Читать книгу Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoje opisuiący - Krajewski Michał Dymitr - Страница 2

Rozdział I

Оглавление

Powieść historyczna zaczyna się pospolicie od słów: „Urodził się…”. Historyk, nie chcąc czytelnika zostawiać w powątpiewaniu, ieżeli10 ten, o ktorym pisze, innym iakim sposobem nie przyszedł na świat, upewnia go, że się urodził. Potym następuie rok i mieysce urodzenia, familia, urzędy, herby, przodkowie, a czasem nawet, pilny w zbieraniu nudnych odrobin, wielbi bystrość rozumu wieku niemowlęcego i przytaczaiąc wróżby o przyszłey pociesze rodziców, dziwi się razem z niemi wysileniu natury. Może czytelnik znudzony podobnemi ciekawościami podziękuie mi za to, że zaraz przystępuię do rzeczy.

Zaczynam powieść o sobie od wypielęgnowania, które winienem mamce i piastunce, tak iak wszystkie dzieci zacnego urodzenia. Matka moia miała po sobie wielkie przyczyny, aby nie szła za zwyczaiem pospolitych kobiet, ktore się udaią ślepo za głosem natury, karmiąc własnemi piersiami płód, ktory im dała. Powiyany byłem i kołysany iak insi, bo u nas w Podgórzu śmiano się ieszcze z tych nowości, które gdzie indziey nastaią. Co większa, odbyłem ospę, chociaż mi iey nie zaszczepiano. Doktorowie czynili w tym kosztowną taiemnicę, a rodzice moi wyperswadowani, iż to iest samochcąc szukać nieszczęścia, nigdy na to zezwolić nie chcieli.

W trzecim roku dopiero zacząłem chodzić, bo mię nigdy z rąk spuszczać nie kazano. Matka moia nie chciała, aby dziecię zacnego urodzenia czołgać się miało po ziemi.

Kazała mię wodzić na paskach, a gdy się zdarzyło, żem upadł przez nieostrożność piastunki, ta, boiąc się kary, znalazła sposób prędkiego utulenia, biiąc ręką mieysce, gdziem upadł, i zmyślonym głosem udaiąc, iak gdyby się to mieysce prosiło. Nauczyłem się mścić i gniewać, a za pomocą pasków długo o swoiey mocy chodzić nie mogąc, trzymałem do góry barki, krzywo stawiałem nogi i zawsze upadałem na głowę.

Wyszedłszy z niemowlęstwa, chowałem się u kobiet, bo te naylepiey dbaią o wygody dziecinne. Piastunka bita od Jmości11, za to, że mię nie umiała bawić, musiała wynaydywać różne zabawki. Naybardziey zaś tego przestrzegali rodzice, aby nie drażnić dziecięcia. Dlatego dawano mi zaraz to wszystko, czegom się napierał. A że naymilsza zabawka była dla kobiet, ktore mię pielęgnowały, kiedym kogo bił ręką po gębie, tak pięknie umiałem ie tym sposobem bawić, że mię miały za dziecię bardzo roztropne. Jmość sama była w ustawiczney trwodze, aby się to nie sprawdziło, co mówią pospolicie, iż roztropne dzieci rzadko się chowaią.

Matka moia (zwyczaynie iak każdy ma swoie dziwactwo12) bała się kota, żab, sowy, paiąka, grzmotów, czarów i upiorów, a że to iak mówiła z natury pochodziło, łaiała tych, którzy mi chcieli wyperswadować, że się takich rzeczy bać nie potrzeba. Nauczyłem się iey przykładem zatykać sobie uszy, gdy grzmiało, i wierzyć w to wszystko, co mi prawiły kobiety, ażebym prędzey usnął.

Gdym zaczął wymawiać, nie kazała Jmość łamać mi ięzyka słowami trudnemi dla dzieci. Miałem swoią osobliwą mowę, którey nikt nie rozumiał. Zamiast pięknie, szpetnie, boli, parzy, spać… nauczono mię, abym mówił caca, bla, gaga, chy, lulu… A tym ięzykiem mówiąc do lat dziesięciu, tak delikatne miałem usteczka, iż liter: g, k, ł do lat dwunastu wymówić dobrze nie mogłem. Śmiano się ze mnie, gdym mówił dwowa, tatar, natrztał, zamiast głowa, katar, na kształt; ale Jmość znaiąc delikatną komplexią13 moią gniewała się na Jegomości, iż niepotrzebnie mozolił dziecię, chcąc, abym wymawiał iak starzy.

Przyuczony do światła i ustawiczney straży, bałem się sam zostać na osobności, zwłaszcza gdy ciemno było w pokoiu, a potwierdzony w strachach od ludzi, których matka moia wielce poważała, wybić sobie z głowy nie mogłem, chociaż w dalszym wieku rozum mię przekonywał, iż wszelkie strachy są czystym dziwactwem.

Jmość, iako iedynaczka i delikatnie wychowana w domu rodzicow swoich, nie lubiła patrzyć na główkę cielęcą, kiedy ią dano na stoł. Nie iadała prosięcia, flakow i pasternaku. Nabrałem także do tych potraw wstrętu i tak się niemi brzydziłem, żem odwracał oczy, mieszał kompanią i mdlał prawie, kiedym ie obaczył na stole. Nie kazała mię iednak nigdy Jmość do tych potraw przymuszać albo przynaymniey pomału przyzwyczaiać, twierdząc, iż ten wstręt iest dziwactwem, ale pochodzi z natury.

10

ieżeli (daw.) – tu: czy. [przypis edytorski]

11

Jmość – Jejmość, od: Jej Miłość; pani. [przypis edytorski]

12

każdy ma swoie dziwactwo – dama iedna, podczas kolacyi u xiążęcia lotaryńskiego, postrzegłszy paiąka, z krzykiem wybiegła do ogrodu. Widząc przy sobie pierwszego ministra dworu: „ah! Mospanie (rzekła) iakżem przestraszona…”. „Ktoż by się tego nie bał (odpowiedział Minister). Ale byłże wielki?”. „Straszliwym sposobem”, odpowiedziała dama. „Latałże koło mnie blisko?”. „Cóż znowu W. Pan mówisz? paiąk latał?”. „Alboż W. Pani dla paiąka takie historye robisz? iakie głupstwo! ia rozumiałem, że to był niedopyrz”. Helwecjusz, O rozumie. [przypis autorski]

13

kompleksja – budowa; tu: charakter, osobowość, konstrukcja psychiczna. [przypis edytorski]

Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoje opisuiący

Подняться наверх