Читать книгу Leonardo da Vinci - Walter Isaacson - Страница 11
WSTĘP
ОглавлениеPotrafię także malować
Kiedy Leonardo da Vinci przekraczał wytrącający z równowagi próg trzydziestego roku życia, napisał list do władcy Mediolanu. Wymienił w nim powody, dla których książę na mediolańskim dworze powinien dać mu zatrudnienie. Do tej pory Leonardo odnosił pewne sukcesy jako malarz we Florencji, ale miał kłopoty z ukończeniem zlecanych mu prac i szukał nowych wyzwań. W pierwszych dziesięciu akapitach listu zachwalał swoje umiejętności inżynierskie, w tym projektowania mostów, dróg wodnych, armat, wozów pancernych i budynków użyteczności publicznej. Dopiero na koniec, w jedenastym akapicie, wspomniał o tym, że jest również artystą. „Także w dziedzinie malarstwa potrafię wykonać wszystko, co tylko możliwe” – napisał[1].
O tak, potrafił. Stworzył dwa najsłynniejsze w historii sztuki obrazy: Ostatnią Wieczerzę i Mona Lisę. Ale w swoich własnych oczach był w takim samym stopniu malarzem, co inżynierem i naukowcem. Z radosną pasją, która niekiedy graniczyła z obsesją, studiował anatomię, ornitologię, optykę, botanikę, geologię, hydrologię, badał skamieniałości i wymyślał nowe rodzaje broni. W ten sposób stał się archetypem człowieka renesansu, inspiracją dla wszystkich wierzących, że „nieskończone dzieła natury”, jak ujął to sam Leonardo, tworzą całość, w której da się rozpoznać cudowne prawidłowości[2]. To dzięki umiejętności łączenia sztuki z nauką, której ikoną stał się Człowiek witruwiański, rysunek przedstawiający mężczyznę o idealnych proporcjach, z rozpostartymi rękami, wpisanego w okrąg i kwadrat, dziś uznajemy artystę za najbardziej twórczego geniusza w historii.
Naukowe poszukiwania stanowiły napęd dla jego sztuki. Ściągał skórę z twarzy nieboszczyków, by znaleźć mięśnie odpowiedzialne za poruszanie kącikami ust, a potem namalował najsłynniejszy uśmiech na świecie. Badał ludzkie czaszki, sporządzał szkice kości i zębów, na których pokazywał kolejne warstwy tkanek, by w końcu namalować Świętego Hieronima na pustyni i jego wychudzone ciało w agonii. Zagłębiał się w matematyczne zawiłości optyki, opisał, jak promienie świetlne padają na rogówkę, a następnie, malując Ostatnią Wieczerzę, stworzył magiczną iluzję zmiennych perspektyw.
Dzięki studiom nad światłem i optyką nauczył się posługiwać cieniowaniem i perspektywą w sposób, który pozwolił mu tworzyć na dwuwymiarowej powierzchni obiekty robiące wrażenie trójwymiarowych. „Sprawienie, by ciało namalowane na płaskiej powierzchni wydawało się wypukłe i oddzielone od tejże płaszczyzny – pisał Leonardo – to pierwszy i najważniejszy cel malarza”[3]. W dużej mierze to właśnie dzięki jego pracom umiejętność oddania przestrzennej głębi na obrazie stała się największą innowacją renesansowej sztuki.
W późniejszym okresie życia badał naukowe zagadnienia, kierowany jedynie radosnym pragnieniem poznania tajemnic stworzenia. Kiedy próbował znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego niebo jest niebieskie, nie robił tego po to, żeby móc lepiej namalować obraz. Jego ciekawość świata była bezinteresowna, motywowana wewnętrznie i zachwycająco obsesyjna.
Nawet gdy podejmował najśmielsze intelektualne wyprawy, nauka nigdy nie stanowiła przedsięwzięcia zupełnie oderwanego od sztuki. Obie dziedziny karmiły jego pasję, która nie była niczym innym niż pragnieniem zdobycia całej dostępnej wiedzy o świecie, w tym także o miejscu człowieka na ziemi. Szanował naturę; jej pełnię i harmonię widział w wielu różnorodnych zjawiskach na większą i mniejszą skalę. Notatniki zapełniał szkicami pukli kręconych włosów, a także wodnych i powietrznych wirów, obok których zapisywał matematyczne formuły definiujące spirale. Gdy na zamku w Windsorze oglądałem przyprawiającą o zawrót głowy i lekki oczopląs serię rysunków zatytułowanych Potop, którą Leonardo stworzył pod koniec życia, zapytałem kustosza Martina Claytona, czy jego zdaniem da Vinci zaliczał je do dorobku naukowego czy może raczej artystycznego. Nie zdążyłem nawet wypowiedzieć tego pytania w całości, gdy uświadomiłem sobie, jak bardzo jest ono głupie. „Nie sądzę, żeby Leonardo dokonywał takich rozróżnień” – odparł Clayton.
Postanowiłem napisać tę książkę, ponieważ przykład Leonarda da Vinci lepiej niż jakikolwiek inny pokazuje nam, że kluczem do innowacji, wyobraźni i geniuszu jest umiejętność łączenia różnych dyscyplin – nauki i sztuki, humanistyki i techniki. A właśnie ta idea była tematem przewodnim moich poprzednich biografii. Benjamin Franklin, podmiot moich minionych zainteresowań, był Leonardem da Vinci swojej epoki. Chociaż nie odebrał żadnej formalnej edukacji, dzięki własnemu wysiłkowi stał się pełnym polotu erudytą, najlepszym naukowcem, wynalazcą, dyplomatą, pisarzem i strategiem biznesowym Ameryki wieku oświecenia. Eksperymentem z latawcem dowiódł, że błyskawica to wyładowanie elektryczne, i wynalazł piorunochron, za którego pomocą można takie zjawisko okiełznać. Lista jego wynalazków obejmuje między innymi dwuogniskowe okulary, piec bezdymny, a także instrumenty muzyczne. Poza tym odkrył i opisał Prąd Zatokowy, a na dodatek był jednym z pionierów typowo amerykańskiego szorstkiego poczucia humoru. Albert Einstein, ilekroć w pracach nad teorią względności natrafiał na trudny do rozwiązania problem, sięgał po skrzypce i grał utwory Mozarta, co pomagało mu ponownie dostroić się do kosmicznych harmonii. Ada Lovelace, którą opisałem w książce o innowatorach, łączyła poetycką wrażliwość swojego ojca, lorda Byrona, z zamiłowaniem do matematyki, jakie przejawiała matka; pozwoliło jej to między innymi przewidzieć powstanie komputera ogólnego przeznaczenia. Steve Jobs wieńczył prezentacje nowych produktów slajdem, na którym widniał znak symbolizujący skrzyżowanie technologii i sztuk wyzwolonych. Leonardo był jego bohaterem. „Dostrzegał piękno zarówno w sztuce, jak i w inżynierii – stwierdził Jobs. – To właśnie umiejętność łączenia tych dwóch dziedzin uczyniła go geniuszem”[4].
Tak, Leonardo był geniuszem: szalenie pomysłowym, namiętnie ciekawym świata i niesłychanie twórczym w rozlicznych dziedzinach. Niemniej powinniśmy ostrożnie używać słowa „geniusz”. Rzecz w tym, że przyklejenie mu tej etykietki paradoksalnie umniejsza jego dokonania, sugerując nadnaturalną proweniencję zdolności. Ten błąd popełnił chociażby Giorgio Vasari, szesnastowieczny artysta i jeden z pierwszych biografów Leonarda: „Czasem jedna osoba w nadprzyrodzony sposób zostaje obdarzona przez niebiosa urodą, wdziękiem i talentem w takiej obfitości, że wszystko, co taka osoba robi i tworzy, należy uznać za dar Boga, a nie za dzieło ludzkiego rozumu i umiejętności”[5]. Tymczasem geniusz naszego bohatera był na wskroś ludzki, nabyty dzięki woli i ambicji. W przeciwieństwie do Newtona albo Einsteina nie otrzymał w darze od Boga czy też od natury wybitnego umysłu o mocy przetwarzania informacji tak ogromnej, że my, zwykli śmiertelnicy, nie jesteśmy w stanie nawet sobie tego wyobrazić. Nie odebrał też niemal żadnego formalnego wykształcenia; ledwo radził sobie z czytaniem po łacinie i z pisemnym dzieleniem. Jego geniusz był innego rodzaju, takiego, jaki jesteśmy w stanie pojąć i jaki może być dla nas wzorem do naśladowania. Opierał się na cechach i umiejętnościach, które każdy z nas może w sobie rozwijać, to znaczy na ciekawości świata oraz uważnej obserwacji. Leonardo posiadał też niezwykle żywą, nieskrępowaną wyobraźnię, niejednokrotnie prowadzącą go na granice świata fantazji – to kolejna cecha, którą warto zarówno pielęgnować w nas samych, jak i rozbudzać w naszych dzieciach.
Wyobraźnia odgrywała ogromną rolę we wszystkim, czym da Vinci się zajmował: w przygotowywanych przez niego przedstawieniach teatralnych, w planach zmieniania biegu rzek, w projektach miast idealnych i maszyn latających. Krótko mówiąc, przenikała niemal każdy aspekt jego aktywności na polu sztuki oraz inżynierii. Dobrym przykładem jest list do księcia Mediolanu napisany w czasie gdy wynalazki Leonarda z zakresu inżynierii wojskowej istniały głównie w jego głowie. W początkowym okresie rola Leonarda na mediolańskim dworze polegała zresztą nie na konstruowaniu nowych broni, tylko na tworzeniu opraw widowisk i spektakli. Nawet w szczytowym momencie kariery większość jego wizjonerskich projektów machin wojskowych i latających nie znajdowała praktycznego zastosowania.
Z początku wydawało mi się, że ta skłonność do puszczania wodzy fantazji stanowiła wadę wynikającą z niedostatecznej pracowitości i braku samodyscypliny. Sądziłem, że to właśnie dlatego Leonardo tak często porzucał niedokończone dzieła sztuki i naukowe traktaty. Do pewnego stopnia faktycznie tak było. Wizja bez realizacji to tylko mrzonka. Z czasem jednak nabrałem przekonania, że zdolność artysty do zacierania granicy między rzeczywistością a fikcją niczym w opracowanej przez niego malarskiej technice sfumato, która polega na rozmywaniu konturów, stanowiła tak naprawdę podstawowe źródło jego kreatywności. Talent usycha, jeśli nie padnie na żyzną glebę wyobraźni. A da Vinci potrafił w twórczy sposób łączyć wyobraźnię z umiejętnością obserwacji i to właśnie sprawiło, że stał się jednym z największych innowatorów w dziejach ludzkości.
Punktem wyjścia podczas pracy nad tą książką nie były dla mnie wspaniałe dzieła sztuki Leonarda, tylko notatki, jakie po sobie pozostawił. Moim zdaniem nie ma lepszego sposobu, by zyskać wgląd w umysł tego wyjątkowego człowieka, niż sięgnąć po jego notatniki: ponad siedem tysięcy dwieście stron wypełnionych zapiskami, szkicami, a niekiedy zwyczajnymi bazgrołami. Fakt, że zachowały się aż do dzisiaj, stanowi kolejny dowód na to, jak znakomitym nośnikiem informacji jest papier. Wciąż możemy przeczytać to, co zapisano na nim pięć wieków temu; szanse, że za kolejnych pięćset lat to samo będzie można powiedzieć o dzisiejszych tweetach, są raczej niewielkie.
Na szczęście dla nas Leonardo nie mógł sobie pozwolić na marnowanie papieru i wykorzystywał każdy centymetr kwadratowy na rysunki oraz wykonywane pismem lustrzanym zapiski, które mogą się wydawać przypadkowe i chaotyczne, ale dają pewne wyobrażenie o łańcuchu skojarzeń tego twórczego umysłu. Matematyczne obliczenia sąsiadują ze szkicami przedstawiającymi młodego szelmę – przyjaciela Leonarda, z rysunkami ptaków, latających machin, rekwizytów teatralnych, wodnych wirów, zastawek serca, groteskowych ludzkich głów, aniołów, modeli syfonów, łodyżek roślin, przepiłowanych czaszek, ze wskazówkami dla malarzy, z notatkami na temat optyki i budowy oka, z opisami broni, bajkami i zagadkami, a także studiami do obrazów.
Każda strona jest świadectwem niezwykłej rozległości interdyscyplinarnych zainteresowań, z każdej wyłania się zachwycający obraz umysłu igrającego z naturą. Notatniki Leonarda to wspaniały przykład nieposkromionej ludzkiej ciekawości, a zarazem klucz do lepszego poznania osoby, którą historyk sztuki Kenneth Clark określił „najbardziej ciekawskim człowiekiem w historii”[6].
W notatnikach można natknąć się na rozmaite perełki. Do moich ulubionych należą listy spraw do załatwienia. Jedna z nich, sporządzona podczas pobytu w Mediolanie w latach dziewięćdziesiątych XV wieku, stanowi spis rzeczy, których da Vinci pragnął się nauczyć. „Dokonać pomiarów Mediolanu wraz z przedmieściami” – brzmi pierwsza pozycja na liście. Przyświecał temu praktyczny cel, który zdradza jeden z kolejnych wpisów: „Narysować Mediolan”. Inne punkty pokazują, że Leonardo nieustannie szukał okazji do kontaktu z ludźmi, od których mógłby się czegoś nauczyć: „Spytać mistrza arytmetyki, jak wykonać kwadraturę trójkąta… Wypytać bombardiera Giannina o mury wieży w Ferrarze… Spytać Benedetta Protinariego, jak Flamandowie radzą sobie z poruszaniem się po lodzie… Znaleźć mistrza hydrauliki i poprosić go o wyjaśnienie, jak naprawić śluzę, kanał i młyn pływający… Upomnieć się o wyniki pomiarów słońca obiecane przez Francuza, Maestra Giovanniego Francese”[7]. Głód wiedzy Leonarda był nienasycony.
Takie listy rzeczy, których chciał się nauczyć i które zamierzał zrobić, sporządzał przez cały czas, rok po roku. Niekiedy wyznaczał sobie zadania polegające na obserwowaniu obiektów lub zjawisk, którym większość z nas rzadko poświęca czas i uwagę. „Przeprowadzić obserwację nogi gęsi: gdyby była ona zawsze rozłożona albo zawsze złożona, stworzenie nie byłoby w stanie się poruszać”. Czasem pytał się o sprawy tak powszednie – jak to, dlaczego niebo jest niebieskie – że nikt się nad nimi nie zastanawiał. „Dlaczego ryba w wodzie porusza się sprawniej niż w ptak w powietrzu, podczas gdy powinno być odwrotnie, ponieważ woda jest cięższa i gęstsza od powietrza?”[8].
Najciekawsze ze wszystkich pytań i zadań, jakie sobie stawiał, są te, które wydają się całkowicie przypadkowe. Któregoś razu polecił sobie na przykład: „Opisz język dzięcioła”[9]. Kto u licha ni z tego, ni z owego dochodzi do wniosku, że chciałby się dowiedzieć, jak wygląda język dzięcioła? I jak to w ogóle sprawdzić? Nie była to wiedza potrzebna Leonardowi do namalowania obrazu ani nawet do lepszego zrozumienia, jak latają ptaki. A jednak zapragnął się tego dowiedzieć – a my będziemy mieli okazję się przekonać, że język dzięcioła to całkiem fascynujący temat, który Leonardo chciał zgłębić i opisać, ponieważ był sobą: zawsze ciekawy, głodny wiedzy, pełen zdumienia i zachwytu nad otaczającym go światem.
Na miano najdziwniejszego zapisku zasługuje chyba ten: „Co niedziela chodź do sauny, aby oglądać nagich mężczyzn”[10]. Możemy sobie wyobrazić, dlaczego da Vinci chciał odwiedzać saunę – mogły za tym przemawiać zarówno powody natury estetycznej, jak i anatomicznej. Ale czy naprawdę musiał przypominać sobie o tym na piśmie? Kolejny punkt na liście brzmi: „Nadmuchaj płuca świni i zaobserwuj, czy zwiększają swoją objętość wszerz i wzdłuż, czy jedynie wszerz”. Jak stwierdził Adam Gopnik, krytyk sztuki z „The New Yorkera”: „Leonardo był dziwny, był największym z dziwaków, i nic na to nie poradzimy”[11].
By zmierzyć się z tymi wszystkimi kwestiami, postanowiłem napisać książkę, która opierałaby się przede wszystkim na rękopisach Leonarda. Najpierw odbyłem pielgrzymki do miejsc, gdzie przechowywane są oryginały notatników – do Mediolanu, Florencji, Paryża, Seattle, Madrytu, Londynu, a także do zamku w Windsorze. Postąpiłem zgodnie z zaleceniami samego Leonarda, który radził rozpoczynać badanie każdego problemu od sięgnięcia do źródeł: „Ten, kto może udać się do źródła, nie ma potrzeby czerpać wody z dzbana”[12]. Poświęciłem też wiele czasu na lekturę niezliczonych naukowych artykułów i akademickich rozpraw poświęconych naszemu bohaterowi; autorzy każdej z tych pozycji włożyli wiele lat wytężonej pracy w opisanie bardzo szczegółowych zagadnień. W ciągu kilku ostatnich dekad, zwłaszcza od odkrycia Kodeksów Madryckich w 1965 roku, poczyniono ogromne postępy w analizach i interpretacjach jego pism. Rozwój nowoczesnych technologii przyczynił się z kolei do uzyskania nieznanych wcześniej informacji na temat obrazów oraz technik malarskich artysty.
Odkąd zagłębiłem się w treść pism i notatek Leonarda, zacząłem świadomie poświęcać więcej uwagi zjawiskom, na które dotąd nie zwracałem uwagi; postanowiłem, że spróbuję patrzyć na świat tak, jak robił to on. Ilekroć zauważyłem promienie zachodzącego słońca padające na zasłony, starałem się poświęcić chwilę na to, by przeanalizować sposób, w jaki cienie układały się na fałdach tkaniny. Starałem się obserwować, jak światło odbite od jednego przedmiotu subtelnie zabarwia cienie rzucane przez inne, a także jak połysk na gładkiej i lśniącej powierzchni zmienia położenie, gdy przechylam głowę. Spoglądając na drzewa, jedno rosnące w oddali, drugie bliżej mnie, próbowałem wyobrażać sobie linie perspektywy. Kiedy dostrzegałem wir na wodzie, porównywałem go ze skrętem loków. Gdy miałem trudność ze zrozumieniem jakiegoś matematycznego pojęcia, podejmowałem próby jego wizualizacji. Kiedy jadłem kolację w towarzystwie innych osób, wysilałem się, by zwracać uwagę i analizować związek zachodzący między ich gestami a emocjami. Zauważając cień uśmiechu na czyichś ustach, próbowałem domyślić się, jakie uczucia, myśli i emocje skrywa ta osoba.
Nie, nie upodobniłem się przez to do Leonarda, nie nabrałem jego przenikliwości, nie rozwinąłem w sobie też ani krztyny jego talentu. Nie byłem i nadal nie jestem w stanie stworzyć projektu szybowca, wymyślić nowej metody rysowania map ani namalować Mona Lisy. Potrzebowałem sporo samozaparcia, by wykrzesać z siebie zainteresowanie językiem dzięcioła. Ale nauczyłem się od artysty, że wyrobienie w sobie ciekawości świata i gotowości do zachwycania się zjawiskami i fenomenami, z jakimi mamy codziennie do czynienia, może wzbogacić każdą naszą chwilę.
Istnieją trzy najważniejsze źródła informacji na temat życia i twórczości Leonarda spisane przez autorów niemal mu współczesnych. Pierwszym z nich był Giorgio Vasari, malarz urodzony w 1511 roku (osiem lat przed śmiercią bohatera tej biografii), który napisał pierwszą w dziejach książkę poświęconą historii sztuki: Żywoty najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów. Publikacja ukazała się drukiem w 1550 roku, a w roku 1568 opublikowano jej drugie, poprawione wydanie. Poprawki oparte były między innymi na przeprowadzonych przez Vasariego rozmowach z osobami, które osobiście znały Leonarda; jedną z nich był jego uczeń Francesco Melzi[13]. Vasari, będąc florenckim szowinistą, najwięcej miejsca poświęcił omówieniu dorobku swoich dwóch rodaków – Leonarda, a zwłaszcza Michała Anioła, którym przypisał zasługę zapoczątkowania renesansu sztuki (to właśnie u biografa termin „renesans” po raz pierwszy pojawił się w druku)[14]. To, co Vasari napisał o Leonardzie, można by podsumować tak, jak Huckleberry Finn skwitował Marka Twaina: niektóre rzeczy zmyślił, ale na ogół przedstawił wszystko prawdziwie. Poza faktami znajdziemy u Vasariego także sporo plotek, upiększeń, konfabulacji i niezamierzonych błędów. Szkopuł tkwi w tym, by rozpoznać, do której z tych kategorii zaliczają się poszczególne barwne anegdoty – jak choćby ta, że nauczyciel Leonarda oszołomiony talentem ucznia zdecydował się porzucić malarstwo.
Anonimowy manuskrypt z lat czterdziestych XVI wieku, zwany Anonimem Gaddiano od nazwiska rodziny, w której posiadaniu niegdyś się znajdował, zawiera sporo fascynujących szczegółów dotyczących artysty i innych ówczesnych Florentyńczyków. Także i w tym przypadku niektóre z podanych przez anonimowego autora informacji, na przykład ta, jakoby da Vinci mieszkał i tworzył razem z Wawrzyńcem Wspaniałym, mogą być zmyślone, ale wiele innych wydaje się zgodnych z prawdą – choćby wzmianka o tym, że Leonardo lubił nosić różowe tuniki sięgające do kolan, mimo że ówczesne zwyczaje kazały nosić zdecydowanie dłuższe szaty[15].
Trzecim z wczesnych informatorów na temat Leonarda jest Gian Paolo Lomazzo, malarz, który po utracie wzroku zajął się pisaniem. Około 1560 roku Lomazzo napisał manuskrypt Marzenia i dysputy (ale go nigdy nie opublikował); w roku 1584 wydał drukiem obszerny traktat o sztuce. Był uczniem malarza znającego osobiście Leonarda, rozmawiał też z Melzim, który pobierał nauki u samego da Vinci – miał zatem dostęp do informacji z pierwszej ręki. W tekstach wspominał między innymi dość otwarcie o seksualnych preferencjach Leonarda. Inne, znacznie bardziej skąpe pisemne źródła na temat naszego bohatera stanowią zapiski dwóch współczesnych mu autorów: florenckiego kupca Antonia Billiego oraz Paola Giovio – lekarza i historyka.
W wielu tych wczesnych świadectwach wspominano o wyglądzie i osobowości Leonarda. Opisywano go jako mężczyznę niezwykle pięknego i pełnego wdzięku. Wspominano o muskularnej, znamionującej siłę fizyczną sylwetce, o złotych lokach spływających na ramiona i o tym, że zachowywał piękną posturę zarówno wtedy, kiedy w kolorowych ubraniach przechadzał się po mieście, jak i gdy jeździł konno. „Leonardo był pięknie zbudowany i obdarzony wdziękiem” – czytamy w Anonimie. Był także doskonałym rozmówcą i miłośnikiem natury, słynął z tego, że z sympatią i delikatnością odnosił się i do ludzi, i do zwierząt.
Wśród biografów Leonarda nie ma natomiast zgody co do wielu istotnych szczegółów. Już na początku moich poszukiwań odkryłem, że wiele z tego, co wiadomo o życiu artysty – od miejsca narodzin po okoliczności śmierci – uległo mitologizacji, pozostaje tajemnicą lub co najmniej kwestią sporną. A całego mnóstwa rzeczy po prostu nie wiemy. Starałem się według mojego najlepszego osądu ocenić wiarygodność zebranych informacji, a później rzetelnie opisać kontrowersje i argumenty wszystkich stron.
Najpierw ku mojemu zdumieniu, a potem zadowoleniu, odkryłem słabe strony Leonarda. Popełniał błędy. Wciąż zmieniał przedmiot swoich dociekań, strawił mnóstwo czasu na uganianiu się za rozwiązaniami matematycznych problemów; nie kończył obrazów, porzucił prace między innymi nad Pokłonem Trzech Króli, Świętym Hieronimem na pustyni i Bitwą pod Anghiari. W rezultacie istnieje dziś nie więcej niż piętnaście dzieł, których autorstwo można przypisać całkowicie lub głównie jemu[16].
Chociaż przez współczesnych uważany był za człowieka delikatnego i przyjaźnie usposobionego, bywał też gniewny i niespokojny. Pozostawione notatki i rysunki są oknem, przez które możemy zajrzeć do jego rozgorączkowanego, obsesyjnego, pełnego inwencji, a czasem osiągającego szczyty euforii umysłu. Gdyby młody da Vinci żył współcześnie, bardzo możliwe, że otrzymałby receptę na leki łagodzące zaburzenia nastroju i trudności z koncentracją. Nie trzeba być wyznawcą mitu artysty przeklętego, by zdawać sobie sprawę, jak szczęśliwym zrządzeniem losu było to, że Leonarda pozostawiono samemu sobie – mógł walczyć ze swoimi demonami, przywołując smoki.
Jedna z dziwacznych zagadek z notatnika artysty przybliży nam jego osobę: „Ogromna postać ludzkiego kształtu – im bliżej podejdziesz, tym staje się mniejsza”. Co to takiego? Odpowiedź: „Cień rzucany nocą przez człowieka z pochodnią”[17]. Właściwie to samo można by powiedzieć o samym Leonardzie, ja jednak uważam, że ludzkie słabości nie sprawiają wcale, że staje się postacią mniejszego formatu. Jego wielkość – ta prawdziwa i ta powiększona o cień sławy – i tak każą nam widzieć w nim olbrzyma. Upadki i dziwactwa sprawiają jedynie, że jest nam bliższy, pozwalają mieć nadzieję, że my również możemy go naśladować, i dzięki temu jeszcze bardziej doceniamy jego triumfy.
XV wiek należący do Leonarda, Kolumba i Gutenberga był stuleciem innowacji, poszukiwań i rozpowszechniania wiedzy za pomocą nowych technologii, czyli, mówiąc krótko, przypominał obecne czasy. Właśnie dlatego możemy się tak wiele nauczyć od Leonarda. Charakterystyczne dla niego łączenie sztuki i empirycznej wiedzy, nauk technicznych i humanistycznych to wciąż aktualna recepta na kreatywność. Podobnie jak jego „nieprzystawalność” do społecznych wzorców: da Vinci był leworęcznym homoseksualistą z nieprawego łoża, wegetarianinem, miewał problemy ze skupieniem uwagi i od czasu do czasu zdarzało mu się wygłosić herezję. Florencja przeżywała w XV wieku rozkwit, ponieważ stanowiła azyl dla takich ludzi. Przede wszystkim jednak nieukojona ciekawość i pasja eksperymentowania Leonarda przypominają nam, że musimy wpoić, zarówno sobie, jak i swoim dzieciom, nie tylko wiedzę, ale też przekonanie o konieczności podawania jej w wątpliwość. Musimy pamiętać o roli wyobraźni i tak samo jak utalentowani odmieńcy i buntownicy mieć odwagę, by myśleć inaczej.