczny. Tak działają obce służby w przypadku uzyskania przewagi wywiadowczej. Dlatego przeniosły wysiłek z wywiadowczego penetrowania wojska na wejście do świata biznesu, a poprzez biznes do polityki. Bliskie powiązania tych dwóch światów już dawno zdiagnozowano jako współczesne pole walki służb.

Nowa wojna to wojna służb?

Dziś rzeczywiście są one głównymi graczami. Widać to na naszym polskim przykładzie. Każda zmiana polityczna wiąże się u nas z czystką na szczytach specsłużb, a w konsekwencji prowadzi do ich osłabienia. Takich zmian nie przechodzą rosyjskie służby, dlatego są dziś tak mocne. Mogą realizować swoją strategię i sięgać po narzędzia do osiągania celów, którymi są politycy i bliscy im biznesmeni. Dobierani są skrupulatnie. To osoby, które potrafiły zbudować swój wizerunek jako „najprawdziwszych wśród prawdziwych patriotów”. W Polsce nie brak nam takich „najprawdziwszych” mącicieli. Ale wykreowano ich też w innych państwach europejskich. Niech za przykład posłuży Francja i jej ostatnia walka wyborcza o fotel prezydenta z Rosją w tle.

Przypomnijmy, że ten wyścig omal nie okazał się zwycięski dla Marine Le Pen, szefowej Frontu Narodowego. Nie kryła ona swoich sympatii do putinowskiej Rosji. Publicznie głosiła, że Władimir Putin miał prawo zagarnąć Krym w 2014 roku, bo za przyłączeniem go do Rosji opowiedzieli się w referendum mieszkańcy półwyspu.

Czy tylko Francja uległa „czarowi” Putina? Zapewne dowiemy się tego za kilka lat. Otwarte pozostaje pytanie, jak daleko teraz i jak daleko w przyszłości sięgać będą wpływy Rosji.

Oczywiście obok konstruowania coraz sprytniejszych sposobów niemilitarnego niszczenia przeciwników Rosjanie także sukcesywnie odbudowują potencjał swoich sił zbrojnych. Modernizują wojsko i unowocześniają przemysł zbrojeniowy. Formują nowe dywizje i armie, między innymi 1. Armię Pancerną Gwardii. Ale ich siłą nie jest dziś tylko wojsko, lecz także polityka i służby specjalne oraz najskuteczniejsza na świecie dyplomacja. Dzięki nim Rosjanie potrafili zbudować na przełomie wieków tzw. politykę miłości, na którą dały się nabrać Europa i USA.

Ma pan na myśli słynny reset w stosunkach rosyjsko-amerykańskich?

Rosjanie swoimi politycznymi grami uśpili czujność Waszyngtonu i Brukseli. Sami się zbrojąc, doprowadzili Europę do przekonania o braku jakichkolwiek zagrożeń. W efekcie w latach 2007–2014 wszyscy, z Polską na czele, zredukowali swoje siły zbrojne. W Europie drastycznie ograniczono środki budżetowe na modernizację wojska. Rosjanie swoimi działaniami faktycznie rozbroili NATO. Teraz niezagrożeni mogą realizować nieinwazyjne strategie.

Na początku XXI wieku wydawało się, że reset ma sens. Rosjanie zgodzili się na rozbrojenie w skali strategicznej, podpisali nowe porozumienie START, współpracowali z NATO, gdy Sojusz walczył z talibami w Afganistanie, zaangażowali się w działalność na rzecz zahamowania budowy siły nuklearnej Iranu.

To były czynności pozorne lub osłonowe, usypiające czujność Zachodu. O skuteczności Rosjan świadczą ich działania w zakresie strategii destrukcji polityczno-ekonomicznej. Widać to wyraźnie po Unii Europejskiej.

Rosjanie mają doskonałe rozpoznanie w krajach, które są obiektem ich zainteresowania. Skupili się na dziedzinach, które mogą w nieodległej perspektywie osłabić politycznie i ekonomicznie członków UE i NATO. Uznali, że każdy naród, każde państwo wymaga indywidualnego podejścia. Odrębnej strategii. Logika im podpowiadała, że Unia Europejska jest tworem niezwykle niejednolitym i wrażliwym na różne perturbacje wynikające z potencjalnych sporów między państwami. Te spory, jak dżin z lampy Aladyna, mogą się szybko uaktywnić.

Proszę o przykłady.

Żeby daleko nie szukać: oskarżenie przez Polskę Francji o sprzedanie poprzez Egipt do Rosji mistrali za dolara. Kto mógł na to wpaść? Kto, w celu zantagonizowania Francji i Polski, dał się wmanewrować w tak naiwną grę?

To oskarżenie padło z ust polskiego ministra obrony Antoniego Macierewicza.

Moim zdaniem został on świadomie lub nieświadomie – tego nie wiemy – zmanipulowany przez Rosję. Stamtąd przecież pochodziły wrzutki medialne na temat mistrali za dolara.

W Rosji od lat zespoły ekspertów, naukowców, dyplomatów pracują nad wytycznymi dla ludzi realizujących politykę zagraniczną. Takie wytyczne tworzy się również dla biznesu, szczególnie w aspekcie zdobywania rynków i zwalczania konkurencji, niekoniecznie w czystej rywalizacji.

Przedmiotem zainteresowania tych zespołów są procesy społeczne zachodzące w państwach, które znalazły się w kręgu szczególnego zainteresowania Rosjan. Zawsze skupiają się oni na najsłabszych elementach tych struktur, czy to w UE, czy w NATO.

Opisuje pan klasyczną agenturę wpływu?

To dobre określenie. Rosjanie pozyskują agentów wpływu. Dzięki swoim pieniądzom rosyjscy „emisariusze nowych idei” docierają do polityków i mediów na Zachodzie. Zdobywają ich zaufanie. Poprzez nich kreują opinie czy stanowiska w tych sprawach, w których chcą osiągać polityczne korzyści. Interesuje ich każda dziedzina funkcjonowania danego państwa, od polityki zagranicznej po wewnętrzną. Tak zdobytą wiedzę wykorzystują do siania zamieszania, strachu, niepewności w państwach, w których działają.

Potrafią poprzez prowokacje usuwać wrogich sobie polityków – w rzeczywistości prawdziwych patriotów. Największe sukcesy osiągają w budowaniu małych, ale niezwykle skutecznych struktur politycznie antagonistycznych. W zależności od oceny możliwości osiągnięcia sukcesu w danym państwie sięgają bądź po skrajną lewicę, bądź po skrajną prawicę. Docierają do środowisk niezadowolonych, które wspierają finansowo.

Służby specjalne „zainfekowanych” państw biernie się temu przyglądają?

Wywiady i kontrwywiady niektórych państw to dostrzegają. Zdarza się, że alarmują i uprzedzają o zamiarach czy działaniach i neutralizują je. Ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Rosjanom chodzi głównie o osłabienie głosów im przeciwnych w danym kraju. O pozbawienie swoich przeciwników wpływów na kształtowanie polityki, o sianie zamętu politycznego oraz odsunięcie uwagi od siebie, a skierowanie jej na wewnętrzne problemy danego kraju. Widać wyraźnie, że Rosji ta sztuka się udaje.

Symptomatyczne dla ich działań jest kreowanie polityków czy osób wpływowych, opiniotwórczych, które publicznie straszą Rosją, ale swoimi działaniami w ramach uprawiania polityki osłabiają system bezpieczeństwa własnego państwa.

Złodziej przyłapany na kradzieży krzyczy: „Łapać złodzieja”…

Właśnie. Dzięki tym manipulacjom Rosjanie osiągnęli mistrzostwo w sztuce tworzenia chaosu politycznego w dotychczas stabilnych, demokratycznych państwach europejskich. Niszczą poprzez „swoich” polityków struktury państwa i prawo. Antagonizują wewnętrznie społeczeństwa.

Czy sądzi pan, że maczali też palce w brexicie oraz próbie odłączenia się Katalonii od Hiszpanii?

Tego nie wiemy na pewno. Zapewne jednak rację mają ci, którzy wskazują na Rosję jako inspiratora odradzających się separatyzmów w Europie, ponieważ jest to droga do destabilizacji Unii Europejskiej. Rozbudzanie nacjonalizmów Rosjanie traktują jako środek do rozsadzenia liberalnych demokracji Zachodu. A stąd już prosta droga, by przynajmniej Europa Środkowa wróciła pod „opiekuńcze skrzydła” Rosji, by uzależniła się od niej ekonomicznie, a potem politycznie. Po co wywoływać wojny, skoro i tak osiągną cel?

Pokojowa rewolucja, można rzec ironicznie.

Nie do końca pokojowa. W tę strategię wpisany jest też terroryzm. I nie chodzi o ten eksportowany, ale rodzimy, wygenerowany na nastrojach społeczeństw – poczuciu krzywdy, niesprawiedliwości, ksenofobii wśród wybranych skrajnych grup społecznych.

Schemat zawsze jest ten sam?

Strategia Rosjan dla każdego państwa UE i NATO jest inna. Wiedzą, z kim mogą się bardziej lub mniej porozumiewać. Słowacja i Węgry są im przychylne, rusofilsko nastawione. Tam stosują więc inne metody oddziaływania niż w Polsce. Nasze społeczeństwo zawsze było wrogo nastawione do Rosjan. Otwarte opowiadanie się po ich stronie będzie więc nad Wisłą źle przyjmowane. Więcej się zyska, udając wroga imperium Putina.

Inne też sposoby oddziaływania są stosowane w przypadku Francuzów, którzy w ocenie Rosji są podzieleni, ale ciekawi ich rosyjska kultura i są otwarci na współpracę biznesową.

Kiedyś spotkałem się na służbowej kolacji z jednym z moich francuskich kolegów. Wymienialiśmy poglądy na temat sytuacji międzynarodowej na świecie i mój rozmówca, generał francuskiej armii, powiedział: „O co wam, Polacy, chodzi? Rosja nie jest przecież agresywna. To wy jesteście głównym wichrzycielem. Dążycie do zachwiania pokoju w Europie. Ale jeśli chcecie wojny, to bijcie się sami, my, Francuzi, wojny nie chcemy”.

Zdziwił się pan?

Owszem. Odebrałem słowa francuskiego kolegi jako wynik oddziaływania propagandy rosyjskiej. Media francuskie często pokazują Polaków jako tych, którzy cały czas „mącą w tej wodzie”. Był to dla mnie ewidentny sygnał, że propaganda rosyjska dotarła do francuskich wojskowych i manipuluje ich poglądami.

Ale nie dziwmy się, Rosjanie doskonale wiedzą, jak prowadzić grę z każdym z europejskich krajów. Są jak wędkarze. Żeby złowić płotkę, wystarczy trochę chleba, na okonia potrzebny jest tłusty robak, aby zaś dopaść szczupaka, należy zaopatrzyć się w dobry sprzęt wędkarski.

Skoro jesteśmy przy terminologii wędkarskiej, to wodę trzeba też jakoś zanęcić, by ryby podpłynęły i w końcu połknęły haczyk.

Tak, tę rolę odgrywa biznes. Niebezpieczne dla europejskiej gospodarki jest lokowanie tam kapitału będącego własnością Rosjan. Czechy czy Słowacja są tego dobrym przykładem. Zasadnicza część ich narodowego przemysłu zbrojeniowego jest już w ręku kapitału rosyjskiego. W Polsce firmy z kapitałem rosyjskim wygrywają przetargi na remont sprzętu wojskowego, a nasze służby udają, że tego nie widzą.

Nie może być tak, że państwa UE i członkowie NATO nie kontrolują tego, co robią rosyjscy biznesmeni w Europie. Ich działania powinny być pod ścisłym nadzorem rządów, które muszą wypracować skuteczne metody przeciwdziałania uzależnieniom swoich gospodarek od wpływów rosyjskich. Tymczasem powoli europejski kapitał narodowy staje się w części własnością biznesmenów rosyjskich. To jest niepokojące, bo każdy z nich, jeśli dostanie sygnał z Moskwy, by uderzyć w gospodarkę danego państwa, zrobi to. Spowoduje, że pieniądze odpłyną. A to wywoła niepokoje społeczne, strajki itp. Słowem destabilizację.

Obok biznesu pozamilitarnym narzędziem oddziaływania Rosjan jest informacja. Wydaje się, że opanowali oni do perfekcji sztukę prowadzenia wojny informacyjnej. Zawsze byli w tym dobrzy, nigdy jednak ofensywa Rosjan w przestrzeni informacyjnej i propagandowej nie była tak wieloobszarowa i intensywna.

Czasy się zmieniają, ale metody pozostają te same. W czasie II wojny światowej Amerykanie dysponowali tzw. armią duchów, czyli 23. Jednostką Specjalną, która miała podstępem, inscenizacją godną Hollywood, dezinformacją wprowadzić zamieszanie w szeregach wroga. Dziś takie zamieszanie wprowadza fałszywa informacja wrzucona do internetu.

Po inwazji na Ukrainę zasadniczym celem kampanii informacyjnej było złagodzenie złego wizerunku Rosji w oczach światowej opinii publicznej jako agresora oraz zatarcie wszelkich śladów jej udziału w zestrzeleniu holenderskiego samolotu pasażerskiego. To tylko kilka z wielu przykładowych celów rosyjskiej propagandy. Można wyliczyć ich znacznie więcej.

Rosja z propagandą radzi sobie po mistrzowsku. Tak jak artyleria, czołgi i samoloty są narzędziami w wojnie konwencjonalnej, tak propaganda i informacja są narzędziami w wojnie informacyjnej. Ostrze tych narzędzi w rękach Rosji jest skierowane przeciwko NATO i UE. Tym sprawniej się nimi posługuje, że ani Sojusz, ani Unia nadal nie mają środków, które mogłyby je skutecznie zwalczać. Nie mają też strategii. Sojusz posiada co prawda ośrodki, które wyłapują i identyfikują te zjawiska, ale nie są w stanie skutecznie walczyć z Rosją na froncie wojny informacyjnej.

Dlaczego?

Siłą propagandy rosyjskiej jest to, że posiada scentralizowany ośrodek decyzyjny i ma odpowiednie narzędzia. Dzięki temu dociera ze swoim przekazem do mediów i wpływowych polityków wszystkich zachodnich państw. Metoda zastraszania przez propagandę rosyjską powoduje, że media przechwytują informacje z Rosji i – często nieświadomie – straszą swoje własne społeczeństwa.

Politycy pozbawieni dobrego aparatu analitycznego traktują przemycane przez media – nie tylko rosyjskie – zmanipulowane informacje jako prawdziwe. Częsty brak odniesienia do stanu faktycznego powoduje, że stają się one podstawą do formułowania opinii, które następnie są wyrażane przez dużą część społeczeństwa.

Proszę o przykład takiej manipulacji.

Klinicznym przykładem są „kaliningradzkie” iskandery. Każda informacja medialna o tym, że te rakiety przyjechały do Kaliningradu, natychmiast jest traktowana jako próba ataku na Polskę. Media przekazują informację opinii publicznej, a politycy ją komentują. Mówią, że Rosja chce nas najechać, że wojska rosyjskie tylko czekają, by uderzyć. Ewidentnie jest to manipulacja rosyjskiej propagandy. Celowe doprowadzanie do narodowej psychozy strachu.

Nie należy się bać rakiet Iskander w obwodzie kaliningradzkim?

To klasyczny straszak. Informacje o kolejnym rozmieszczeniu w obwodzie kaliningradzkim wyrzutni rakiet balistycznych o zasięgu 500 kilometrów wyskakują jak przysłowiowe króliki z kapelusza zawsze wtedy, gdy NATO podejmuje istotne decyzje, na przykład o wysłaniu większych kontyngentów wojskowych na Wschód.

Chyba już nawet ci, którzy liczą te systemy zbrojeniowe, pogubili się w swoich rachubach. Więcej, obawiam się, że sami Rosjanie też nie wiedzą, ile tak naprawdę mają tych wyrzutni w obwodzie kaliningradzkim.

Pewnie zaskoczę czytelników, ale jestem zdania, że im więcej tych systemów w rzeczywistości się tam znajduje, tym lepiej dla NATO. Spójrzmy na ten problem ze strony strategii wojskowej i przyszłej wojny. Kaliningrad to stosunkowo mały obszar o powierzchni mniej więcej 150 kilometrów równoleżnikowo i 100 kilometrów południkowo. To oznacza, że wszystkie rosyjskie wyrzutnie będą w zasięgu polskiej i litewskiej artylerii. W pierwszych kilkunastu minutach wojny zostałyby więc zniszczone. Od oddania pierwszej salwy do załadunku do drugiej iskandery już by nie przetrwały, bo byłyby doskonałymi celami dla artylerii strzelającej pociskami precyzyjnego rażenia. Tym bardziej że na tym niewielkim obszarze tak wielkiej liczby iskanderów, jaką deklaruje rosyjska propaganda, skutecznie ukryć się nie uda.

Nie sądzę, żeby rosyjscy wojskowi byli tak nierozważni, żeby tego nie wiedzieć, a co za tym idzie – tak efektywne systemy, jakimi są iskandery, wystawiać na pierwszą linię jako cele dla artylerii przeciwnika. Zasadą jest przecież to, że wyrzutnie tego typu rozwija się w ugrupowaniu wojsk własnych w odległości 80–120 kilometrów od pierwszej linii. Zawsze muszą być poza zasięgiem oddziaływania ogniowego klasycznej artylerii, która może strzelać amunicją precyzyjną na odległości 40–70 kilometrów.

Rosjanie sami wypuszczają te informacje?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Jesteśmy na progu wojny

Подняться наверх