Читать книгу Wayne Gretzky. Opowieści z tafli NHL - Wayne Gretzky - Страница 4

PROLOG

Оглавление

Wiele może się zmienić w ciągu 99 lat. Gdy myślę o tym, jak inny jest dzisiejszy świat od tego, w którym dorastali moi dziadkowie, mam wrażenie, że wszystko, co zdawało się tak trwałe, zmieniło się przez ten czas nie do poznania.

Niektóre rzeczy są jednak naprawdę niezmienne. Najpewniej te najistotniejsze. Dla mnie hokej jest jedną z najistotniejszych rzeczy. Zawsze kochałem tę dyscyplinę sportu. Kocham wszystkie opowieści oraz osobistości, które czynią tę grę wspaniałą. Uwielbiam prędkość, grację oraz, rzecz jasna, atletyczną stronę tego sportu. Ale za każdą niesamowitą zagrywką stoi facet, który dorastał, chcąc być jej autorem. Ma on swoją historię, a sam inspirował się historią kogoś innego.

Jedną z naprawdę niesamowitych rzeczy, które niemal gwarantuje debiut w NHL, jest możliwość znalezienia się w szatni lub w formacji z facetem, który był twoim idolem. Dla mnie taką osobą był Gordie Howe. Myślę, że to powszechnie znany fakt. Wydaje mi się jednak, że nie ma zawodnika, który rozglądając się wokół w trakcie swojego pierwszego dnia, nie uświadomił sobie, że facet, którym chciałby się kiedyś stać, znajduje się właśnie przed nim.

Dlatego opisywane tu historie są dla mnie tak ważne. Nie jest to tylko lista wydarzeń, do których doszło w hokeju w ciągu ostatnich 99 lat. Te opowieści nadają grze sens. Stanowią zapis tego, czym tak naprawdę jest ten sport.

Wiele mówi się o tym, jak hokej zmienił się przez kolejne dekady, od złotej ery Oryginalnej Szóstki[1], przez brutalne lata 70., obfite w zdobycze punktowe lata 80., lata 90., w których najważniejsza była obrona, i tak dalej. Mówi się o tym, jak przeobraziły się dziś sposób prowadzenia drużyny, przygotowanie fizyczne i gra na bramce. Wreszcie, dużo mówi się o tym, jak duzi i szybsi są dzisiejsi zawodnicy. To wszystko prawda. Ale to nie znaczy, że hokej sam w sobie też się zmienił.

Gdy patrzymy na stare zdjęcia zawodników z wczesnych lat ligi, ich zaczesane do tyłu włosy i wełniane swetry, łatwo zapomnieć, że oni też byli czyimiś bohaterami. Ale taka jest prawda. Podobnie jak dziś Paweł Dacjuk czy Steven Stamkos są bohaterami jakiegoś dzieciaka. Grali w tę samą grę, z tą samą pasją i zachwycali swoich fanów w dokładnie ten sam sposób.

Ci gracze z czarno-białych fotografii lub śnieżących starych filmów niczym nie różnią się od zawodników dzisiejszej NHL. Oczywiście, dzisiejsi zawodnicy są lepsi pod względem średniej. Ale lepsze nie zawsze oznacza najlepsze. Nie trzeba bardzo się wysilać, by znaleźć mniejszego gościa na szczycie listy strzelców ligi. Rzecz jasna, gra jest dziś szybsza niż kiedykolwiek. Ale szybsza nie zawsze oznacza lepsza. W każdym razie nie do końca. Zawsze znajdzie się jakiś Guy Lafleur, Glenn Anderson czy Aleks Owieczkin, który powali cię samą szybkością. Ale mógłbym wymienić kilku graczy, którzy nie byli najlepszymi łyżwiarzami, a strzelali więcej bramek niż wielu innych.


Gordie Howe. Na jego pogrzebie usłyszałem: “Byli tylko trzej gracze, którzy potrafili zmienić lodowisko w świątynię: Jean Béliveau, Maurice Richard

i Gordie Howe”

B. Bennett/Getty Images

Jeśli chodzi o nieustępliwość, to w kolejnych rozdziałach przekonasz się, że pewne formacje wychodzące na lód przez te 99 lat zawstydziłyby bohaterów Broad Street Bullies[2].

Tak, hokej jest szybki i bezlitosny. Ale bycie szybszym i twardszym niekoniecznie oznacza, że jest się lepszym. Grałem w drużynie, która była na szczycie, mimo że wiedzieliśmy, że goście w szatni obok mają większe umiejętności. Zdarza się i tak. Niektóre ekipy wyglądają świetnie na papierze, ale nie działają na lodzie. W takich drużynach również występowałem.

Dzieje się tak po części dlatego, że nikt do końca nie wie, co sprawia, że hokej jest hokejem. Nie chodzi tu tylko o zasady. Te się zmieniają. Nie chodzi o sprzęt. Doskonale wiadomo, że dziś jest on zupełnie inny (ale zabawnie jest wyobrażać sobie Bobby’ego Hulla przymierzającego się do strzału z klepki za pomocą kija kompozytowego, którego używa Shea Weber, lub takiego demona szybkości jak Howie Morenz mającego na sobie ultralekkie bauery Taylora Halla). Co innego sprawia, że hokej to najlepsza gra na świecie. To coś, czego nie da się dokładnie określić. Trenerzy i menedżerowie byliby niepokonani, gdyby doskonale wiedzieli, co sprawia, że drużyna to coś więcej niż nazwiska w składzie. Ale nawet Scottym Bowmanom i Patom Quinnom zdarzały się porażki. Prawda jest taka, że wielkość nie ma odbicia w statystykach. Wielkość widać w opowieściach.

Wydaje mi się, że częścią tajemnicy odpowiadającej za wspaniałość hokeja jest to, co można znaleźć u prekursora NHL – w pierwszej profesjonalnej lidze, która powstała w północnym Michigan, w mieście zwanym Houghton. Tak, to prawda. Zawsze myślimy o hokeju jak o sporcie kanadyjskim, ale pierwsza profesjonalna liga hokeja powstała w Stanach Zjednoczonych, mimo że została założona przez kanadyjskiego dentystę, Jacka Gibsona.

Gibson był bardzo dobrym zawodnikiem, ale otrzymał dożywotni zakaz gry w hokeja od jednej z największych i najważniejszych organizacji hokejowych w kraju, Ontario Hockey Association (OHA), gdy jego drużyna zdobyła mistrzostwo prowincji, a każdy zawodnik przyjął dziesięciodolarową złotą monetę od burmistrza miasta Berlin w prowincji Ontario, które dziś nazywa się Kitchener. Zostało to uznane za naruszenie zasad tych amatorskich rozgrywek. Jeżeli Gibson chciał grać w hokeja, musiał to robić poza Kanadą.

Po ukończeniu szkoły dentystycznej Gibson przeniósł się do Houghton, robotniczego miasta pełnego górników wydobywających miedź, którzy uwielbiali twardość tej gry. Ludzie nazywali te okolice „Kanadą Stanów Zjednoczonych” z powodu długich, ostrych zim. Młody dziennikarz zauważył, że Gibson miał w segregatorze w poczekalni kilka artykułów z czasów swojej kariery hokejowej. Ludzie biznesu zebrali się i przekonali go, by został kapitanem w profesjonalnej drużynie Portage Lakes. Miasta wokół Houghton utworzyły drużyny i w latach 1904–1905 wspólnie założyły International Hockey League (IHL). Mimo że OHA zabroniła kanadyjskim drużynom gry w IHL, drużyna z Sault Ste. Marie zdecydowała się na ten krok. I to był początek wszystkiego.

Gra przeciwko Portage Lakes nie była zapewne przyjemna. Grało się w siedmiu zawodników, przez 60 minut, z jedną dziesięciominutową przerwą w połowie. Nie było żadnych zmian, chyba że zawodnik został zwyczajnie znokautowany. Nie karano za uderzenie kijem, dopóki nie robiło się tego powyżej kolan. Bramkarze nie mogli klękać, choć nie było to takie złe, zważywszy na fakt, że nie mieli masek. W owym sezonie Lakes w 25 spotkaniach zdobyli 258 bramek i stracili tylko 39, zdobywając średnio dziesięć bramek na mecz.

W 1904 roku drużyna Jacka rzuciła wyzwanie zdobywcom Pucharu Stanleya z 1902 roku, AAA Little Men of Iron, oraz zdobywcom Pucharu Stanleya z 1903 i 1904 roku, zespołowi Ottawa Silver Seven. Obie drużyny odmówiły gry. Ale tego samego roku podczas serii meczów o Puchar Stanleya pomiędzy Ottawą a Montreal Wanderers właściciele obu drużyn pokłócili się o wynik, a Wanderers odpadli z fazy pucharowej. Jack Gibson skorzystał z okazji i wyzwał Wanderers na dwumecz o „mistrzostwo świata”. Spotkania nie były ani trochę wyrównane. W marcu duma małego miasteczka górniczego z północnego Michigan zmiotła Montreal Wanderers 8:4 oraz 9:2.

Niektórzy zawodnicy z Kanady grali w Stanach, ponieważ mogli tam zarabiać pieniądze. Zawsze ukradkiem płacono zawodnikom, by zatrzymać ich w Kanadzie, ale w 1906 roku zawodowcy zostali dopuszczeni do gry w Eastern Canada Amateur Hockey Association[3] i to otworzyło wrota do profesjonalnego hokeja. W tym samym roku Lakes stracili bramkarza, Rileya Herna, na korzyść Montreal Wanderers, którzy zdobyli z nim trzy Puchary Stanleya. Ponieważ coraz mniej kanadyjskich zawodników migrowało do IHL, liga stanęła w obliczu braku utalentowanych zawodników i w końcu się ugięła. W 1909 roku Jack Gibson spakował się i przeniósł swą praktykę do Calgary.

Liga nie przetrwała długo, ale zdołała uchwycić to, co najbardziej ekscytujące w tej grze. Zebrała grupę gości, którzy chcieli sprawdzić się przeciwko najlepszym rywalom, jakich mogli znaleźć. Fakt, że zasady ograniczające możliwość profesjonalnych występów szybko się zmieniły, był znakiem, że IHL coś planowała. To, że zarabiasz, grając w hokeja, nie oznacza, że mniej kochasz ten sport. Tak naprawdę pozwala to kochać go bardziej.

Portage Lakes robili, co mogli, szukając nowych wyzwań. Musieli dobijać się do wielu drzwi, by udowodnić, że są najlepsi na świecie. Dziś istnieje tylko jeden szlak na szczyt hokejowego świata, ale jest to jednocześnie najbardziej wyczerpujący szlak, jeśli porówna się go z wszystkimi ważniejszymi dyscyplinami sportowymi – 28 maksymalnie intensywnych meczów. W finale Pucharu Stanleya w 2013 roku Patrice Bergeron grał ze złamanym żebrem, wybitym ramieniem, zerwanymi mięśniami i przebitym płucem. Nie za to dostawał pensję, ale po każdym meczu ustawiał się w rzędzie i ściskał dłonie facetom, którzy sprawili mu ten ból.

Dla mnie jest to echo podejścia pierwszych profesjonalnych zawodników. Oni kochali ten sport nie dlatego, że byli profesjonalistami – stali się profesjonalistami, ponieważ kochali ten sport. To właśnie sprawia, że hokej jest tak wspaniały, i nie wyobrażam sobie, by mogło się to kiedyś zmienić.

Nie sądzę, bym różnił się dziś od dzieciaka, którym byłem, tego chłopaka zafascynowanego opowieściami o twardych gościach z małych miasteczek, rzucających wyzwanie światu i odciskających na nim piętno. Nie sądzę też, że ten dzieciak różni się od dzieciaka mieszkającego na końcu ulicy czy miasta. Wszyscy kochamy te opowieści i wszystkich nas one ukształtowały.

W tym roku liga obchodzi swoją 99. rocznicę. Liczba 99 jest dla mnie wyjątkowa. Nie jest wyjątkowa dlatego, że grałem z tym numerem. Jest wyjątkowa, ponieważ ktoś przede mną grał z numerem 9. Dorastając, chciałem po prostu być jak Gordie Howe. Gordie miał tak samo – idealizował chłopaków grających przed nim i wiem, że tak samo myślą zawodnicy, którzy przyszli po mnie. Bez tych opowieści nie byłbym zawodnikiem, jakim się stałem, a NHL nie byłaby taką ligą, jaką jest dziś. W czerwcu wszyscy przekonaliśmy się o znaczeniu historii hokeja, gdy jedna z jej największych opowieści dobiegła końca. Gdy Gordie Howe zmarł, na całym świecie ludzie zatrzymali się, by pokazać, co dla nich znaczył. Sam uczestniczyłem w jego pogrzebie i spotykałem osoby, które przyleciały z Rosji, Finlandii, a nawet z Francji. Gordie grał, zanim hokej stał się sportem międzynarodowym, a mimo to w Joe Louis Arena w Detroit na własne oczy widziałem, że jego dziedzictwo ma znaczenie wszędzie, gdzie uprawia się tę dyscyplinę.

Nie sądzę, by kiedykolwiek znalazł się lepszy ambasador tego sportu niż Pan Hokej. Gordie uosabiał wszystko, co kochamy w hokeju i co sprawiło, że kibicowaliśmy. W naszym sporcie chodzi o grację i nieustępliwość, o bezwzględną odwagę i pokorę. A przynajmniej to jest w nim najpiękniejsze. Gordie miał wszystkie te cechy. Na pogrzebie zjawili się ludzie, którzy byli dumni z blizn zafundowanych im przez Gordiego, a także wielu ludzi opowiadających o słynnej życzliwości Pana Hokeja.

Dla mnie jednak najlepszym wspomnieniem związanym z Gordiem Howe’em było pierwsze spotkanie z moim idolem. Byłem tylko dzieciakiem, a on okazał się wspanialszym człowiekiem, niż mogłem marzyć. Opowiedziałem o tym wszystkim kolegom i opowiadam o tym po dziś dzień. To jak obserwować grupę dzieciaków grających w hokeja na ulicy lub trenujących zagrania przy rzutach karnych, które oglądali w sobotę wieczorem. Opowieści są tak samo istotne dla hokeja jak krążek i lód.

Wyobraź sobie, że jesteś kibicem hokeja i nigdy nie słyszałeś o takich zawodnikach, jak Mario Lemieux, Bobby Orr, Jean Béliveau lub Bobby Hull. To tak, jakby nic nie wiedzieć o tej dyscyplinie. Oni zmienili ten sport w sposób, za jaki możemy im tylko dziękować. To samo tyczy się zawodników, którzy grali przed nimi, zawodników rywalizujących na lodzie 99 lat temu.

Ta książka to podziękowanie dla popularyzatorów tego sportu, jak Gibson czy bracia Patrickowie, dla Howiego Morenza, czyli pierwszej gwiazdy hokeja, dla wszystkich supergwiazd z całego świata, którzy uświetnili ligę, i dla wszystkich zawodników trzeciej i czwartej formacji, których rola była tak samo ważna.

Wayne Gretzky. Opowieści z tafli NHL

Подняться наверх