Читать книгу Rob-Roy - Walter Scott - Страница 5

ROZDZIAŁ II.

Оглавление

Biedny młodzian, jeżeli poezyja zawróci mu

głowę, już nigdy nie wyjdzie na człowieka.

Ben Jonson.

Ojciec mój umiał tak dalece panować nad swemi namiętnościami, że rzadko kiedy wypowiadał swą niechęć słowami, ton tylko jego mowy stawał się nieco więcej suchy i ostry niż zazwyczaj. — Wszystkie jego czynności były systematyczne i jednostajne; a za główne miał prawidło zmierzać prosto do celu i nie tracić czasu na próżnej gadaninie. Z złośliwym przeto uśmiechem słuchał roztrzepanych moich odpowiedzi o stanie handlu we Francyi, dozwalał mi błąkać się i zagłębiać coraz dalej w tajnikach przemian, ceł i taryf, i ani razu nie przyszedł na pomoc; lecz jak tylko dostrzegł, że nie mogłem wytłomaczyć wpływu, jaki miało zniżenie ceny luidorów na czynności bankowe, nie mógł dłużej wytrzymać, zimna krew go opuściła. — Jak to! najważniejszy wypadek jaki tylko pamięcią zasięgnąć mogę! — zawołał mój ojciec (a przecież widział rewolucyją, która dom Hannowerski osadziła na tronie). — Najważniejszy wypadek, a jegomość stoi osłupiały, pląta się jakby o niczem nie wiedział?

— Pan Frank, — bojaźliwie odezwał się Owen, — przypomni sobie zapewne, że dekretem króla imci francuskiego dnia 1-go marca 1700 roku postanowiono, że w dni dziesięć po upływie terminu...

— Pan Frank, — przerwał mój ojciec, — przypomni sobie niezawodnie wszystko co mu raczy powiedzieć. — Lecz na mój kredyt! jak Duburg mógł dozwolić?... — Powiedz mi Owen, czy kontent jesteś z synowca jego Klemensa Duburg, który od dawna pracuje w moim kantorze?

Jest to młodzieniec prawdziwie niepospolitych zdolności, — odpowiedział Owen, — ujęty zręcznością młodego Francuza.

— Tak, tak zapewne zna się nie źle na czynnościach bankowych. Duburg wiedział jak rzeczy nastroić, aby miał wiadomość o wszystkiem, co się u mnie dzieje, ale mu pokażę, żem przeniknął jego sztuki; Owen! zapłacisz Klemensowi za kwartał bieżący, i powiesz mu, że sobie jutro wyjedzie do Bordeaux na okręcie swojego stryja.

— Jakto! pan chce odprawić Klemensa Duburg? — rzekł Owen drżącym głosem.

— Tak jest, i to natychmiast, albo mi nie dość tego nic nie umiejącego Anglika, którego synem swoim nazywam, mamże trzymać z nim razem przebiegłego Francuza, coby z jego błędów wyciągał korzyści.

Choćby nawet zamiłowanie sprawiedliwości nie było od lat dziecinnych w sercu mojem zaszczepione, dość długi pobyt na ziemi Wielkiego monarchy wzmocnił we mnie wstręt niezwyciężony ku wszelkim czynom przemocy, usiłowałem więc wstawić się za niewinnym młodzieńcem, uwolnić od kary, którą miał ponieść, za to jedynie, że był więcej odemnie handlowo wykształconym.

— Kochany ojcze, — odezwałem się, jak tylko mówić przestał. — Zdaje mi się, że za opieszałość moją, ja sam tylko odpowiadać winienem; byłoby niesprawiedliwością, gdyby kto miał za mnie znosić nie zasłużoną karę. Nie mogę zaprzeczyć, że pan Duburg podawał mi wszelką łatwość nabycia potrzebnych wiadomości; lecz wyznaję, żem z tego korzystać nie umiał. Co do pana Klemensa Duburg...

— Jak co do niego, tak i co do ciebie, — przerwał mój ojciec, — wiem jak mam postąpić. — Dobrze to jest Franku, że usiłujesz złożyć całą winę na siebie, bardzo dobrze, i oddaję ci sprawiedliwość, ale nie mogę przebaczyć staremu Duburgowi, — dodał, spoglądając na Owena, — że podając ci sposobność wydoskonalenia się w użytecznej nauce, nie donosił ojcu, że syn żadnego nie uczynił postępu.

— Pan Frank, — rzekł stary sługa, — schylając nieco głowę, a podnosząc nieznacznie rękę, jak gdyby podług zwyczaju chciał założyć pióro za ucho, przed daniem odpowiedzi. — „Pan Frank zna doskonale ową główną zasadę moralnego rachunku, wielką regułę trzech. Niech A będzie tem dla B, czem chce żeby B było dla niego, a wypadek będzie prawidłem jak sobie ma postąpić.”

Ojciec mój nie mógł się nierozśmiać, widząc najpiękniejszą zasadę moralności, podciągniętą pod algebraiczną formułę; lecz wkrótce przybrał poważną postać, a zwracając się ku mnie rzekł: — Nie dobrze panie Frank! zmarnowałeś czas twój jak nierozsądne dziecko, trzeba abyś teraz żył jak człowiek, — Owen będzie twoim przewodnikiem w handlowych czynnościach, spodziewam się, że jego nauki większą ci korzyść przyniosą.

Miałem już odpowiedzieć, lecz Owen rzucił na mnie tak wymownym i pokornym wzrokiem, że mimowolnie zamilkłem.

— Lecz dość już o tem, — rzekł dalej mój ojciec, — wracam do listu mego z d. 1-go zeszłego miesiąca, na który dałeś równie obrażającą jak nierozmyślną odpowiedź, ale wprzódy nalej sobie wina i podaj butelkę Owenowi.

— Bardzo mi to przykro, — odpowiedziałem bez wahania, — że odpowiedź moja, która była owocem głębokiej rozwagi, tak obraziła mego ojca, — ale zaręczam, że z prawdziwym smutkiem uznałem niepodobieństwo przyjęcia jego propozycyi.

Ojciec mój spojrzawszy na mnie srogo, natychmiast zwrok swój gdzieindziej zwrócił: korzystając z milczenia, mówiłem dalej, lubo już nieco mniej pewnym tonem, a ojciec mój przerywał mi niekiedy, rzucając ucinkowe słowa.

— Żadnego stanu, — rzekłem, — niepoważam więcej jak kupiecki, tem bardziej, iż jest stanem mojego ojca.

— To widać!

— Rozumiem dobrze, iż handel jednoczy narody, ożywia przemysł, rozlewa dary swoje na całą ziemię, i jest tem dla ogólnego dobra świata, czem powietrze i żywność dla istot żyjących.

— Cóż dalej?

— Z tem wszystkiem jednak mój ojcze niepodobna mi poświęcić się zatrudnieniom, do których żadnej nie czuję zdolności.

— Postaram się, abyś jej nabył, nie jesteś już uczniem Duburga.

— Ale kochany ojcze; — ja nie narzekam na brak sposobności uczenia się, lecz jedynie na brak zdolności do handlu.

— Bajki! czy pisałeś dziennik jak ci zaleciłem?

— Pisałem mój ojcze.

— Proszę pokazać.

Książka, której żądał mój ojciec, była to ogólna agenda, utrzymywana na jego rozkaz, w której zalecił mi notować wszystko, co uznam za przydatne w ciągu moich nauk. Przewidując, że za powrotem moim zechce ją widzieć, starałem się zamieścić w niej jak najwięcej artykułów handlowych, wiedziałem bowiem, że tego rodzaju noty podobają się najlepiej memu ojcu; — ale częstokroć pióro nie radząc się głowy, a znajdując księgę pod ręką, gryzmoliło wspomnienia wcale obce jej celowi; prosiłem więc nieba, żeby przeglądając folijały, które rad nie rad musiałem mu przynieść, nie trafił na artykuły, któreby gniew jego bardziej jeszcze rozjątrzyły. — Twarz Owena, na której z początku zapytanie ojca mego wznieciło wyraz obawy, wróciła do zwykłego stanu, skoro usłyszał zapewniającą odpowiedź z mojej strony. — Wkrótce zabłysnął na niej promyk nadziei, gdy ujrzał w ręku moim wolumin, zupełnie podobny do tych, jakie używają w handlu. — Format jego więcej szeroki jak długi, spinki miedziane, oprawny w grubą skórę; wszystkie te powierzchowne znaki, zaspokajały przyjaciela mego względem wewnętrznych zalet; a radość zajaśniała w całym blasku na jego obliczu, kiedy ojciec mój rozpoczął czytanie, robiąc przytem swoje uwagi. Okowita. — Nantes, 29. — Rochelle, 27. — Bordeaux, 32. — Bardzo dobrze. — Cła, — Obacz tabelle Saxby. — Nie tak! — Należało wypinać całe urządzenie: tym sposobem łatwiej się wbija w pamięć. — Kurs plastrów. — Dobrze! — Zboża z północy. — Bawełna wschodnia, — Bardzo dobrze! — Są to przedmioty, o których ważna jest pamiętać w stosunkach handlowych. — Ale cóż to jest to? — Bordeaux założone w roku....... — Zamek Trompette. — Pałac Galliena. — A! noty historyczne, — nie źle wiedzieć i o tem. — Jest to, jak uważam, zbiór wszelkiego rodzaju uwag, oraz dziennych czynności, jako to: kupna, opłat kwitów, poleceń, zawiadomień i t. d. — Słowem, powszechne memento.......

— Wszystko to potem, — przerwał uradowany Owen, wpisywać się miało do dziennika, i zaciągać do wielkiej księgi. — jakże mię to cieszy, że pan Frank jest tak metodyczny w swoich działaniach!

Takie powodzenie wcale mię nie cieszyło. — lękałem się bowiem, żeby wola ojcowska względem przyszłego zawodu mego, tem większej nie nabrała mocy, że zaś miałem najsilniejszy wstręt do handlowości, zacząłem już był żałować żem się wydał, jak powiedział Owen, tak metodycznym. Wkrótce jednak zniknęły wszelkie moje obawy. — Ćwiartka papieru, cała zapełniona mazaniną wypadła z książki. — Ojciec mój schylił się, chcąc ją podnieść z ziemi, a Owen rozpoczynał już uwagi swoje, że lepiej byłoby przyklejać podobne kartki opłatkiem do księgi, gdy pierwszy zawołał znagła: — Cóż za bazgranina? — Wiersze..... — A! na mój kredyt Franku, więc już do tego stopnia rozum utraciłeś!

Ojciec mój cały zatopiony w swoich spekulacyjach i rachunkach, ze wzgardą spoglądał na poetyczne utwory, a jako głęboki moralista uważał je za nikczemne, a nawet nie bardzo godziwe zatrudnienie. — Przekonania takie były naówczas bardzo rozpowszechnione, gdyż wielu poetów przy końcu siedmnastego wieku niegodnie używało pióra, i rozsiewało zgorszenia nie tylko pismami, ale nawet postępowaniem swojem! Sekta, do której należał mój ojciec, okazywała przynajmniej na pozór największą pogardę ku lżejszym płodom literatury: tak więc wszystko się spiknęło, ażeby wrażenie jakie na nim sprawiło nieszczęśliwe wierszy moich odkrycie, uczynić tem większem i tem mniej dla mnie przyjaznem. — Co do biednego Owena; gdyby nagły przestrach mógł najeżyć włosy peruki, którą miał na głowie, pewny jestem, że praca, jaką zadał sobie układając ją starannie, w tej jednej chwili wniwecz-by się obróciła. — Deficit w kassie, omyłka w dodawaniu rachunków, nie sprawiłyby mu tyle zmartwienia. — Ojciec mój zaczął czytać wiersze, już to udając, że ich nie rozumie, już deklamując je nadętym tonem, a zawsze z pełną goryczy ironią, i rażącą własną miłość autora.

Pamiątce księcia Edwarda.

— Echa Fontarabii, z swojego ukrycia,

Gdy przy Roncevaux Roland bliski straty życia

Dał słyszeć głośnej trąbki swej głosy rozdziercze;

Co uwiadomiły Wielkiego Karola;

Iż była Niebiosów wola,

Zgubić Francuzy przez ciosy mordercze.

Echa Fontarabii....! mów mi raczej o jarmarkach Fontarabii, ale nie o echach. Z twojego ukrycia uwiadomiły Karola... Piękna poezyja, nie ma co powiedzieć! — Głosy rozdziercze. — Cóż to za dziki wyraz? — Niebiosów; wola zgubić Francuzy! Kto tak mówi? — Przynajmniej nie kaleczcie języka, kiedy już macie pisać głupstwa.

— Któż Anglii doniesie przez lądy i wody,

Któż jej powie o klęsce, tę nędzną przygodę,

Że podobny bohatyr zginął, skończył życie!

Ten co ojczyzny zostawał nadzieją,

Ten, na którego imie i dzielni truchleją;

Przed którym uciekały wrogi w swej ohydzie.

Nędzną przygodę.... Wyrażenie prawdziwie nędzne, godne takiego poety. — Zginął, skończył życie..... czemużeś nie dodał: i żyć przestał? — Ojczyzny zostawał nadzieją, — co za styl? — Życie w ohydzie, — ty nawet rymu dobrać nie umiesz.

— Ale ten rycerz wielki jeszcze niezgasł cały:

Anglija i Francyja pełne jego chwały,

Nie zapomną odgłosu nigdy jego sławy....

Śliczne wiersze nie ma co mówić, — lada woziwoda lepszeby sklecił. — Podarł papier ze wzgardą i powtórzył raz jeszcze: — Na mój kredyt Franku, nie spodziewałem się, żebyś do tego stopnia rozum utracił!

Cóż miałem począć! ze spuszczonemi w dół oczyma, znosiłem w sercu męczarnie upokorzenia, w tenczas kiedy ojciec mój spoglądał na mnie z gniewem i litością, a biedny Owen wzniósłszy ręce i oczy do góry, stał w osłupieniu, jak gdyby własne imię wyczytał na liście zmarłych, która codziennie połowę gazet naszych zapełnia. — Zebrawszy wszystkie siły, przerwałem nakoniec milczenie, starając się ukryć miotające moje uczucia.

— Wiem mój ojcze, jak mało zdolny jestem grać na świecie tę wielką rolę, którąś dla mnie przeznaczył. — Nie czuję w sobie żądzy ubiegania się za bogactwem, i nie wątpię, że pan Owen będzie dla was daleko użyteczniejszym wspólnikiem. — Wyznać tu muszę, że chciałem zemścić się nieco na dobrym Owenie, bo mi się zdawało, że już przestał być moim obrońcą.

— Owen! — zawołał mój ojciec, — tyś chyba zwarjował!.... — Ale pan, cóż zamyśla przedsięwziąć? — jakie są mądre jego zamiary?

— Jeżeli mi pozwolisz kochany ojcze, udam się w podróż na lat parę, albo też w Okswordzim lub Kembrydzkim uniwersytecie dokończę swej edukacyi.

— Widziano kiedy co podobnego? — Chcieć się zamknąć w murach szkolnych, pomiędzy pedantami i Jakóbitami, mając otwartą drogę do szczęścia. — Dobrze, idź więc do kollegijum, — idź nawet do infimy uczyć się syllabizować i brać w skórę, kiedy ci się tak podoba.

— Jakkolwiek mam wielką chęć dalszego doskonalenia się w naukach, z tem wszystkiem, jeżeli to się nie zgadza z wolą ojca mego, wrócę znowu do Francyi.

— Już i tak zanadto długo tam przebywałeś.

— Pozwól mi więc zaciągnąć się do wojska.

— A idź sobie do samego djabła, — przerwał z gniewem mój ojciec; — z tym chłopcem oszaleć trzeba. — Biedny Owen zwiesił głowę w milczeniu. — Słuchaj Franku, — rzekł znowu ojciec. — Krótko ci powiem. Byłem właśnie w twoim wieku, kiedy dziad twój wygnał mię z domu i wydziedziczył, przenosząc cały majątek na głowę młodszego syna. — Opuściłem Osbaldyston-Hall na nędznej szkapie, nie mając nad dziesięć gwinej w kieszeni. Odtąd nigdy noga moja nie postała w domu, i jak mi mój kredyt miły, nigdy nie postanie. — Nie wiem i wiedzieć nie chcę, czyli brat mój żyje jeszcze, lub czyli już kark skręcił, polując na lisy: ale ma on dzieci Franku; — jeżeli będziesz dłużej opierać się woli mojej, jedno z nich zajmie twoje miejsce.

— Wolno ojcu, — odpowiedziałem z większą może obojętnością jak należało, — rozporządzać własnym majątkiem według upodobania.

— Rozumie się, że mi wolno, i zrobię co mi się podoba. Sobie tylko winienem cały mój majątek; nabyłem go w pocie czoła staraniem i pracą, i nie ścierpię żeby leniwy truteń spożywał miód, który pszczółka z trudnością zebrała. — Rozważ dobrze, powiedziałem ci, jaki jest mój zamiar, jest on skutkiem namysłu, wykonam go niewątpliwie.

— Panie! panie łaskawy! — zawołał Owen ze łzami, — nie zwykłeś nigdy załatwiać ważnych czynności tak skwapliwie. Niechciej zamykać rachunku, nie dawszy panu Frankowi potrzebnego czasu do rozwagi. On was kocha; pewny jestem: a jak tylko zaciągnie w credit posłuszeństwo należne ojcu, mam przekonanie, że nie będzie się dłużej opierać twej woli.

— Więc mam się go prosić, — rzekł mój ojciec poważnym i groźnym tonem, — aby raczył być moim spólnikiem i przyjacielem? aby podzielał ze mną pracę i majątek? — Tego nigdy nie zrobię.

Spojrzał na mnie raz jeszcze, jak gdyby chciał dalej mówić; lecz zmieniając nagle postanowienie, odwrócił się i wyszedł. — Ostatnie słowa ojca mego wzruszyły mię do gruntu; nie spodziewałem się, żeby do czułości mojej przemówił; i gdyby był od niej zaczął, nie miałby zapewne powodu obwiniać mię o nieposłuszeństwo.

Ale już było zapóźno; charakter mój był również nieugięty jak jego, a przez zrządzenie nieba, w samej winie mojej znaleźć miałem ukaranie, lubo łagodniejsze jak zasłużyłem! — Skoro zostaliśmy sami, Owen zwrócił ku mnie łzą zalane oko, jak gdyby przed zaczęciem trudnego obowiązku pośrednika, chciał upatrzyć najsłabsze miejsce, do którego naprzód miał szturm przypuścić: zaczął nakoniec drżącym głosem, który westchnienia, co słowo przerywały: — Dla Boga panie Frank!.... możesz to być panie Osbaldyston?.... któżby temu uwierzył!.... tak dobre dziecko!.... Rzućcie tylko okiem na obie strony rachunku, i pomyślcie co utracacie..... tak ogromny majątek!.... Jeden z najpierwszych domów stolicy, znajomy już dawniej pod imieniem Tresham i Trent, a dziś nierównie świetniejszy pod firmą, Osbaldysten i Tresham..... Spoczywałbyś na złocie panie Frank! a każdą w kantorze nudną robotę, jabym za was wykonał co miesiąc, co tydzień, co dzień nawet.... No, drogi mój Franku, przeproś ojca; pójdź za wolą jego, a Bóg ci pobłogosławi.

— Dziękuję ci, kochany Owenie, dziękuję najmocniej za twoje dobre chęci, — ale ojciec mój ma prawo rozrządzić majątkiem tak, jak sam chce: wspomniał o jednym z moich stryjecznych braci, niech mu odda wszystkie swoje skarby, ja zaś wolności mojej nie sprzedam za złoto.

— Za złoto! — zawołał Owen; — o gdybyś widział panie Frank rachunki z ostatniego kwartału! Pięć cyfer, — tak pięć cyfer dla każdego spólnika! Miałożby to wszystko zostać łupem jakiego chłystka, — papisty? I na toż ja całe życie, tak usilnie pracowałem dla dobra waszego domu? O! samo pomyślenie, serce mi rozdziera! Zastanów się pan tylko, co za piękna firma Osbaldyston, Tresham i Osbaldyston; a któż wie (dodał zniżonym głosem), może nawet Osbaldyston, Osbaldyston i Tresham; bo komuż nie wiadomo, że wola ojca pańskiego jest prawem dla wszystkich spólników?

— Przecież mój kochany Owenie, i brat mój stryjeczny nazywa się także Osbaldyston; a więc ta piękna cyfra wcale się przez to nie odmieni.

— Panie Frank, do czego te żarty, ja pana tak kocham. — Stryjeczny brat pana!.... papista zapewne, tak jak i jego ojciec; piękny mi dziedzic dla protestanta!

— I między katolikami są równie godni ludzie, jak i między, protestantami.

Owen miał już odpowiedzieć z niezwykłą sobie żywością, gdy ojciec mój wszedł.

— Masz słuszność Owenie, — rzekł, — niech się namyśli. Młokosie! daje ci miesiąc czasu do zastanowienia.

Skłoniłem się w milczeniu, uradowany z niespodzianej przewłoki, i nie wątpiąc, że ojciec mój zwolnił nieco ze swoich pogróżek.

Upłynął i terminowy miesiąc, ale bez żadnej zmiany w postanowieniu. — Nic nie krępowało mego postępowania, a ojciec ani razu nie zapytał mię w tej drażliwej materyi. — Widywałem go tylko w objadowej godzinie, a i wtenczas starannie unikał wszelkich sporów, których i ja, jak się łatwo domyślasz, nie chciałem wszczynać. Jedynym przedmiotem rozmów były nowiny dzienne i rzeczy zupełnie obojętne, jak to zwykle bywa między osobami zaledwo sobie znajomemi. Nikt obcy nie mógłby się domyślić dzielącego nas nieporozumienia, które jednak w samotności nieraz było przedmiotem moich głębokich rozmyślań. — Mógłżeby ojciec ściśle dotrzymać słowa, i wydziedziczyć jedynego syna? — wzbogacić synowca, którego nigdy nie widział, i o którego życiu nie miał zupełnej pewności? Postępek dziada mego w podobnem zdarzeniu, powinien był mi dać odpowiedź: ale dobroć z jaką ojciec mój, nim wyjechałem do Francyi, ulegał wszelkim moim żądaniom, a nawet i wymysłom, nadała mi fałszywe o jego charakterze wyobrażenie; nie wiedziałem, że niekiedy rodzice zbyt pobłażający dziecinnemu wiekowi, przeto jedynie, że to ich bawi, są surowi dla dojrzałych młodzieńców, a przyzwyczajeni rozkazywać, wymagają zupełnego posłuszeństwa. Przekonany, że najgorszy wypadek, jaki mię spotkać może, będzie chwilowa niechęć ojca i kilka tygodni wygnania, cieszyłem się myślą, że w wiejskiem zaciszu znajdę sposobność poprawienia i przepisania na czysto pierwszych pieśni szalonego Rolanda, które zacząłem wierszem przekładać. W tem słodkiem marzeniu pozbierawszy raz moje szpargały, już miałem naznaczać miejsca potrzebujące poprawy, gdy po lekkiem we drzwi zapukaniu, wszedł Owen. Taka była jednostajność, taki porządek we wszelkich czynnościach tego zacnego starca; tak święcie zachowywał zwyczaj zmierzania prosto z pokoju swego do bióra bez najmniejszej zwłoki, że podobno po raz pierwszy w życiu zdarzyło mu się zboczyć na drugie piętro domu pryncypała swego: nie wiem nawet jakim sposobem trafił do mojego pokoju.

— Panie Frank, — rzekł do mnie, — kiedym mu wyraził zadziwienie moje i radość, że go oglądam; — nie wiem czy dobrze robię, przynosząc to, com usłyszał: nie należałoby mówić za biórem, co się w biórze dzieje; a przysłowie niesie, że ściany kantoru wiedzieć nie powinny ile jest linii w dzienniku; ale nie mogę zataić przed wami, że młody Twinkall bawił gdzieś więcej jak dwa tygodnie i dopiero zkądś powrócił.

— Więc cóż z tego kochany Owenie? co ja mam wspólnego z podróżą Twinkalla, albo z jego powrotem?

— Pozwólże mi dokończyć panie Frank. Ojciec pański dał mu jakieś tajne polecenie; nie był on w Falmouth, z powodu bankructwa Pilcharda, wiem o tem z pewnością: dług na Blackwellu i Kompanii opłacono nam niedawno; oddali podobnież co winni dzierżawcy min Kornwallskich, Treyanion i Treguilliam; co do innych interesów, musianoby wprzódy zajrzeć w moje księgi. Słowem, nie masz wątpliwości, że Twinkall wraca z północy od stryja pańskiego.

— Czy to być może? — zawołałem z niespokojnością.

— Prawi nam teraz ciągle o bótach do konnej jazdy, ostrogach, i bitwie kogutów w Jork-Tak, — tak; to jest równie pewna, jak tablica Pitagoresa. Dałby Bóg moje dziecię, żebyś poszedł za wolą ojca, i jak on został uczciwym i zamożnym negocyjantem!

Tak mię obeszła ta nagła wiadomość, że w tej chwili uczułem wielką chęć korzystania z dobrej rady i ucieszenia poczciwego Owena prośbą, aby uwiadomił ojca mego, że się jego woli poddaję; ale pycha, ta namiętność rzadko kiedy chwalebna, a najczęściej występna, stanęła mi na przeszkodzie. Zezwolenie uwięzło mi w ustach; a nim je zdołałem wymówić, Owen usłyszał głos ojca mego i jakby zbrodnią ścigany, z wielkim pędem wyleciał, a z nim i jedyna sposobność pogodzenia się z ojcem.

Kupiecka akuratność ojca mego malowała się w najdrobniejszych nawet szczegółach. Tego samego dnia, tej godziny, w tym samym pokoju, tym samym sposobem i tonem, jak miesiąc wprzódy, odnowił myśl przypuszczenia mię do spólnictwa banku i handlowych czynności; a nakoniec zapytał, jakie jest moje ostateczne postanowienie? — Nie tylko w tenczas, ale i dziś jeszcze zdaje mi się, że droga, którą obrał, nie była właściwą, że pewniej by trafił do celu, postępując mniej surowo. Ton suchy i srogie spojrzenie utwierdziły tem mocniej mój upór i wyrzekłem nakoniec: — że spółki tej niepodobna mi przyjąć. — Zapewne, ustąpić na pierwsze wezwanie wydało mi się słabością, gdyby był silniej na to nalegał, zmieniłbym może moje zamiary, nieściągając na siebie wyrzutu płochości. Ale zawiodłem się bardzo; bo ojciec mój obróciwszy się do Owena, — rzekł ozięble: — Powiedziałem ci, że tak będzie, — potem przystąpił do mnie i dodał: — Franku; — w twoim wieku zdolnym już jesteś sądzić o drodze, na której szczęście znaleźć możesz: nie będę cię więc dłużej naglić; — a lubo nie chcąc cię już wcale zniewalać, żebyś się do moich zastosował zamiarów, nie mam obowiązku dopomagać twoim, radbym jednak wiedzieć, co zamyślasz przedsięwziąść, bo nie odmawiam ci mojej pomocy.

Zmieszało mię to zapytanie; — odpowiedziałem przeto z nieśmiałością, — że nie będąc usposobiony do żadnej technicznej pracy i nie posiadając własnego funduszu, nie mógłbym się utrzymać bez jego pomocy, — że jednak żądania moje są bardzo ograniczone, i że się spodziewam, iż wstręt mój ku powołaniu, które dla mnie przeznacza, niepozbawi mię jego opieki i łaski.

— To się ma znaczyć Franku, że chcesz się wesprzeć na ramieniu mojem, a przecież iść tam, dokąd ci się podoba. — Trudno jednego z drugiem pogodzić; spodziewam się jednak, że będziesz posłuszny rozkazom moim, o ile te nie będą krzyżować własnych twoich zamiarów.

Chciałem zrobić jakąś uwagę. — Chwilkę cierpliwości — zawołał. — Jeżeli taki jest twój zamiar, — zechcesz się udać natychmiast na północ, odwiedzić stryja, i zabrać z rodziną znajomość. — Wybrałem jednego z pomiędzy jego synów (ma ich podobno siedmiu), zapewniają mię, że ten godniejszy jest od innych zająć twe miejsce w domu moim; ale dla ostatecznego układu przytomność twoja w Osbaldyston-Hallu może być potrzebną. — Otrzymasz na miejscu szczegółową instrukcyją, i pozostaniesz tam do dalszych moich rozkazów. Jutro rano znajdziesz wszystko gotowe do podróży.

Domówiwszy tych słów oddalił się z pokoju.

— Więc już wszystko między mną a ojcem skończone, — kochany Owenie? — rzekłem do zacnego mego przyjaciela, na którego twarzy widać było głębokie zmartwienie.

— Już po wszystkiem, panie Franku, samochcąc się zgubiłeś, — kiedy ojciec pański odezwie się tym spokojnym i stanowczym tonem, to tak jakby umowę podpisał: — słowo jego jest nieodmienne.

— Prawdę mówił Owen, nazajutrz o piątej rano byłem już w drodze do Jork, na dość dobrym koniu i z pięćdziesięciu gwineami w kieszeni: jechałem zaś w celu dopomożenia ojcu memu w wyborze jednego z mych stryjecznych braci, któryby zajął przy nim moje miejsce, i odziedziczył jego majątek, a może i przywiązanie rodzicielskie.

Rob-Roy

Подняться наверх