Читать книгу Wayne Gretzky. Opowieści z tafli NHL - Wayne Gretzky - Страница 5
1
PIERWSZA GWIAZDA HOKEJA
ОглавлениеGdy miałem 14 czy 15 lat, chodziłem na Canadian National Exhibition Stadium w Toronto, płaciłem dolara, szedłem na mecz Blue Jays, a potem spacerowałem wokół Galerii Sław, oglądając wszystko godzinami. Moi koledzy ciągle mnie pytali: „Znowu idziesz do Galerii Sław?”.
„Tak” – odpowiadałem im.
Mówili wtedy: „Od zeszłego tygodnia nic się tam nie zmieniło”.
O to właśnie chodziło. Patrzyłem na kij Howiego Morenza i myślałem: „W jaki sposób strzelił tyle bramek takim kijem?”. Kij był prosty i ciężki. Na niektórych dawnych kijach widać było gwóźdź łączący łopatę z uchwytem. Jako dzieciak nie mogłem pojąć, jak bardzo różnił się ówczesny sprzęt od tego, którego wówczas używałem.
Gdy grałem w NHL, używałem najlepszych kijów na świecie. Ale dziś dzieciaki patrzą na moje kije i zastanawiają się, jak mogłem posługiwać się takim heblem. Ujmę to tak: dziś kij bramkarski jest dwa razy lżejszy od dowolnego drewnianego titana. Za moich czasów najtwardsze i najcięższe kije w lidze mieliśmy Mike Bossy i ja. Co więcej, przez długi czas używaliśmy tych samych kijów. Być może nie strzelaliśmy najmocniej, ale obaj doskonale wiedzieliśmy, gdzie poleci krążek. Fani pewnie pamiętają sposób, w jaki Bossy i Guy Lafleur zamachiwali się i oddawali uderzenie z klepki na pełnym rozbiegu. Robiłem identycznie. Przy tak sztywnym kiju trzeba było tego zamachu, aby oddać mocny strzał.
Dzisiejszymi giętkimi kijami zawodnik może zamachnąć się szybko i oddać strzał, unosząc nogę, co zajmuje dużo mniej czasu. Z doświadczenia wiem, że hokej zmienił się znacznie w latach 1987–1997, kiedy to skrócił się czas na oddanie strzału z klepki przy pełnym zamachu. Mark Messier był jednym z pierwszych zawodników, którzy unosili nogę, by zaskoczyć nic niepodejrzewającego bramkarza. Pamiętam, że Owen Nolan zrobił to samo w Meczu Gwiazd w 1997 roku, mimo że nie próbował zaskoczyć Dominika Haška. Tak naprawdę pokazywał on róg, w który celował, a mimo to go pokonał. Ale to duzi, silni goście. Dziś każdy używa giętkiego kija i gra tak, by oszukać bramkarzy przy wyborze rogu, w który będzie strzelać. Tacy zawodnicy, jak Phil Kessel, używają kijów jak procy. Obecnie strzał z klepki można zobaczyć tylko wtedy, gdy obrońca ma czas wymierzyć takie uderzenie spod niebieskiej linii. Nie jest też niespodzianką, że zawodnicy z silniejszym strzałem używają sztywniejszych kijów. Shea Weber, Zdeno Chára i Brent Burns używają kijów, których wielu graczy nie mogłoby nawet zgiąć.
W 1989 roku Jim Easton, który był moim przyjacielem, powiedział do mnie: „Wayne, mamy dla ciebie ten kij. Pokochasz go. Uzyskaliśmy taką sztywność, jaką lubisz, ale kij jest o dwie trzecie lżejszy”. Chodziło o dwuczęściowy kij z aluminiowym uchwytem. Uwielbiałem go. Wciąż był bardzo sztywny – strzał z klepki zdawał się eksplodować spod łopatki. Jednocześnie okazał się tak lekki, że cały ciężar znajdował się w łopatce, dzięki czemu dało się lepiej wyczuć krążek.
Pomyślałem sobie: „W porządku. To brzmi nieźle”. Możecie wierzyć lub nie, ale jako dzieciak używałem tylko lekkiego kija. Ojciec zawsze powtarzał: „Musisz mieć lekki kij”.
Dodatkowo zaokrąglałem uchwyty moich drewnianych kijów tak, by przypominały kije do gry w lacrosse’a[4]. Paul Coffey robił tak samo. Dzięki temu łatwiej obracało się rękami, gdy znalazłeś się przy krążku, i było to o wiele wygodniejsze. Tak więc Easton zrobił dla mnie kij, który był sztywny i miał zaokrąglony uchwyt, ale okazał się dużo lżejszy. Gdy pierwszy raz go użyłem, pomyślałem: „Wow! Gdzie byłeś całe moje życie?”.
W Los Angeles nasz menedżer ds. sprzętu, Peter Miller, oklejał moje kije taśmą. Wielu ludzi ma oklejone gałki, ale ja lubiłem przycinać je u góry. Każdy kij był opatrzony datą. Jeśli więc chcesz się upewnić, że posiadasz mój kij meczowy, sprawdź datę na końcówce kija zapisaną za pomocą sharpie[5]. Używałem wtedy aluminiowego dwuczęściowego eastona, a Peter obwiązywał taśmą łopatkę, podgrzewał ją, nakładał na rękojeść i na gałce zapisywał datę.
Bardzo niewielu zawodników grało dwuczęściowymi kijami z aluminium, więc gdy zacząłem używać eastonów, wszyscy podążyli za mną, co na chwilę nieco zmieniło grę w hokeja. Nigdy nie używałem pojedynczych kijów kompozytowych, ale obecnie zawodnicy za nimi przepadają. Gdyby dziś pokazać im dwuczęściowe kije aluminiowe, spojrzeliby po sobie i spytali: „Co to, do diabła, jest?”. Trudno im się dziwić. Kiedy byłem dzieciakiem, myślałem tak samo, patrząc na kije Howiego Morenza.
Oczywiście, Howie Morenz grał przede mną. Grał także przed Gordiem Howe’em. W rzeczywistości gdy ligą zaczął trząść Maurice Richard, fani porównywali go do Morenza. Mimo że nigdy nie widziałem tego ostatniego w akcji, to patrząc na jego kij, mogę sobie wyobrazić, jak wyglądała gra za jego czasów. Łatwo mogę się domyślić, jak czuło się krążek na łopatce tak ciężkich kijów. Kije, których gracze używali w tamtych czasach, były o wiele krótsze, więc zgaduję, że musieli grać z rękami bliżej siebie. Z takim kijem krążek kleił się do łopatki, a strzał z nadgarstka był trudny do odczytania dla bramkarza w momencie wystrzelenia gumy. Jednocześnie należało trzymać wysoko uniesioną głowę.
Howie Morenz, Jean Béliveau, Bobby Hull, Gordie Howe, Phil Esposito oraz ja
Donna Connor Photography
Samo patrzenie na takie kije rozpala wyobraźnię dziecka. Wlepiając wzrok w wystawy Galerii Sław, widziałem, w jaki sposób grano w hokeja w przeszłości. Była to twarda, ale i elegancka gra, w czasie której koncentrowano się na kontroli krążka i sprytnym, spontanicznym wykorzystywaniu okazji. A przynajmniej w taki sposób grał Howie Morenz.
W 1950 roku Canadian Press przepytała dziennikarzy sportowych w całym kraju. Okrzyknęli oni Morenza najlepszym hokeistą pierwszej połowy wieku. Niewielu z nas widziało go w akcji, więc trudno zrozumieć, jak wielkie to osiągnięcie. Ujmę to w ten sposób: spójrzmy na najlepszych zawodników drugiej połowy wieku – Howe’a, Richarda, Hulla, Orra, Lafleura, Lemieux. Aby być najlepszym zawodnikiem drugiej połowy stulecia, trzeba przewyższyć ich wszystkich. A najlepsi z pierwszej połowy wieku to zawodnicy z tej samej półki.
Morenz był z pewnością pierwszą supergwiazdą NHL. Gdziekolwiek grał, mecze wyprzedawano. Dla amerykańskich fanów, dla których hokej był czymś nowym, Morenz stał się twarzą dyscypliny. Dla nowych kibiców jego prędkość i gracja definiowały hokej, a dla już zakochanych w tej dyscyplinie wyznaczały nowe standardy. Morenz pokazał bardziej niż ktokolwiek przed nim, że choć hokej zawsze będzie sportem zespołowym, indywidualny geniusz może poderwać ludzi z siedzeń.
Howie Morenz był najmłodszy z sześciorga rodzeństwa. Dorastał, grając w hokeja na jeziorze Mill, czyli części rzeki Thames, dosłownie kilka osiedli od jego rodzinnego Mitchell w prowincji Ontario. Po szkole łapał wartą dwa dolary parę łyżew, odziedziczonych po dwóch starszych braciach, i kij, który dostał na Boże Narodzenie. Najpopularniejszym kijem w tamtym czasie był ten wytwarzany przez Draper and Maynard Sporting Goods, z czubkiem malowanym na czerwono. Robiono go z jesionu i był wytrzymały jak stal. Taki kij mógł przetrwać lata.
Morenz grał w shinny[6] ze swoimi braćmi. Jego przyjaciele i rodzina mówią, że ciągle można było spotkać go na lodowisku z kijem w ręku. Zawsze miał ze sobą kawałek węgla w kieszeni do uderzania na stawie. Ciągle strzelał nim po lodzie. Czasami jednak węgiel odbijał się od gałęzi drzewa, której używał jako bramkarza, więc musiał złapać go jak najszybciej, zanim ten odleciał zbyt daleko. Każdy, kto kiedykolwiek jeździł po zamarzniętym stawie, wie, że wypełniają go kamienie i skute lodem gałęzie. Hrabstwo Perth to również szlak migracyjny dla grążyc, czyli nurkujących kaczek. Oznaczało to, że co najmniej milion tych ptaków przelatywało tamtędy w czasie okresu migracyjnego. Morenz musiał nauczyć się szybko skręcać, bo w przeciwnym razie potknąłby się o zmarznięte odchody kaczek leżące na lodzie.
Wiem, że dzieciaki nie grają dziś na podwórkach tyle, co kiedyś. Ale dla mnie to zawsze była część tego sportu. Pierwszy raz jeździłem po rzece Nith, która płynęła tuż za ogrodem moich dziadków, więc trochę rozumiem, jak ćwiczył Morenz. Mój ojciec brał mnie do parku w Brantford, zanim zbudował nasze pierwsze ogrodowe lodowisko. Nawet w okresie moich występów w Oilers, kiedy mieliśmy trochę czasu między sobotą a meczem w środku tygodnia, razem z Kevinem Lowe’em, Martym McSorleyem i Paulem Coffeyem braliśmy czasami kije oraz rękawice i szliśmy nad staw, żeby pograć z dzieciakami, które strzelały piłką do tenisa. Pamiętam, że nasze łyżwy nie musiały być tak ostre, jak na sztucznym lodowisku, bo nie potrzebowaliśmy tak głęboko wbijać ich w lód. Podobnie jak Morenz musieliśmy uważać na pęknięcia na lodzie i pilnować, by nasze strzały trafiały w światło bramki. W przeciwnym razie groziło to poszukiwaniami piłki lub krążka w śniegu.
Morenz był coraz lepszy i walczył o swoje miejsce wśród juniorów w OHA. Był szybki, ale uważał, że nie jest wystarczająco dobry, by grać zawodowo. Na lodzie okazał się temperamentny i wdał się w kilka bójek, ale poza nim był bardzo sympatycznym facetem. Jego rodzina przeprowadziła się później do Stratford. Uwielbiał to miejsce i przyjaciół, z którymi się tam zadawał. Kiedy skończył szkołę, grał amatorsko w drużynie Grand Trunk Railway.
W 1923 roku, gdy Morenz miał 20 lat, Léo Dandurand należał do zarządu Montreal Canadiens. Dandurand i jego przyjaciele, jeden z pierwszych bramkarzy Canadiens Joe Cattarinich oraz biznesmen Louis Létourneau, byli właścicielami drużyny od 1921 roku.
Zakupili ją na aukcji. Dandurand poprosił swojego przyjaciela, Cecila Harta, by ten ich reprezentował. Ich rywalami była spółka Mount
Royal Arena Company oraz prezes NHL, Frank Calder. Gdy cena wynosiła już dziesięć tysięcy dolarów, Hart zadzwonił do Danduranda, pytając, co ma dalej robić. Dandurand polecił mu iść na całość. Hart wrócił do pokoju, gdzie odbywała się aukcja, zaoferował 11 tysięcy dolarów i wygrał aukcję. W tamtych czasach było to bardzo dużo pieniędzy. Stawka za godzinę pracy wynosiła jakieś 25 centów, czyli poniżej czterech dolarów za dniówkę. Większość ludzi musiałaby pracować dziesięć lat, by zarobić 11 tysięcy dolarów. Inwestycja była jednak tego warta. Canadiens zarobili 20 tysięcy dolarów netto w pierwszym roku.
Dandurand, Cattarinich i Hart chcieli, by Morenz dołączył do Canadiens. Ale rodzice Morenza, William i Rosina, urodzili się w Niemczech, które borykały się z tragicznymi skutkami pierwszej wojny światowej. Ich rodzina na Starym Kontynencie znajdowała się w tarapatach finansowych i potrzebowała pomocy. Marka niemiecka, która została zredukowana do jednej bilionowej swojej wartości, była praktycznie bezwartościowa. Trzeba było całej taczki pełnej tej waluty, by kupić bochenek chleba. Morenzowi zostały dwa lata praktyki na stanowisku maszynisty, a jego ojciec chciał, by ją ukończył.
Dandurand nie zamierzał przyjąć odmowy. Zadzwonił do Cecila Harta i przekazał mu dwa czeki in blanco. Nakazał mu spotkać się z Morenzem i jego ojcem, by sprowadzić dzieciaka do Montrealu. Hart podpisał umowę z Morenzem 7 lipca 1923 roku. Kontrakt opiewał na dwa i pół tysiąca dolarów za sezon na trzy lata, jak również premię przy podpisywaniu umowy na kwotę 850 dolarów.
Zarówno Morenz, jak i jego ojciec niemal od razu zaczęli mieć wątpliwości. Matka Morenza niedawno zmarła, a on czuł się źle zmuszony do opuszczenia rodzinnych stron. Odesłał czeki do Canadiens i odpowiedział, że zamierza grać w OHA.
Léo Dandurand wysłał Morenzowi bilet kolejowy i powiedział prasie, że zdaje sobie sprawę, że amatorzy są opłacani pod stołem, i zamierza doprowadzić do zawieszenia Howiego, jeśli ten wycofałby się z kontraktu. Morenz się z nim spotkał. Był zły. Miał łzy w oczach, gdy przekonywał Danduranda, że nie jest wystarczająco duży i silny, by grać zawodowo, i że przeprowadzka do Montrealu zrujnuje mu życie. Dandurand pozostał jednak niewzruszony. Niechętnie, ale w końcu pierwsza gwiazda ligi związała się z Canadiens.
Bramkarzem był Georges Vézina. Związał się z klubem 13 lat wcześniej. Miał najniższą średnią puszczonych bramek na mecz, czyli 1.97. Przepuścił jedynie 48 bramek w 24 spotkaniach w tamtym sezonie. Aby zobrazować, jak dobry był to wynik, można spojrzeć na osiągi Henrika Lundqvista z Rangers – 2.28, Jonathana Quicka z Kings – 2.27 czy Careya Price’a z Canadiens, który obecnie jest zapewne najlepszy na świecie, a jego średnia to 2.43. Innymi słowy, Montreal miał w bramce jednego z najwybitniejszych bramkarzy wszech czasów.
22 marca 1924 roku Canadiens grali przeciwko Calgary Tigers z Western Canada Hockey League (WCHL) i był to pierwszy mecz z serii do dwóch wygranych spotkań w finale Pucharu Stanleya, który rozpoczął się w Mount Royal Arena w Montrealu.
Hala funkcjonowała od czterech lat i wykorzystywała naturalny lód. Problem z takim lodem polega na tym, że jest się zdanym na łaskę pogody. W marcu tamtego roku temperatura w Montrealu podskoczyła tak bardzo, że lód się topił. W 1990 roku, gdy grałem w Kings, rozgrywaliśmy mecze towarzyskie w Miami i Saint Petersburg na Florydzie w chlapie, co było bardzo trudne. Mięśnie nóg bolą od samych prób brnięcia w takim podłożu. Krążek nie chce leżeć płasko. Oczywiście obie drużyny musiały grać na tak samo beznadziejnym lodzie, więc narzekanie nie miało sensu. Mimo wszystko nikt nie chce oglądać meczu, o którego wyniku rozstrzyga stan lodowiska.
Niekorzystny lód zdecydowanie uprzykrzał życie takim zawodnikom, jak Morenz, których gra polegała na prędkości i kontroli krążka. Był pierwszoroczniakiem i miał obok siebie obrońców, którzy go pilnowali, podobnie jak Connor McDavid dziś. Jakimś cudem jednak zawsze zdołał wykonać rajd przez całe lodowisko, co było jego numerem popisowym. Rywalizacja była tak ekscytująca, że pod jej wpływem Charles Adams, fan hokeja z Bostonu i właściciel sieci sklepów spożywczych, zakupił pierwszą w historii miasta drużynę NHL, Boston Bruins. O tym opowiem szerzej nieco później.
W pierwszym spotkaniu Calgary przegrało 1:6. Lód stał się niezdatny do gry, więc mecz numer dwa przeniesiono do Ottawa Auditorium, hali ze sztucznym lodowiskiem.
To był ciężki pojedynek. Każda drużyna po zakończonym w podobnych okolicznościach spotkaniu w kolejnym odpowie intensywną grą, która bardzo często oznacza ostrą rywalizację fizyczną. Drużyny mistrzowskie mają jednak na to receptę. Morenz regularnie oddawał strzały w pierwszej tercji i zdobył bramkę dla Canadiens. Tigers rzucili się do odwetu. Kapitan Calgary, Herb Gardiner, który był 14 kilogramów cięższy od Howiego, dopadł go w środkowej części lodu bodiczkiem[7] zadanym łokciem. Byłem świadkiem tego, jak Marty McSorley zrobił to samo Dougowi Gilmourowi 69 lat później, w półfinałach Pucharu Stanleya w 1993 roku przeciwko Leafs, i zmieniło to losy całej rywalizacji.
Morenz zjechał z lodu ze zwisającym ramieniem i rozcięciem na głowie. Gdy rozpoczynała się trzecia tercja, był w drodze do szpitala. W ramach odwetu „ochroniarz”[8] Montrealu, Sprague Cleghorn, uderzył kijem Berniego Morrisa z Calgary i wysłał go do szatni. Morris dokończył mecz z owiniętą bandażami głową. W trakcie kariery Cleghorn wysłał 50 swoich „ofiar” do szpitala. Dwa lata później został oddany do nowo powstałego zespołu Boston Bruins, gdzie był mentorem dla młodego obrońcy Eddiego Shore’a.
Na cztery minuty przed końcem Tigers wycofali bramkarza i grali sześcioma napastnikami. Vézina był jednak w gazie. Mecz zakończył się wynikiem 3:0 dla Canadiens.
Do sezonu 1932/33 Morenz triumfował w Pucharze Stanleya już trzy razy. Zdobył również trzy razy Puchar Harta jako najwartościowszy zawodnik ligi. Bramkarz New York Americans, Roy Worters, nazwał go „sukinsynem z numerem 777”, bo gdy Howie się rozpędzał, jechał tak szybko, że jego siódemka na koszulce wyglądała jak trzy siódemki.
Howie Morenz szyty podczas meczu
Courtesy of the Boston Public Library, Leslie Jones Collection
NHL jest o tyle unikatowa pośród najważniejszych sportów w USA, że zawodnicy wymieniają uścisk dłoni po ciężkim boju w rywalizacji pucharowej, ale Morenz poszerzył granice postawy fair play. Po przegranej szedł do szatni rywali, aby podać im rękę. Był wspaniałym sportowcem, ale porażki znosił bardzo ciężko. Czasami spacerował ulicami całą noc, aby się uspokoić. Zdarzało mu się pukać do drzwi kolegów z drużyny jeszcze przed świtem, by pomówić o tym, co poszło nie tak.
Paul Kariya, niezbyt wielki gość, za to szybki, bystry i wystarczająco twardy, by walczyć na najwyższym poziomie
B. Bennett/Getty Images
Gdziekolwiek grał, stawał się celem. To cena bycia supergwiazdą. Był uderzany i podcinany kijem za każdym razem, gdy wychodził na lód. Zawsze zbierał się i grał jeszcze lepiej. To kolejna cecha zawodnika z elity. Wystarczy przypomnieć sobie sytuację z 2003 roku, gdy Paul Kariya ledwo zdrapał się z lodowiska po tym, jak powalił go Scott Stevens, by wrócić i z precyzją lasera strzelić bramkę nad ramieniem Martina Brodeura. Jeżeli taki gość jak Morenz chciał występować w NHL, musiał grać w ten sposób.
Cała jego formacja prezentowała taki styl. Jego lewoskrzydłowy, Aurèle „Mały Gigant” Joliat, miał jedynie 170 centymetrów wzrostu i ważył niecałe 62 kilogramy, ale nie bał się nikogo. Grał w pierwszym meczu Habs[9] w hali Forum, gdy tę otwarto w 1924 roku, i zdobył dwie bramki w wygranym 7:1 spotkaniu z Toronto. Zachwycił tłum jeszcze raz w 1984 roku, zdobywając bramkę strzeżoną przez Jacques’a Plante’a. Miał 83 lata. Rozegrał 16 sezonów dla Canadiens i wciąż zajmuje drugą pozycję wśród najlepiej punktujących lewoskrzydłowych w historii drużyny, zaraz za Steve’em Shuttem.
Joliat często opowiadał o Morenzie. W meczu przeciwko Montreal Maroons pędził w kierunku bramki, gdy dwóch obrońców skrzyżowało kije tuż przed nim. Całkowicie się pochylając, wjechał w te dwa kije, wywinął salto w powietrzu i wylądował na głowie. Po meczu koledzy pytali go: „Wszystko w porządku, chłopcze?”. „Nigdy nic czułem się lepiej” – odpowiedział.
W 1937 roku, w wieku zaledwie 34 lat, Morenz był gotowy na emeryturę. Zdecydował się dokończyć sezon i zawiesić łyżwy na kołku. Pod koniec stycznia, gdy Canadiens byli liderami dywizji, do Forum przybyli autsajderzy z Chicago. To miało być łatwe zwycięstwo.
Howie nosił za małe łyżwy. Wielu zawodników tak robi. Paul Coffey był najlepszym łyżwiarzem ligi moich czasów. Nosił specjalnie przygotowywane dla niego łyżwy, o dwa rozmiary mniejsze niż jego buty. Zanosił je do rymarza, by ten założył dodatkowe szwy na obszar kostek i w ten sposób dodatkowo je usztywnił. Im sztywniejsza łyżwa, tym większą siłę przenosi się na ostrze. W niedługim czasie wszyscy zaczęli tak robić. Paul i ja zakładaliśmy łyżwy i wchodziliśmy w nich do gorącej kąpieli, aby dostosowały się do naszych stóp. Ja wysyłałem je następnie do mojego najlepszego przyjaciela, Johna Mowata, który w tym czasie występował w rozgrywkach NCAA[10] w Ohio State. Miał ten sam rozmiar stopy co ja, a ich treningi mocno przypominały zawodowe zajęcia juniorów. John grał więc w moich łyżwach na treningach przez sześć do ośmiu tygodni, a następnie je odsyłał. Mimo to były bardzo ciasne. Na nagraniach, w których razem z Paulem przemieszczamy się przez tunel przed rozgrzewką, widać, że ledwo chodzimy.
Joliat twierdził, że małe łyżwy Howiego miały coś wspólnego z tym, co stało się później. Howie krążył dookoła bramki, gdy nagle potknął się i wjechał w bandy ze stopami uniesionymi w powietrzu. Spotkanie to sędziował Clarence Campbell, prezes NHL w latach 1946–1977. Powiedział, że gdy Morenz zaparł się nogami, by się zatrzymać, siła jego ciała sprawiła, że ostrza wbiły się w bandy jak noże w drewno.
Obrońca Hawks, Earl Seibert, podążał za Morenzem, gdy ten znajdował się w rogu. Seibert był zbudowany tak, jak oczekują tego trenerzy od obrońców. Miał 188 centymetrów wzrostu i ważył prawie 91 kilogramów. Upadł na lewą nogę Howiego i złamał ją w czterech miejscach. Mimo że był to wypadek, Seibert aż do samego końca kariery spotykał się z buczeniem zawsze, gdy grał w Montrealu.
Gdy Morenz wciąż przebywał w szpitalu z nogą w lodzie i na wyciągu, odwiedzali go koledzy z zespołu i większość zawodników innych drużyn. Przynosili whisky i piwo, siadali wokół niego i godzinami grali w karty.
Na początku Morenz palił fajkę i mówił o swoim powrocie, ale po miesiącu w łóżku popadł w depresję. Choć wydawało się, że jego noga goi się bardzo dobrze, powiedział swojemu koledze z formacji, Joliatowi, że będzie oglądał go w play-offach „stamtąd”, i wskazał niebo. Z czasem robił się coraz bardziej chory i coraz więcej czasu spędzał w łóżku. Tak długie leżenie mogło spowodować skrzepy krwi. W poniedziałkowy poranek, 8 marca 1937 roku, lekarz stwierdził takowe w nogach Howiego i zaplanował operację na następny ranek. Morenz przez cały dzień miał bóle w klatce piersiowej. Po lekkiej kolacji i drzemce wstał z łóżka, upadł i zmarł.
Następnego wieczoru, przed pierwszym wznowieniem pomiędzy Canadiens i Maroons, w hali Forum zapadła cisza, a trębacz odegrał motyw poświęcony poległym żołnierzom – The Last Post. Można było usłyszeć, jak echo odbija się od lodowiska. Poza tym rozlegał się tylko płacz ludzi.
W czwartek ciało Morenza zabrano do Montreal Forum i umieszczono na środku lodu. 50 tysięcy ludzi przeszło obok otwartej trumny przed ceremonią. Joliat powiedział prasie: „Hokej był całym życiem Howiego. Gdy uświadomił sobie, że już nigdy nie zagra, nie potrafił z tym żyć. Myślę, że Howie zmarł, bo pękło mu serce”.
Canadiens odpadli w pierwszej rundzie play-offów. Rozgrywający swój pierwszy sezon kolega z formacji Morenza, Toe Blake, powiedział: „Nie mieliśmy już tyle serca do hokeja po jego śmierci”.
Oczywiście, nie była to cała prawda. Choć Morenz znaczył tak wiele dla Habs, drużyna to coś więcej niż grupa zawodników. Mimo że Howiego nigdy nie zapomniano, Montreal Canadiens z cała pewnością odzyskali serce do gry. Tak naprawdę stali się najlepszą drużyną w ciągu 99-letniej historii ligi i wiąże się z nimi największa liczba opowieści. Liczni członkowie Habs zajmują istotne miejsca w Galerii Sław, włączając w to Toego Blake’a. Tak było za czasów mojej kariery, jak i długo później. Liga wyglądałaby inaczej bez Habs, a Habs byliby inną drużyną bez Howiego Morenza.