Читать книгу Droga - Wiktor Konrad Jastrzębski - Страница 6

1 Pętla

Оглавление

Wsiadła do tramwaju na pętli, na osiedlu Widok. To był impuls, coś całkowicie nieplanowanego.

Po odwiezieniu syna na trening poszła zrobić zakupy, a kiedy wracała do samochodu, zatrzymało ją czerwone światło. Na przystanek akurat podjechał tramwaj. Stanęła, trzymając siatki w ręce, i patrzyła, jak otwierają się drzwi pojazdu, a z zatłoczonego wnętrza wysiada kilkunastu podróżnych. Przeciskali się między rzędami siedzeń, ocierając o siebie i wymijając. Po wyjściu wszyscy udali się w tym samym kierunku, ale już na pierwszy rzut oka widziała, jak bardzo są odmienni: byli w różnym wieku, inaczej ubrani, a każdy poruszał się we własny, niepowtarzalny sposób. Mieli swoje myśli, swoje pragnienia i problemy. Własny cel, własną drogę i własną historię do opowiedzenia.

Starała się przypomnieć sobie, kiedy ostatnio jechała komunikacją miejską. Te czasy wydawały jej się tak odległe, jak gdyby było to inne życie. Może nawet życie zupełnie innej osoby. Przez ostatnie miesiące tak bardzo przywykła do samotności, że zaskoczył ją widok takiej liczby ludzi. Poczuła nagłą potrzebę przebywania z kimś. Nawet z obcymi osobami. Zapragnęła dzisiaj skorzystać z jednego z nielicznych przywilejów związanych ze statusem bezrobotnej bez prawa do zasiłku – z wolności. Podjęła szybką decyzję: zaniosła torby do bagażnika i kupiła w automacie bilet.

I tak nie planowała nic na wieczór. Młody spędzał cały najbliższy tydzień u dziadków. Zresztą miał już tyle lat, że czasami odnosiła wrażenie, jakby nie była mu do niczego potrzebna. Taka kolej rzeczy – chłopak zaczynał żyć własnym życiem, a matka nie znajdowała się już w centrum jego świata. Nie było to dla niej łatwe, ale próbowała się z tym pogodzić. Postanowiła trzymać się z boku, gotowa, żeby wesprzeć syna, kiedy tylko będzie potrzebował pomocy. Bardzo chciała być w oczach tego młodego mężczyzny kimś więcej, wzorem do naśladowania. Ale najpierw musiała uporządkować własne sprawy. I zrobić coś, co będzie miało jakąś wartość.

Usiadła przy oknie i zaczęła zastanawiać się nad swoim położeniem. Dochodziła do wniosku, że jej życie zatoczyło wielką, dwudziestoletnią pętlę. Świadome lub nieświadomie dokonywane wybory i wpływ ludzi, których przez ten czas poznała, sprawiły, że ponownie znalazła się w tym samym miejscu. Czuła, że znów nastąpił moment, w którym musi podjąć najważniejsze decyzje. Chwila, w której powinna skierować swoją historię na nową ścieżkę. Czy tym razem będzie potrafiła to zrobić? A co ważniejsze – czy tym razem zaakceptuje rzeczywistość? Widziała, jak bardzo przez te lata zmienił się otaczający ją świat. A jak zmieniła się ona?

Gdy teraz wspominała dziewczynę, którą kiedyś była, miotała się pomiędzy zażenowaniem a podziwem. Z jednej strony widziała swoją naiwność i skłonność do popadania w skrajności, z drugiej – miała wrażenie, że wtedy odczuwała wszystkie szczęścia i smutki dużo mocniej niż w dorosłym życiu. Brakowało jej tego i oddałaby wiele, żeby chociaż na chwilę wrócić do tamtych lat. Może to był jeden z powodów, dla których wsiadła do tego tramwaju. Mogła teraz ruszyć w podróż, dokładnie tak jak w liceum.

Wtedy był to sposób, żeby wyrwać się z domu i na moment uciec od przytłaczających ją spraw i obowiązków. By zapomnieć o swojej rodzinie i przyjaciołach. Nie to, żeby była jakoś szczególnie nietowarzyska. Po prostu zdarzały się chwile, w których chciała zostać całkowicie sama i być sobą bez zwracania uwagi na to, czego oczekują od niej inni. Czasami widziała w sobie aktorkę, która zatracając się w kolejnych rolach, powoli przestaje pamiętać, kim naprawdę jest. W zależności od towarzystwa, w którym przebywała, zmieniał się jej ton głosu, mimika, a nawet używane słowa. Było to dla niej tak naturalne, że aż przerażające. Zastanawiała się, co się stanie, jeżeli w końcu zapomni, która jej wersja jest tą prawdziwą.

Dlatego wówczas tak bardzo ceniła sobie te chwile, w których z głową przytuloną do brudnej tafli szkła jechała przed siebie w bliżej nieokreślonym kierunku. Opierając się o ten niewygodny niebieski fotel, nie musiała udawać zrównoważonej ani opanowanej. Mogła zobaczyć siebie taką, jaka jest, i pozwolić tłumionym na co dzień emocjom dojść wreszcie do głosu. Muzyka w słuchawkach walkmana pozwalała jej odizolować się od otoczenia. Nie słyszała toczących się w pobliżu rozmów ani stukotu kół. Dźwięki splatały się z leniwie sunącymi za oknami pejzażami i tworzyły płótno dla jej myśli, na którym mogła malować swoje nastoletnie marzenia, tęsknoty i namiętności. W tamtych dniach stawały się one aż do bólu realne, a ona jak gdyby przeżywała je naprawdę.

Najmocniej to czuła, kiedy po raz pierwszy w życiu naprawdę się zakochała. Do tamtego czasu spotykała się już z kilkoma chłopakami. Niektórzy faktycznie jej się podobali, imponowali jej i powodowali szybsze bicie serca. Dzięki nim przeżyła swoje pierwsze fascynacje i odkryła, jak bardzo skomplikowane potrafią być relacje między ludźmi. Ale żadne z dotychczasowych doświadczeń nie mogło przygotować jej na to, co wydarzyło się, kiedy poznała j e g o. Na początku była euforia i przekonanie, że przeżywa swoje najpiękniejsze chwile. Już sama jego obecność wystarczała, aby w jej wnętrzu działo się coś wyjątkowego. Uwielbiała te nerwy i ekscytację na samą myśl o tym, że wieczorem będzie miała okazję zamienić z nim kilka zdań. Niezależnie od tego, jak wszystko miało się skończyć, wiedziała, że to coś, co zapamięta do końca życia.

Jednak po kilku miesiącach uczucie, które dotychczas dodawało jej skrzydeł, nagle stało się trudnym do udźwignięcia ciężarem. Najbardziej na świecie pragnęła być blisko niego, a w końcu z nim, ale na próżno próbowała się doszukać w jego zachowaniu sygnałów, że jemu zależy na tym samym. Im dłużej myślała o naturze relacji, która ich połączyła, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że tak silne emocje nie mogą być czymś wyłącznie jednostronnym. Że taka więź może wytworzyć się tylko między dwojgiem ludzi, którzy czują do siebie to samo. Że ich nieświadome gesty i spojrzenia muszą stopniowo zbliżać ich ku sobie i potęgować rodzące się uczucie. Wierzyła w to i wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego on nie chciał jej tego okazać.

W tamtym czasie nie umiała spokojnie usiedzieć ani w domu, ani na lekcjach. Wieczorami wsiadała ze słuchawkami na uszach do tramwaju i snuła w głowie scenariusze o tym, jak przypadkiem na siebie wpadają, rozmawiają, aż w końcu on zaprasza ją na randkę. O tym, jak po raz pierwszy się całują i są sobie coraz bliżsi. Zauważyła, że nie wsiada już do pierwszego lepszego tramwaju, ale czeka na te kursujące przez Kalwaryjską. Gdy tylko dojeżdżała do jego przystanku, serce zaczynało łomotać w jej piersi, a oczy – nerwowo wypatrywać jego twarzy. Jednak nic z tego, co sobie wymarzyła, nie stawało się rzeczywistością. Każda podróż kończyła się kolejnym zawodem.

***

– Magda, ktoś do ciebie!

Usłyszała dochodzące z przedpokoju wołanie matki, po którym nastąpił odgłos odkładanej słuchawki domofonu.

– Do mnie? Kto? – odpowiedziała zaskoczona. W ten sobotni poranek nie spodziewała się żadnych gości.

– Jakiś chłopak. Kurkiewicz chyba – rzuciła od niechcenia matka.

– Wojtek Kurkiewicz? – Twarz wyglądającej na korytarz Magdy w jednej chwili oblała się rumieńcem.

– Tak. To jakiś twój nowy kolega? – dopytała kobieta, zaintrygowana zachowaniem córki.

Dziewczyna na chwilę zamilkła, szukając takich słów, które zdradziłyby jak najmniej z kłębiących się w jej głowie myśli. Sama jeszcze nie była pewna, o co tu tak naprawdę chodzi.

– Chyba… można tak powiedzieć. – Kiedy pierwsze emocje opadły, Magda uświadomiła sobie, że nadal jest w piżamie. – Nie wpuszczaj go! Daj mi pięć minut! – krzyknęła, znikając w swoim pokoju.

Po chwili rozległo się pukanie, a matka, nie widząc innego wyjścia, ruszyła otworzyć drzwi. Zobaczyła wyraźnie podenerwowanego długowłosego nastolatka w czarnej kurtce i luźnych zielonych spodniach. Lewą rękę zaciskał na małym plastikowym pudełku.

– Dzień dobry. Wejdź – przywitała go. – Poczekaj tu chwilkę. Magda zaraz przyjdzie.

Wojtek skinął głową, wszedł do mieszkania i zaczął się po nim rozglądać. Przed sobą miał długi, obity boazerią korytarz. Na końcu, na wprost, znajdowały się drzwi – zgadywał, że do łazienki. Po lewej i po prawej stronie były kolejne cztery pomieszczenia. „Trzy pokoje i kuchnia” – ocenił.

Czując ciepło bijące od grzejnika wiszącego przy drzwiach wejściowych, rozpiął kurtkę i bluzę. To jednak nie wystarczyło – robiło mu się coraz goręcej. Miał wrażenie, że jego nos i uszy płoną. Nawet nie chciał myśleć, jaki kolor właśnie przybierały.

Obejrzał już wszystko, co można było dostrzec z tej części korytarza, i teraz nerwowo kręcił się w miejscu. Nie wiedział, ile czasu już minęło, ale starał się nie patrzeć na zegarek. Magda wciąż nie przychodziła, a on powoli zaczynał żałować, że się na to wszystko zdecydował. Na taki obrót spraw zupełnie nie był przygotowany. Planował przyjść, powiedzieć, co ma do powiedzenia, a później – chociaż trudno było mu się do tego przyznać – uciec gdzie pieprz rośnie. Poza tym kiedy wyobrażał sobie tę sytuację, nie uwzględniał w niej matki Magdy. Dobrze przynajmniej, że miała coś do zrobienia w kuchni.

Minęło jednak kilka kolejnych minut i wreszcie się doczekał. Ostatnie drzwi po prawej stronie otworzyły się z impetem, a Magda wypadła na korytarz i zaczęła iść w jego kierunku. Miał teraz okazję, żeby dokładnie jej się przyjrzeć. Lekko zawstydzona szła przez długi przedpokój, który w tym momencie zdawał mu się być wybiegiem dla modelek. Miała na sobie bluzkę na ramiączkach i czarną atłasową spódnicę sięgającą aż do kostek. Spódnica była co prawda bardzo luźna, ale sposób, w jaki spływała po biodrach, perfekcyjnie podkreślał sylwetkę. Wojtek przełknął ślinę i zmusił się do przeniesienia wzroku na twarz dziewczyny.

– Cześć. Przepraszam, że czekałeś – przywitała go.

– Eee… nie ma sprawy. Przepraszam, że tak wcześnie.

– Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – Spojrzała na niego badawczo.

– Rozmawiałem z Izą. Mówiłem jej, że mam do ciebie sprawę. – Opuścił wzrok i utkwił go na chwilę w bosych stopach Magdy. – Słyszałem, że jutro jedziesz na narty…

– Tak. Jest wyjazd ze szkoły. Będziemy przez dwa tygodnie na Słowacji – potwierdziła, wciąż nie rozumiejąc, do czego zmierzał.

– Pomyślałem sobie, że może będziesz chciała posłuchać czegoś dobrego – wydusił, wyciągając przed siebie rękę z kasetą.

Magda sięgnęła po nią nieśmiało, lekko muskając jego drżące palce.

– Dziękuję… Fajnie, że o mnie pomyślałeś. – Przyjęła prezent i zaczęła oglądać ręcznie wypisaną okładkę. Nie chciała patrzeć Wojtkowi w oczy, czuła, że jej rumieńce przebijają się nawet przez tę przeraźliwie grubą warstwę makijażu, który przed chwilą zrobiła.

– Więc… baw się dobrze. – Uśmiechnął się delikatnie. – Ja już będę leciał. Do zobaczenia, jak wrócisz!

– Dzięki. Do zobaczenia!

Chłopak wyszedł, a Magda jeszcze przez chwilę obserwowała z progu, jak znika na klatce schodowej. Zamknęła drzwi na zamek i głośno wypuściła z płuc powietrze.

– Kto to był? – zapytała matka. Magda uświadomiła sobie, że dochodzące z kuchni odgłosy ucichły już dawno temu.

– To Wojtek. Kolega Marcina ze szkoły – odparła wymijająco, unikając wzroku matki.

– Rozumiem. Tylko postaraj się zachowywać fair – pouczyła córkę, spoglądając na nią surowo.

– To tylko kolega, mamo – odpowiedziała Magda, zamykając się w swoim pokoju.

Oparła się o drzwi, przymykając oczy. Nabrała głęboko powietrza, usiłując uspokoić galopujące serce, i odtworzyła w głowie przebieg rozmowy z Wojtkiem. Potem podgłośniła płynącą z odtwarzacza muzykę i zaczęła tańczyć, śmiejąc się do łez.

***

Mimo przenikliwego chłodu jak zwykle przed imprezą zdecydowali lekko się znietrzeźwić na Plantach. Nie była to ulubiona miejscówka Wojtka, zwłaszcza zimą, kiedy pozbawione liści krzewy nie dawały możliwości ukrycia się. Z tego powodu co chwilę nerwowo się rozglądał, wypatrując patroli straży miejskiej. Wolałby iść w jakieś mniej uczęszczane miejsce, na przykład boisko na Groblach. Niestety, tym razem został przegłosowany. Kiedy jedna z butelek nalewki dotarła do niego, wziął duży łyk i szybko przekazał ją dalej. Pozostałych siedmiu chłopaków z jego klasy nie przejmowało się jednak zupełnie ryzykiem dostania mandatu. Pogrążeni byli w dyskusji na temat awantury w Rotundzie na zeszłotygodniowym półmetku szkolnym.

Długo nie mogli dojść do porozumienia, od czego się to wszystko zaczęło. Jedni twierdzili, że Tymoteusz zaczął tańczyć z dziewczyną chłopaka z drugiej C, inni zaś, że Szczepan wpadł na niego przypadkiem i wylał mu piwo. W każdym razie skończyło się na tym, że pokrzywdzony przyprowadził swoich znajomych, czwartoklasistów, a wtedy szarpanina rozkręciła się na całego. Najbardziej ucierpiał Wojtek, który zebrał na twarz kilka zabłąkanych ciosów, zanim całe towarzystwo uspokoiła ochrona.

Kiedy wydarzenia zostały już ostatecznie zrekonstruowane, ekipa zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób może się na swoich nowych wrogach odegrać. Spojrzenia zebranych padły na Wojtka, który, o dziwo, nie wyglądał na zainteresowanego wyrównywaniem rachunków.

– To co proponujesz? – zagadnął Tomasz.

– Dajcie spokój. Oni są z czwartej klasy. Niedługo i tak już ich tu nie będzie – uciął, przejmując butelkę od Grześka.

Następnie nalewka powędrowała do Marcina, który, wpatrzony gdzieś przed siebie, pociągnął dwa łyki i wycedził przez zęby:

– Słuchaj, a może poderwiesz mu dziewczynę? Niezły w tym chyba jesteś, co? – Wbił w Wojtka lodowate spojrzenie.

Chłopak zakrztusił się i zgiął wpół. Przez kilka chwil nie mógł się zdecydować, czy nabierać powietrza, czy spróbować przełknąć ostatni haust różowej ambrozji. W końcu wybrał to drugie. Kiedy doszedł do siebie, kiwnął głową do Marcina, dając mu do zrozumienia, że chce z nim porozmawiać na osobności.

– Słuchaj, Marcin, to nic takiego. Ja… – zaczął zmieszany.

– Nie wciskaj mi kitu. Za dobrze cię znam – przerwał mu Marcin, niebezpiecznie zbliżając się do niego. – Trzymaj się od niej z daleka albo inaczej pogadamy. Koniec rozmowy.

Odwrócił się na pięcie i podszedł do reszty chłopaków, którzy starali się wyglądać na niezainteresowanych całą tą osobliwą scenką. Zakłopotany Wojtek jeszcze chwilę pozostał w miejscu, ale wkrótce podążył śladem kolegi. Znowu się potwierdziło, że sekret, który zna więcej niż jedna osoba, przestaje być sekretem. Kiedy dołączył do grupy, Dawid przekazywał resztkę wina Wiktorowi. Ten skrzywił się i zamykając oczy, wypił ostatni łyk. Przy samym dnie zawsze pływało dużo trudnych do zidentyfikowania substancji. Woleli się nie zastanawiać, co to dokładnie jest. Po udanym finiszu zgodnie orzekli, że najwyższy czas trochę się ogrzać w knajpie.

Przez całe następne popołudnie Wojtek rozmyślał, co powinien zrobić. Źle się czuł z powodu tej sprawy z Magdą. Z jednej strony wiedział, że jeżeli do czegoś między nimi dojdzie, to Marcin mu tego nie wybaczy, a z drugiej – żadna dziewczyna nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Na półmetku, gdy patrzył, jak tańczy z Marcinem, nie był w stanie oderwać od niej wzroku. Kiedy przez chwilę z nią tam rozmawiał, czuł, jak tętno gwałtownie mu skacze, a żołądek podchodzi do gardła. I nie, nie była to wina cytrynówki. Powoli uświadamiał sobie, że zasady męskiej solidarności odchodzą w jego hierarchii wartości na dalszy plan. Nie wiedział jednak, czy Magda do niego cokolwiek czuje, a żeby się upewnić, musiałby poświęcić spory kawałek swojego obecnego życia. Z czasem jednak zdał sobie sprawę, że nie może postąpić inaczej. Że to jest właśnie ta osoba, dla której warto zaryzykować. Nawet jeżeli oznaczałoby to wbicie noża w plecy najlepszego kumpla.

Wysunął szufladę i zaczął przeszukiwać karteczki, które kilka dni temu wyciągnął, porządkując portfel. W końcu trafił na tę, którą dostał jakiś czas temu od Izy, przyjaciółki Magdy. Oprócz adresu zapisała tam również numer telefonu. Wojtek uchylił drzwi pokoju i sprawdził, czy rodzice nie wrócili jeszcze do domu. Upewniwszy się, że nikt nie będzie mu przeszkadzał, poszedł do kuchni i stanął przed telefonem. Przez chwilę zbierał się w sobie, aż w końcu wykręcił numer.

– Yyy… dzień dobry – zaczął z lekkim wahaniem. – Mówi Wojtek Kurkiewicz. Czy zastałem Magdę?

– Nie, nie ma jej teraz. Wyszła rano – odpowiedział mu niezbyt przyjaznym tonem młody, kobiecy głos.

– A czy wiesz, kiedy będzie? – Wojtek nie dawał za wygraną.

– Nie wiem. Nie jestem jej sekretarką. – Tym razem głos, najprawdopodobniej siostry, stał się otwarcie wrogi. Na szczęście dalszy ciąg konwersacji miał już nie nastąpić, o czym poinformował chłopaka trzask odkładanej słuchawki.

Wojtek zastanawiał się, czy tak wyglądają normalne stosunki między siostrami, czy może irytacja tej dziewczyny była spowodowana liczbą wydzwaniających do Magdy kolegów. Mimo wszystko postanowił ponowić próbę wieczorem i tym razem się udało. Po chwili rozmowy zapytał Magdę, czy ma plany na niedzielny wieczór, a kiedy zaprzeczyła, zaproponował jej spotkanie na rynku. Odpowiedź zaskoczyła go tak bardzo, że aż zaniemówił. Rozpatrywał wiele lepszych lub gorszych scenariuszy, ale tego jednego nie brał na poważnie pod uwagę:

– Tak, z tobą zawsze.

***

Magda spłukała żel z ciała i wyszła z wanny owinięta w ręcznik. Odstawiła na półkę kosmetyki, stanęła przed lustrem i zaczęła wycierać wilgotną skórę. Kiedy skończyła, rzuciła ręcznik w kąt, po czym zabrała się do rozczesywania włosów. Zadowolona z efektu, odłożyła szczotkę i dokładniej przyjrzała się swojemu odbiciu. Jej wzrok podążył niżej, a usta wykrzywiły się w grymasie niesmaku. Właśnie na tę szansę czekała i chciała być dla niego doskonała. Ale czy to w ogóle było możliwe?

Wpatrywała się smutno w swoją klatkę piersiową, poszukując na niej jakichkolwiek zarysów piersi. Obróciła się do lustra najpierw jednym, potem drugim bokiem, ale jedyne, co dostrzegła, to lekko odstające ciemnoróżowe sutki. Objęła je dłońmi i lekko ścisnęła opuszkami, czując jak przez jej ciało przechodzi zimny dreszcz. Zamknęła oczy i jeszcze przez chwilę wodziła palcami po brodawkach. Potem spojrzała ponownie na swoją sylwetkę, ściągając do siebie ramiona. Oddałaby wiele, żeby mieć chociaż taki rozmiar, jaki teraz widziała. Nadal byłoby to mało w porównaniu z dziewczynami w jej wieku, ale przynajmniej przestałaby się zaliczać do kategorii chłopięcej. Może nie czułaby tego zażenowania za każdym razem, kiedy wybierała się na basen albo na plażę. Ani tej goryczy, kiedy łapała swojego chłopaka na ukradkowym spoglądaniu na bardziej kształtne dziewczyny. Wiedziała jednak, że już zawsze będzie musiała właśnie taką siebie oglądać.

Zrezygnowana wzięła z pralki biustonosz z największym push-upem, jaki miała. Zapięła go i przyjrzała się krytycznie odstającym od klatki piersiowej miseczkom. Odrzuciła pomysł upchnięcia czegoś do środka i naciągnęła na siebie czarne stringi. Poprawiła je z przodu, a potem obróciła się tyłem do lustra, żeby sprawdzić, czy dobrze się układają. Następnie usiadła na brzegu wanny i ostrożnie, uważając, żeby nie uszkodzić delikatnej lycry, nasunęła rajstopy. Wyrównała szwy i przejechała dłońmi po udach i pośladkach, aby upewnić się, że wszystko idealnie na niej leży. Na koniec założyła bordową bluzkę i odsłaniającą bardzo wiele, krótką spódniczkę. Miała nadzieję, że rodzice nie wrócą przed jej wyjściem, w przeciwnym razie nie obeszłoby się bez kolejnego wykładu.

Marzena też była dzisiaj umówiona i coraz bardziej stanowczo dawała wyraz swojemu zniecierpliwieniu. Łomotanie do drzwi i krzyki przypomniały Magdzie, że powinna się pospieszyć. Zerknęła na zegarek i w panice rzuciła się do robienia makijażu. Plany miała inne, ale skończyło się tak jak zazwyczaj. Musiała malować się w biegu, nie zwracając zbyt dużej uwagi na detale. Skończywszy, zakręciła tusz do rzęs i wrzuciła go do kosmetyczki. Po raz ostatni spojrzała w lustro i z impetem otworzyła drzwi łazienki. Marzenie, która przymierzała się do ostatecznej próby wyproszenia młodszej siostry, ledwo udało się uskoczyć. Już miała powiedzieć Magdzie, co o tym wszystkim sądzi, ale zamiast tego zaczęła jej się przyglądać z na wpół otwartymi ustami.

– Super wyglądasz – wydusiła w końcu. – To z nim jesteś umówiona?

– Tak – odpowiedziała Magda, szeroko się uśmiechając.

– Powodzenia. A teraz już uciekaj, bo się spóźnisz.

Marzena obserwowała, jak Magda wiąże wysoko swoje glany, zarzuca na siebie płaszcz i trzaskając drzwiami wyjściowymi, wybiega na klatkę schodową. Kiedy dudnienie ciężkich kroków na schodach ucichło, przetarła wilgotne oczy i poszła wziąć prysznic.

***

Wojtek nie był pewien, w jakich lokalach gustuje Magda, więc kiedy zaproponowała, że to ona wybierze miejsce, natychmiast się zgodził. Obawiał się, że knajpy, w których on zazwyczaj bywał, mogą okazać się zbyt obskurne na takie spotkanie. Ona jednak najwyraźniej nie miała podobnych rozterek. Poprowadziła go do bramy jednej z kamienic przy Rynku Głównym i wskazała mu schody do podziemi. Cały lokal stanowiła jedna długa sala o łukowym sklepieniu. Po lewej stronie od wejścia znajdował się bar, a po prawej – stoliki, o tej porze jeszcze w większości wolne. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do zawieszonego w powietrzu dymu, Wojtek mógł dokładniej przyjrzeć się wystrojowi wnętrza. Wraz z muzyką zdradzał on bezbłędnie zainteresowania właścicieli oraz bywalców tego miejsca. Ściany pełne były zdjęć żaglowców, wokół których rozwieszono liny, sieci i pagaje. Bar zbudowany był w kształcie burty statku, a tuż obok niego do podłogi przytwierdzono koło sterowe.

– To dość specyficzne miejsce, ale ma fajny klimat. Ludzie też są super – oznajmiła rozentuzjazmowana Magda. – I mają świetne soki do piwa – dodała radośnie.

Ruszyła w głąb sali, zgrabnie balansując między stolikami i krzesłami. Idący dwa kroki za nią Wojtek nie mógł nie zauważyć fantastycznej pracy jej bioder. Najprawdopodobniej nie tylko on zwrócił na to uwagę, bo pojawienie się dziewczyny wywołało poruszenie wśród pogrążonych do tej pory w letargu gości. Miał wrażenie, że i on został dostrzeżony.

Magda zatrzymała się przy dwuosobowym stoliku, nad którym namalowano różę wiatrów, i spytała:

– Chcesz z imbirowym czy korzennym?

– Niech będzie imbirowy – odparł Wojtek.

– Ja pójdę. Mnie sprzedadzą – oświadczyła, wieszając na krześle torebkę.

Ponownie przyjrzał się dziewczynie, tym razem torującej sobie drogę w przeciwnym kierunku. Zanim dotarła do lady, kilkukrotnie stawała, żeby przywitać się z różnymi ludźmi. Większość była o co najmniej jedno pokolenie od nich starsza. Pierwszy, na oko trzydziestopięcioletni, mocno łysiejący mężczyzna, objął ją mocno w pasie i podniósł wysoko nad posadzkę. Kiedy postawił ją z powrotem, poprawiła spódnicę i spojrzała na niego z ukosa, udając oburzenie. On jedynie się roześmiał i skłonił przed nią nisko.

Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy tylko spojrzał w kierunku Wojtka. Chłopak poczuł, że jest przewiercany przez tę oraz kilka innych nieprzyjaznych par oczu. Czuł się nieswojo, ale wiedział, że musi przeczekać tę pierwszą falę zainteresowania. Po zaspokojeniu początkowej ciekawości większość gości wróciła do swoich spraw, ale szczupły mężczyzna z siwiejącym zarostem wciąż zwrócony był w jego stronę. Wojtek nerwowo ocenił swoje szanse w starciu z tym potencjalnym rywalem. Był dużo niższy, ale jego umięśnione, żylaste ramiona nie pozostawiały złudzeń co do tego, kto z ewentualnej potyczki wyszedłby obronną ręką. W pewnej chwili nieznajomy sięgnął do plecaka i wyciągnął duży myśliwski nóż, którego ostrzem zaczął czyścić sobie paznokcie. Po każdym skończonym palcu zerkał spode łba na chłopaka. Stojąca przed Wojtkiem świeczka stała się nagle najbardziej interesującą rzeczą we wszechświecie. Pozostał w nią wpatrzony aż do powrotu Magdy.

– Widzę, że znasz tutaj sporo ludzi – zagadnął ją, kiedy usiadła naprzeciwko.

– Tak, często tu bywam. Tamten to Mariusz. Wydaje się szorstki, ale tak naprawdę jest przesympatyczny. Kiedyś ci go przedstawię.

– Nie mogę się doczekać – roześmiał się chłopak.

Magda tymczasem zaczęła przeszukiwać zawartość swojej przepastnej torebki. W końcu odnalazła otrzymaną kilka tygodni temu kasetę i położyła ją na stole.

– Jeszcze raz dziękuję. Jest naprawdę świetna. – Popatrzyła na Wojtka rozpromieniona. – Nie spodziewałam się, że do mnie przyjdziesz.

– Cieszę się, że ci się podoba. Myślę, że… – zaczął, lecz momentalnie urwał, zerkając na sufit.

Popatrzył na swoją opartą na blacie rękę, a potem ponownie skierował wzrok w górę, przyglądając się uważnie sklepieniu.

– Co się stało? – spytała zaskoczona Magda.

– Nie wiem, ale… – Spoglądał to na swoją dłoń, to znowu na sufit. – …coś tu kapie.

Magda parsknęła. Kiedy na nią spojrzał, cała aż się trzęsła, próbując stłumić ręką narastający chichot. Nie potrafiła jednak się uspokoić, a jej oczy robiły się coraz bardziej szkliste. W końcu dała za wygraną, a po jej policzkach popłynęły strużki łez. Jedyne, co była w stanie zrobić, to wyciągnąć z torebki chusteczki i próbować ratować resztki makijażu.

– Nie rozumiem. – Wojtek wciąż patrzył na nią zdumiony.

– Twoja… – zaczęła, wskazując palcem w jego kierunku, ale znowu wybuchnęła śmiechem. – Twoja… Twoja słomka!

Przyjrzał się słomce, przez którą pił piwo. Na jej końcu uformowała się kropla, a następnie spadła, rozpryskując się na zewnętrznej stronie jego dłoni. Kolor jego twarzy zaczął niebezpiecznie upodabniać się do ceglanej ściany znajdującej się za jego plecami. Magda, widząc jego zakłopotanie, zrobiła wszystko, na co było ją stać, żeby powstrzymać głupawkę. Wzięła kilka głębokich wdechów, a kiedy udało jej się opanować, sięgnęła ponownie do torebki i wygrzebała paczkę papierosów.

– Ty palisz? – zdziwił się Wojtek.

– Okazjonalnie. Zostały mi jeszcze po półmetku – wyjaśniła, odpalając jednego. – Ostatnio znowu podrożały. Jak będą kosztować więcej niż pięć złotych, to rzucam.

Potem zaczęła opowiadać mu o tym, co działo się na wyjeździe narciarskim, w szczególności o cowieczornych imprezach w ośrodku. Przez te dwa tygodnie wydarzyło się naprawdę sporo. Parę osób trzeba było siłą transportować do łóżek i ukrywać przed wychowawcami. Kilku chłopaków zaliczyło wpadkę, kiedy nauczycielka przyszła wieczorem skontrolować ich pokój. Ogólny rozgardiasz była jeszcze w stanie zaakceptować, ale przesunięte na środek łóżko za bardzo kłuło ją w oczy i kazała je przestawić na miejsce. Myśli chłopaków zaprzątało głównie trzymanie się od niej z daleka i unikanie kontaktu wzrokowego. Posłusznie wykonali więc polecenie, aby jak najszybciej pozbyć się jej z pokoju. Dopiero brzdęk przewracających się butelek przypomniał im, że łóżko stanowiło ich magazyn. Skończyło się to dla nich przedwczesnym powrotem do domu – co gorsza, z rodzicami. Magda zaś przeżyła chwile grozy na przejściu granicznym, gdzie straż postanowiła skontrolować zawartość kilku plecaków. Gdyby sprawdzili również jej bagaż, musiałaby się gęsto tłumaczyć z przemycanego zapasu becherovki i nicolausa.

– Było świetnie – podsumowała. – Szkoda, że ty nie pojechałeś.

On też żałował, z każdą chwilą coraz bardziej. To, że nie umiał jeździć na nartach, nie miało większego znaczenia. Czuł, że nawet gdyby się wygłupił czy poobijał, warto byłoby spędzić ten czas razem z nią. Odrzucił jednak od siebie te myśli. Nie chciał rozpamiętywać przeszłości, wolał cieszyć się tym, co było tu i teraz. Ich rozmowa swobodnie płynęła dalej, a lokal wydawał się Wojtkowi coraz przyjaźniejszy. Zaczynał sobie uświadamiać, że w obecności Magdy właściwie każde miejsce jest dobre. Siedział wpatrzony w nią, smakując każde jej słowo, a lekko głupkowaty uśmiech ani na moment nie schodził mu z twarzy. Przestał zwracać uwagę na otoczenie i zbyt szybko mijający czas. Dopiero po dwóch godzinach Magda na dłużej zamilkła, zastanawiając się nad czymś.

– Która godzina? – zapytała w końcu.

– Za pięć siódma – odparł Wojtek, zerknąwszy na wyświetlacz zegarka.

– Szybko! Zbieramy się! – rzuciła i zaczęła wkładać płaszcz. – Pospiesz się! Nie mamy czasu! – ponagliła, ignorując jego pytające spojrzenie.

Wbiegli po schodach i znaleźli się z powrotem na rynku. Wojtek bał się, że kiedy tylko opuszczą podziemia, czar pryśnie, a te wyjątkowe chwile, które do tej pory przeżyli, pozostaną już tylko wspomnieniami. Kiedy jednak zobaczył, jak wygląda świat na zewnątrz, uświadomił sobie, jak bardzo się pomylił. W ten wyjątkowo mroźny lutowy wieczór plac był niemal zupełnie pusty. Pomarańczowe światło sodowych latarni rozlewało się po skutych lodem płytach chodnikowych, lśniących teraz jak tafla zastygłego złota. Na tle skrytych w cieniu wiekowych kamienic błyszczały oszronione konary bajkowo powykręcanych drzew. Zmrożony świat jakby stanął w miejscu, a jedynym świadectwem upływającego czasu były powoli opadające płatki śniegu. Kiedy zaczarowany tym widokiem Wojtek zwolnił, niemal zatrzymując się, Magda złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Minęli ulicę Bracką i skierowali się na prawo, w Grodzką.

– Dokąd właściwie idziemy? – wydusił, walcząc z zadyszką.

– Do Dominikanów.

– Ale po co?

– Jak to: po co? Na mszę! – Roześmiała się.

Kiedy dotarli na plac Dominikański, Magda wreszcie zwolniła, ale, ku rozczarowaniu Wojtka, puściła również jego rękę. Po minięciu postoju taksówek pokonali kilka schodków i znaleźli się przed wejściem do kościoła Dominikanów. Chłopak nigdy nie był w środku. Uznał, że lepiej będzie przepuścić swoją towarzyszkę przodem. Magda szarpnęła za klamkę niewielkich drzwi po lewej od tego, co on uznał za główne wejście, i wślizgnęła się do świątyni. W przedsionku panował tłok, więc zdecydowali się przecisnąć trochę dalej. Zatrzymali się w lewej nawie, w pobliżu jednego z filarów, skąd widać było większą część ołtarza.

Po chwili rozległ się dźwięk dzwonków, a zebrani powstali. Wojtek rozejrzał się uważnie dookoła. W kościołach widywał głównie starszych ludzi, tutaj jednak było zupełnie inaczej. Przyszli przede wszystkim studenci, ale widział też wielu uczniów w podobnym co on wieku. Zaczął się zastanawiać, kto z jego najbliższych znajomych chodził regularnie na msze, lecz nie doliczył się nikogo. Znał za to sporo zagorzałych ateistów i antyklerykałów. Z nim samym bywało bardzo różnie. Zdarzały się czasy, gdy faktycznie wierzył w obecność jakiejś wyższej siły czuwającej nad jego życiem. Potrafił wtedy zostać ministrantem, nie przejmując się niechętnymi spojrzeniami czy szyderstwami rówieśników. Ale po nich następowały okresy zwątpienia, w których im bardziej zastanawiał się nad istotą religii, tym bardziej wydawała mu się naiwna i absurdalna. Zawsze jednak starał się szanować duchowość innych, więc chociaż pomysł Magdy wydawał mu się dziwny, postanowił być tam razem z nią. Zresztą to miejsce miało na tyle osobliwą atmosferę, że może nawet i on tam pasował. Popatrzył na zasłuchaną twarz dziewczyny i uśmiechnął się. Podobało mu się to jej małe szaleństwo.

Lekko uśpiony porą i zapachem kadzideł dotrwał do końca mszy. Kiedy ocierając się o innych ludzi, powoli zmierzał do wyjścia, czuł, jakby budził się z jakiegoś nierealnego snu. Do końca otrzeźwił go dopiero panujący na zewnątrz mróz i świadomość późnej pory. Oboje musieli wracać do domów, więc od razu skierowali się na przystanek tramwajowy.

– Ja czasami po prostu tak mam. Czuję, że chcę tutaj być – wyjaśniła z lekko zagubionym wzrokiem.

Magda stanowiła dla niego zagadkę, na której rozwiązanie potrzebował więcej niż jednego spotkania. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć, postanowił więc uciec w żart:

– W każdym razie jesteś pierwszą dziewczyną, która zaciągnęła mnie przed ołtarz.

Oboje się roześmiali.

– A ty? Wierzysz? – zapytała.

– Wiesz… ciężko mi powiedzieć. Teraz… chyba nie mogę powiedzieć, że tak – odparł niepewnie, jakby obawiał się, że zaraz zostanie trafiony gromem z nieba. – Ale jest też tak, że chciałbym. Dobrze byłoby czuć, że jest coś więcej. Teraz i później. Bez tego zostaje pustka, którą trudno zapełnić. Czasami w ogóle brakuje alternatywy dla wiary. Cały czas zbyt mało wiemy i rozumiemy.

Kiedy skończył mówić, odwrócił na chwilę od niej spojrzenie, próbując zebrać myśli. Nie był pewien, czy wyraził się wystarczająco jasno, a chciał, żeby go dobrze zrozumiała. W końcu uznał, że spróbuje jej to wyjaśnić w inny sposób.

– Pomyśl o Wielkim Wybuchu. To ciekawa teoria, która faktycznie coś tam tłumaczy, ale wcale nie daje wszystkich odpowiedzi. Jak i dlaczego to wszystko się zaczęło? Skąd tak naprawdę wzięło się to, co wybuchło? Mówią, że takie pytania nie mają sensu, bo na początku nie było ani czasu, ani innych wymiarów. Tylko że to są teorie, których nigdy nie udowodniono. Kolejne dogmaty, w które każą nam wierzyć, które nie różnią się dla mnie od tych religijnych. Zresztą jak nazwać coś, co istnieje poza czasem i przestrzenią? Czy określenie „Bóg” nie byłoby adekwatne?

Zrobił pauzę. Spróbował ocenić, czy Magda nadąża za jego tokiem rozumowania i czy w ogóle chce tego wszystkiego słuchać. Potraktował jej skinięcie głową jako potwierdzenie i kontynuował:

– Biblia też w wielu sprawach idealnie pokrywa się z nauką. Lepienie człowieka z gliny czy prochu to jak przenośnia teorii ewolucji. W Biblii trwało to jeden dzień, ale jak długi jest jeden boski dzień? Dla mnie może trwać i miliony lat. Ale jest jeszcze jedno pytanie: po co Bóg właściwie miałby to robić? Dla zabawy? Poklasku? Z nudów? Ja w tym nie widzę żadnego sensu. – Zawiesił głos, po czym dodał ze smutnym uśmiechem: – Ale czy mamy w ogóle szanse tego się dowiedzieć? Zresztą chyba już nawet przestaliśmy chcieć.

Wsiedli razem do tramwaju i ponownie zatopili się w rozmowie. Wojtek powinien jechać pod Koronę, ale postanowił odwieźć Magdę do domu. Wysiedli na Teligi i ruszyli w stronę jej bloku. Niespiesznie, jak gdyby chcieli jeszcze odrobinę przedłużyć ten wieczór. Kiedy dotarli do klatki, zatrzymali się i spojrzeli na siebie wyczekująco.

– Liczę, że znowu mnie zaprosisz – powiedziała Magda, patrząc mu w oczy.

– Chciałbym. Tylko nie wiem, co na to Marcin – rzucił, próbując ocenić jej reakcję.

– To już nie jego sprawa. Wczoraj zerwaliśmy.

Wojtka całkowicie zamurowało. Przez chwilę patrzył na nią, zastanawiając się, co to dla niego oznacza i co powinien zrobić. W końcu podszedł do dziewczyny, musnął dłonią jej skroń i delikatnie odgarnął włosy. Potem ją pocałował.

***

Obudził go szelest unoszonej pościeli i uczucie, że ciepłe ciało, które do tej pory spoczywało obok niego, wymyka mu się. Nie dał jednak po sobie poznać, że już nie śpi. Gdy wiekowe łóżko zaskrzypiało głośno, uchylił tylko lekko oczy i odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła za drzwiami pokoju. Po chwili usłyszał włączanie czajnika, otwieranie lodówki i brzdęk kuchennych naczyń. Robiła mu śniadanie.

Jej rodzice tydzień temu wyjechali do Chorwacji, a jemu udało się wcisnąć swoim historię o wyjeździe z kumplami na Słowację. Marzena miesiąc temu przeprowadziła się do chłopaka, więc mieszkanie mieli tylko dla siebie. Jeszcze całe sześć dni.

Wojtek z powrotem zamknął oczy i przywołał w myślach widok wychodzącej z pokoju Magdy. Wyobraził sobie jej miękki, taneczny krok i płynne kołysanie biodrami. Później przypomniał sobie moment, gdy obróciła w jego stronę głowę, żeby sprawdzić, czy śpi, i jej uśmiech, kiedy zorientowała się, że jest obserwowana. Wciąż było mu jej za mało, więc odtworzył w pamięci to, co działo się kilka godzin wcześniej.

***

Widział leżącą na brzuchu Magdę i każdy detal jej ciała nieruchomo czekającego na dotyk jego rąk. Wątłe światło nocnej lampki rozpraszało spowijającą ich ciemność, odbijając się na jej wilgotnej skórze. Jeszcze przez chwilę stał z boku, zachwycając się najpiękniejszym widokiem, jaki dane mu było oglądać. Żadna dziewczyna nie zawładnęła w ten sposób jego wyobraźnią ani nie wzbudziła w nim takiego pożądania. Na ułamek sekundy zaświtała w jego głowie też inna myśl: czy kiedykolwiek pozna jeszcze kogoś takiego jak ona?

Postanowił pogrzebać to pytanie czy też przeczucie głęboko w podświadomości i skoncentrować się na tym, co widział przed sobą. Wszedł na łóżko i pochylił się nad Magdą, tak żeby czuła na karku jego gorący oddech. Położył dłonie na jej ramionach i zaczął. Bez zbędnych słów. Z początku dotykał jej delikatnie, ledwo muskając skórę, ale z czasem jego ruchy stawały się coraz bardziej zdecydowane. Czuł, jak jej spięte do tej pory mięśnie się rozluźniają. Czuł, jak powoli przed nim ustępuje.

Kiedy uznał, że jest gotowa, przesunął palce z pleców na jej pośladki i zaczął masować je kolistymi ruchami. Uwielbiał na nie patrzeć i ich dotykać, ale chciał już zejść niżej. Nabrał sporą porcję ciepłej oliwki i roztarł ją w dłoniach. Jeszcze raz dotknął pośladków dziewczyny, po czym powoli ześlizgnął się po tylnej stronie jej nóg.

Starał się jak najlepiej maskować swoje zniecierpliwienie i chęć odkrywania pozostałych rejonów jej ciała. Chciał, żeby ona pragnęła tego jeszcze bardziej niż on. Wodził dłońmi to w górę, to w dół, a kciuki układał tak, żeby z każdym ruchem zbliżać się do wewnętrznej strony jej ud. Kiedy po raz kolejny znalazł się na wysokości, na której jej nogi spotykały się ze sobą, poczuł na skórze dotyk delikatnych włosków. Zatrzymał się i masował dalej w tamtym miejscu, raz po raz, niby przypadkiem, muskając je. Po chwili Magda rozsunęła uda, dając mu do zrozumienia, co ma robić dalej.

***

Z półsnu wyrwał go odgłos naciskanej klamki. Magda otworzyła drzwi łokciem i weszła, trzymając tacę z talerzami i kubkami z parującą kawą. Odstawiła ją na biurko i pochyliła się, żeby posłodzić. Miała na sobie czarno-biały szlafrok z cienkiego materiału, który opływał każdą krągłość jej ciała, więcej odsłaniając, niż zakrywając. Na ten widok Wojtek bez zastanowienia zerwał się z łóżka i przywarł do niej.

– Dzień dobry – wyszeptał jej do ucha i zaczął całować jej szyję.

Opuścił dłonie i wsunął je pod szlafrok. Dzisiaj postanowił odłożyć na bok subtelności. Złapał ją mocno i w zdecydowany sposób torował sobie drogę po jej ciele. Dotyk ciepłej skóry sprawił, że jego ruchy stawały się coraz bardziej gorączkowe, a myśli podążały w jednym, jasno określonym kierunku. Płynnie rozsupłał przewiązany w jej talii sznurek i zrzucił oddzielające ich od siebie ubranie. Ponownie przylgnął do niej, a ustami zaczął pieścić jej ulubione miejsce, kilka centymetrów poniżej ucha. Jej oddech przyspieszał.

Przesunął dłonie po jej plecach do zapięcia stanika, ale powstrzymało go jej ostrzegawcze mruknięcie. Zmienił więc plany i obrócił Magdę w swoją stronę. Pocałował jej wyschnięte usta i posadził ją na biurku, rozsuwając jej uda. Po raz kolejny jednak się zapomniał i powiódł rękami do jej dekoltu.

– Nie! Dlaczego musisz wszystko psuć!? – wyrzuciła z siebie, po czym wybiegła do łazienki.

Wojtek opadł ciężko na fotel i oparł głowę na ramieniu. Piersi były jedyną częścią jej ciała, której do tej pory nie udało mu się poznać. Byli ze sobą już półtora roku, a Magda nie pozwalała się tam dotykać ani oglądać siebie zupełnie nagiej. Nigdy nie zdejmowała przy nim stanika, nawet przy zgaszonym świetle. Była dla niego wyznacznikiem piękna i nie zmieniłyby tego nawet blizny czy znamiona, tymczasem problemem było coś tak banalnego. On nie uważał siebie za wzór męskości, ale potrafił jej się całkowicie oddać. Dlaczego ona nie chciała zrobić tego samego?

Trudno mu było zliczyć, ile razy rozmawiali na ten temat, a on przekonywał ją, że nie musi się niczego przy nim obawiać. Zawsze słyszał jednak, że nie jest jeszcze na to gotowa, że kiedyś, w przyszłości. Ale miesiące mijały, a ten moment nie następował. Starał się o tym nie myśleć, dać jej czas, ale wciąż wracało do niego poczucie niepokoju i niesprawiedliwości. On z pełnym przekonaniem mógł powiedzieć, że jest cały jej. Do niej należały wszystkie jego pragnienia i aspiracje. Jeżeli ona nie potrafiła mu zaufać, to jaką wartość tak naprawdę miał ich związek?

Po kwadransie Magda wróciła do pokoju. Jej ubranie – golf i jeansy – oraz wyraz twarzy mówiły wyraźnie: „Trzymaj się na dystans!”. Usiadła na łóżku i zaczęła rozmowę. Tę, którą odbyli już niejeden raz:

– Wojtek, posłuchaj. – Patrzyła na niego wilgotnymi wciąż oczami. – Ja nie umiem. Nie teraz. Proszę, uszanuj to. Nie zmuszaj mnie do tego.

– Nie chcę cię do niczego zmuszać. – W jego głosie słychać było mieszankę żalu i wyrzutów sumienia. – Chodzi o to, że ja ciebie chcę. Chcę ciebie całą. Jesteś piękna. Cała. Dlaczego nie chcesz mi zaufać?

Magda pokręciła głową, sprawiając wrażenie zawiedzionej, że po raz kolejny musi rozmawiać na ten temat.

– Nie chodzi o zaufanie – odpowiedziała zachrypniętym głosem. – Na niektóre rzeczy nie mamy wpływu. Ani ty, ani ja. Ja się po prostu boję. Boję się tego, jak będziesz na mnie patrzeć. Nie dziś, ale następnego dnia. Albo za tydzień. Nie chcę stracić tego, co mamy teraz.

Wojtek ciężko westchnął. Nie był w stanie polemizować z tą argumentacją. Nie mówiąc nic więcej, usiadł koło niej, a potem ją objął i pocałował.

***

Kiedy zastała ich noc, zdążyli odegnać od siebie złe emocje. Popadli w ten specyficzny rodzaj wakacyjnej nudy, który obojgu bardzo odpowiadał. Wcześniej ugotowali obiad i poszli na krótki spacer, a po powrocie wyłożyli się na balkonie z drinkami w rękach. Gdy zrobiło się zimno, uciekli do salonu i włączyli na wideo Buntownika z wyboru.

Wybierając spośród dziesiątek tytułów dostępnych w osiedlowej wypożyczalni, Wojtek nie miał pojęcia, o czym jest ten film. Właściwie przekonało go tylko nazwisko Robina Williamsa i żywe jeszcze wspomnienie Stowarzyszenia Umarłych Poetów. W trakcie seansu pożałował jednak swojego wyboru i zaczął przygotowywać się na kilka bardzo niewygodnych pytań. Miał rację, bo nim zniknęły z ekranu napisy końcowe, Magda poruszyła właśnie ten temat.

– Wiesz już, na jakie studia pójdziesz? – zapytała, wciąż patrząc w stronę telewizora.

– Musimy teraz? Są jeszcze dwa tygodnie wakacji. – Nieudolnie spróbował obrócić jej pytanie w żart.

– Wakacje nie zwalniają z obowiązku używania głowy. To co, myślałeś o tym?

– Myślałem i to nie raz. Chciałbym ci odpowiedzieć, ale po prostu nie umiem. Sama wiesz, jak szkoła mnie męczy. – Obrócił się na plecy z grymasem zniechęcenia na twarzy i utkwił spojrzenie w suficie. – Właściwie myślałem… żeby to w ogóle odpuścić. Znaleźć jakąś pracę. Nie sądzę, żeby studia były mi potrzebne.

– Nawet tak nie mów. – Skarciła go wzrokiem i dodała przez zaciśnięte gniewnie zęby: – Nie będę chodziła z jakimś matołkiem bez szkoły.

– Trudno się mówi. Jak ze mną zerwiesz, to wyjadę do Niemiec na szparagi albo na zmywak do Anglii – rzucił prowokacyjnie.

– Myślę, że stać cię na trochę więcej – ucięła urażonym głosem.

Film już dawno się skończył, a magnetowid dalej mielił taśmę. Oni wciąż leżeli w bezruchu, zbyt rozleniwieni, żeby sięgnąć po pilota i włączyć coś innego. Magda wyglądała, jakby nad czymś intensywnie myślała, ale nie była jeszcze pewna, co chce powiedzieć. W końcu poskładała myśli i przerwała ciszę.

– Wojtek? – zaczęła, żeby sprawdzić, czy jej słucha.

– Tak?

– W naszą rocznicę. Zrobię to w naszą drugą rocznicę.

***

– Co ty zrobiłeś?!

– Nic przecież! Wszedłem tak trochę… bardziej dynamicznie.

– Zrób coś z tym! Teraz! Napraw to!

– Yyy… Ja… Nie wiem. Ta długa deska jest złamana… Nie sądzę, żeby się dało…

– Co ja im teraz powiem? Miałeś być na Słowacji!

***

Ferie, w które wreszcie udało im się wyrwać poza Kraków, były wyjątkowo zimne, nawet jak na luty. Cały Maków Podhalański był pokryty lodem i grubą warstwą śniegu. Dłuższe wycieczki w góry tym razem odpadały, więc ograniczyli się do krótkich spacerów i wieczornych wypadów do okolicznych knajp. Przez większość czasu zajmowali się sobą, zamknięci w wynajętym bardzo skąpo urządzonym pokoju. Po dwóch stronach wydeptanego przez dziesiątki stóp dywanu stało szerokie łóżko i stara wersalka przykryta żółtą, ciężką od kurzu narzutą. Na wprost drzwi znajdowało się okno z widokiem na zmrożoną Skawę i uginające się pod ciężarem śniegu drzewa. Tuż obok niego stały dwa krzesła made in PRL oraz mały stolik, przy którym zwykli jadać posiłki. W kąt wciśnięta była prosta, dwudrzwiowa szafa z ciemnego drewna. Zupełnie do niczego nie pasowała.

W dniu przyjazdu chodzili od domu do domu, próbując znaleźć coś lepszego, ale wybór kwater w miejscowości nie okazał się zbyt szeroki. W końcu, dodatkowo zmobilizowani panującą na zewnątrz temperaturą, zdecydowali się wynająć to pomalowane na bliżej nieokreślony kolor pomieszczenie. Woleli mieszkać w takich warunkach, niż przepychać się przez tłumy turystów. Taka była cena omijania najbardziej popularnych miejsc, jak Zakopane.

Tego wieczoru wrócili z kolacji w bardzo dobrych nastrojach. Wojtek starał się nie okazywać swojej ekscytacji, ale zdawał sobie sprawę, że dzisiaj wreszcie nadszedł t e n dzień. Był pewien, że i ona o tym pamięta. Podczas wyjazdu nie poruszali tego tematu, ale Magda sprawiała wrażenie zaaferowanej czymś i odrobinę niespokojnej. Zgadywał, że z tego właśnie powodu. Dzisiaj jednak nie widział w jej zachowaniu napięcia czy nerwowości. Wyglądało na to, że podjęła już decyzję.

Przed wejściem do pokoju otrzepali buty ze śniegu i zdjęli je, żeby nie zabrudzić podłogi. Wojtek pomógł Magdzie ściągnąć i odwiesić kurtkę, a potem zajął się swoimi rzeczami.

Przemarznięta po długiej drodze do kwatery, od razu weszła pod kołdrę, żeby się ogrzać. Chłopak dołączył do niej, wiedząc, że może jej w tym odrobinę pomóc. Kiedy ich stopy i dłonie odtajały, zaczęli się nawzajem rozbierać. Magda wkrótce została tylko w czerwonym komplecie bielizny i czarnych skarpetkach. Objęła Wojtka nogami i przyciągnęła go do siebie. Wsparty na łokciach czesał palcami jej włosy i całował szyję. Jego usta przesuwały się coraz niżej, zbliżając się w kierunku dekoltu. W pewnym momencie uniósł się na lewej ręce, a palcem wskazującym prawej przeciągnął od szyi dziewczyny aż po materiał stanika. Wkrótce po wyznaczonej ścieżce podążyły również jego usta. Magda odwróciła głowę, uciekając przed jego wzrokiem. On tymczasem wsunął ręce pod jej plecy i uniósł ją lekko. Kiedy próbował rozpiąć stanik, spojrzała na niego. Jej usta drżały, a po policzkach spływały łzy.

Wojtek użył więcej siły i w końcu wygrał walkę z tą najbardziej znienawidzoną przez siebie częścią garderoby. Magda ponownie utkwiła wzrok w ścianie, nic do niego nie mówiąc. Chłopak przyglądał się przez chwilę jej nagim piersiom, po czym zaczął wodzić po nich palcami, kierując się w stronę sutków. Zanim jednak tam dotarł, ona w końcu zareagowała. W sposób, którego nigdy by się nie spodziewał.

Odepchnęła go od siebie i zerwała się na nogi. Potem, zasłaniając dekolt rękami, przeszła na drugą stronę pokoju i skuliła się na wersalce plecami do Wojtka. Kiedy chłopak odrobinę ochłonął, podszedł i przykrył ją kołdrą. W milczeniu wrócił do łóżka i z dłońmi pod głową wsłuchiwał się w wyjący za oknem wiatr. I w jej cichy szloch. Nie umiał określić, czy leżał tak przez kilka minut, czy kilka godzin. Całkowicie zagubił się w tykaniu ściennego zegara. W końcu usłyszał w ciemności jej drżący głos:

– Wyjedź, proszę.

Potem zapadła cisza.


Schodzili z górki wąską ścieżką prowadzącą do dworca kolejowego. On miał zarzucony na ramię nieduży plecak, a w prawej ręce trzymał sportową torbę. Ona, idąca tuż obok niego, nie miała ze sobą nic. W milczeniu dotarli na peron, przy którym czekał już pociąg do Krakowa, i stanęli naprzeciw siebie. Po chwili każde z nich zrobiło krok naprzód. Padli sobie w ramiona i zaczęli się całować, jakby to miał być ostatni raz w ich życiu.

Objęli się mocno i trwali tak, aż usłyszeli odgłos zamykanych drzwi pociągu. Chłopak spojrzał na dziewczynę i oniemiał, po raz pierwszy w życiu widząc coś podobnego. Jej oszronione włosy były teraz niemal całkowicie białe, a na policzkach błyszczały zmrożone strużki łez. Otarł kciukiem jej twarz, a potem dotknął jej ust. W końcu skinął głową i odszedł w stronę ostatniego otwartego jeszcze wagonu. Potem się rozpłakał.

***

Podróż dłużyła mu się w nieskończoność. Ponownie dotarł do miejsca, które wydało mu się znajome. Miał wrażenie, że pociąg zatacza kręgi, nie dając mu wrócić do siebie. Nie miał siły myśleć o wczorajszych wydarzeniach. Nieprzespana noc i ból towarzyszący ich pożegnaniu kompletnie go wyczerpały. Zaciskał w rękach plecak, w którym trzymał cenniejsze rzeczy, i toczył nierówną walkę z opadającymi powiekami. Oparł głowę o szybę i wbił wzrok w przesuwające się za oknem ośnieżone drzewa. Dał się zahipnotyzować bieli, która zdawała się w tym momencie przykrywać cały świat. Wciąż próbował przemóc senność, potęgowaną przez monotonny stukot kół i bijące od grzejnika ciepło. Wiedział jednak, że jest skazany na porażkę.

Krajobraz stopniowo się zmieniał. Najpierw spod zimowej skorupy zaczęły wyłaniać się pojedyncze kępy soczystej trawy, które po chwili eksplodowały feerią odcieni zieleni. Rosnące wzdłuż linii kolejowej świerki i sosny zniknęły, a ich miejsce zajęły ciągnące się po widnokrąg pola. Słońce wyszło zza chmur i wdarło się do wagonu z taką siłą, że Wojtek musiał odwrócić głowę od szyby.

Wnętrze pociągu też się zmieniło. Miejsce wieloosobowych, podłużnych siedzeń zajęły wygodne, granatowe fotele. W środku było czysto i nowocześnie. Wyświetlacz nad głową Wojtka pokazywał jakieś wyrazy, ale litery nie układały się w żadną znaną mu nazwę miejscowości.

Pośród pól coraz częściej pojawiały się pojedyncze domy, przechodzące w nieduże miasteczka. Po pewnym czasie Wojtek dostrzegł na horyzoncie imponujących rozmiarów wieżowce, które w zawrotnym tempie przybliżały się do niego. Nagle nastała całkowita ciemność. Automatyka pociągu zareagowała dopiero po kilku sekundach, włączając rzędy świetlówek. Tunel był za to zupełnie nieoświetlony, jego ciemności nie rozpraszał nawet najmniejszy strumień światła. Chłopak powoli tracił poczucie czasu i przestrzeni, a maszyna bezszelestnie sunęła w nieznanym kierunku. W końcu odezwały się hamulce, a pojazd powoli wytracał prędkość, aż całkowicie się zatrzymał. Wojtek przeczuwał, że dalej już nie pojedzie, więc wstał i podszedł do drzwi. Wyjrzał przez okienko, ale mrok nie pozwolił mu niczego dostrzec. Jego uwagę przykuł migający na zielono przycisk na poręczy. Kiedy tylko zbliżył do niego rękę, drzwi otworzyły się, a na peronie rozbłysło światło.

Nie miał czasu czemukolwiek się przyjrzeć, bo nagle z wagonu wypchnęła go rzeka żywych istot. Nie był w stanie rozróżnić twarzy ani nawet kształtów. Bardziej domyślał się, niż wiedział, że to ludzie. Dochodziły do niego odgłosy brzmiące jak rozmowy lub myśli dziesiątek osób. Tłum porwał go ze sobą w głąb stacji, wciągnął na ruchome schody, po czym poprowadził wąskimi korytarzami wyłożonymi białymi kafelkami, nie dając mu możliwości ucieczki.

Dopiero w ogromnej hali oświetlonej promieniami słonecznymi Wojtkowi udało się wyrwać z niosącego go ludzkiego potoku. Teraz miał okazję przyjrzeć się sile, która go tu doprowadziła. Rzek takich jak ta było wiele. Krzyżowały się ze sobą i łączyły, by w końcu popłynąć w różnych kierunkach mniejszymi strumieniami. Wszystko poruszało się w niesamowitym pędzie uniemożliwiającym rozróżnienie postaci, zlewającym pojedyncze sylwetki w długie, kolorowe smugi.

Korzystając z faktu, że udało mu się wreszcie zatrzymać, Wojtek ocenił miejsce, do którego trafił. Był na dolnym poziomie hali otoczonej witrynami sklepików i restauracji. Ponad nimi górowały zbudowane z czerwonej cegły fasady budynków. Na ich ścianach odznaczały się rzędy białych, drewnianych okien o rozmaitych kształtach. Wojtek nie potrafił stwierdzić, czy znajduje się po ich wewnętrznej, czy zewnętrznej stronie.

Fasady wyglądały na najstarsze elementy tej budowli i mocno kontrastowały z rozpiętą nad nimi konstrukcją ze stali i szkła. Dach nie był jednolity, lecz przybierał skomplikowane geometryczne formy. W niektórych miejscach był sklepiony krzyżowo, w innych półkoliście, a gdzieniegdzie w sposób przywodzący na myśl najzwyklejszą szklarnię.

Po lewej stronie Wojtek zauważył rząd ruchomych schodów, które zdawały się prowadzić na zewnątrz. Już miał pójść w tamtym kierunku, gdy coś drgnęło u jego stóp. Szczur. Popatrzył na chłopaka czarnymi oczkami i zapiszczał cicho. Potem puścił się biegiem w kierunku bocznej części hali. Wojtek, uważając, żeby znowu nie zostać porwanym, ruszył za stworzeniem. Nie wiedział, dlaczego to robi. Może dlatego, że była to jedyna znajomo wyglądająca w jego otoczeniu istota. A może uznał, że gryzoń dokładnie wie, co robi, bo polega na swoich instynktach.

Dotarł za nim do jednego z mniejszych tuneli, podobnego do tego, którym tu przybył. Po chwili zobaczył trzy stopnie w dół, które pokonał jednym długim krokiem. Następnie jak spod ziemi wyrosły przed nim bramki broniące dostępu do dalszej części korytarza. Szczur przebiegł dołem, a Wojtek wsparł się lewą ręką na słupku i przeskoczył nad nimi. Starając się nie stracić zwierzęcia z oczu, zbiegł po ruchomych schodach, trafiając na wyludniony peron. Kątem oka dostrzegł, że długi ogon znika w szczelinie pod niepozornymi drewnianymi drzwiami na końcu platformy. Zbliżył się powoli do tamtego miejsca, a po chwili wahania nacisnął klamkę i wszedł do środka. Wewnątrz nie znalazł żadnego włącznika światła, więc drzwi pozostawił otwarte.

Przed nim znajdowały się wąskie i strome, obite czerwoną wykładziną schody. Wszedł po nich ostrożnie, wsłuchując się w ciszę przerywaną skrzypieniem drewna pod stopami. Kiedy stanął na szczycie, zorientował się, że jest w korytarzu, od którego odchodzą wejścia do trzech innych pomieszczeń. Czuł, że musi wybrać jedno z nich. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział to miejsce, mimo to wydało mu się dziwnie znajome.

– Dom – powiedział do siebie przyciszonym głosem.

Z pomieszczenia na końcu korytarza jako jedynego sączyło się blade światło. Udał się w jego kierunku i wszedł do pokoju. Stało tam tylko duże łóżko, a na pościeli leżała naga kobieta. Nie mógł dostrzec jej twarzy, bo głowę miała odwróconą do ściany, a policzki zasłonięte były przez długie włosy. Podszedł bliżej i przyjrzał się jej idealnemu – również znajomo wyglądającemu – ciału. Drobne, ledwie widoczne piersi delikatnie unosiły się i opadały w rytm jej oddechu. Stał jak zaczarowany, chłonąc wszystkimi zmysłami ten obraz. Najpiękniejszą rzecz, jaką w życiu widział. Usiadł na skraju łóżka i dotknął ręki dziewczyny.

– Znajdę cię. Przysięgam – wyszeptał.


Droga

Подняться наверх