Читать книгу Prosiaczek Fryderyk Wielka wojna o imbryk - Walter R. Brooks - Страница 6
I
ОглавлениеKot Jinx siedział na brzegu strumyka, który przepływa przez farmę pana Beana. Właśnie zjadł kolację i czekał na prosiaczka Fryderyka. A Fryderyk się spóźniał. Jinx siedział więc i poruszał tylko z wolna ogonem. Potem zaś poruszył nim szybciej. Przyszło mu bowiem na myśl, że jeżeli ogon poruszać się będzie szybciej, czas też zacznie płynąć szybciej. Próbował tak i tak, kilka razy, ale nie zdołał stwierdzić na pewno, jak to jest z tym upływem czasu, podwinął więc w końcu ogon pod siebie i zaczął myć pyszczek. Umył pyszczek, łapki i brzuszek, a potem próbował umyć grzbiet między łopatkami. Starał się sięgnąć tam na różne sposoby. Owszem, był w stanie wykręcić łepek do tyłu w sam raz, żeby zobaczyć zakurzone futerko, ale nie zdołał dosięgnąć go języczkiem. Skręcał się i skręcał, aż w końcu się przewrócił.
Wstał natychmiast, żeby spróbować jeszcze raz i wtedy nagle zamarł w bezruchu. Spojrzał groźnie na stokrotkę, która wychylała się z pęku trawy i patrzyła z góry. Miał wrażenie, że stokrotka się z niego śmieje. Kiedy jednak rzucił jej surowe spojrzenie, skinęła tylko główką i odpowiedziała mu pozbawioną wyrazu, raczej niemądrą miną – jak to stokrotki.
Jinx przechadzał się przez jakiś czas tam i z powrotem wzdłuż brzegu.
– Gdzie jest ten prosiak? – odezwał się. – Pewnie znów pogrążył się w swoich wierszach i czas przestał dla niego istnieć. Do licha z tymi poetami!
Westchnął, usiadł znowu, spoglądając na wodę. Zaczął rozmyślać o strumyku. Strumyk płynął najpierw przez las, potem wzdłuż jego brzegu, a następnie przecinał pastwisko i wpadał do kaczego stawu, by wypłynąć z niego po drugiej stronie. A potem wił się tu i tam, mijał zabudowania farmy, dawał nura pod mały mostek i odpływał dalej w szeroki świat. Tutaj był całkiem głęboki. Jinx wychylił się, próbując zobaczyć, co znajduje się na dnie, dojrzał jednak tylko odbicie własnego pyszczka. Co prawda, widok ten wcale nie wydał mu się niemiły.
– Wcale a wcale – rzekł Jinx sam do siebie. – Wręcz przeciwnie. Niełatwo byłoby znaleźć drugi taki pyszczek, choćby pod względem korzystnego wyglądu. – To powiedziawszy, zajął się przybieraniem najkorzystniejszych wyrazów pyszczka.
Próbował właśnie wyglądać jak Jerzy Waszyngton i Juliusz Cezar w jednej osobie, kiedy wydało mu się, że widzi poruszające się pod powierzchnią wody dwa cienie. Przyjrzał się uważniej i dostrzegł dwie płocie, które gapiły się na niego. Uśmiechały się wesoło i prześmiewczo machały płetwami, poza tym Jinx był prawie pewien, że jedna z nich pokazała mu język.
To nic miłego, kiedy ktoś cię przyłapie na robieniu z siebie głupca, nawet gdy tym kimś jest płoć, toteż Jinx rozzłościł się.
– Lepiej przestańcie – powiedział gniewnie – bo inaczej już moja w tym głowa, żebyście się zaśmiały baranim głosem.
Rzecz jasna, ryby nie mogły go słyszeć, ale dobrze widziały, jak się wścieka. Podpłynęły jeszcze bliżej, popatrzyły na niego, a potem po sobie i jeżeli ktoś nie widział zanoszących się od śmiechu płoci, to wtedy miałby okazję się przyjrzeć. To wprowadziło Jinxa w jeszcze większą wściekłość. Trzepnął gniewnie ogonem, raz i drugi, a potem rzucił się na nie. Ściślej mówiąc, zamierzał się na nie rzucić, ale zapomniał o wodzie, więc wyszedł z tego głośny plusk. Płocie tylko machnęły płetwami i odpłynęły bezpiecznie w dół strumienia, a Jinx, który wody nie lubił jeszcze bardziej niż większość kotów, wypełzł na brzeg, cały mokry. Natychmiast ujrzał Fryderyka.
– Proszę, proszę – odezwał się prosiaczek. – Nie wiedziałem, że pasjonują cię skoki do wody. Jak nazywa się ten styl? Muszę się go nauczyć.
– Przestań sobie kpić ze mnie – odparł urażony Jinx. Otrząsnął się i ochlapał Fryderyka szczodrze wodą, ale prosiaczkowi wcale to nie przeszkadzało.
– Jak przyjemnie – stwierdził. – Nieco wody dla ochłody. Poproszę jeszcze, dobrze?
– Gdzie żeś ty się podziewał? – spytał Jinx. – Czekałem tu godzinami.
– Wybacz – odpowiedział Fryderyk – ale właśnie, kiedy wybierałem się w drogę, do państwa Bean przybyli w odwiedziny jacyś ludzie, więc zaczekałem, żeby dowiedzieć się, kto to taki.
– A co za różnica? – zdziwił się Jinx. – Poza tym, jak mogą odwiedzić państwa Bean, skoro państwo Bean wyjechali na lato do Europy?
– Otóż to – powiedział prosiaczek. – Przyjechali samochodem i przywieźli ze sobą mnóstwo skrzyń oraz różnych rzeczy. Chyba zamierzali zostać przez miesiąc albo i dwa. Kiedy jednak stwierdzili, że państwo Bean wyjechali na lato, weszli przez okno i otworzyli dom, a potem jak gdyby nigdy nic, wprowadzili się i rozpakowali bagaże.
– Tam do licha! – oburzył się kot. – Nie wolno im tego robić. I skąd dowiedzieli się o wyjeździe państwa Bean? Przecież chyba z nimi nie rozmawiałeś?
Pośród zwierząt panuje zasada, by nigdy nie rozmawiać z obcymi ludźmi, zresztą większość zwierząt nie rozmawia nawet ze swoimi gospodarzami. Minęło wiele lat, zanim pan Bean, który z całą pewnością traktował swoje zwierzęta porządnie, nie gorzej niż jakikolwiek farmer w stanie Nowy Jork, zorientował się, że jego zwierzęta potrafią mówić.
– Jasne, że nie dowiedzieli się tego ode mnie – odparł Fryderyk. – Pan Witherspoon przechodził drogą, więc go zapytali. Próbowałem podsłuchiwać, ale kobieta mnie przegoniła. – Umilkł na chwilę. – Nie powiem, żebym zapałał do niej jakąś szczególną sympatią – dodał.
– Musimy coś w tej sprawie zrobić – orzekł Jinx. – Ilu ich jest?
– Tylko dwoje. Mężczyzna jest drobnego wzrostu i ma na głowie kowbojski kapelusz, a kobieta wysoka, chuda i wygląda, o, tak! – Usiłował zacisnąć usta, by przybrać bardzo zasadniczy i surowy wygląd, jednak oblicze prosiaczka nie nadaje się do takich popisów, więc raczej nie udało mu się przybrać odpowiedniego wyrazu. – Żadne z nich nie przypadło mi do gustu, ale kobieta nie spodobała mi się bardziej.
– Hm – rzekł Jinx z namysłem. – No, cóż, nie wiadomo. Może są w porządku, a nawet jeżeli nie są… – Urwał, a potem odezwał się: – Powiem ci, co powinniśmy zrobić. Kiedy wrócimy od twojego kuzyna, damy znać szeryfowi. Niech zajrzy na farmę i porozmawia z nimi, a jeżeli się okaże, że mają jakieś niecne zamiary, to ich przegoni.
Ponieważ szeryf był serdecznym i zaufanym przyjacielem Fryderyka, prosiaczek uznał, że to rozsądne wyjście, po czym razem z Jinxem ruszyli w drogę wzdłuż brzegu strumienia. Przeszli przez las, wspięli się na wzgórze i zeszli po drugiej stronie, aż przybyli do farmy Macy’ego, gdzie mieszkał Ernest, kuzyn Fryderyka. Fryderyk nie widział się z Ernestem od ponad roku. Przypuszczalnie odwiedzałby go częściej, ale Ernest zapadał w sen za każdym razem, kiedy Fryderyk czytał mu swoje wiersze. Nie, żeby miał cokolwiek przeciwko poezji. Ernest po prostu zapadał w sen przy każdej okazji. Fryderyk twierdził niekiedy, że Ernest częściej zasypia, niż się budzi. Rzecz jasna, jeżeli zastanowicie się przez chwilkę, dojdziecie do wniosku, że to niemożliwe. Ale to jedna z tych rzeczy, które mówią poeci: niby tak naprawdę bez sensu, a jednak doskonale wiadomo, o co chodzi. Tak czy inaczej, Ernest był prawdopodobnie najbardziej ospałą świnią, jaka kiedykolwiek żyła.
Mimo to Fryderyk doszedł do wniosku, że wypadałoby złożyć wizytę jemu i jego żonie oraz dzieciom, a Jinx, który lubił malców, czy to prosięcych, czy dziecięcych, postanowił wybrać się razem z nim.
Tak więc kot i prosiaczek zeszli zboczem wzgórza na podwórze Macy’ego i zastukali do drzwi chlewiku.
Po chwili w okienku pojawił się ryjek.
– Słucham? – odezwał się głos.
– Witaj – rzekł Fryderyk. – Czy ty jesteś kuzynką Korą?
– A niech mnie, a niech mnie! – zawołał ryjek. – To z pewnością kuzyn Fryderyk. Prosimy do środka! – Drzwi otwarły się na oścież. – Erneście! Erneście! Obudź się. Twój kuzyn Fryderyk przyszedł aż z farmy Beanów, żeby cię odwiedzić. Nie powiem, kuzynie Fryderyku, dawnośmy cię nie widzieli. Ernest już się zastanawiał, co się z tobą dzieje. Mało kto nas tutaj odwiedza. Powinieneś wpadać częściej.
– Wiem – odrzekł Fryderyk. – Już dawno się wybierałem, ale wiesz, jak to jest. Tyle rzeczy się dzieje.
Z drugiego pomieszczenia doszedł odgłos ziewnięcia, a po chwili pojawił się Ernest.
– Ho, ho, uaaa! – Ziewnął znowu. – Witaj, kuzynie. Tak, witaj, uaaa! Musisz mi wybaczyć, późno się wczoraj położyłem, byłem na nogach prawie do siódmej, więc dziś rano trochę zaspałem.
– Rano! – obruszył się Fryderyk. – Przecież dochodzi siódma wieczorem.
– Naprawdę? – zdziwił się Ernest. – Proszę, kto by pomyślał? A ja wcale nie czuję się wyspany. Koro, gdzie są – uaaa! – gdzie są dzieci?
Kora zawołała więc dzieci, które przybiegły i zostały przedstawione Fryderykowi. Ernest junior przypominał tak wyglądem, jak i zachowaniem swojego ojca, bo był bardzo pulchny i wciąż sennie przecierał oczy. Za to drugi syn Ernesta był bardzo małym i nieśmiałym prosiaczkiem, który zamiast powiedzieć „dzień dobry” schował się za swoim ojcem i wyglądał zza niego. Widać było tylko jedno różowe uszko i jedno lśniące oczko. Miał na imię Walter, ale wszyscy mówili na niego „mały Walter”.
– Chodźże tu, Walterze – zawołała Kora. – Wyjdź i przywitaj się z kuzynem Fryderykiem.
Fryderyk zaprotestował:
– Daj mu spokój, Koro. Wyjdzie, kiedy będzie chciał.
– Wiesz co, zupełnie nie wiem, jak radzić sobie z tą jego nieśmiałością – wyznała Kora. – Moja ciotka Hat-tie była taka sama, nie potrafiła nawet powiedzieć „witajcie” własnej rodzinie i się nie zaróżowić. A moja siostra… Erneście, pamiętasz, jak zemdlała, kiedy pierwszy raz cię zobaczyła?
– Ha! – zawołał Fryderyk i roześmiał się. – Wcale jej się nie dziwię. To musiał być dla niej nie lada wstrząs, kiedy pierwszy raz ujrzała Ernesta. O, do licha, znowu zasnął. Ejże, Erneście, obudź się.
Ernest otworzył oczy.
– Oj, oj – mruknął. – Chyba przysnąłem. O czym to mówiliście?
– Doszliśmy właśnie do konkluzji – powiedział Fryderyk – że nikt nigdy nie był w stanie stwierdzić, czy jesteś nieśmiały, czy nie, ponieważ zawsze zasypiałeś, nim ktokolwiek zdołał się o tym przekonać.
– Coś w tym jest – przyznał Ernest ze śmiechem. – O, tak… Tak, tak, ho, ho – uaaa! – coś w tym jest. A i owszem – rzekł, po czym znów opadły mu powieki.
– No, i masz ci los – rzekła Kora. – W każdym razie, kuzynie Fryderyku, chciałabym, żebyście z twoim przyjacielem Jinxem coś mi doradzili w sprawie Waltera. Co można zrobić, żeby się tak wszystkiego nie bał?
Rozmawiali o tym przez dłuższą chwilę. Fryderyk wpadł na pomysł, żeby wysłać prosiaczka do szkoły, ale przecież w dzisiejszych czasach nie istnieją żadne szkoły dla prosiaczków. Zaproponował też, żeby jakoś małego ukarać, ale w końcu wszyscy doszli zgodnie do wniosku, że to nie w porządku, żeby ktoś był karany za coś, na co nie jest w stanie nic poradzić.
– A może pan ma jakąś radę? – zwróciła się Kora do Jinxa.
– Z tego co widzę – odpowiedział kot – malec nie widuje chyba zbyt wielu osób poza własną rodziną. Powinien pobyć wśród różnych zwierząt. Trzeba posłać go w świat. To uczyni z niego prosiaczka, jak się patrzy.
– Ale przecież taki maluszek nie może wyruszyć samotnie – stwierdziła Kora.
– Napoleon był mały, a zobacz, do czego doszedł – zaoponował Jinx, usilnie starając się wyglądać jak Napoleon.
– A dokąd moglibyśmy go posłać? – ciągnęła Kora.
– Kuzynie Fryderyku, gdybyś mógł wziąć go ze sobą na farmę Beanów, żeby został tam przez jakiś czas…
– Ojej – odparł pospiesznie Fryderyk – bardzo bym chciał. Ale to niemożliwe, naprawdę nie miałbym czasu, żeby się nim zajmować. Tyle jest do roboty, odkąd państwo Bean wyjechali, a poza tym, jak może wiesz, jestem teraz prezesem Pierwszego Banku Zwierzęcego.
– O, tak – odpowiedziała Kora – słyszałam o twoim banku. Pięknie to brzmi. To… – urwała, bo mały Walter szepnął jej coś do ucha. – Naprawdę? – Zaśmiała się i wyjaśniła, zwracając się do Jinxa: – On mówi, że jego zdaniem jesteś piękny. Chciałby wyrosnąć na kogoś takiego jak ty.
– Proszę, proszę – rzekł Jinx i uśmiechnął się, zadowolony z siebie. – Chciałbyś wyglądać jak ja, młodzieńcze, co?
Jednak mały Walter już skrył się za swoją mamą.
– Bystry z niego młodzik – stwierdził Jinx. – Może byśmy jednak zabrali go ze sobą, Fryderyku? Dostrzegam w nim zadatki na porządnego prosiaczka.
Fryderyk jednak nie chciał się zgodzić, powiedział, że bardzo mu przykro, ale nie może być o tym mowy.
– No, cóż, w takim razie ja się nim zaopiekuję, droga pani, oczywiście, o ile zechce pani powierzyć go mojej opiece – oświadczył Jinx. – Nie jestem tak wykształcony jak Fryderyk, ale tego i owego z pewnością zdołam go nauczyć. No, Walterze? Chodź no tutaj i siądź obok wujka Jinxa.
Ku zdumieniu wszystkich, mały Walter wyszedł zza swojej mamy i usiadł obok kota.
Rozmawiali jeszcze trochę, a potem wstali, aby ruszyć w drogę powrotną, bo mały Walter bał się ciemności, a słońce już zachodziło. Młody prosiaczek ucałował mamę na pożegnanie, a potem ucałował ojca. Ernest co prawda spał, ale jednak otworzył jedno oko i powiedział:
– To ty, Walterku? Ho, ho. Powiedz mi, kiedy będzie gotowe śniadanie. – Po czym zamknął oko.
– Doprawdy, panie Jinx – oznajmiła Kora – nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem panu wdzięczna. Mam nadzieję, że mój syn nie sprawi zbyt wielu kłopotów. Gdyby okazał się ciężarem, proszę natychmiast odesłać go z powrotem do nas.
Jinx zapewnił ją, że o żadnych kłopotach nie może być mowy, następnie pożegnali się i cała trójka wyruszyła w drogę do farmy pana Beana. Walter, zadowolony z siebie, truchtał u boku swojego nowego wujka.