Читать книгу Prosiaczek Fryderyk Wielka wojna o imbryk - Walter R. Brooks - Страница 8

II

Оглавление

Jinx zwykle mieszkał w kuchni domu na farmie, ale odkąd państwo Beanowie wyjechali do Europy, nie było oczywiście nikogo, kto mógłby mu otwierać drzwi, żeby go wpuścić i wypuścić, przeprowadził się więc na lato do stajni. Kiedy przybyli na farmę, urządził Walterowi łóżeczko w jednym z pustych boksów, a potem, kiedy Fryderyk wybrał się do Centerboro, żeby porozmawiać z szeryfem, wyruszył na zwiad wokół domu. A nuż uda mu się zdobyć jakieś wieści o nowo przybyłych.

Dom był szczelnie zamknięty, ale w oknie salonu paliło się światło. Jinx miauknął pod drzwiami, dając tym sposobem do zrozumienia, że chce wejść, a potem wskoczył na parapet i miauknął ponownie. Zza okna ujrzał wysoką, kościstą kobietę siedzącą przy stole. Piła herbatę z filiżanki. Ramiona owinęła małą czarną, jedwabną chustą, jej głowę zdobił dziwaczny staromodny czepek, a kiedy unosiła filiżankę do ust, odginała mały paluszek. Jinx postanowił wykonać swoje najsmutniejsze, najbardziej rozdzierające miauknięcie. Miauknięcie przywodzące na myśl dziecięcy płacz i biedne małe kotki przymierające głodem, i całą masę różnych smutnych rzeczy. Trzeba być kimś o naprawdę zatwardziałym sercu, żeby nie podejść do drzwi. Jednak ta kobieta nawet nie spojrzała w jego stronę. A więc Jinx miauknął jeszcze bardziej dojmująco, można było pomyśleć, że cierpi na najstraszliwszy ból brzucha, jaki kiedykolwiek przydarzył się kotu.

Kobieta wreszcie poruszyła się. Podeszła do okna, otworzyła je i zawołała:

– Psik! Dosyć tej kociej muzyki, bo miotłą przyłożę.

Jinx zeskoczył. Był bardzo rozgniewany.

– Do mojego własnego domu mnie nie wpuścisz, co? – mruknął do siebie. – To się jeszcze okaże.

Udał się do drzwi frontowych. Kiedy stanął na tylnych łapach i wyciągnął się, akurat sięgał do dzwonka.

Oparł łapę na przycisku i trzymał go tak długo, aż usłyszał kroki. Wtedy zajął strategiczną pozycję z boku.

Drzwi otworzyły się, stanął w nich mały człowieczek o łysej głowie.

– Dobry wieczór panu, czy też pani, co przecież może się zdarzyć – odezwał się i ukłonił bardzo nisko. Gdy wyprostował się, stwierdził zaskoczony: – Ech! – Tutaj nie ma żywego ducha! Niech mnie i tam do licha! Ani jednej, jedniutkiej żywej duszy.

Postąpił kilka kroków, żeby się rozejrzeć, tymczasem Jinx dał nura do środka. Kobieta siedziała plecami do wejścia, toteż Jinx bez przeszkód wślizgnął się do salonu, a potem pod sofę. Chwilę później pojawił się mężczyzna.

– Wiesz co, Effie, śmieszna rzecz – powiedział. – Dzwonek dzwoni, a nikogo nie ma. Nikogusieńko, wcale. To dopiero, co? Co powiesz? Dziwna rzecz, przyznasz?

– Za dużo gadasz, Snedeker – odpowiedziała. – To pewnie chłopcy z okolicy płatają psikusy. Niech no ich raz przyłapię, a skończą się psie figle.

Odgięła wdzięcznie mały paluszek i upiła łyk herbaty.

– Ha, ha, wszystko to bardzo piękne – stwierdził mężczyzna – ale tutaj nie ma sąsiadów, więc nie ma i sąsiedztwa. Skąd wzięliby się chłopcy z sąsiedztwa, skoro sąsiedztwa nie ma? Co na to powiesz, Effie?

– Tam, gdzie są ludzie, jest i sąsiedztwo – zaoponowała kobieta – a skoro jest sąsiedztwo, są też chłopcy, a gdzie są chłopcy, tam zaczynają się brewerie. Nie zaprzątaj sobie nimi głowy, tylko zrób, co ci powiem.

Jinx nie dowiedział się jednak, jakie polecenie zamierzała wydać, bo w tej samej chwili znów rozległ się dźwięk dzwonka.

– Zostań tu, Snedeker – rzekła kobieta, wstając. – Tym razem ja się tym zajmę.

Wyciągnęła z kąta miotłę i pomknęła, jak mogła najciszej, do drzwi kuchennych. Przez chwilę panowała cisza, a potem rozległo się głośne „łup!” i krzyk, po czym dała się słyszeć ożywiona rozmowa. Potem otwarły się drzwi frontowe, weszła przez nie Effie, a za nią wysoki mężczyzna z długimi, obwisłymi wąsami i srebrną gwiazdą w klapie marynarki.

– No, paniusiu – odezwał się ów wysoki mężczyzna – trzasnąć miotłą w łepetynę szeryfa pełniącego swoje służbowe obowiązki, to nie jest najlepszy sposób, aby udowodnić stróżowi prawa, że jest się praworządnym obywatelem. Nieruchomość niniejsza jest własnością pana Beana, w związku z powyższym chcę wiedzieć, dlaczego, co stwierdzam naocznie, zajmujecie rzeczoną nieruchomość oraz dlaczego nie miałbym przedstawić wam zarzutu nielegalnego wkroczenia na teren tejże, a następnie zabrać was do więzienia w Centerboro?

Szeryf nie zawsze przemawiał w ten sposób, ale zdawał sobie sprawę, że u większości ludzi język prawniczy budzi lęk, toteż posługiwał się nim, kiedy chciał wywrzeć odpowiednie wrażenie. Poza tym dopiero co właśnie oberwał miotłą.

– Ależ szeryfie – tłumaczyła się kobieta z kwaśnym uśmiechem – zaszła fatalna pomyłka z mojej strony. Przyznaję bez wahania. Chodzi o to, że jacyś chłopcy dzwonili dziś wieczorem do drzwi, a potem uciekli. Kiedy pan zadzwonił, myślałam, że to znowu oni. Bardzo mi przykro, czy napije się pan może herbatki?

– Nie wszystko naraz – zaprotestował szeryf. – Czy zajmujecie wzmiankowaną posesję za wiedzą i zgodą pana Beana?

– Ależ jestem ciotką pana Beana, ciotką Effie, czyli panią Snedeker. Przybyliśmy aż z Orenville w Ohio, żeby odwiedzić Beanów. Nie wiedzieliśmy, że wyjechali. No, a teraz tu jesteśmy, wszystkim znajomym powiedzieliśmy, że wyjeżdżamy na dłużej, więc pomyśleliśmy sobie, że istotnie moglibyśmy zostać tu przez jakiś czas. Snedeker, pokaż szeryfowi list Williama.


Pan Snedeker zaczął obmacywać się po kieszeniach. Z jednej wyciągnął kłębek sznurka, fajkę, buteleczkę lekarstwa na kaszel i skrawek świecy, z drugiej wydobył prawo jazdy, kilka zapałek, porcelanową kaczuszkę i dwa lizaki, a z trzeciej – dwa zegarki, śrubokręt i…

– Ruszaj się, Snedeker – odezwała się ciotka Effie. – Szeryf nie chce udekorować choinki na gwiazdkę, tylko chce zobaczyć list.

– Miałem go gdzieś – zapewnił pan Snedeker, po czym zabrał się do badania zawartości kolejnej kieszeni. – Hej, Effie, tutaj jest to przeklęte jajko, którego szukałaś przez cały zeszły tydzień. Zabawne, co? I zdjęcie wodospadu Niagara. O, mam go, mam!

Podał list szeryfowi.

– Rzeczywiście, to pismo pana Beana – stwierdził szeryf. – „Droga ciotko – zaczął czytać – mam nadzieję, że ten list zastanie cię w dobrym zdrowiu i humorze…” Humorze napisał z błędem, ale to w końcu nic nie szkodzi. Hm, hm. „Jeżeli będziesz przejeżdżać tędy w drodze do Albany, miło będzie, jeżeli wpadniecie do nas na kolację.” Cóż, droga pani – powiedział szeryf – trudno to nazwać zaproszeniem na dłuższy pobyt.

– Och, sam pan wie, jaki jest William – odpowiedziała ciotka Effie. – Nigdy nie mówi nawet ćwierci te – go, co myśli. Proszę zobaczyć, jak podpisał ten list. Każdy inny zakończyłby słowami takimi, jak na przykład „kochający cię siostrzeniec”. A on nie, tylko: „z poważaniem, William Bean”.

– Owszem, to prawda – stwierdził szeryf. – A o co chodzi w postscriptum? Mowa o jakimś srebrnym imbryku…

– O, to nic takiego – rzekła pospiesznie ciotka Effie i wyrwała szeryfowi list z ręki. – Takie tam rodzinne sprawy.

– No, cóż. Wygląda na to, że wszystko w porządku – stwierdził szeryf. – Sama pani rozumie, proszę pani, spełniam tylko swój obowiązek. Musiałem się przekonać, co i jak.

– Ależ z pewnością, szeryfie, jak najzupełniej. A czy teraz mogę pana poczęstować filiżanką herbaty?

– Obawiam się, że muszę wracać do swoich obowiązków – odparł szeryf. – Właśnie mi się przypomniało, że bramy więzienia są zamknięte.

– Zamknięte? – powtórzył pan Snedeker. – To chyba dobrze, no nie, co? Więźniowie się nie wydostaną.

– Chodzi o to, że nie mogą się dostać do środka – wyjaśnił szeryf. – Większość z nich wybrała się wieczorem w odwiedziny do krewnych albo do kina, będzie im przykro, kiedy wrócą i zastaną drzwi zamknięte.

– To musi być przyjemne więzienie – zauważyła ciotka Effie.

– To jest bardzo przyjemne więzienie, zapewniam – potwierdził szeryf. – Jedno z najbardziej lubianych więzień w całym stanie. Muszę dbać, żeby było przyjemne, bo inaczej nie miałbym nic do roboty. Bo widzi pani, tutaj, w Centerboro, nie mamy żadnej przestępczości, więc gdybym nie utrzymywał porządnego, wygodnego więzienia, do którego ludzie chcieliby pójść, nie miałbym żadnych więźniów, którymi mógłbym się zajmować – i co wtedy z moją pracą? We wszystkich celach są wygodne łóżka, mamy salę gier, korty tenisowe i tak dalej, a jedzenie jest lepsze niż w hotelu. Ludziska lubią siedzieć w moim więzieniu, więc ten i ów czasem złamie jakieś mniej ważne prawo, a wtedy może tam sobie pomieszkać. Nie mówię, że dobrze robią, ale postępują rozsądnie.

– Cieszę się bardzo, że w Centerboro nie ma przestępczości – powiedziała ciotka Effie – ale co z tymi chłopcami, którzy dopiero co dzwonili do moich drzwi?

– W pobliżu nie ma żadnych chłopców, proszę pani – rzekł szeryf. – Przypuszczam, że to któreś ze zwierząt. Pewnie słyszała pani o zwierzętach z farmy Beanów?

– Czytałam o nich w gazetach – odpowiedziała ciotka Effie. – Zwierzęta zwierzętami, ale między innymi i dlatego pomyśleliśmy, że zostaniemy tu na jakiś czas. Nie pojmuję, jak William mógł wyjechać i zostawić je tutaj całkiem same. Przecież trzeba się nimi zaopiekować.

– Czy ja wiem? – zastanowił się szeryf. – Pan Bean wiedział, co robi, kiedy zostawiał je na gospodarstwie. Pewnie nie rozmawialiście jeszcze z żadnym z nich, prawda, proszę pani?

– Rozmawiać z nimi, he, he – zachichotał pan Snedeker. – A to dobre, naprawdę dobre.

Zaś ciotka Effie powiedziała:

– Czy wyglądam na kobietę, która rozmawia ze zwierzętami? Ależ wiem, wiem – dodała – w gazetach rozpisywali się o tym, jak to zwierzęta mówią i że założyły pierwszy w kraju bank zwierzęcy i tak dalej. Bzdury i bajdury! Tylko niech pan nam nie próbuje wmawiać takich banialuk, szeryfie.

– Skoro pani nie chce uwierzyć, na pewno nie mogę sprawić, żeby pani uwierzyła – odezwał się szeryf – ale na waszym miejscu…

– Na pana miejscu, szeryfie – przerwała mu ciotka Effie – nie opowiadałabym głupot.

– Niech sobie będzie, jak pani chce – rzucił szeryf urażonym tonem. – Jednak powiem tylko tyle, że jeże – li chce paniusia tutaj pomieszkać, lepiej się z nimi zaprzyjaźnić. Dobrej nocy pani życzę, proszę pani. I panu także – dodał, po czym wyszedł.

– Proszę, proszę. Może coś w tym jest, Effie? – rzekł pan Snedeker. – Mówiące zwierzęta? Niby czemu nie? Wiadomo, papugi gadają, to dlaczego inne zwierzęta miałyby nie gadać? Co ty na to, Effie?

– Jedno jest pewne – odpowiedziała jego żona – ty gadasz więcej niż całe stado papug, Snedeker. Poszedłbyś lepiej na strych i poszukał imbryka.

– Tak też i zrobię, Effie. Tylko spytać cię chciałem, co miałaś na myśli, mówiąc szeryfowi, że zatrzymamy się tu na czas jakiś, co? Myślałem, że jak tylko dostaniesz imbryk w swoje ręce, zaraz wracamy do Orenville.

– I tak też zrobimy. Ale znalezienie go może nam zająć trochę czasu. Założę się, że William schował go dobrze i w bezpiecznym miejscu. A skoro już tu jesteśmy, doglądniemy, żeby farma była prowadzona jak się patrzy. Przecież to grzech i wstyd, żeby tak wyjechać i wszystko zostawić, i niech się chyli ku upadkowi, niech popada w ruinę! Też mi pomysł, zostawić gospodarstwo pod opieką zwierząt. Dobre sobie! Nigdy gorszej bzdury nie słyszałam!

Jinx, który cały czas siedział pod sofą i podsłuchiwał, myślał teraz intensywnie. Wiedział co nieco o srebrnym imbryku. Był to wielki skarb pani Bean, która używała go tylko przy specjalnych okazjach, a kiedyś, gdy polerowała go jednym ze starych flanelowych czepków nocnych pana Beana (zachowywała je właśnie w tym celu), słyszał, jak mówiła do męża, że byłoby jej bardzo przykro, gdyby dał ten imbryk ciotce Effie.

– Jak mógłbym jej go dać? – odpowiedział na to pan Bean. – Ja tu nie mam nic do dawania. Dostałem ten imbryk od babci, która kazała mi trzymać go dla mojej żony.

– I tak też zrobiłeś, mój drogi – powiedziała pani Bean. – A jednak z drugiej strony trochę mi jej żal, że go nie dostała. Taką straszną miała na niego ochotę, a przecież ona uwielbia proszone herbatki.

– Proszone herbatki, też mi coś! – fuknął pan Bean. – Wygląda na to, że w Ohio nie zajmują się niczym innym, tylko urządzają sobie proszone herbatki.

– Nie ma w tym nic złego – zaprotestowała pani Bean. – Też byśmy pewnie wydawali proszone herbatki, gdyby było kogo na nie zaprosić. – Uniosła imbryk, aż zalśnił w promieniach słońca wpadających przez kuchenne okno. – Piękne srebro. A jednak, gdyby zamiast zachowywać się, jakbyśmy go jej ukradli, po prostu grzecznie o niego poprosiła, pewnie bym go jej dała. Zaraz powiesz, że mam zbyt miękkie serce.

– I w tym nie ma nic złego – odburknął pan Bean, ale poklepał ją po ramieniu, zanim poszedł w stronę stodoły. Po chwili jednak zawrócił i wetknął głowę przez drzwi. – Nic złego, dopóki zbytnio tym skłonnościom nie ulegasz – uzupełnił, wydając z siebie dziwny pomruk, oznaczający, że pan Bean się śmieje. Pani Bean zaśmiała się także i odstawiła imbryk.

Tak więc Jinx wiedział, że nie można pozwolić, by Snedekerowie zabrali ze sobą ten imbryk. Wiedział też, gdzie cenny przedmiot się znajduje, ponieważ towarzyszył pani Bean, kiedy gospodyni przed wyjazdem do Europy zawinęła imbryk we flanelowy fartuszek, a następnie ułożyła na dnie starego kufra z końskiej skóry, który stał na strychu.

Wypełzł spod kanapy i pobiegł na górę. Jednak drzwi na strych były zamknięte. Jinx zastanowił się przez chwilę, po czym udał się do gościnnej sypialni.

– Hej! Web! – odezwał się ostrożnym szeptem. Minęło pół minuty, zanim poczuł łaskotanie w lewym uchu i usłyszał nikły głosik:

– Cześć, Jinx! Co tam u ciebie?

Pan Web był pająkiem, który zazwyczaj mieszkał w oborze. Panią Bean ogarnął jednak przed wyjazdem niepokój, obawiała się, że w domu zalęgną się muchy, a już szczególnie niepokoiła ją sypialnia gościnna. Toteż pan i pani Webowie przeprowadzili się tam, po czym we wszystkich kątach zastawili swoje pułapki. Jeżeli chodzi o ścisłość, muchy wcale się nie kwapiły, żeby zamieszkać w domu; państwo Web nie byli w stanie nałapać ich dostatecznie wiele, żeby przetrwać. Żeby jednak nie sprawić przykrości pani Bean, pająkostwo nie wyprowadziło się z sypialni, natomiast pan Web chodził odtąd codziennie do obory (tak jak inni chodzą do pracy). Tam łapał tyle much, ile było trzeba, żeby oboje mogli najeść się do syta. Było to bardzo uprzejme ze strony pana Weba, bo o ile wam czy mnie droga z domu do obory zajęłaby kilka minut, dla pająka była to istna wyprawa, szczególnie męcząca pod koniec dnia, kiedy miał już za sobą wyczerpujące polowanie.

– Ostrożnie, Web – przestrzegł pająka Jinx. – Nie wleź mi na nos, bo wtedy kichnę, a wówczas ci ludzie mnie usłyszą. Byli już tutaj?

– Odkąd się pojawili, przewracają cały dom do góry nogami – odpowiedział pan Web. – Słyszałem, jak ta kobieta mówi, że jest ciotką pana Beana. Ale wcale nie jest do niego podobna.

– Skąd możesz wiedzieć, czy jest podobna, czy nie? – parsknął Jinx. – Przecież te wąsy…

– Wąsy? – zdziwił się pan Web. – Nie zauważyłem, żeby miała wąsy.

– Nie ona, tylko pan Bean ma wąsy – uściślił kot. – W dodatku ma je do tego stopnia, że nikt nigdy nie zdołał się przekonać, jak on naprawdę wygląda. Więc skąd możesz wiedzieć, czy ciotka jest do niego podobna? Ale mniejsza z tym – rzekł – bo mamy ważniejsze sprawy na głowie. – Po czym wyjaśnił, o co chodzi.

Pan Web nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Przechadzał się tam i z powrotem między uszami Jinxa, głęboko zamyślony. W końcu powiedział:

– Jeżeli uniemożliwimy im znalezienie imbryka dziś wieczorem, zanim pójdą spać, to nim nadejdzie ranek, damy znać pozostałym zwierzętom, a one może coś wymyślą. Jednak na razie musimy się postarać, żeby wuj Snedeker niczego nie znalazł, jeżeli wlezie na strych. Słuchaj, to chyba jego kroki. Idzie tutaj. Idź za nim i spróbuj go przestraszyć. Nad oknem jest szpara, ja i pani Web postaramy się przez nią przedostać. Zrobimy, co w naszej mocy. To na razie. Ruszaj, nie ma chwili do stracenia!

Jinx też słyszał stukot butów na schodach. Po chwili ujrzał wuja Snedekera niosącego świecę. Wuj przeszedł przez sień i otworzył drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące na strych. Jinx przemknął jego śladem, a zanim Snedeker podniósł świecę, żeby się rozejrzeć, kot skrył się za starą komodą.

Pani Bean była schludną gospodynią. Poukładała graty na strychu równo, a wszystkie porządnie opakowała. Podłoga była zamieciona, w oknach wisiały czyste muślinowe firanki.

– Porządeczek jak się patrzy – stwierdził wuj Snedeker. – A teraz się zastanówmy, od czego by tu zacząć. Za co się zabrać najpierw? Ta duża skrzynia w rogu wygląda jak miejsce w sam raz, żeby schować srebrny imbryk, czyż nie? Ha, a więc… Sio! – zawołał nagle i zaczął gorączkowo odgarniać coś niewidocznego z twarzy. – Pająki! Fuj, nie znoszę tego obrzydlistwa!

To właśnie pan Web skoczył z belki prosto na nos wuja Snedekera, przebiegł po jego twarzy i dał susa na podłogę.

Wuj Snedeker ocierał twarz jeszcze przez dłuższą chwilę, a potem, przyświecając sobie ogarkiem, zaczął się rozglądać, niczego jednak nie zauważył. Gdyby spojrzał w górę, zobaczyłby może panią Web, ale nie spojrzał. Ruszył znów w kierunku wielkiej skrzyni, kiedy do ataku skoczyła pani Web.

Wuj Snedeker był raczej łysy, więc kiedy pani Web wylądowała na czubku jego głowy, ześlizgnęła się aż na czoło, po czym zbiegła po twarzy i skoczyła w dół, tak samo jak uczynił wcześniej pan Web. Następnie wraz z mężem wspięli się czym prędzej z powrotem na belkę, gotowi do kolejnego skoku, gdyby okazało się to konieczne.

Jednak obyło się bez dalszych pajęczych skoków, bo wuj Snedeker wciąż oganiał się w półmroku, powtarzając „sio!” oraz „fuj!” i jeszcze wszystkie inne rzeczy, które mówią ludzie, kiedy oblezie ich robactwo. A wówczas Jinx wydał z siebie niski, upiorny jęk. Wuj Snedeker upuścił świecę, która od razu zgasła, i zbiegł po ciemku schodami. W następnej chwili rozległ się łoskot zatrzaskiwanych drzwi.

Cóż, tymczasem zdołali ocalić imbryk, ale Jinx znalazł się w znacznie gorszej sytuacji niż poprzednio, ponieważ został uwięziony na strychu i nie było żadnego sposobu, żeby mógł się z niego wydostać. Rzecz jasna, gdyby zaczął wyć i miauczeć odpowiednio długo i głośno, ktoś z pewnością by przyszedł, żeby go wypuścić. Jednak Jinx odnosił wrażenie, że tym kimś byłaby prawdopodobnie ciotka Effie, która jak na jego gust przejawiała nadmierne upodobanie do posługiwania się miotłą.

Omówił tę sprawę z państwem Web, którzy jednak nie wymyślili żadnego rozwiązania.

Prosiaczek Fryderyk Wielka wojna o imbryk

Подняться наверх