Читать книгу Szukaj mnie - Wojciech Zawioła - Страница 4
Rozdział pierwszy
ОглавлениеOtworzył oczy. Nagle, jakby obudził go brzęk tłuczonego szkła. Zobaczył poplamiony sufit i rozbity żyrandol. Spojrzał w lewo – ściana, w prawo – stół. Na nim kilka puszek i butelek po piwie. Za stołem włączony telewizor. Skrzywił się, kiedy dostrzegł, że ton nadaje jakiś kanał muzyczny. Od dawna nie darzył sympatią takich programów.
Słońce bez trudu wpadało do pokoju przez ledwo zaciągniętą firankę.
Podniósł się i oparł na łokciach. Ból, jaki nagle poczuł w okolicy karku, powędrował wyżej i zatrzymał się na skroniach. Skrzywił się po raz drugi, od kiedy otworzył oczy. Zrzucił z siebie kołdrę, by zwlec się z łóżka. Nie zdziwił go fakt, że jest nagi – piżamy nie nosił od zawsze. Brak nocnej garderoby dawał mu poczucie wolności, które lubił.
Wstał z trudem i jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Za nic nie mógł sobie przypomnieć, co działo się minionej nocy. Nie był typem imprezowicza zapraszającym kolegów na piwo. Nie należał też do tych upijających się na umór z byle powodu. Musiała w takim razie istnieć jakaś inna, dość poważna, przyczyna tego przykrego stanu.
Głowa bolała, żołądek domagał się śniadania, nogi chętnie by się jeszcze wyciągnęły. Wszystko było nie tak.
Toaleta. Tam też znalazł butelkę po piwie. Ta jednak była do połowy pełna.
Wracając do pokoju, potknął się o buty, potem włożył bokserki i usiadł przy stole. Lustrując blat, zauważył pod jedną z butelek zdjęcie. Spojrzał i uśmiechnął się nienaturalnie.
– Weronika – wyszeptał i od razu odchrząknął, słysząc swój zmęczony głos.
Rzuciła go miesiąc wcześniej. Bez powodu. A przynajmniej o żadnym nie wspomniała. Stwierdziła, że nic już do niego nie czuje, że z pewnością nie będą razem szczęśliwi, że ich priorytety są odmienne. On miał inne zdanie na ten temat. Z jej opinią zgodził się mniej więcej po tygodniu. Powoli dochodził do tych samych wniosków. Dziwił się jedynie, że przez cały rok nie zorientował się, że podążają w różnych kierunkach. Ona była bardziej spostrzegawcza – choć swoje obserwacje potrafiła na tyle głęboko skrywać, że kiedy oznajmiła mu, co postanowiła, nie mógł uwierzyć.
To było tego wieczoru, kiedy mieli wyjść do klubu. Rzadko to robili, więc wydarzenie było szczególne. Powiedziała mu wszystko, zanim opuścili mieszkanie. Kiedy zamknęli drzwi, poszli w dwie różne strony. Jak w życiu. On tułał się później pustymi i ciemnymi ulicami. Do domu wrócił po północy i nie spał do rana. Nie wiedział, co ona robi, gdzie jest. Nie wróciła do niego, zniknęła. Jej telefon milczał jak zaklęty. Dopiero po trzech dniach jej przyjaciółka zdradziła, że Weronika jest na razie u niej i żeby się nie martwił.
Kilka razy w tamtych dniach przypominał sobie sytuację z rodzinnego miasta. Para na motocyklu zatrzymuje się na jednej z głównych ulic. Kłócą się. Ona zdejmuje kask i kładzie go na siedzeniu za jego plecami. On zdenerwowany zapala motor i rusza z impetem przed siebie. Po kilkudziesięciu metrach zrzuca kask i z premedytacją, przyśpieszając, uderza prosto w mur okalający dziewiętnastowieczny kościół. Ginie na miejscu.
Przez kilka miesięcy całe miasto mówiło o tym samobójstwie. Jedni współczuli, roniąc łzy, inni nie mogli zrozumieć jego decyzji.
Telefon.
Gdzie jest telefon? Słyszał go, ale nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie go położył. Dźwięk dzwonka dochodził z łazienki, ale wydało mu się to niemożliwe, więc szukał aparatu w pokoju. Zaglądał pod rozrzuconą odzież, pod stół, za telewizor. Nie znalazł. Tym bardziej że telefon przestał dzwonić. Zaklął głośno, ale zaraz potem roześmiał się, myśląc o tym, że niczego z ostatniego wieczoru nie pamięta. Co tu się działo, skoro wszystko mu zdołało ulecieć z głowy i nawet telefonu nie może zlokalizować?
Znowu dzwonek. Komuś zależało na połączeniu. Tym razem jednak zaufał swemu słuchowi i poszedł do łazienki. Dźwięk wydał się wyraźniejszy, choć nadal lekko przytłumiony. Podszedł do pralki. Pod stertą ubrań znalazł wreszcie swojego smartfona. Ciągle dzwonił. Spojrzał na wyświetlacz. Mama.
– Konrad? – miała głos pełen niepewności. – Konrad? Jesteś tam?
– No jestem, mamo – odpowiedział, choć nie był pewny, czy chce z nią teraz rozmawiać.
– Konrad, co się z tobą dzieje? Od dwóch tygodni nie dajesz znaku życia, nie oddzwaniasz.
– Maaaamo… – Przewrócił oczami, charakterystycznie przeciągając pierwszą sylabę. – Mam różne sprawy, nie mam głowy do telefonów.
– Wystarczy tylko dać znać, że wszystko okej.
– A dlaczego miałoby nie być okej?
W słuchawce cisza.
– Halo…? – pomyślał, że się rozłączyła.
– Ty dobrze wiesz, dlaczego miałoby nie być okej.
Wiedział, co miała na myśli. Ale wiedział też, że przejawiała tendencję do wyolbrzymiania i często była przewrażliwiona.
– Co u niej? – Wiedział też, że o to zapyta. Zrobiła to nieśmiało, jakby obawiając się odpowiedzi.
– Nie interesuje mnie to, mamo.
– Nie jesteś ciekawy?
– Nie.
Znowu cisza.
– Jak sobie radzisz? – zapytała po chwili.
– Jestem dużym chłopcem.
W tle usłyszał głos ojca. Coś podpowiadał. Nigdy z nim nie rozmawiał o życiu. Od tych spraw zawsze była matka. Wiedział jednak doskonale, co ojciec myśli i co chciałby mu powiedzieć.
– Może wpadłbyś do nas na kilka dni? Odpocząłbyś… – To pewnie była ta podpowiedź ojca.
– Nie jestem zmęczony – odparł, ale po chwili pomyślał, że zabrzmiało to nieuprzejmie. – Wpadnę kiedyś, nie martwcie się.
Usiadł na kanapie i przetarł oczy.
– U was wszystko w porządku? – zapytał z grzeczności.
– Tak.
Odłożył słuchawkę z wyrzutem sumienia, że długo z rodzicami się nie kontaktował. Tuż po rozstaniu z Weroniką dał się zaprosić kilku kobietom na tak zwaną kawę; w jednym przypadku był to nawet klub. Z żadną z nich jednak nie miał ochoty na dłuższą konwersację, wychodził dość bezczelnie, nagle i po krótkim „do widzenia”. Wszelkie późniejsze próby kontaktu ze strony owych dziewczyn zbywał. Zaczął stronić od kobiet. Po rozpaczy pierwszych dni kolejne przyniosły zniesmaczenie postawą Weroniki. Zakończenie związku bez uprzedzenia, bez przygotowania na to drugiej strony wydawało mu się żałosne. Z czasem zaczął też podejrzewać, że Weronika kogoś poznała. Nie dotarły do niego jednak żadne sygnały od wspólnych znajomych, a z upływem czasu i tak traciło to dla niego znaczenie.
Coraz częściej organizował w swoim mieszkaniu męskie mityngi z dużą ilością alkoholu. Niektórzy z gości donosili także inne używki. Konrad jednak nigdy nawet nie ich nie spróbował. Uważał, że nie jest mu to do niczego potrzebne. Nie palił też papierosów. Miał tysiące okazji, by wpaść w ten nałóg, a jednak nie skorzystał.
Rozejrzał się. Przeraziły go puste butelki i puszki. Nie mógł sobie przypomnieć, czy to pozostałości jednego wieczoru, czy raczej kilku.
Sięgnął po telefon i zadzwonił do Damiana. Powinien coś wiedzieć, w końcu to jego najlepszy kumpel.
– Nie, nie było mnie wczoraj u ciebie – odpowiedział niemal natychmiast. – Wyjątkowo nie mogłem być… naprawdę nie pamiętasz?
– Nie mogę sobie przypomnieć, nikt nie zostawił śladów – powiedział, śmiejąc się, Konrad.
– Myślę, że byli Piotrek i Staszek. Być może też Dominik się przywlókł – stara ekipa.
Żaden z nich nie odbierał telefonu.
Stał w kuchni, kiedy poczuł głód. W lodówce były tylko jogurt, piwo i masło. „Co ja jadłem?” – pomyślał, zamykając drzwi chłodziarki. Żadnego pieczywa, nawet głupiej chińskiej zupki nie znalazł.
Zerknął przez okno na sklep naprzeciwko. Otwarty mimo niedzieli. Przynajmniej tak mu się wydawało, że to niedziela. Wściekł się, że nie dość, że nie pamięta, z kim pił poprzedniego wieczoru, to jeszcze nie wie, jaki jest dzień tygodnia. Nie znosił stanu nieświadomości. Szybko włożył spodnie, pierwszą z brzegu koszulkę i wziął drobne z szafki koło lodówki. Zbiegł schodami, bo dzieciarnia znów zablokowała windę. Wolał pokonać pieszo tych kilka pięter, niż tracić czas, czekając.
Prędko przebiegł przez ulicę, mimo że nie przejeżdżał ani jeden samochód.
Kiedy wszedł do sklepu, uderzył go zapach świeżego pieczywa. Głód natychmiast się wzmógł.
Zakupy zrobił szybko, bo doskonale wiedział, czego chce. Do koszyka wrzucił też gazetę, bo miał poczucie, że nie wie, co dzieje się na świecie. Zanim dotarł do mieszkania, przerzucił kilka pierwszych stron. Nie znalazł niczego zaskakującego i ciekawego, ale ciągle się łudził, że kolejne artykuły zatrzymają go na nieco dłużej.
Wszedł do mieszkania i zatrzasnął drzwi. Rzucił gazetę na stół w kuchni, a na niej położył papierową torbę z chlebem. Zastanawiał się nad jajecznicą. Uwielbiał słabo ściętą, umiejętnie posoloną. Weronika zawsze dodawała kawałki szynki. Magda, poprzednia dziewczyna, wrzucała szczypiorek. Mama robiła jajecznicę z cebulką i pomidorami. Czy każda kobieta w jego życiu dodawała innego składnika do jajecznicy? Uśmiechnął się na samą myśl o tym. Zapach pieczywa łaskotał jego nozdrza, jakby prosząc się o ugryzienie. Posmarował pajdę białego chleba masłem i zatopił w niej zęby.
Jeszcze raz sięgnął po gazetę. Otworzył na stronach gospodarczych. Zatrzymał wzrok na notowaniach giełdowych. Nagle zdał sobie sprawę, że doskonale pamięta, w jakie spółki zainwestował. Pamiętał nawet kwoty. Było to o tyle dziwne, że tego dnia nie mógł sobie przypomnieć nawet tego, z kim spędził ostatni wieczór. A spółki pamiętał doskonale.
Pierwszy raz zainwestował siedem lat wcześniej, małą kwotę. Kiedy się przekonał, że intuicja go nie zawodzi, pożyczył pieniądze od wuja mieszkającego w Londynie i kupił kilka pakietów akcji spółek, które według niego dobrze rokowały. Stracił tylko na jednej, i to niewiele. Pozostałe akcje przyniosły mu zyski, o jakich mógłby tylko pomarzyć, pracując w jakimś kiepskim urzędzie albo tym bardziej w szkole jako nauczyciel języka polskiego. Bo był polonistą. Skończył studia z wyróżnieniem, pisząc pracę magisterską, która zachwyciła promotora. Był namawiany, a wręcz proszony o pozostanie na uczelni. Mimo że zdobył tytuł doktora i mógł zostać wykładowcą, ani chwili się nad tym nie zastanawiał. Chciał jak najszybciej pożegnać się z uniwersytetem. Nie lubił nauczycieli, z których większość stanowili nieudacznicy. Nie lubił tych murów, odrapanych ścian, głośnych korytarzy. Nie lubił nawet osławionego beztroskiego życia studenckiego. Uczestniczył w nim, ale go nie lubił.
Nie chciał być nauczycielem. Wystarczyły studenckie praktyki, by podjąć decyzję, że tylko w ostateczności zostanie częścią grona pedagogicznego. Nie wyobrażał sobie siebie nauczającego, przepytującego, użerającego się z uczniami. Obawiał się, że nie wytrzyma tego nerwowo. Wolał nie ryzykować.
Zatrudnił się w księgarni. Kiedyś marzył o takiej pracy, o dostępie do książek, o możliwości dyskutowania z czytelnikami. Chciał polecać, doradzać i… czytać bez ograniczeń. Całe szczęście, że w tym czasie już nieźle zarabiał na giełdzie. Wiele razy zastanawiał się, jak to możliwe, że on, umysł humanistyczny, tak dobrze radzi sobie z cyferkami, analizami ekonomicznymi i swoimi finansami. Kiedy miał już dość pokaźną sumę na koncie, postanowił kupić mieszkanie, wreszcie swoje, tylko dla siebie. Traf chciał, że kiedy był już bliski podjęcia decyzji, właściciel księgarni, w której pracował, pięćdziesięcioczteroletni wtedy pan Witold, przyznał się, że niedługo będzie musiał zwinąć interes.
– Panie Konradzie, księgarnia nie przynosi takich zysków, by móc to ciągnąć – powiedział tego dnia na malutkim, ciasnym zapleczu. – Ludzie nie czytają, ten sklep potrzebuje remontu… a ja już nie mam do tego zdrowia. Za tydzień rozpoczynam procedurę zamykania sklepu.
Konrad wrócił wtedy do domu i długo myślał. Następnego dnia zadzwonił w parę miejsc. Jedna z rozmów trwała ponad godzinę, inna zaledwie dwie minuty. Efekt był taki, że zanotował pięć kartek A4. Wieczorem wpisał wszystko do komputera, przyjrzał się temu jeszcze raz, podliczył wszystkie cyfry i spisał planowane działania w podpunktach.
Pan Witold nie mógł w to uwierzyć. Czytał dwa razy, zadając ciągle te same pytania. Potrzebował czasu do namysłu. Nie pojawił się w księgarni przez dwa dni, co wcześniej rzadko mu się zdarzało. Konrad siedział tam wtedy od rana do wieczora. Nielicznych klientów wypytywał, czego im w tym miejscu brakuje. Odpowiedzi zapisywał.
Wreszcie pojawił się właściciel i spojrzał Konradowi głęboko w oczy.
– Zgoda. – Konrad czekał na to słowo. Uścisnął dłoń swemu starszemu partnerowi i uśmiechnął się szczerze.
– Nie pożałuje pan – powiedział i wybiegł z księgarni.
Przez następne tygodnie Konrad niewiele spał. Pan Witold dał mu wolną rękę, więc działał. Zamknął sklep, książki wyniósł do magazynu, w którym ledwo się mieściły. Część musiał zabrać do swojego mieszkania. Remontem zajęli się koledzy ze studiów. Wbrew pozorom potrafili odnowić i pomalować ściany, zainstalować płyty kartonowo-gipsowe, złożyć nowe regały. W zamian obiecał im zakupy po nieco obniżonej cenie.
Księgarnia zmieniła się nie do poznania, choć kilka charakterystycznych elementów pozostało. Postanowił zachować małą antresolę, na którą prowadziły ładne, drewniane, pięciostopniowe schody. Nie pozbył się też biurka, za którym zwykle przesiadywał pan Witold. Udało mu się natomiast wygospodarować przestrzeń na cztery fotele nawiązujące stylem do biurka i schodów. Myślał jeszcze o stolikach, ale ostatecznie stwierdził, że jednak jest tu trochę za mało miejsca. Za to przed fotelami postawił małe podnóżki. Sam zawsze lubił w ten sposób spędzać czas: nogi na podnóżkach, książka na kolanach. Nawet w czasach studenckich obfitujących w imprezy w akademikach, znajdował wieczory, by delektować się literaturą. Nie wszyscy wiedzieli o jego upodobaniu, a ci, którzy wiedzieli, czasem mówili o nim Doktor Jekyll i Mister Hyde.
Nowa księgarnia została przyjęta bardzo ciepło. Odwiedzających pojawiało się coraz więcej, kupujących także. Ludzie przychodzili posiedzieć w fotelach i poczytać. Czasem zdarzał się ktoś, kto postanawiał przeczytać całą książkę bez dokonania zakupu. Pozostali byli nad wyraz uczciwi i kupowali, jeśli coś się im spodobało. Po kilku miesiącach Konrad zaczął serwować kawę. To był strzał w dziesiątkę.
Wszystkie zmiany sfinansował z własnych oszczędności. Zawiązał z panem Witoldem spółkę, zostali współwłaścicielami, z czego obydwaj byli bardzo zadowoleni. Konrad miał jednak coraz więcej do powiedzenia. Rozkręcał interes w bardzo szybkim tempie. Pojawiły się zyski, a także pomysł na drugą księgarnię w innej dzielnicy. Udało się. Powstała niemal identyczna, z tym samym klimatem, z fotelami i podnóżkami oraz z kawą. Tym razem jednak za kawową część biznesu odpowiadał producent jednej z marek. To był świetny interes, bo Konrad nie musiał inwestować w sprzęt, a w umowie zapewnił sobie zyski.
Pan Witold promieniał. Kilka miesięcy wcześniej chciał to przecież rzucić, a teraz księgarnia prosperowała świetnie, choć prawie nie musiał się nią zajmować. Zaufał Konradowi w stu procentach, bo wcześniej jako pracownik nigdy go nie zawiódł. Któregoś dnia zostali po zamknięciu sklepu i w małym gabineciku na zapleczu otworzyli butelkę whisky. Rozmawiali o nowych pozycjach na liście zakupów, kiedy pan Witold zadał niespodziewane pytanie:
– Chcesz to wszystko przejąć?
Konrad był tak zaskoczony, że zatrzymał szklaneczkę w połowie drogi do ust.
– Nie chcę, jest dobrze tak, jak jest.
Stuknęli się szklaneczkami.
– Ja przecież niewiele ci pomagam – ciągnął pan Witold.
– Ale stworzył pan możliwości, dał wolną rękę, potrafię to docenić.
Pan Witold wbił wzrok w podłogę.
– Wiesz… Córka wyjechała do Stanów, syn pracuje w Gdańsku i dobrze sobie radzi, nie mam komu przekazać tej księgarni.
– Jeśli pan będzie miał tego wszystkiego dosyć, kupię pańską część – powiedział Konrad po chwili namysłu.
I tak się wtedy umówili. Niedługo później Konrad zrealizował kolejny pomysł, tym razem nie swój. Znajomy prowadzący muzyczny sklep z klimatem zaproponował mu zajęcie pewnej części lokalu na księgarenkę lub małą czytelnię książek. Na tym jednak nie dało się zarobić. Konrad uznał to jednak za dobrą reklamę swoich księgarń.
Część zysków lokował w bankach. Większość funduszy wykorzystał jednak do gry na giełdzie. Intuicję ciągle miał dobrą. Nie dość, że kupował akcje, które niedługo potem szły w górę, to jeszcze sprzedawał je w idealnym momencie.
Po kilku latach żył już na takim poziomie, o jakim wielu jego rówieśników mogło tylko marzyć. Podróżował, zwiedził niemal całą Europę, wyjechał na miesiąc do Chin.
Zarobione na giełdzie pieniądze pozwoliły mu także kupić samochód. Pajero spełniało jego oczekiwania. Nigdy wcześniej nie miał auta tylko dla siebie, pożyczał volkswagena od ojca. Nie lubił tego samochodu, nie był stworzony dla niego.
W końcu nadszedł też ów moment, który zapowiadał pan Witold. Choroba, na jaką zapadł, uniemożliwiała mu zajmowanie się interesem nawet w takim stopniu jak do tej pory. Szybko doszli do porozumienia. Konrad kupił jego udziały, a jednocześnie zobowiązał się do comiesięcznych dywidend z zysków. Pan Witold protestował przeciwko takiemu rozwiązaniu, uważając, że jest zbyt hojne. Ale Konrad twierdził, że zasługuje na to jako założyciel księgarni.
Po kilku latach od zakończenia studiów Konrad stał się zatem właścicielem dwóch księgarń w stolicy i czytelni w sklepie muzycznym. Jeździł terenowym mitsubishi i wynajmował mieszkanie przy Marszałkowskiej.
Rzucił gazetę w kąt. Wszystko było tak, jak zakładał. Wiedział, ceny których akcji spadną, a których pójdą w górę, wyczuwał to instynktownie. Po inwestycjach, jakich dokonał w ostatnich latach w księgarnie, miał ulokowane w akcjach kilkadziesiąt tysięcy. Perspektywa była jednak jeszcze lepsza. Zysk według jego przewidywań był pewny i dość szybki. Nie chciał się tym jednak zajmować w tej chwili.
Posmarował masłem drugą pajdę świeżego chleba. Na to położył plastry swojego ulubionego żółtego sera. Zrezygnował z jajecznicy. Zagotował mleko i przelał je do kubka. Usiadł przy małym stole w kuchni. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł takie śniadanie. Zwykle robił jakieś kanapki z wędliną albo jajecznicę. Weronika z kolei lubowała się w śniadaniowych eksperymentach. Nie zawsze wychodziło im to na dobre, ale na brak urozmaicenia nie mógł narzekać. Czasem jedli też w łóżku. W tym samym, w którym od dnia zerwania nie spał ani razu. Wolał kanapę w dużym pokoju. Nie dlatego, że nie mógł znieść pustego łóżka, tylko dlatego, że po rozstaniu przywykł zasypiać, oglądając telewizję. Często go irytowała, ale z reguły usypiała.
Telefon.
– Obudziłeś się? – zapytał Dominik.
– A miałem się nie obudzić?
– Wszystko w porządku? – zadał kolejne pytanie.
– Tak, w porządku.
Cisza.
– Wiesz, dziwny wczoraj byłeś – powiedział Dominik.
– W jakim sensie dziwny?
– Było niby tak jak zawsze, daliśmy czadu… ale w pewnym momencie… – zawiesił głos. – Nie pamiętasz?
Konrad się zniecierpliwił i jednocześnie zaniepokoił.
– No właśnie jakoś nie do końca chyba potrafię odtworzyć ten wieczór – odparł.
– W pewnym momencie zacząłeś powtarzać, że musisz to zakończyć. Powiedziałeś to kilka razy. Na początku stwierdziliśmy, że to jakiś pijacki żart, ale mówiłeś to dość poważnie. Na szczęście potem słowo koniec zastąpiłeś zmianą.
– Zmianą? – zdziwił się Konrad. – Jaką zmianą?
– Wszelkie próby poszerzenia wiedzy na ten temat okazały się bezsensowne. Straciliśmy z tobą kontakt. Nie byłeś pijany, wypiłeś znacznie mniej od nas, ale przebywałeś jakby w innym świecie. W końcu zasnąłeś na kanapie.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się coś takiego. Najwyraźniej dotarł do jakiejś ściany, być może nastąpiło swego rodzaju przesilenie. Wprawdzie mężczyźni w ramach żartu opowiadają sobie po imprezach, czegóż to inni nie robili, ale koledzy Konrada nie mieli tego w zwyczaju.
Wrócił do śniadania. Jadł w zupełnej ciszy. Nawet przez otwarte okno nie docierał żaden dźwięk. Nie zdziwiło go to jednak, w tej okolicy czasami bywało niezwykle cicho, co stanowiło niewątpliwą zaletę tego miejsca.
Po śniadaniu poszedł do pokoju. Wrzucanie pustych puszek i butelek do worka zajęło mu kilka minut. Sprzątnął też plastikowe opakowania po rozmaitych przysmakach. Poza tym w mieszkaniu było raczej czysto, nigdy nie był ani brudasem, ani bałaganiarzem, choć do pedanta było mu daleko. Nigdy nie rzucał na podłogę brudnych skarpetek, nie rozsiewał ubrań po domu. Nie ścierał zbyt często kurzu, nie zmywał podłóg, nie dbał o to, by w mieszkaniu było sterylnie, ale bałagan był mu obcy.
Kiedy już zniknęły wszystkie butelki, zadzwonił do księgarni. Zatrudniona przed miesiącem dziewczyna złożyła raport i po raz kolejny poinformowała, jaka jest szczęśliwa, że może tam pracować. Irytowała go tym. Obiecywał sobie już kilka razy, że jej o tym powie, że zabroni jej okazywania wdzięczności. Polecił mu ją pan Witold, mówił, że ma podobny sposób prowadzenia rozmów z klientami co Konrad. Zastanawiał się, czy to w ogóle możliwe, ale kiedy obserwował ją w trakcie pracy, stwierdził, że coś w tym jest. Kasia na co dzień była przesłodzona, ale w pracy zachowywała profesjonalizm, potrafiła sprzedać każdą książkę. Jej rekomendacje były często ciekawsze niż same dzieła.
W drugiej księgarni Konrad zatrudnił znajomego polonistę, nauczyciela z pobliskiej podstawówki. Jerzy miał już dosyć oświaty i przyjął ofertę z pocałowaniem ręki. Konrad szukał ludzi, którzy swoją pasją potrafią przyciągać klientów, i to się udało. Sam już nie dawał rady zajmować się sprzedażą i wszystkimi pozostałymi sprawami związanymi z działalnością księgarń.
Usiadł na kanapie. Przeciągnął się, ziewając głośno. Dopiero teraz zauważył, że na podłodze w kącie leżał laptop. Podniósł go i położył na stole. Podnosząc ekran, zauważył, że komputer był w fazie czuwania…
Włączył internet. Na ekranie pojawiło się pytanie: „Przywrócić ostatnią sesję?”. Potwierdził. Otworzyło się kilka okien. Tych co zwykle. Portal informacyjny, wiadomości literackie, najnowsze wieści z giełdy. Ostatnie okno jednak trochę go zaskoczyło. Było to ogłoszenie o sprzedaży mieszkania. Pamiętał jak przez mgłę, że oglądał tę stronę. Zdjęcia wnętrza też zachowały się w jego pamięci. Przestronne, wysokie pomieszczenia, ogromne okno balkonowe. Była to stara kamienica na Mokotowie. Na dole ogłoszenia zamieszczono numer telefonu. Przypomniał sobie, że dzwonił pod ten numer i rozmawiał z agentką nieruchomości.
To była owa zmiana, o której mówił! Teraz na to wpadł. Lokum, w którym obecnie mieszkał, miał już od dawna dosyć. Było małe, niewygodne, nielogicznie zaprojektowane, a do tego nie należało do niego. Chciał to zmienić, więc zaczął przeglądać oferty nieruchomości. Znalazł tę kamienicę i umówił się z agentką na najbliższą środę. Okazało się, że nawet wpisał to spotkanie do kalendarza.
Sprawdził pocztę. Nieprzeczytane wiadomości w prywatnej skrzynce czekały na lekturę od sześciu dni. Firmowe konto było sprawdzane na bieżąco, znalazł tylko kilkanaście mejli, wśród których kilka dotyczyło ofert książkowych. Jedna wiadomość była potwierdzeniem spotkania z agentką nieruchomości.
Ożywił się na myśl o ewentualnej zmianie mieszkania. Poczuł się, jakby nagle dostał pozytywnego kopa. Aż uśmiechnął się do siebie, patrząc w lustro. Tak, to na pewno o tę zmianę chodziło. Nie miał już wątpliwości, zwłaszcza po tym, jak zauważył wpływ tej myśli na swoje samopoczucie.
Wziął prysznic, ale z golenia zrezygnował. Nie lubił uczucia pieczenia tuż po, dlatego najczęściej golił się wieczorem, by te najgorsze chwile przespać. Poza tym zwykle słyszał, że lepiej wygląda z zarostem. A czasem zależało mu, by dobrze wyglądać.
Skontrolował ubranie: dżinsy, bluza z długim rękawem, marynarka. Zerknął jeszcze raz do komputera i głośno przeczytał adres kamienicy, by go łatwiej zapamiętać. Postanowił, że w drodze do księgarni obejrzy tę okolicę. Otworzył okno w kuchni, zabrał kluczyki i wyszedł.
Po piętnastu minutach był na miejscu. Zaskoczył go ogrom zieleni otaczający „jego” kamienicę. Nie wysiadł z samochodu. Przyjrzał się tylko wejściu do budynku i nie zrobiło na nim dobrego wrażenia. Gotów był jednak przymknąć oko na to rozczarowanie, jeśli samo mieszkanie mu zaimponuje. Mógł je jednak zobaczyć dopiero w środę, czyli za dwa dni.