Читать книгу Do jutra w Amsterdamie - Agnieszka Zakrzewska - Страница 6

Rozdział czwarty

Оглавление

Deus mare, Batavus litora fecit. „Bóg stworzył morze, ale Holender wybrzeża” – mawiali średniowieczni mieszkańcy Niderlandów. Także współcześni zwykli z dumą powtarzać, że Bóg stworzył świat, ale swój kraj oni sami. Na przestrzeni wieków zdołali poskromić groźny morski żywioł i stali się cenionymi na całym świecie specjalistami od technologii wodnych.

Patrząc zza okna autobusu miejskiego na przesuwający się za szybą imponujący, panoramiczny widok amsterdamskiego portu, zanuciłam pod nosem piękną piosenkę Jacquesa Brela:

Jest port wielki jak świat, co się zwie Amsterdam,

marynarze od lat pieśni swe nucą tam.

Jest jak świat wielki port, marynarze w nim śpią.

Jak daleki śpi fiord, nim szum fal zbudzi go.

Prosper patrzył na mnie z uśmiechem w czarnych oczach.

Autobus lawirował zgrabnie pomiędzy setkami innych pojazdów, wśród których królowały rowery. Były wszędzie, wyrastały znikąd na ceglastoczerwonych, doskonale oznakowanych ścieżkach, na przejściach dla pieszych, przystankach i chodnikach. Ludzie poruszający się na nich byli kolorowi, w większości oryginalnie ubrani, jedni uśmiechnięci, inni zestresowani, widocznie spóźnieni, gdyż gnali na swoich jednośladach na łeb na szyję. Ze zdumieniem spostrzegłam, że niektórzy przewozili na bagażnikach swoich „mustangów” rzeczy, których transport na rowerze w Polsce byłby nie do pomyślenia. Widziałam i przytroczony do bagażnika parcianym paskiem ogromny telewizor, i starą poobijaną pralkę, a nawet dwudrzwiową szafę (!), która chwiała się niebezpiecznie na uginającym się pod jej ciężarem jednośladzie.

Kiedy wyjechaliśmy w końcu poza rogatki miasta, spojrzałam pytająco na Prospera.

– To wy nie mieszkacie w Amsterdamie?

– Nie. Skąd ci to przyszło do głowy? – odpowiedział zdziwiony Senegalczyk. – Nigdy nie rozmawiałaś z Julią na temat jej pracy i tego, gdzie żyje? Nie interesowało cię to? Trochę to dziwne, nie uważasz?

Poczułam nagle wyrzuty sumienia i w duchu musiałam przyznać Prosperowi rację. Nie oskarżał mnie ani niczego nie zarzucał. Był po prostu zdziwiony faktem, że można tak mało wiedzieć o swojej własnej siostrze.

You’re absolutely right. Tak, masz absolutną rację – powtórzyłam po polsku skruszona. – Nawet nie będę próbowała ci tego wyjaśniać, bo nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Poza tym mój angielski nie uniesie stopnia trudności takich wynurzeń. – Położyłam rękę na sercu i żeby rozładować trochę napiętą atmosferę, puściłam do Prospera oko.

Julia była starsza ode mnie o czternaście lat. Kiedy ja poszłam do pierwszej klasy podstawówki, ona już wyfrunęła z domu na studia. Przyjeżdżała bardzo rzadko, zajęta swoim życiem, nauką, nowym środowiskiem. Była bardzo towarzyska i łatwo nawiązywała kontakty. Piękna blondynka o doskonałej, kobiecej figurze, oczytana, z poczuciem humoru, zawsze w centrum wydarzeń. Mogła mieć każdego faceta… wybrała Eryka. Ten diabelsko przystojny i równie inteligentny chłopak tak zawrócił jej w głowie, że niepomna przestróg rodziny i przyjaciół, nieprzytomnie zakochana, wyszła za niego za mąż na drugim roku studiów. Już wtedy Eryk wykazywał niepokojące skłonności do alkoholu i hazardu. Miłość jest jednak ślepa i głucha. Zauroczona żona kryła męża, spłacała z własnej kieszeni (korepetycje!) jego coraz większe długi i dyskretnie, w jej mniemaniu, wynosiła po każdym weekendzie na śmietnik naręcza butelek po najtańszym winie. Nie wiem, jakim cudem skończyła studia. Jej mąż przerwał edukację na czwartym roku, tuż przed dyplomem, i wyjechał na saksy do Niemiec. Na początku dorabiał głównie na budowach, a że praca była zbyt ciężka i mało płatna, szybko przerzucił się na przemyt do Polski szwajcarskich rolexów.

Mijały lata. Julia pracowała jako nauczycielka w liceum, Eryk lawirował w sobie tylko wiadomy sposób w szarej strefie. Wybudowali spory dom, który moja siostra przepięknie i ze smakiem urządziła. Bomba wybuchła, kiedy okazało się, że Eryk wplątał się wraz z grupą kumpli w szemrany handel autami. Przykrywką dla tej działalności był kantor wymiany walut, który prowadził „legalnie”, by zamydlić oczy rodzinie i urzędowi podatkowemu. Po godzinach on i jego szajka zajmowali się zgoła czym innym. Plan był zadziwiająco prosty… Podstawiony niemiecki właściciel auta „odsprzedawał” swój samochód przestępcom po niższej cenie, a następnie zgłaszał kradzież pojazdu, za który otrzymywał odszkodowanie z firmy ubezpieczeniowej. Po odliczeniu kosztów łupem dzielili się po połowie. Wszystko, co dobre, w końcu się kończy, a może raczej wszystko, co nielegalne, kiedyś w końcu wychodzi na jaw. Eryk trafił do więzienia, Julia z kupą wierzycieli na głowie została na lodzie. Z nauczycielskiej pensji nie była w stanie spłacić nawet dziesiątej części całego zadłużenia, a dochodziły jeszcze odsetki. Nie pozostało nic innego, jak wyruszyć za chlebem za granicę, co też uczyniła. W ten oto sposób znalazła się w Holandii, gdzie sprzątając domy zamożnych tubylców, zarabiała na spłatę zobowiązań.

Nasz kontakt ostatnimi czasy był luźny, przyznaję, że zbyt rzadko pytałam, co u niej, jak sobie daje radę. W końcu jednak – pocieszałam się w duchu – nie odmówiłam, tylko przyjechałam, żeby jej pomóc! I wszystko wskazywało na to, że to ona tym razem nawaliła!

Popatrzyłam podejrzliwie na Prospera.

– Julia czeka na mnie w domu, tak?

Prosper nawet na mnie nie spojrzał. Zainteresował się nagle stanem swoich skórzanych sandałów, w które uparcie zaczął się wpatrywać.

– Zaraz zobaczy! Dom już. Tuż-tuż – wydukał łamaną polszczyzną i zamachał gwałtownie rękami.

Nie mogłam się nie uśmiechnąć.

– Prosper, kto cię nauczył mówić po polsku? Moja siostra?

Senegalczyk ponownie się rozpromienił i gwałtownie przytaknął.

– Tak. Ja teraz mówić po polski. To bardzo ładne! – Na czarnej jak heban twarzy Prospera pojawił się śnieżnobiały uśmiech od ucha do ucha.

Nasze dialogi były przekomiczne. Ja mówiłam do niego po angielsku, on odpowiadał w swoim miksie angielsko-polsko-francusko-holenderskim. Bóg raczy wiedzieć, jakim cudem dogadywaliśmy się bezbłędnie. Jak to określiła Ania z Zielonego Wzgórza, moja ulubiona bohaterka powieści Lucy Maud Montgomery, najwyraźniej byliśmy „ludźmi, którzy znają Józefa”.

Kątem oka zauważyłam, że wjechaliśmy właśnie do bardzo malowniczej miejscowości. Odnowione z wielkim pietyzmem charakterystyczne kamienice stały w równych rządkach, a pomiędzy nimi wiła się srebrna nitka poprzecinanej gdzieniegdzie drewnianymi mostkami rzeki. W oddali kręcił się majestatycznie wielki wiatrak, jakie do tej pory dane mi było oglądać jedynie na pocztówkach.

Pociągnęłam Prospera za rękaw jego szaty.

– Błagam, powiedz mi, że to tutaj się zatrzymamy! Przepiękne miejsce! Jestem zachwycona – paplałam trzy po trzy, kompletnie zaczarowana urokiem miasta.

Prosper roześmiał się w głos.

– Tak, Agnies, to tutaj jest kres twojej wyprawy. Wysiadamy!

Przewiesiłam przez ramię podróżną torbę. Prosper chwycił mój plecak, po czym wyszliśmy na zewnątrz i znaleźliśmy się na brukowanym trotuarze tuż przed wejściem do monumentalnej budowli w stylu gotyckim.

– Chodź za mną. – Prosper złapał mnie za rękę. – Na zwiedzanie jeszcze przyjdzie czas. Pora odpocząć! Na pewno jesteś głodna – zaniepokoił się nagle. – Zaraz przygotuję ci coś pysznego do jedzenia!

Popatrzyłam z wdzięcznością na mojego towarzysza i w duchu dziękowałam Bogu, że przyszło mi trafić na kogoś takiego jak on.

Ruszyliśmy przed siebie, aby po krótkiej chwili znaleźć się przed dość sporym białym budynkiem z wielkim szyldem: Italiaans Restaurant. Przed restauracją rozstawionych było kilka stolików z parasolkami. Nie było tłoku, tylko przy jednym z nich siedziała para młodych ludzi i zaśmiewając się do rozpuku, popijała kawę w małych filiżankach.

– Będziemy tutaj jeść? – Spojrzałam pytająco na Prospera.

– Boże broń! – Popatrzył na mnie z przestrachem w oczach. – Tylko spać. Właściciel tego przybytku wynajmuje nam tutaj pokoje na piętrze. Chodź za mną – powiedział szybko, po czym ruszył w kierunku restauracji.

Po chwili znaleźliśmy się na tyłach budynku. Na górę prowadziły bardzo wąskie blaszane schody przeciwpożarowe. Wdrapaliśmy się na szczyt schodów i weszliśmy do wąskiego i ciemnego pomieszczenia na poddaszu. Po obu stronach znajdowały się pomalowane na błękitno drzwi. Prosper wydobył z przepastnej kieszeni szaty klucz, po czym otworzył pierwsze z nich.

Do jutra w Amsterdamie

Подняться наверх