Читать книгу O północy w Czarnobylu - Adam Higginbotham - Страница 10
Prolog
Оглавлениеsobota, 26 kwietnia 1986, godzina 16.16[1] elektrownia jądrowa w czarnobylu, ukraińska srr
Starszy porucznik Aleksander Logaczew kochał promieniowanie tak, jak inni mężczyźni kochają swoje żony. Logaczew – dwudziestosześcioletni, wysoki i przystojny, ze starannie przystrzyżonymi ciemnymi włosami i oczami w kolorze lodowego błękitu – do radzieckiej armii wstąpił jeszcze jako chłopiec. Dobrze go tam przeszkolili. Instruktorzy z wojskowej akademii pod Moskwą nauczyli go, jak się obchodzić ze śmiertelnymi truciznami i jak zachowywać się w sąsiedztwie promieniowania. Odbył podróże do semejskiego poligonu w Kazachstanie i do wyludnionych terenów w górach Ural, gdzie środowisko wciąż jest skażone po katastrofie kysztymskiej. Wreszcie, w ramach szkoleń, udał się także na niedostępne wyspy Nowej Ziemi, daleko za kołem podbiegunowym, gdzie dokonano detonacji potwornej Car-Bomby – największej broni termojądrowej w historii ludzkości[2].
Dziś, jako dowódca rekonesansu 427. Pułku Zmechanizowanego Czerwonego Sztandaru Sił Obrony Cywilnej dystryktu kijowskiego, Logaczew – mając na uwadze wytyczne z podręczników, ufając dozymetrom i, w razie potrzeby, mogąc sięgnąć po zestaw ratunkowy przygotowany na wypadek wojny nuklearnej, bakteriologicznej lub chemicznej, który był schowany w kabinie opancerzonego samochodu jednostki – wiedział, jak ochronić siebie i swoich towarzyszy przed gazami bojowymi, bronią biologiczną, promieniami gamma i promieniowaniem neutronowym. Wierzył też, że najlepszą ochronę stanowi psychika. Ci, którzy bali się radiacji, wystawiali się na największe ryzyko. Ale ci, którzy pokochali i docenili promieniowanie, zrozumieli jego kaprysy – mogli bez szwanku przetrwać nawet najintensywniejsze dawki promieni gamma[3].
Niespodziewanie został wezwany do elektrowni jądrowej w Czarnobylu i teraz pędził peryferiami Kijowa na czele kolumny złożonej z ponad trzydziestu pojazdów. Nie miał jednak powodu odczuwać niepokoju. Wiosenne powietrze wlatujące przez uchylone okno opancerzonego pojazdu zwiadowczego niosło zapach drzew i świeżo skoszonej trawy[4]. Jego ludzie, dzień wcześniej zebrani na placu paradnym w celu dokonania comiesięcznej inspekcji, byli dobrze przeszkoleni i gotowi. U jego stóp leżała bateria instrumentów służących do wykrywania promieniowania – w tym nowo zainstalowane urządzenie elektroniczne dwukrotnie bardziej czułe od starszych modeli – która pomrukiwała cicho, nie wykrywając niczego niecodziennego w atmosferze.
Gdy jednak dotarli do elektrowni, stało się jasne, że doszło do czegoś nadzwyczajnego. Dozymetr zareagował po raz pierwszy, gdy minęli betonowe słupy, wyznaczające teren należący do elektrowni. Porucznik nakazał się zatrzymać i zanotować odczyt: 51 rentgenów na godzinę. Gdyby spędzili tu godzinę, przyjęliby maksymalną dawkę promieniowania dozwoloną dla radzieckich żołnierzy w czasie wojny. Pojechali dalej wzdłuż linii słupów wysokiego napięcia, w stronę elektrowni jądrowej. Odczyty wskazywały coraz większe wartości, póki na powrót nie spadły[5].
Wreszcie, objechawszy betonowy brzeg kanału chłodniczego, ujrzeli zarys czwartego bloku elektrowni atomowej w Czarnobylu. Logaczew z załogą patrzyli oniemiali. Dach dwudziestopiętrowego budynku był rozdarty, a zaczernione górne piętra zapadły się na stertę gruzu. Widzieli roztrzaskane żelbetowe panele, walające się bloki grafitu i połyskujące tu i ówdzie metalowe kasety paliwowe z rdzenia reaktora. Ku jasnemu niebu wznosiła się chmura pary.
Otrzymali rozkaz przeprowadzenia pełnej inspekcji elektrowni. Opancerzony wóz okrążył kompleks w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara z prędkością dziesięciu kilometrów na godzinę[6]. Sierżant Właskin odczytywał na głos dane z nowych przyrządów, a Logaczew, za pomocą długopisu i kolorowego flamastra, zapisywał je na ręcznie naszkicowanej mapie z pergaminowego papieru: 1 rentgen na godzinę, potem 2, następnie 3. Skręcili w lewo, a odczyty skoczyły: 10, 30, 50, 100.
– Dwieście pięćdziesiąt rentgenów na godzinę! – krzyknął sierżant z oczami szeroko otwartymi z niedowierzania. – Towarzyszu poruczniku… – zaczął, wskazując na radiometr. Logaczew spojrzał na cyfrowy ekran i poczuł przebiegający po karku dreszcz przerażenia: 2080 rentgenów na godzinę[7]. Niemożliwe.
Starszy porucznik z trudem zachowywał spokój, starając się przypomnieć sobie, co było napisane w podręcznikach: pokonać lęk. Ale tym razem szkolenie go zawiodło. Logaczew usłyszał własny krzyk, gdy w panice wydarł się na kierowcę, przerażony, że pojazd odmówi posłuszeństwa.
– Dlaczego jedziesz w tę stronę, skurwielu?! Pojebało cię?! – wrzeszczał. – Jeśli silnik zdechnie, za kwadrans będziemy trupami!