Читать книгу Chata - William Paul Young - Страница 7

Przedmowa

Оглавление

Kto nie byłby sceptyczny, gdyby jakiś człowiek twierdził, że spędził cały weekend z Bogiem, w dodatku w leśnej chacie? I to była właśnie ta chata.

Znam Macka od ponad dwudziestu lat, od dnia, kiedy obaj zjawiliśmy się w domu sąsiada, żeby pomóc mu zebrać z pola siano dla jego paru krów. Od tamtej pory spędzaliśmy ze sobą czas, piliśmy kawę, a jeśli chodzi o mnie, raczej bardzo gorącą korzenną herbatę z mlekiem sojowym. Rozmowy, zawsze doprawione mnóstwem śmiechu i od czasu do czasu paroma łzami, sprawiały nam ogromną przyjemność. Szczerze mówiąc, im stawaliśmy się starsi, tym częściej gdzieś wychodziliśmy, jeśli wiecie, co mam na myśli.

Jego pełne nazwisko brzmi Mackenzie Allen Phillips, ale większość ludzi mówi na niego Allen. To rodzinna tradycja, że mężczyźni noszą takie samo pierwsze imię, ale są powszechnie znani pod drugim, przypuszczalnie dla uniknięcia ostentacji numerowania I, II, III albo dodawania przydomków Młodszy czy Starszy. Ten zwyczaj sprawdza się również w kontaktach z telemarketerami, zwłaszcza tymi, którzy dzwonią, jakby byli waszymi najlepszymi przyjaciółmi. Zatem on, jego dziadek, ojciec, a teraz najstarszy syn mają na imię Mackenzie, ale wszyscy używają swych drugich imion. Tylko jego żona Nan i bliscy przyjaciele zwracają się do niego Mack (choć słyszałem, jak zupełnie obcy ludzie wołają: „Hej, Mack, gdzie uczyłeś się jeździć?”).

Mack urodził się na Środkowym Zachodzie jako chłopiec z farmy, w irlandzko-amerykańskiej rodzinie o stwardniałych dłoniach i rygorystycznych zasadach. Jego ojciec, zbyt surowy starszy kościoła, choć na zewnątrz religijny, był ukrytym pijakiem, zwłaszcza kiedy nie nadchodziły deszcze albo kiedy pojawiały się za wcześnie, a najczęściej w obu sytuacjach. Mack nigdy o nim dużo nie mówi, ale kiedy to robi, jego twarz traci wyraz, jakby zmyła go fala przypływu, zostawiając posępne, martwe oczy. Z kilku historii, które mi opowiedział, wiem, że jego tatuś nie należał do tych alkoholików, którzy szybko zapadają w pijacki sen, tylko gwałtownym, podłym, bijącym żonę, a potem proszącym Boga o wybaczenie.

Przełom nastąpił, kiedy na spotkaniu młodych chrześcijan trzynastoletni Mackenzie niechętnie obnażył duszę przed pastorem. Przekonany o własnej winie wyznał ze łzami, że nie robił nic, by pomóc swojej mamie, kiedy wiele razy był świadkiem, jak pijany mąż bije ją do nieprzytomności. Mack nie wziął pod uwagę, że jego powiernik pracuje i działa w kościele razem z panem Phillipsem, tak że kiedy dotarł do domu, tatuś czekał na niego na ganku, a w oczy rzucała się nieobecność matki i sióstr. Później dowiedział się, że zostały wysłane do ciotki May, żeby ojciec mógł swobodnie udzielić zbuntowanemu synowi lekcji szacunku. Przez prawie dwa dni, przywiązany do dużego dębu na tyłach domu, Mack był bity pasem i wersetami z Biblii za każdym razem, kiedy tatuś budził się z zamroczenia i odstawiał butelkę.

Dwa tygodnie później, gdy Mack w końcu był w stanie chodzić, po prostu wstał i wyszedł z domu. Jednak przed odejściem wsypał trutkę na szczury do wszystkich butelek alkoholu, jakie znalazł na farmie. Następnie wykopał z ziemi przy wychodku małe blaszane pudełko ze swoimi ziemskimi skarbami: zdjęciem rodziny, na którym wszyscy mrużą oczy, jakby patrzyli w słońce (tatuś stoi na nim z boku), kartę z baseballistą Lukiem Easterem z 1950 roku, małą buteleczkę zawierającą uncję Ma Griffe (jedynych perfum, których używała jego mama), szpulkę nici i kilka igieł, mały odlewany model amerykańskiego odrzutowca F-86 i oszczędności całego życia – piętnaście dolarów i trzynaście centów. Zakradł się z powrotem do domu i wsunął liścik pod poduszkę mamy, podczas gdy ojciec chrapał po kolejnym pijaństwie. Na karteczce było napisane: „Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz”. Mack przysiągł sobie, że nie obejrzy się za siebie, i dotrzymał słowa... przez długi czas.

Trzynaście lat to za mało, żeby stać się dorosłym, ale Mack nie miał dużego wyboru, więc szybko się przystosował. Niewiele opowiadał o następnych latach. Większość z nich spędził za granicą. Pracował w różnych miejscach na całym świecie i wysyłał pieniądze dziadkom, a oni przekazywali je jego mamie. Myślę, że w którymś z tych dalekich krajów w czasie jednego ze strasznych konfliktów nosił broń, bo odkąd go znam, nienawidzi wojny z całą mroczną zawziętością. Cokolwiek wydarzyło się w czasie, gdy miał dwadzieścia parę lat, trafił w końcu do seminarium w Australii. Kiedy przyswoił swoją porcję teologii i filozofii, wrócił do Stanów, zawarł pokój z matką i siostrami i przeniósł się do Oregonu. Tam poznał Nannette A. Samuelson i się z nią ożenił.

W świecie gawędziarzy Mack jest myślicielem i działaczem. Nie odzywa się za wiele, jeśli nie spyta się go wprost, a większość ludzi szybko się uczy, żeby tego nie robić. Kiedy Mack zaczyna mówić, człowiek się zastanawia, czy nie ma do czynienia z obcym, który postrzega krajobraz ludzkich idei i doświadczeń całkiem odmiennie niż inni.

Rzecz w tym, że Mack zwykle mówi niewygodne rzeczy w świecie, gdzie większość ludzi woli raczej słyszeć to, co chce. Ci, którzy go znają, na ogół go lubią, pod warunkiem, że zachowuje swoje myśli dla siebie. A kiedy zabiera głos, nie jest tak, że przestają go lubić. Wtedy po prostu nie są z siebie zbyt zadowoleni.

Mack powiedział mi kiedyś, że w młodszych latach bez ogródek wyrażał swoje myśli, ale sam przyznał, że był to mechanizm przetrwania i sposób na ukrycie cierpienia. Często kończyło się tak, że wylewał swoje żale przed wszystkimi. Miał zwyczaj wytykania ludziom wad i upokarzania ich, podczas gdy sam zachowywał poczucie fałszywej mocy i kontroli. Niezbyt ujmujące.

Kiedy kreślę te słowa, myślę o Macku, którego zawsze znałem: całkiem zwyczajnym, z pewnością nikim wyjątkowym, chyba że dla tych, którzy są z nim naprawdę blisko. Wkrótce skończy pięćdziesiąt sześć lat i jest dość niepozornym, niskim, łysiejącym białym gościem z lekką nadwagą, takim jak wielu mężczyzn w tych stronach. Pewnie nie zwrócilibyście na niego uwagi w tłumie ani nie poczuli się nieswojo, siedząc obok niego, kiedy drzemie w metrze w czasie cotygodniowej podróży do miasta na zebranie w dziale sprzedaży. Większość pracy wykonuje w swoim małym biurze w domu przy Wildcat Road. Handluje jakimiś wyrafinowanymi produktami high-tech, których nawet nie próbuję zrozumieć, gadżetami, dzięki którym wszystko działa szybciej, jakby życie już nie biegło dostatecznie szybko.

Nie macie pojęcia, jaki bystry jest Mack, jeśli przypadkiem nie podsłuchacie jego rozmowy z ekspertem. Byłem przy tym, jak nagle język, którym mówili, przestał przypominać angielski, a ja z trudem starałem się wychwycić pojęcia pędzące jak wartka rzeka. Mack potrafi mówić inteligentnie na prawie każdy temat i choć można wyczuć, że ma silne przekonania, jest na tyle delikatny, żeby pozwalać wam zachować wasze.

Jego ulubione tematy to Bóg, stworzenie i dlaczego ludzie wierzą w to, w co wierzą. Jego oczy się rozjarzają, uśmiech unosi kąciki jego ust i nagle, jak u małego dziecka, zmęczenie znika, a on staje się człowiekiem bez wieku i ledwo jest w stanie nad sobą panować. Ale jednocześnie nie jest zbyt religijny. Wydaje się, że łączy go z religią stosunek miłości i nienawiści, a może nawet z Bogiem, który jak podejrzewa, jest posępny, daleki i wyniosły. Przez szczeliny jego rezerwy czasami wysuwają się kolce sarkazmu niczym strzałki zanurzone w truciźnie wypełniającej głęboką studnię. Choć czasami obaj pojawiamy się w niedziele w tym samym kościele (nazywamy go Pięćdziesiątym Piątym Niezależnym Zgromadzeniem Świętego Jana Chrzciciela), można zauważyć, że Mack nie czuje się tam dobrze.

Mack od trzydziestu trzech lat, przeważnie szczęśliwych, jest żonaty z Nan. Twierdzi, że ona uratowała mu życie i zapłaciła za to wysoką cenę. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu żona kocha go teraz bardziej niż kiedykolwiek. Choć mam wrażenie, że we wczesnych latach małżeństwa on bardzo ją czymś zranił. Przypuszczam, że podobnie jak większość naszych cierpień wynika z wzajemnych relacji, tak samo jest ze zdrowieniem, i wiem, że łaska rzadko ma sens dla tych, którzy patrzą z zewnątrz.

W każdym razie Mack się ożenił. Nan jest zaprawą, która spaja ich rodzinę. Podczas gdy on walczył w świecie o wielu odcieniach szarości, jej świat składa się z bieli i czerni. Zdrowy rozsądek przychodzi Nan tak łatwo, że ona nawet nie dostrzega w nim daru. Założenie rodziny nie pozwoliło jej spełnić marzeń o zostaniu lekarzem, ale jest świetną pielęgniarką i zyskała spore uznanie za pracę z pacjentami onkologicznymi w ostatnim stadium choroby. Podczas gdy relacja Macka z Bogiem jest rozległa, relację Nan cechuje głębia.

Ta dziwnie dobrana para została rodzicami pięciorga niezwykle pięknych dzieci. Mack lubi mówić, że wszystkie odziedziczyły po nim dobry wygląd, bo „Nan zachowała swój”. Dwóch z trzech chłopców już wyprowadziło się z domu. Jon, niedawno ożeniony, pracuje w dziale sprzedaży miejscowej firmy, Tyler skończył college i teraz studiuje. Josh i jedna z dwóch dziewcząt Katherine (Kate) nadal mieszkają w domu i chodzą do miejscowego dwuletniego college’u. I jest jeszcze najmłodsza Melissa albo Missy, jak lubimy ją nazywać. Ona... Cóż, na tych stronach niektórych z nich poznacie lepiej.

Ostatnie lata były, że się tak wyrażę, dość osobliwe. Mack się zmienił. Teraz jest jeszcze bardziej szczególny i wyjątkowy niż kiedyś. Przez cały czas był dość łagodną i dobrą duszą, ale od swojego pobytu w szpitalu przed trzema laty stał się... jeszcze milszy. Teraz jest jednym z tych nielicznych ludzi, którzy czują się dobrze we własnej skórze. A ja czuję się przy nim swobodnie jak przy nikim innym. Kiedy gdzieś razem wychodzimy, mam potem wrażenie, że właśnie odbyłem najlepszą rozmowę w swoim życiu, choć to ja głównie mówiłem. I z całym szacunkiem dla Boga, relacja Macka z Nim jest już nie tylko szeroka, ale również głęboka. Jednakże ta przemiana dużo go kosztowała.

Obecne dni bardzo się różnią od tamtych sprzed siedmiu lat, kiedy do jego życia wkroczył Wielki Smutek, a on ogóle przestał się odzywać. Mniej więcej w tamtym czasie nasze wspólne wyjścia urwały się na prawie dwa lata, jakby za obopólną milczącą zgodą. Widywałem Macka tylko czasami w miejscowym sklepie spożywczym albo jeszcze rzadziej w kościele i choć wymienialiśmy zwykle uprzejmy uścisk, nie rozmawialiśmy na istotne tematy. Jeszcze trudniej było mu patrzeć mi w oczy. Może nie chciał zaczynać rozmowy, która mogłaby wyrwać kolejny kawałek jego zranionego serca.

Wszystko się zmieniło po paskudnym wypadku z... Znowu zaczynam wybiegać naprzód. Dojdziemy do tego we właściwym czasie. Powiem tylko, że te kilka ostatnich lat sprawiło, że Mack odzyskał swoje życie i dźwignął brzemię Wielkiego Smutku. To, co się wydarzyło przed trzema laty, całkowicie zmieniło melodię jego życia, a ja już nie mogę się doczekać, żeby zagrać wam tę pieśń.

Choć Mack całkiem dobrze komunikuje się werbalnie, nie czuje się pewnie, jeśli chodzi o umiejętności pisarskie... a wie, że jest to moja pasja. Tak więc zapytał mnie, czy nie spisałbym tej historii... jego historii „dla dzieci i dla Nan”. Chciał, żeby opowieść pomogła mu wyrazić nie tylko głębię jego miłości do nich, ale również pomogła im zrozumieć, co się dzieje w jego wewnętrznym świecie. Znacie to miejsce: to, w którym jesteście sami... i może jeszcze Bóg, jeśli w Niego wierzycie. Oczywiście Bóg może tam być, nawet jeśli w Niego nie wierzycie. To byłoby do Niego podobne.

Za chwilę przeczytacie coś, co Mack i ja przez wiele miesięcy staraliśmy się wyrazić słowami. Całość jest trochę... cóż, nie trochę, ale bardzo fantastyczna. Nie będę przesądzał, czy niektóre fragmenty są prawdą, czy nie. Wystarczy stwierdzić, że choć niektórych rzeczy nie da się naukowo udowodnić, mimo wszystko mogą być prawdziwe. Powiem wam szczerze, że ta historia mocno na mnie wpłynęła, zaprowadziła w miejsca, w których nigdy wcześniej nie byłem i nawet nie wiedziałem o ich istnieniu. Wyznam wam, że rozpaczliwie pragnę, żeby wszystko, co opowiedział mi Mack, było prawdą. Przez większość dni jestem z nim, ale w inne – kiedy widzialny świat betonu i komputerów wydaje się jedynym realnym – tracę kontakt i mam wątpliwości.

I jeszcze kilka ostatnich uwag. Jeśli traficie na tę historię i ona się wam nie spodoba, Mack chciałby wam wtedy powiedzieć: „Przykro mi, ale ona nie została napisana dla was”. Z drugiej strony może jednak tak. To, co przeczytacie, jest wersją tamtych wydarzeń, tak jak Mack je zapamiętał. To jego opowieść, nie moja, więc w tych kilku wypadkach, kiedy się pojawiam, mówię o sobie w trzeciej osobie, z punktu widzenia Macka.

Pamięć bywa zawodna, zwłaszcza ta dotycząca wypadku, więc nie byłbym zaskoczony, gdyby wbrew naszemu wspólnemu wysiłkowi pojawiły się na tych stronach pewne błędy faktograficzne i fałszywe wspomnienia. Nie są one zamierzone. Mogę was zapewnić, że rozmowy i wydarzenia przedstawione są tak wiernie, jak zapamiętał je Mack, proszę więc, postarajcie się dać mu trochę luzu. Jak zobaczycie, nie są to sprawy, o których łatwo jest mówić.

Willie

Chata

Подняться наверх