Читать книгу Lichwiarz - Wiktor Noczkin - Страница 4

Prolog

Оглавление

Na miejsce dotarłem równo o czasie. Jeszcze wychodząc na skrzyżowanie Kaletniczej i Starego Zaułka, gwizdnąłem cicho. Odpowiedział mi taki sam, pozornie nieistotny gwizd.

W podcieniu budynku nieopodal czekał na mnie człowiek: solidny, zwalisty, ale coś niskawy. Hm, raczej nie Obuch, ten był sporo wyższy. Dopiero przyjrzawszy się, poznałem Higa, zwanego też Krótkim. Ciemno było choć oko wykol, ale widziałem całkiem nieźle dzięki zapobiegliwie włożonemu amuletowi.

– Cześć, Krótki. A gdzie Obuch?

– Pilnuje się Obuch – odpowiedział Hig z niezadowoleniem. – Sam widzisz, Kulawy: kazał się z tobą spotkać, powiedzieć, co i jak, a w razie czego pomóc. Potem, jak ty skończysz, to i on się zjawi. Znaczy ja po niego pójdę.

– Dobra. – Wzruszyłem ramionami. – To co robimy?

Hig sapnął i zrobił jakiś taki nie do końca przekonujący gest. Czekałem. W końcu wydusił:

– Nie moja sprawa, żeby myśleć... No bo co ja? Co mi Obuch powie, to robię. Tylko że... No, nie leży mi to. Rozumiesz, zdecydował, żeby Chudego, no... w sensie, ten teges. U niego w domu, na rympał. Żeby się ludzie dowiedzieli. A ty drzwi otworzysz.

Jasne. Wszystko jasne. Ten teges. Żeby się wszyscy dowiedzieli. Drzwi otworzę. A drzwi do domu Chudego, rzecz jasna, zamówił swoimi czarami Nieśpiący. I to zamówił na fest.

No, ale dobra, załóżmy, że otworzę. A za drzwiami niby kto będzie? Ani z Nieśpiącym, ani tym bardziej z Rzeźnikiem nie miałem ochoty się spotykać. Nawet jeżeli jest akurat środek głuchej, ciemnej nocy, to Nieśpiący nie dostał swojego przezwiska przypadkiem, a i Rzeźnik może mieć przy sobie wystarczająco dobry amulet alarmowy. Aha. I jeszcze Obuch woli się pilnować i nie pchać, żebym to ja sam drzwi otworzył. Paskudnie to wygląda... Ale co robić? Przecież Obuchowi się nie odmawia.


Na głos zapytałem tylko:

– Rzeźnik...? Nieśpiący...?

– Rzeźnika akurat nie ma w mieście. Dom sobie kupił gdzieś w Hawszy, pojechał tam dzisiaj ze swoją młódką. No a Nieśpiący zachlał w trzy dupy i chrapie u siebie.

– O, co ty nie powiesz? – W ogóle podejrzane mi się wydało, że akurat obydwaj niedysponowani, ale kto wie... – No to co, idziemy?

– Ano, idziemy.

Puściłem Krótkiego przodem – kiedy sprawy nie tyczyły się magii, a zwykłej mądrości życiowej w tym cokolwiek paskudnym mieście, to Hig miał nade mną sto punktów przewagi. Do tego Chudy mieszkał w „czystej” części miasta, więc teoretycznie mogliśmy nadziać się nawet na patrol straży. Nie była to najgorsza nieprzyjemność z gatunku tych, które czyhają na zbłąkanych przechodniów nocą, ale i tak lepiej było, żeby Krótki prowadził.

Dwie ulice od celu Hig kazał mi poczekać i zniknął w ciemnościach. Po kilku minutach coś zaszeleściło, zgrzytnął kamień pod butem – Krótki wyjrzał zza rogu i machnął na mnie ręką. Podeszliśmy pod dom Chudego, Hig pokazał mi prześwit pomiędzy dwoma budynkami po drugiej stronie – dostrzegłem leżące nieruchomo ciało.

– Jeden z ludzi Chudego – szepnął mój towarzysz. – Rozumiesz, jak Rzeźnika nie ma w mieście, to Chudy niepewnie się czuje. Ochronę postawił.

We dwóch wzięliśmy pechowego ochroniarza pod ręce i odciągnęliśmy w sąsiednią bramę. Swoją drogą, jeszcze zipał. Właśnie za to Higa lubiłem, bo starał się nie zabijać bez potrzeby, co w naszych czasach i kręgach było rzadkością. Wróciłem po zostawioną pod ścianą laskę, a Hig podszedł do właściwych drzwi i zbliżył do nich ucho. Rzecz jasna, tylko zbliżył, a nie przyłożył – lepiej było nie dotykać. Kto wie jakimi zaklęciami je Nieśpiący obłożył? Starając się nie szurać i nie hałasować, dołączyłem do towarzysza.

– Niedobrze – mruknął. – Ktoś w środku nie śpi. Słyszę.

Dziwne trochę, nie śpi, ale alarmu nie podniósł? Nawet bardzo dziwne, ale słuchowi i powonieniu Krótkiego akurat ufałem. Pomyślałem chwilę, w końcu powiedziałem:

– Dobra, dalej sam spróbuję. Weź się pokręć dookoła, żeby strażnicy na nas nie wleźli. Jakby co, to zagwiżdżę, daleko nie odchodź.

– Spoko. – Hig zniknął w ciemności.

Zwinny jest, skubany, ani pół szmeru nie zrobi. Dobrze, jak się ma obie nogi sprawne...

Popatrzyłem na drzwi, w których wyraźnie wyczuwałem zaklęcia ochronne. Hig mówił, że ktoś w domu nie śpi. Hm, hm... Mój skąpy arsenalik nie dawał szczególnego wyboru, więc sięgnąłem po cienką, miedzianą rurkę. Odszukałem szczelinę pomiędzy drzwiami a futryną, wsunąłem tam spłaszczony koniec rurki i dmuchnąłem mocno. Mag, któremu podwędziłem ten czar, nazywał go Tchnieniem Erhula Starego. Musiała to być oczywiście ledwie słaba podróbka potężnych zaklęć usypiających tego – skądinąd znanego – czarownika, ale nic lepszego na podorędziu nie miałem.

Za drzwiami, dosłownie zaraz po drugiej stronie, rozległo się głośne sapanie, które po upływie pacierza przeszło płynnie w równomierne, głębokie oddechy. Powiadają, że prawdziwe czary Erhula działały błyskawicznie... No i patrzcie, co to za strażnik mógł tam być? Przecież musiał chyba pod samymi drzwiami przykucnąć i czekać, nie wydając najmniejszego nawet dźwięku. Czekać, aż otworzę drzwi! Czekać celowo, na mnie.

Posłuchałem parę chwil tego idealnie równego oddechu i przyjrzałem się drzwiom raz jeszcze, ale już uważniej. O złamaniu czarów na zamku nie było nawet co myśleć... No dobra, a zawiasy? Zawiasy też zaklęte, hm... lecz tu magia nie była szczególnie mocna, a poza tym nie miałem zamiaru tych zawiasów nawet naruszać. Bo jeśli zasuwa nie siedzi nazbyt głęboko w futrynie... Tak, była szansa!

Wyciągnąłem płaski przecinak i spróbowałem podważyć główkę jednego z hufnali, którymi przybite były okucia zawiasów. Rzecz jasna, gwoździ tkwiących w samych drzwiach nawet nie dotykałem, chociaż wyglądały na mniej solidne. Wszystko, co tyczyło się samych drzwi, było nasycone splątaną magią tak, że i przez cały dzień bym się nie wyrobił, żeby przełamać zaklęcia Nieśpiącego. A miałem, od biedy, godzinę – albo nie znam Obucha. No dobra, ale wróćmy do mocowania zawiasów w futrynie.

Po dobrych trzech pacierzach pot lał się ze mnie ciurkiem, ale większą część pracy miałem za sobą. Dałem radę nieco przytłumić magię w futrynie i nawet na próbę zacząłem wyciągać jeden gwóźdź. A drzwi sobie Chudy sprawił takie, że dajcie bogowie zdrowie! Dodatkowym problemem było to, że chciałem działać jak najciszej. W końcu hufnal wyszedł, ale do kolejnych o wiele bardziej przydałaby się czysta, brutalna siła Higa niż moja powierzchowna znajomość sztuk rzekomo tajemnych. Świsnąłem krótko, przywołując partnera – ten pojawił się jakby znikąd, tak absolutnie bezszelestnie i niespodziewanie, że aż znów mu szczerze pozazdrościłem.

Pokazałem gestem, co trzeba zrobić. Krótki tylko pokręcił głową z powątpiewaniem i pociągnął się za płatek ucha: hałasu narobimy. Ja w odpowiedzi energicznie pokazałem na drzwi i podniosłem dłoń z amuletem: dobrze będzie!

Ledwo zobaczywszy moje świecidełko na konopnym sznurku, Hig kiwnął głową z uśmiechem i podszedł do drzwi. Już nie pierwszy raz robiliśmy z Krótkim w parze, więc wiedział, do czego służy amulet. Chciałem Higowi pokazać, jak wyciągałem przecinakiem pierwszy gwóźdź, ale on tylko odsunął mnie pogardliwie i wydobył spomiędzy fałd swoich lekko przepoconych ciuchów pełnowymiarowy łom. Technikę używania amuletu już znał: okręcił go sobie na nadgarstku i bez zwłoki wziął się do roboty.

Żeby zająć się czymkolwiek chociaż w przybliżeniu pożytecznym, postanowiłem, że jeszcze trochę podmucham rurką Erhula za drzwi. Magia w artefakcie już praktycznie się wyczerpała, a ja nie miałem możliwości w tym miejscu i stanie jej doładować, więc warto było wykorzystać tę odrobinkę, jaka jeszcze pozostała.

Jakiś czas później Hig leciutko puknął mnie w ramię. Dał radę, skubaniec, wyciągnąć wszystkie gwoździe. Na wszelki wypadek wsunąłem pod drzwi koniec laski i oparłem się o nie plecami. Nie daj Gangmarze, żeby miały nam teraz z hukiem wylecieć. Hig podważył łomem obydwa zawiasy, po kawałku odczepiając je od futryny. Odbywało się to w absolutnej, idealnej ciszy – amulet działał jak ta lala. Wykorzystując moją laskę jako punkt podparcia, powolutku zaczęliśmy odciągać drzwi, wysuwając zasuwę z gniazda...

I wtedy zorientowałem się, że przegapiłem jeszcze jeden, ostatni, malutki czarek: od zamka ciągnęła się, hen, gdzieś daleko, niewidoczna niteczka. Jeśli prowadziła do amuletu alarmowego w sypialni Chudego, to... A nie, biegła gdzieś na zewnątrz. Pewnie do samego Nieśpiącego. Jeśli tamten rzeczywiście chrapie pijany, to pół biedy, ale jeśli nie, to będzie dym. Zresztą trudno powiedzieć, jak powinien zareagować taki magiczny alarm, bo w końcu zamek przecież jest nieruszony. Może i nic się nie stanie.

– No, to już... – Odsapnąłem, gdy okazało się, że wejście do domu lada chwila stanie otworem. – Dawaj, wołaj Obucha.

– E, najpierw sprawdzimy – odpowiedział Krótki.

Odsunął mnie i ostrożnie podszedł do powstałej szczeliny. Hig był ogarnięty, spokojny i ostrożny, a do tego bezgranicznie oddany Obuchowi. Doskonale go rozumiałem – bał się wzywać szefa, dopóki nie wyczyści wszystkiego, co tylko się da. Obydwaj wiedzieliśmy przecież, że w środku jest jeszcze milczący strażnik. Krótki postał przy drzwiach dłuższą chwilę, jedynie nasłuchując, potem ostrożnie zajrzał do środka.

Nie stało się nic.

Hig powoli zaczął wciskać się do wnętrza. Tak sobie pomyślałem: a co ja zrobię, biedny żuczek, jeśli on wejdzie i przepadnie? Nie wiem przecież i nie chcę wiedzieć, gdzie Obuch czeka. A co, jeśli nagle zjawi się patrol straży? Ale Hig dość szybko wyjrzał na zewnątrz, przyłożył palec do ust i przywołał mnie gestem. Zajrzałem do środka równie ostrożnie ponad jego ramieniem, co nie było wielką sztuką ze względu na wzrost złodzieja. Na podłodze, u samych stóp Krótkiego, spał pies.

Ba, żeby to był zwykły pies – ale annarwijski brytan! Oj, paskudne legendy krążyły o tych potężnych psiskach. Podobno były nadzwyczaj inteligentne, silne i wredne. Szczerze mówiąc, w jednej chwili uwierzyłem we wszystkie te opowieści: przecież to bydlę musiało wyczuć, że się dobieramy do drzwi. I co? I czekało sobie spokojnie! Pies nawet nie miał zamiaru szczekać, żeby, nie daj Gangmarze, zbudzić swego pana – miał pewność, że sam sobie z nami poradzi. Pewnie tak by się to skończyło, gdyby nie moja rurka z Tchnieniem Erhula.

Hig nachylił się nad śpiącym zwierzakiem – powoli, powolutku... Potem jeden szybki ruch – widziałem, jak naprężyły się jego plecy, mięśnie na ramionach niemalże zatrzeszczały z wysiłku – coś chrupnęło i mlasnęło, a pies zaskrobał pazurami po podłodze. Aż mnie wstrząsnęło, po plecach przebiegł dreszcz. Hig odetchnął, wypuścił psa, który miękko opadł na ziemię. No tak, Krótki jedną ręką złapał psa za mordę, żeby ten nie zaskowyczał, a drugą jednocześnie wsadził mu kindżał w ucho, ale pies, nawet umierając, nieźle się szarpnął. I tak nie mógłbym mu pomóc, bo w korytarzu przy wejściu było zbyt ciasno, a pies leżał pod samymi drzwiami.

– No, teraz można – szepnął Krótki, przeciskając się na zewnątrz. Poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu i poszedł wołać Obucha, a ja zostałem, oczekując na jego złodziejską wspaniałość i pilnując wyważonych drzwi.

Poczekałem, aż Hig odejdzie, a potem sam zanurkowałem do środka. Przyznam, że zainteresowała mnie psia obroża... Tak jest, zgadza się. Cała obroża nabita była metalowymi blaszkami i mdło połyskującymi kamieniami. No proszę, pewnie bursztyn, a może i coś lepszego. Oczywiście, całość była obłożona zaklęciami, aż dziw, że tak łatwo udało mi się ją przeciąć i ściągnąć z szyi martwego psiska.

Wytarłem zakrwawioną zdobycz o futrzasty bok, zwinąłem i schowałem na dno sakwy. Nie miałem pojęcia, czy Obuch uzna za stosowne zapłacić mi za dzisiejszą fuchę, a tym tutaj już się raczej nie przyda. Znalezione – nie kradzione.

Jak gdyby nigdy nic wyśliznąłem się na ulicę. Niezadługo przybył też Obuch w eskorcie siedmiu siepaczy. Podszedł do drzwi, wziął się pod boki i krytycznym wzrokiem ocenił rezultaty naszej akcji.

– No i co tak długo?

No tak, wszystko normalnie: szef zawsze musi być lekko niezadowolony, ale i tak głos Obucha sugerował mi coś wręcz przeciwnego. Następnie jego światłość podał mi sakiewkę, którą pokornie odebrałem. Hm, sakiewka była przyjemnie ciężka i nawet zabrzęczała jak należy.

– Nawet nie zajrzysz? – zdziwił się Obuch.

– Tobie ufam. – Aha, jeszcze czego mu się zachciewa. Żebym zaczął liczyć kasę na ulicy, przy scenie włamu? W ciemności? A zresztą, kto wie? Może się potargować?

– Dwa kelaty tam masz – wyjaśnił wielki wódz.

Nooo... Suma była sporo większa, niż zakładałem. Obuch dał mi dużo. Za dużo. Nawet więcej, niż zapłaciłby za taki włam profesjonalnemu najemnikowi. Raz jeszcze powtórzę: jakby nie miał ochoty, to mógłby mi w ogóle nie zapłacić. Więc chodziło o coś grubszego. Nic nie mówiłem i czekałem.

Milczenie przeciągało się.

– Wchodzisz ze mną – w końcu raczył oświadczyć Obuch. – Kto wie co ten fajfus Nieśpiący tam namotał. Dziś będziesz mi też potrzebny w środku. Masz odpowiednie doświadczenie. Ruszaj przodem, Kulawy!

Aha. Nie no, spoko. Do środka z nim wejść. Ten teges, rozumiecie. Na rympał, żeby się wszyscy dowiedzieli.

Ot, dureń ze mnie. Myślałem, że sprawa ograniczy się do akcji zastraszającej: psa zabić, podrzucić Chudemu pod drzwi sypialni urżnięty koński łeb albo umiarkowanie jadowitego węża do pokoju. A tutaj, okazuje się, nie doceniłem Obucha i poziomu jego wkurwienia. I mieliśmy pełnowymiarową ekspedycję karną. No tak, w końcu po to zebrał najlepszych ze swoich żołnierzy.

I teraz Chudego wykończy.

Wykończy po chamsku, pokazowo dla całego miasta. Żeby się każdy cham i prostak w całej Liwdzie dowiedział, że z Obuchem się nie zadziera. Tak więc wódz osobiście do tego domu wejdzie, a dowiedzą się o tym wszyscy.

A ja wejdę razem z nim. Żegnaj, spokojny drugi etacie cwaniaka z torbą pełną amuletów! Teraz moją słodką tajemnicę pozna całe to siedlisko żmij mieniące się Liwdą. Jutro Nieśpiący wytrzeźwieje, Rzeźnik wróci z Hawszy i miasto po prostu eksploduje. Jutro, najpóźniej pojutrze.

Powiem wam, czułem to w kościach.

Będzie dym.

Lichwiarz

Подняться наверх