Читать книгу Ja, Ibra - Zlatan Ibrahimović - Страница 6

1

Оглавление

Pep Guardiola – trener Barcelony, ten ubierający się w szare garnitury, o zamyślonym wyrazie twarzy – podszedł do mnie i sprawiał wrażenie zakłopotanego. To było zanim zaczęliśmy wojnę. Wtedy uważałem, że on jest okej, może nie taki jak Mourinho czy Capello, ale jest porządnym człowiekiem. Była jesień 2009 roku, a ja spełniałem swoje marzenie. Grałem w najlepszej drużynie świata i kilka miesięcy wcześniej zostałem powitany przez 70 tysięcy kibiców na Camp Nou. Byłem wniebowzięty. No dobrze, może nie do końca: gazety pisały, że jestem niezłym dupkiem, że jestem bad boy itd. Krótko mówiąc, trudny ze mnie typek. Tak czy inaczej byłem tam. Moja żona Helena i dzieci czuli się dobrze . Mieliśmy piękny dom w Esplugues de Llobregat, a ja byłem zadowolony. Co mogło pójść nie tak?

– Posłuchaj – powiedział Guardiola. – Tu, w Barcelonie, twardo stąpamy po ziemi.

– Świetnie – odparłem. – Dobrze!

– Dlatego tutaj na treningi nie przyjeżdżamy Ferrari albo Porsche.

Przytaknąłem, zostawiając z boku jakiekolwiek aroganckie zachowanie w stylu: co się wtrącasz do moich samochodów? Tak naprawdę pomyślałem sobie: „Czego on chce? Jakiego rodzaju wiadomość mi wysyła?”.

Uwierzcie mi. Nie muszę się afiszować, prowadząc jakieś kosmiczne auto i parkując na chodniku. To nie tak. Ja jednak uwielbiam samochody! Są moją pasją. Wyczułem, że za tymi słowami kryje się coś innego. Coś w rodzaju: nie wyobrażaj sobie, że jesteś nie wiadomo kim.

Wtedy zrozumiałem, że Barcelona jest trochę jak szkoła, jak kolegium. Piłkarze byli fantastyczni, wszystko robiono z myślą o nich, a poza tym był tam też Maxwell, mój stary kompan z Ajaksu i Interu. Jednak żaden z chłopaków nie zachowywał się jak supergwiazda i to było dziwne. Messi, Xavi, Iniesta i cała ta szajka wyglądali jak uczniacy. Najlepsi piłkarze świata stali tam, żeby się kłaniać, a ja w ogóle tego nie rozumiałem. To było śmieszne. Jeśli we Włoszech trener mówi „skacz”, mistrzowie pytają się: „Że co? Dlaczego?” Tutaj skakali wszyscy, na najmniejsze skinienie, jakby byli tresowanymi psami. Ja się w ogóle w tym nie odnajdowałem. Ale pomyślałem: „Musi ci się to spodobać! Nie potwierdzaj ich uprzedzeń!”. Dlatego zacząłem się dostosowywać. Stałem się potulny jak baranek. To było wariactwo. Mino Raiola, mój agent i przyjaciel, mówił mi: „Co się, do diabła, z tobą dzieje, Zlatan? Nie poznaję cię”.

Nawet ja sam siebie nie poznawałem. Byłem coraz bardziej przygnębiony, a musicie wiedzieć, że pod koniec gry w Malmö miałem swoją filozofię, zakładającą, by trzymać się własnego stylu. Nie przejmuję się tym, co ludzie sobie myślą i nie czuję się swobodnie pośród tych wszystkich grzecznych typków. Mnie podobają się chłopcy, którzy przejeżdżają na czerwonym świetle. Rozumiecie, co mam na myśli? Jednak teraz, cholera, nie mogłem mówić tego, co chciałem. Mówiłem to, co uważałem, że powinienem powiedzieć. To było absolutnie niedorzeczne.

Jeździłem klubowym Audi i beznamiętnie przytakiwałem, tak jak wtedy, kiedy chodziłem do szkoły albo raczej jak powinienem robić, kiedy chodziłem do szkoły. Już nawet nie wkurzałem się na kolegów z drużyny. Stałem się nudny. Zlatan nie był już Zlatanem, a nie zdarzyło mi się to od czasów, gdy moja noga postała w Borgarskolan i, widząc dziewczyny w bluzach Ralpha Laurena, byłem prawie cały mokry, kiedy miałem zaprosić jedną z nich na randkę.

A jednak sezon rozpocząłem znakomicie. Strzelałem gola za golem. Wygraliśmy Superpuchar Europy. Ja brylowałem, dominowałem. Jednak mimo wszystko byłem inny. Coś się wydarzyło. Nic poważnego, jeszcze nie teraz, ale w każdym razie… Miałem zaklejone usta, a to u mnie niebezpieczne. Więcej: bardzo niebezpieczne. Możecie mi wierzyć: muszę być wściekły, żeby grać dobrze. Muszę krzyczeć i robić dym. Natomiast teraz wszystko trzymałem w środku. Może powinienem zrobić coś z ciśnieniem, które we mnie narastało? Nie wiem.

Mój transfer był drugim najdroższym w historii, a gazety pisały, że jestem trudnym i problematycznym dzieckiem. W sumie bzdury, ale być może ja czułem ciężar tego wszystkiego. „Tu, w Barcelonie, nie afiszujemy się”. Chyba chciałem pokazać, że nawet ja nie będę. Najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem!

Na boisku byłem jeszcze silny, ale już się nie cieszyłem. Rozważałem nawet porzucenie futbolu. Nie żebym myślał o zerwaniu kontraktu, jestem profesjonalistą, ale straciłem zamiłowanie. Później nadeszła bożonarodzeniowa przerwa. Wyrwaliśmy się do Åre1, wypożyczyłem skuter śnieżny. Gdy tylko życie się zatrzymuje, ja mam ochotę działać. Zawsze jeżdżę jak wariat. Pędziłem 325 km/h moim Porsche Turbo, uciekając gliniarzom. Robiłem tak szalone rzeczy, że nawet nie chcę o nich myśleć. A w tamtych wolnych dniach, tam w górach, na skuterze, złapałem odmrożenia i świetnie się bawiłem.

Wreszcie trochę adrenaliny! Wreszcie stary Zlatan! I nawet pomyślałem: dlaczego nadal muszę w tym tkwić? Pieniędzy mi nie brakuje. Nie muszę tak się męczyć przez tego imbecyla – trenera. Mogę się za to dobrze bawić i zajmować moją rodziną.

To był piękny czas, ale nie trwał długo. Kiedy wróciliśmy do Hiszpanii, nastąpiła katastrofa. Może nie od razu, zbliżała się krok po kroku, ale już wisiała w powietrzu...

Była absurdalna burza śnieżna. Tak jakby Hiszpanie nigdy przedtem nie widzieli śniegu. Obok nas, na wzgórzu, samochody stały dosłownie wszędzie, a Mino, ten tłusty idiota – ten cudowny tłusty idiota, muszę dodać, żeby przypadkiem nie zrozumiano źle, co myślę o moim agencie – umierał z zimna w swoich letnich butach i cienkiej kurtce, i przekonał mnie, bym wziął Audi. Istniało ryzyko, że coś się spieprzy. No i na zjeździe straciliśmy kontrolę, uderzyliśmy w betonowy mur i kompletnie zniszczyliśmy prawą oś samochodu.

Wielu piłkarzy z zespołu miało wypadki w taką pogodę, ale żaden nie był tak spektakularny, jak mój. Wygrałem także w tej konkurencji, było mnóstwo śmiechu. Istotnie, czasami byłem nawet sobą, nie byłem już tak bardzo przybity. Jednak później zaczął gadać Messi. Lionel Messi jest silny. Niesamowity piłkarz. Nie znam go zbyt dobrze, jesteśmy kompletnie różni. Przyszedł do Barcelony w wieku 13 lat. Dorastał w tej kulturze i nie ma żadnego problemu z całym tym gównianym kolegium. W drużynie gra kręci się wokół niego w zupełnie naturalny sposób. On jest wielki, ale teraz przyszedłem ja i strzelam więcej od niego. Poszedł więc do Guardioli i powiedział: „Nie chcę dłużej grać na prawym skrzydle. Chcę grać na środku”.

Na środku grałem już ja, ale Guardiola miał to gdzieś i zmienił system. Z 4–3–3 przeszedł na 4–5–1 ze mną jako wysuniętym napastnikiem i Messim ustawionym zaraz za mną. Wszystkie piłki posyłano do Messiego, a ja nie mogłem już grać swojego. Na boisku muszę być wolny jak ptak. Należę do tych, którzy chcą robić różnicę na wszystkich poziomach, ale Guardiola zdecydował się mnie poświęcić. Taka jest prawda. Zamknął mnie tam na górze. Okej, mogę nawet zrozumieć jego sytuację. Messi to gwiazda, złoty chłopiec, Guardiola był zobligowany do słuchania go. Ale bez przesady! Strzelałem gola za golem, grałem fantastycznie. On nie może dostosowywać całej drużyny do tylko jednego zawodnika. Chciałem powiedzieć: po kiego diabła mnie sprowadzaliście, co? Nikt nie płaci takich pieniędzy, żeby zahamować mój rozwój jako piłkarza.

Guardiola powinien myśleć o nas obu, więc oczywiste, że w tej sytuacji atmosfera stała się nerwowa. Byłem największą inwestycją, jakiej kiedykolwiek dokonano w tym klubie, a nie czułem się swobodnie w nowym schemacie. Jednak ktoś, za kogo zapłacono tyle pieniędzy nie powinien znosić niewygód. Txiki Beguiristain, dyrektor sportowy, nalegał, żebym porozmawiał z trenerem: „Wyjaśnij z nim tę sprawę!”.

Nie miałem ochoty, bo jestem piłkarzem, który akceptuje sytuację, no ale dobrze, okej, zrobiłem to. Jeden z moich przyjaciół powiedział mi: „Zlatan, to tak jakby Barςa kupiła Ferrari i jeździła nim jak Cinquecento”. Pomyślałem, że to jest dobra argumentacja.

Guardiola przekształcił mnie w piłkarza bardziej „normalnego” i gorszego. Straciła na tym cała drużyna. Poszedłem z nim porozmawiać. Działo się to na boisku, podczas treningu, a ja przysiągłem sobie jedno: nie mogę z nim walczyć. Powiedziałem mu to:

– Nie chcę się kłócić. Nie szukam wojny. Chcę jedynie porozmawiać.

On przytaknął. Sprawiał jednak wrażenie, jakby trochę się obawiał, dlatego powtórzyłem:

– Jeśli myślisz, że będę urządzał sceny, pójdę sobie natychmiast. Chcę tylko pomówić.

– W porządku! Lubię rozmawiać z piłkarzami.

– Posłuchaj – ciągnąłem dalej – nie wykorzystujecie moich umiejętności. Jeśli chcieliście mieć zawodnika, który tylko finalizuje akcje, powinniście kupić Inzaghiego albo kogoś innego. Ja potrzebuję przestrzeni, muszę być wolny. Nie mogę jedynie biegać w górę i w dół przez cały czas. Ważę 98 kilogramów. Nie mam tego rodzaju budowy ciała.

On rozmyślał. Boże, rozmyślał zawsze...

– Uważam, że sobie poradzisz.

– Nie, teraz będzie lepiej, jeśli posadzisz mnie na ławce. Z całym szacunkiem, rozumiem cię, ale poświęcasz mnie dla innych piłkarzy. To nie jest w porządku. Tak jakbyś kupił Ferrari i jeździł nim jak Cinquecento.

Zastanawiał się jeszcze chwilę.

– Okej, może popełniłem błąd. To mój problem. Muszę go rozwiązać.

Byłem zadowolony. Powinien załatwić tę sprawę. Spacerowałem trochę lżejszym krokiem, lecz później nasze stosunki zdecydowanie się ochłodziły: jego oczy prawie mnie nie dostrzegały. Nie jestem typem człowieka, który rozmyśla nad czymś takim, w żadnym wypadku. A poza tym moja nowa pozycja na boisku była znakomita. Strzelałem kolejne gole, choć nie tak piękne jak tamte, które zdobywałem we Włoszech. Byłem zbyt osamotniony na środku. Nie byłem już tym samym „Ibrakadabrą”, ale jednak…

W marcu graliśmy w Champions League z Arsenalem na Emirates Stadium. Panowała tam gorąca atmosfera. Pierwsze dwadzieścia minut drugiej połowy było absolutnie niesamowite, strzeliłem dla nas oba gole i pomyślałem: „Odpierdol się, Guardiola! Gram swoje i już!”. Później jednak zostałem zmieniony i wtedy Arsenal zaczął odrabiać straty, doprowadzając do remisu. Katastrofa…

W dodatku doznałem urazu łydki. Normalnie trenerzy przejmują się podobnymi rzeczami. Taki kontuzjowany Zlatan to poważna sprawa dla każdej drużyny. Jednak Guardiola był niewzruszony. Nie wypowiedział nawet jednej sylaby. Nie mogłem grać przez trzy tygodnie i ani razu nie przyszedł, żeby zapytać: „Jak się czujesz, Zlatan? Myślałem, że będziesz mógł zagrać w najbliższym meczu”. Nie mówił nawet dzień dobry. Nie odzywał się. Unikał mojego spojrzenia. Jeśli wchodziłem do jakiegoś pomieszczenia, on z niego wychodził. Zastanawiałem się, o co chodzi. „Może coś mu zrobiłem? Chodzi o włosy? A może dziwnie mówię?”. Zaczynała boleć mnie głowa. Nie mogłem spać.

Stale o tym wszystkim myślałem. Nie, żebym potrzebował miłości Guardioli. Proszę bardzo, niech mnie nienawidzi z całego serca. Nienawiść i odwet mnie pobudzają. Jednak teraz nie mogłem się na niczym skupić i zacząłem o tym rozmawiać z kolegami. Żaden nic nie rozumiał. Zapytałem Thierry’ego Henry’ego, który teraz siedział na ławce. Thierry Henry, najlepszy strzelec w historii reprezentacji Francji. Jest wielki. Cały czas był niesamowity.

– Guardiola nawet się ze mną nie wita. Nie patrzy mi w oczy. Co mogło się wydarzyć?

– Nie mam pojęcia – odpowiedział.

Od tamtej chwili zaczęliśmy żartować: „Hej Zlatan, dostałeś dziś jakieś spojrzenie?”. „Nieee, ale widziałem jego plecy!”. „Gratulacje, jest postęp!”. Tego rodzaju wygłupy, które trochę pomagały.

Cała ta sprawa zaczęła mnie w końcu naprawdę irytować. Każdego dnia, każdej godziny pytałem siebie: „Ale co ja zrobiłem? Co złego?”. Nie znajdowałem żadnej odpowiedzi.

A może ten chłód w jakiejś mierze zawdzięczałem swemu wywodowi odnośnie mojej pozycji? Innego wyjaśnienia nie było. W takim razie byłoby to jednak absolutnie szalone. Prowadził ze mną psychologiczną wojnę z powodu naszej pogawędki na temat pozycji na boisku?!

Szukałem konfrontacji, spotkania i skrzyżowania z nim spojrzenia. Wyślizgiwał się. Wydawało się, że jest przestraszony. Tak, zgoda, powinienem ustalić spotkanie i zapytać go wprost: „Co to za historia?”. Po moim trupie. Miałem już dość czołgania się u jego stóp.

To był jego problem, ale nie wiedziałem, czego dotyczy. Do tej pory tego nie wiem, a może jednak tak… Myślę, że ten typ nie znosi silnych osobowości. On woli stać na czele uczniaków, wręcz ucieka od swoich problemów. Nie chce stanąć z nimi twarzą w twarz, a to tylko pogarsza sprawę.

I sprawa rzeczywiście się pogorszyła.

Pojawiła się chmura pyłu znad islandzkiego wulkanu. Wszystkie loty w Europie zostały odwołane, a my mieliśmy zagrać z Interem na San Siro. Do Mediolanu wyruszyliśmy autokarem. Jakiś orzeł z Barcelony stwierdził, że to dobry pomysł. Ja byłem wtedy już zupełnie zdrowy, ale podróż okazała się prawdziwą katastrofą. Jechaliśmy szesnaście godzin i na miejsce dotarliśmy wykończeni. Do tamtego momentu był to najważniejszy mecz sezonu, półfinał Champions League, a ja byłem przygotowany na gwizdy, które mogłem usłyszeć na moim starym stadionie. Nie był to jednak dla mnie żaden problem, przeciwnie: takie rzeczy jeszcze bardziej mnie motywują. Jednak co do reszty, sytuacja wyglądała okropnie i uważam, że Guardiola cierpiał na kompleks niższości w konfrontacji z Mourinho.

José Mourinho jest gwiazdą. Wygrał już Ligę Mistrzów z FC Porto, był moim trenerem w Interze. Jest wielki. Kiedy po raz pierwszy spotkał Helenę, przysunął się do niej i szepnął jej na ucho: „Helena, ty masz do wypełnienia tylko jedną misję, jeśli chodzi o Zlatana. Daj mu jeść, pozwól mu spać i spraw, żeby był szczęśliwy!”. Ten facet mówi to, co chce. Podoba mi się. Jest królem, dowódcą armii, ale wszystkimi się interesuje, troszczy się. Kiedy grałem w Interze, zawsze pytał, jak się czuję. Jest przeciwieństwem Guardioli. Jeśli Mourinho rozświetla jakieś pomieszczenie, Guardiola jest tym, który spuszcza zasłony. A teraz łatwo było się domyślić, że Guardiola szukał z nim konfrontacji. „Nie gramy przeciwko Mourinho, tylko przeciwko Interowi”, mówił nam, a później zaatakował tą swoją filozoficzną przemową.

Prawie jej nie słuchałem. Dlaczego niby miałbym to robić? To były te same bzdury w oparciu o krew, pot i łzy. Nigdy nie słyszałem trenera mówiącego w taki sposób! Bezsensowne bzdury! Jednak teraz wreszcie do mnie podszedł. Na treningu na San Siro, gdy publiczność uważnie mi się przyglądała, krzyczał coś w rodzaju: „Ibra wrócił!”.

– Czujesz się na siłach, żeby zagrać od początku? – zapytał mnie Guardiola.

– Bezwzględnie tak – odpowiedziałem. – Jestem skoncentrowany.

– Ale czy czujesz się gotowy?

– Tak. Wszystko w porządku.

– Ale jesteś pewien, że jesteś gotowy?

Cały czas powtarzał te same słowa, a ja wyczuwałem złe wibracje.

– Posłuchaj, mamy za sobą podróż, o której trzeba zapomnieć, ale ja jestem w formie. Po kontuzji nie ma ani śladu. Dam z siebie wszystko.

Guardiola się wahał. Coś mi tu śmierdziało i natychmiast zadzwoniłem do Mino Raioli. Ciągle do niego telefonuję. Szwedzcy dziennikarze twierdzą, że on ma zły wpływ na mój wizerunek. Mam powiedzieć, co myślę? Mino jest geniuszem. Zapytałem go więc: „Co ten człowiek ma w głowie?”.

Żaden z nas tego nie rozumiał. Wyszedłem jednak na boisko od początku i prowadziliśmy 1:0. Później rywale zaczęli się rozkręcać i wszystko się zmieniło. Zszedłem w 60. minucie i ostatecznie przegraliśmy 1:3. Byłem wściekły.

Na początku kariery, kiedy byłem w Ajaksie, zdarzało mi się przeżywać daną porażkę tygodniami. Teraz mam Helenę i dzieci, oni pomagają mi zapominać i iść dalej, a zatem od razu skoncentrowałem się na rewanżowym meczu na Camp Nou.

Tamtego dnia atmosfera była przerażająca. Wszyscy pałali nienawiścią do Mourinho. Dziennikarze wypisywali mnóstwo głupot na temat tego, że on i arbiter poprzedniego spotkania są przyjaciółmi i nawet poszli razem do restauracji, że przegraliśmy właśnie z tego powodu: to wszystko było przesadą. Nawet ściany sprawiały wrażenie, że nam kibicują, a my musieliśmy wysoko zwyciężyć, nie tracąc gola, żeby nie odpaść z rozgrywek.

Ale potem… Nawet nie chcę o tym myśleć. Chociaż nie, chcę, bo od tamtej chwili stałem się silniejszym mężczyzną. Wygraliśmy 1:0, ale to nie wystarczyło. Zostaliśmy wyeliminowani z Champions League. Guardiola zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, jakby wszystko to było moją winą, a ja pomyślałem: „Jesteśmy na ostatnim odcinku drogi. To koniec”.

Po tamtym meczu miałem wrażenie, że nie jestem już mile widziany w klubie i źle się czułem, kiedy siadałem za kierownicą ich Audi. W szatni czułem się jak kawałek gówna, a Guardiola patrzył na mnie wrogo, jakbym tylko przeszkadzał, był kimś obcym.

To było jak mur z betonu. Nie dostawałem od niego żadnego znaku życia i z każdą minutą, która upływała mi w drużynie, pragnąłem znaleźć się gdzie indziej. Już nie byłem jej częścią.

Kiedy graliśmy na wyjeździe z Villarrealem, Guardiola pozwolił mi zagrać pięć minut. Dosłownie kipiałem ze złości i to nie dlatego, że siedziałem na ławce. Mógłbym to nawet zaakceptować, gdyby trener był na tyle mężczyzną, by powiedzieć: „Nie jesteś wystarczająco dobry, Zlatan. Nie stajesz na wysokości zadania!”.

Guardiola nie odzywał się słowem, nic a nic. I miarka się przebrała. Czułem to w całym ciele, a gdybym znajdował się na jego miejscu, bałbym się mnie. Nie chodzi o to, że jestem człowiekiem, który szuka zaczepki! Robiłem różne głupie rzeczy, to prawda, ale trudno o to, żebym zaczynał awantury, nawet jeśli na kilku boiskach zdarzyło mi się kogoś uderzyć. Lecz kiedy się wściekam, przyznaję, jestem jak zaślepiony i wtedy lepiej trzymać się ode mnie z daleka.

Szczerze mówiąc, kiedy po meczu wróciłem do szatni, nie planowałem takiej reakcji, nie sądziłem, że puszczą mi nerwy. To oczywiste, że nie tryskałem radością, to można spokojnie powiedzieć, a naprzeciwko miałem przecież wroga, który drapał się po tej swojej łysej głowie. Co do reszty – nie było tam zbyt wielu osób. Był Touré, może ktoś jeszcze, a przede wszystkim była tam metalowa szafka, a ja cały czas siedziałem z utkwionym w niej wzrokiem. Nagle kopnąłem w nią bardzo mocno. Myślę, że przeleciała jakieś trzy metry, ale to nie był jeszcze koniec. Nawet się nie zastanawiałem. Krzyknąłem: „Nie masz jaj!” i pewnie jeszcze gorsze rzeczy, a potem dodałem: „Robisz pod siebie ze strachu na widok Mourinho. Idź do diabła!”.

Zupełnie nad sobą nie panowałem, czekałem, że może Guardiola powie parę słów w odpowiedzi, coś w rodzaju: „Uspokój się natychmiast, nie mówi się tak do własnego trenera!”. On jednak nie jest tego typu osobą. To kompletny tchórz. Ograniczył się do podniesienia z podłogi szafki, jak na uporządkowanego człowieka przystało, i nie zrobił nic więcej, nawet nie mówił ogólnie. Oczywiście wszystko się rozniosło. W autobusie wszyscy wariowali: „Co się stało? Co się stało?”.

„Nic”, pomyślałem. „Powiedziałem tylko część prawdy”. Nie miałem jednak siły o tym mówić. Byłem zbyt wściekły. Tydzień po tygodniu mój trener bojkotował mnie bez podania powodu. To było absurdalne. Wcześniej miewałem wielkie konflikty, ale dzień później zawsze załatwialiśmy sprawę i wszystko wracało do normy. Tym razem nadal panowała cisza i wojna psychologiczna, a ja pomyślałem: „Mam 28 lat. Jestem silny. Strzeliłem 22 gole i miałem 15 asyst, tutaj, w Barcelonie, a mimo to jestem traktowany, jakbym nie istniał. Muszę to jeszcze znosić? Muszę nadal się dostosowywać? Nigdy w życiu!”.

Kiedy siedziałem na ławce w meczu z Almeríą, przypomniałem sobie o tym słynnym „Tutaj, w Barcelonie, na treningi nie przyjeżdżamy Ferrari albo Porsche!”. Co za głupoty! Biorę taki samochód, jaki mi się podoba, zwłaszcza jeśli służy temu, żeby prowokować idiotów. Więc wziąłem moje Ferrari Enzo i zaparkowałem naprzeciwko ośrodka treningowego. Oczywiście wybuchło wielkie zamieszanie. Dziennikarze napisali, że ten samochód kosztował tyle, ile wszyscy piłkarze Almeríi razem wzięci. Ale mnie to nie obchodziło. Plotki w mediach nic nie znaczyły, aż do pewnego momentu. Postanowiłem oddać cios. Zacząłem walczyć na poważnie, a jest to coś, co znam bardzo dobrze. To był ciężki czas, wierzcie mi.

Dla bezpieczeństwa nie chciałem zaniedbać żadnego szczegółu, dlatego oczywiście rozmawiałem z Mino – wiele ruchów zawsze planujemy wspólnie – a później telefonowałem do starych przyjaciół. Chciałem spojrzeć na tę sprawę pod różnymi kątami i otrzymałem wszystkie możliwe rady i opinie. Chłopaki z Rosengård chcieli nawet przyjechać i wszystko roznieść. To bardzo miłe z ich strony, jednak nie uważałem, by była to słuszna strategia. Naturalnie rozmawiałem o tym z Heleną. Ona pochodzi z innego świata. Jest bardzo zdolna. Mimo że bywa bezczelna, tym razem dodała mi otuchy: „W każdym razie stałeś się lepszym tatą. Jeśli nie ma drużyny, w której czułbyś się dobrze, stwórz drużynę tutaj w domu, z nami”. A ja byłem szczęśliwy.

Grałem trochę w piłkę z chłopcami, starałem się, by wszystko było w porządku i oczywiście zajmowałem się moimi grami wideo. To dla mnie trochę jak choroba, która całkowicie mnie wciąga. Jednak po latach spędzonych w Interze, kiedy byłem w stanie grać nawet do czwartej czy piątej nad ranem i chodziłem na treningi śpiąc tylko dwie albo trzy godziny, ustaliłem sobie pewną regułę: żadnego Xboksa ani PlayStation po dziesiątej wieczorem.

Nie lubię marnować czasu, a w tamtych tygodniach starałem się na poważnie poświęcić rodzinie i opanować złość, relaksując się w naszym ogrodzie, a nawet co jakiś czas popijając Coronę. To była moja dobra strona. Jednak nocami, kiedy nie mogłem spać, albo na treningu, kiedy widziałem Guardiolę, wówczas okazywałem moje drugie oblicze. Złość pulsowała mi w skroniach, pięści się zaciskały, planowałem kontratak i rewanż. Było dla mnie jasne, że nie ma już możliwości powrotu. Nadszedł czas, żeby się podnieść i na nowo stać się sobą.

Pamiętajcie: można wyciągnąć człowieka z getta, ale nigdy getto z człowieka!

Ja, Ibra

Подняться наверх